[Zapisz stronę!] | ZAPRASZAM DO ROZMÓW NA FORUM DYSKUSYJNYM! FORUM.BANDYCITUSKA.PL | Strona BANDYCITUSKA.PL poleca www.xp.pl | tu możesz wspomóc |
[teza TVP (?); wg mnie bardzo prawdopodobne]. — TEN PODSŁUCH ITD. ZAŁATWIŁ CHYBA JAN PAWEŁ II (skandal), WCZEŚNIEJ JAK MNIEMAM ON I POPRZEDNICY DŁUGO ŚLEDZILI RODZINĘ. — Nagonka; sadyzm kwitnie, zwłaszcza na Wiejskiej (jest przestępcze śledzenie). Bardzo ważna WWW! Od ponad 30 lat każdy dom jest dla władz przezroczysty i słyszalny, zobacz, jak! TA STRONA NADAJE SIĘ DO TEGO, BY JĄ WERTOWAĆ ZAMIAST OGLĄDANIA WIADOMOŚCI. BARDZO WAŻNE TEMATY, O KTÓRYCH NIE MOŻNA POCZYTAĆ NIGDZIE INDZIEJ.
To jest człowiek, który wycierpiał najwięcej w ostatnim 1000-leciu. Świadków były tłumy. Polska zamieniona w piekło podsłuchowe; rzesze chciwych ludzi z bloków, przedsiębiorców, recepcjonistek, kelnerek, bankierów, agentów nieruchomości, dziennikarzy, pracowników marketów i stacji benzynowych za pieniądze zawodowo ćwiczących zobojętnienie na zło w Polsce i krzywdę drugiego: szpiegujących w gangu, a nawet samemu organizujących dlań sadyzm... On ledwo żyje, strasznie zmęczony wrzaskliwą torturą.
(To jest ten niepracujący samotny człowiek, którego TVP+POLICJA już od 1992 r. — gdziekolwiek jest i "24/7" — nielegalnie śledzi i podsłuchuje, w Polsce i za granicą, bardzo wysoko poumieszczanymi radarami szumowymi zdolnymi do obliczania dźwięku "udzielającego się" obiektom (obserwowanym jak w filmie Matrix albo filmach pokazujących np. monitorowanie przestrzeni lotniczej). Zdalny podsłuch "ciała" na żywo, podążający półautomatycznie za osobą, jest przy tym transmitowany najpierw intranetem satelitarnym, po czym jako niepubliczne radio internetowe – tak, że słuchają go w odpowiednim promieniu np. kilkudziesięciu km szpiedzy pracujący akurat przy monitoringu (np. zwykły chętny na to personel od obsługi klienta); zorganizowano też Piotrowi podgląd ekranu na podstawie jego naturalnego promieniowania, od 2004 r. stale robiony przez Internet. (Ponadto TVP ma też dostęp do podsłuchów na łącza telekomunikacyjne domowe i serwerowe za pomocą swych podstawianych u operatorów Internetu serwerów, a także ma chody w różnych firmach, co dodatkowo ułatwia śledzenie, oraz może włamywać się do elektroniki, m. in. do procesorów. Prawdziwa tragedia humanitarna i totalne poniżanie, do czego dochodzi jeszcze omówiony tu dalej wpływ na myślenie i tortura, i kontakt dźwiękowy non stop, o czym za chwilę.) W "centrum", a także wśród przestępców stowarzyszonych, jest zatem dostęp na żywo do podglądu ekranu za pomocą odbiornika fal podłączonego jako kamerka i transmitowanego przez Skype, a rozkradanie ma charakter totalny i dotyczy nawet ekranów telefonów komórkowych. To szpiegowanie Piotra oraz pomaganie telewizji w namierzaniu go — poprzez ustalone zasady porozumiewania się przez komunikator (sygnalizować wchodzenie do budynku i opuszczanie go) — szefowie wszystkich szefów wprowadzili też (podobno z poparciem papieży) m.in. do mediów i, za PiS i PO, ogólnie mas przedsiębiorców (współudział w zamian za nieegzekwowanie podatku i korzyści; za Tuska taki postęp, że aż podnieśli VAT(!!!)). Od X/2010 Piotr jest przy tym dodatkowo stopniowo coraz gorzej nękany — na zasadzie masowego niepokojenia, specjalnego traktowania i rzucanych odzywek (początkowo pod pozorem jakiejś studenckiej draki), tak, by dokuczała mu obecność plotkarzy-obmawiaczy czy szpiegów — przez przedsiębiorców i właścicieli nieruchomości, ich szpiegowskie rodziny, wciągnięty za pieniądze personel (bandycka praca zmianowa przy MONITORINGU raz na jakiś czas, oprócz innych zajęć takich pracowników, czyli typowo np. obsługi klienta, występuje dziś wszędzie tam, gdzie są kamery — zwykle w ofertach pracy to jest opcja, ale nie zawsze, bo niekiedy szukają ściśle także i do tego), a także przez państwo i media (TVP nasyła szpiegów, organizuje występki/zbrodnie oraz podpowiada swym kontaktom sposoby masowego prześladowania za pomocą komunikatorów itp. [kontakty polityczne, zwłaszcza u kierownika], statusów na Facebooku [ukryta grupa "Piotr Niżyński", którą obserwują m. in. przedstawiciele mediów i profile zaangażowanych podsłuchowo firm i instytucji, agenci nieruchomości i ich klienci-właściciele, a dawniej też masowo pracownicy-szpiedzy z firm i instytucji – operatorzy podsłuchowi z TV publikują tam m. in. informacje o ubiorze, miejscu pobytu ofiary i planach jego zmiany, a także o tamtejszej komórce podsłuchowej w sąsiedztwie, z komputerem i odbiornikiem fal, oraz nakłaniają do stalkingu; jest też zapewne jakaś grupa dla prawników do celów dyskryminacji, grupa dla lombardów i grupa od informowania o nadchodzących przestępstwach politycznych], jak również robi to często przez konkretne układy rząd-urzędy skarbowe-pracodawcy; Piotrowi mafia się prezentuje na każdym kroku, od lat, jak gdyby plotkował o nim cały naród). Wciągano też rodzinę i studentów z uczelni, więc ci przychylni też nie byli (ponadto operatorzy podsłuchu w TV mogą chyba włączać selektywne czy przejściowe blokady komunikacji tekstowej np. stron ogłoszeniowych czy randkowych — tym trudniej o pomoc, bo np. na 100 osób nikt nie odpisuje; poza tym tak czy inaczej przytłaczająca większość ludzi nie chce pomagać). Masy szpiegów-przestępców — a także władze i obsługa firm (w tym dużych państwowych) w Polsce i za granicą — zachowują się przy tym wobec niego "jak jeden mąż", skoordynowani jak armia (zaczęło się od masowego nachodzenia i prywatnych aluzji na każdym kroku, codziennie, niby to o czym innym lub do kolegi — zawsze kto inny i w najróżniejszych miejscach); ostentacyjni, stosujący teatralne gesty szpiedzy wysypują się na ulice dziesiątkami i zapychają autobusy, rozkręcające się od końca 2010 coraz gorsze rodzaje masowych prześladowań są skoordynowane w skali światowej (sic!), a pojedyncze sytuacje powiązane wzajemnie i z życiem Piotra, jakby czuwało jedno centrum. Informatycy (i innego zawodu operatorzy podsłuchu) z warszawskiej komórki kryminalnej TVP położonej w bloku (chyba przy ul. Geodetów 2), POLICJA oraz szerzące korupcję skarbówki, odpowiedzialni (jak podpowiadano) w całej Polsce za ten podsłuch, zapewniali różnorodne dręczenie w kolejnych mieszkaniach, hotelach i na mieście, z pomocą personelu, spółdzielni mieszkaniowych, pośredników, właścicieli i sąsiadów, od czego uciec się nie dało; uprzednio jeszcze też zorganizowano cyfrowe RADIO o zasięgu ogólnopolskim (potem międzynarodowym a nawet międzykontynentalnym), gdzie męczy się jego mózg 24/7 skrajnie cichymi szeptami (przekaz podprogowy(!!!): manipuluje myślami, a także nie daje szans, by myśleć samemu). (Radio to — nadawane przez operatorów radaru, czyli premierowskich bandytów podsłuchowych podlegających bodajże pod dyrektora TVP Warszawa — obecnie zawsze włącza się tam, gdzie wg radarów znajduje się Piotr Niżyński. Jakim cudem się włącza? Otóż po 1997 r. robiono w tym celu masowe REMONTY bloków, wszelkich urzędów, sklepów czy szkół, żeby poukrywać zachipowane (a nieraz wyraźnie zbędne) drągi żelbetowe w budynkach (zob. napięcie, zamknięty obwód, oploty antenowe: jeden+z drągiem, inny); zrobił to prawie KAŻDY szef firmy (lub miał odgórnie). "Całej" Polsce można centralnie sterować umysłami, choćby delikatnie.) Stało się to OD POCZĄTKU 2013 R. straszliwą TORTURĄ i jawną próbą doprowadzenia Niżyńskiego do szaleństwa, bo tym tajnym radiem mafii nieruchomości lub pojazdy atakują go wszędzie, słyszalne odtąd jako bodźce, wielogłosowe, natarczywie szeptane i wrzaskliwe ścieżki dźwięku 24/7 obezwładniają umysł i uniemożliwiają myślenie, a miasta i bloki są gęsto usiane szpiegami (Centrum może zawsze "aktywować" poszczególne głośniczki, przywalić w sklepy, blok i ulicę). To jest jak piekło, nie ma ucieczki, zasilane od latarni wszędobylskie drągi żelbetowe z odcinkami chipowymi katują całe osiedla (zwł. w Warszawie). Szpiedzy znęcają się nad nim różnie co dzień i kradną już od poł. 2011 (życie odtąd stało się uciekaniem); całe lata 2013-2022 (zwłaszcza do 2015) występuje dźwiękowa tortura, wielogłosowy szept non stop i przy progu słyszalności, po części słyszalny (bez choćby 10s przerwy — nie udało się uciec); TV i lud dręczą go w pełni świadomie, rodzina dawno z TV, każdy warszawski lokal pomaga (w tym państwowe), a słowo "tortura" nie jest na wyrost, bo ciężko wytrzymać każdą minutę (choć jest już lepiej niż w 2013)... Tutaj Piotr opisuje korupcję i dotykające go prześladowania polityczne: setki tysięcy euro strat, nękanie i dręczenie, uwięzienia, szykany. To ma ścisły związek z rządem: nie tylko Tuska, ale nawet PiS-owskimi, zresztą ich ministrowie bywali w przestępczych mediach, nieszczególnie się z tym kryjących — boją się tylko głośno mówić — a politycy wespół z nimi regularnie okazują aluzjami znajomość tematu(!!!). TORTURY TRWAJĄ, pomoc w torturowaniu i śledzeniu to powszechne zadanie dla pracowników i właścicieli nieruchomości, także na Wiejskiej; państwo i MAFIA śledząco-niszcząca stały się jednym. Nie tylko w Polsce.) — [Szersze wyjaśnienie] [Trwanie tej afery od XIX w.] [Potem też wszyscy ważni wiedzieli...] [Zabijanie rodziny] [Kogo i co zakulisowo spiskiem wykreowała grupa watykańska] [Kontakt do Piotra Niżyńskiego] [Lista ofiar grupy] – w sprawie błędnych i najpewniej kupionych koncepcji co do prawa łaski patrz na liście ofiar pkt o Kotarbińskim pod nagłówkiem JP2 (w tym temacie p. też tutaj)
Wizyt dziś (nowych): 0, od początku 2015: 91933 (różnych). Powtórne odwiedziny tych samych osób nie są liczone. [FORUM DYSKUSJI] | W 2014 r. telewizji ufało: 56% Polaków (Eurobarometr), prokuraturze itp.: 28% (CBOS) Pomoc mieszkaniową zaproponowało od 2013: 0 (nawet w innej sprawie nie piszą) Strona przestała się otwierać? Blokują ją? POZNAJ JEJ FACEBOOK |
Zmuszają Cię gdzieś do bycia bandytą – nielegalnym agentem podsłuchowym w ich gangu? Nagraj i donieś na blog! Albo chociaż zagroź, że rozpowiesz, np. w portalu xp.pl. Zgodnie z Prawem prasowym nikogo nie mogą spotkać żadne nieprzyjemności za informowanie prasy o swojej wersji zdarzeń. NIE ZGADZAJ SIĘ NA PODEJŚCIE, ŻE bandytyzm to jest normalny, a nie nadprogramowy, element stosunku pracy, niemalże więc taki, że powinni o nim uczyć w szkołach w ramach wychowania uczniów do życia społecznego np. na jakimś WOS-ie, bo to jest wizja świata dla idiotów – "rząd i podludzie, każdy na bakier z prawem karnym". To poniżające i głupie. Jeśli potrzebujesz dodatkowych pieniędzy, czyli dodatkowego obiegu "żetonika" krążącego po narodzie, a nie ma to być rozbojem, tylko ma być demokratyczne, to po prostu proś innych, ludzi dookoła, by je przekazywali (przecież i tak miliarderem się na takiej zasadzie "każdy ponad każdym" nie zostanie) – swój krąg N osób przypadających na jedną będącą do przodu, które to koniec końców finansują ponosząc ten ciężar (a zatem postaw na dobrowolny, zgodny z prawem obieg) – a nie stosuj do pomocy w tym dodatkowym obiegu rząd i to za cenę bycia przestępcą, wręcz jakimś żołnierzem grupy przestępczej. Na wieki wieków to jest odpowiedź na pytanie o mądry sposób życia w porządku (pro)demokratycznym – zaś ta "opcja z rządem" jest w jej świetle hańbą dla rozumu. PS: Podobno zwłaszcza religia pomaga ludziom mówić "Nie" w godzinie próby, w odpowiedzi na ofertę nielegalnego prowadzenia się. |
Pliki głównie z marca 2012 (w tym opis międzynarodowej serii złodziejstw+pogróżek, jest m.in. nasz bank oraz zagraniczny patrol policji: rozbój) | nagrania audio | tony foto/wideo, tzw. DOWODY | Tak wykorzeniono dobro w prokuraturach i sądach (nawet w Trybunale w Strasburgu?) | WŁĄCZ dźwięk tortury ("tak, tutaj będzie sprawa" itp.: w kabinie dźwiękoszczelnej 40 dB, 2014-11-17) | WYŁĄCZ dźwięk | (Nie odczujesz w pełni bólu, bo u PN to idzie ze wszystkich ścian, poza tym nagrało się niezbyt wielogłosowo: potrafią się bardziej wyżywać, że aż skręca) | Drobne ZAPISKI życiowe — zobacz, co się działo! Często ważne | Nie zgadzam się na śledzenie mnie czy prześladowanie. Wniosek o ściganie
Akta nielegalnego wypędzania na bruk przez Policję (zob. wideo) | *HOT* Sprawdzam budynki związane z premierem i PO. Nowe wideo Piotra >> | Fala abdykacji na tronach europejskich, chyba z tym powiązana. Papież i inni | Stenogram nagrania TU-154 (źródło: rządowa strona www) | Konstytucja (to m. in. dlatego nie można szkodzić świadkom: art. 2 in fine, preambuła+5+30, 13(!) [zakaz utajniania struktur (w tym także po prostu istnienia) lub członkostwa jakiejkolwiek grupy, organizacji (nie tylko przestępczej)], »31 ust. 3«, 32 ust. 2, 14 [to jest zasada ustrojowa, bo z rozdz. 1, a nie tylko prawo ludności], 54 ust. 1, radary: 73+demokratyzm — pogrubiony druk dotyczy zasad ustrojowych, obowiązujących bezwarunkowo) | UWAGI O AFERZE Z "TAJNYM" | Masowe najścia na mieście. Przemarsze szpiegów na WIDEO (dowód, więcej tu)
Papież inicjatorem remontu świata pod przekaz podprogowy? | Prokuratura sama przyznaje przez kilkanaście minut, że też jest zamieszana w przestępstwa podsłuchowe przeciwko Niżyńskiemu. "Można zrobić ci dobrze" (cóż za język), "Możesz sobie artykuł z tego napisać". Prawda o "tajemnicach"... | Walczmy z pomocnictwem! Dobry obywatel nawet nie wierzy w taką "tajność" (art. 82 Konstytucji). | Jan Paweł II: tajemnica w sprawie telewizji powinna być i jest obecnie sprzeczna z konstytucją polską. Jak myślicie, słuchają go w tym?... | TELEWIZJA TO ORGANIZATORZY TORTURY, A NIE RZETELNI INFORMATORZY. ZAPAMIĘTAJMY: DOTYCZY LICZNYCH DZIENNIKARZY. Czas na akcję "wytłumacz babci, dlaczego nie głosować na PiS". | Siatka związana z TVP: pokoje dla agenta (od "monitoringu"), instalacje dźwiękowe-podprogowe. | o sprawie w TVP najłatwiej dowiedzieć się u pośrednika nieruchomości lub w administracji bloku (zgłaszamy się jako zainteresowani wynajęciem "swojego" mieszkania – w administracji typowo od tego stanie temat podsłuchu na Piotra Niżyńskiego: chcą zapewnić podgląd ekranu już od pierwszych chwil, czyli potrzebne jest informowanie Facebooka o sytuacji / kontakt telefoniczny, jeśli by Niżyński się właśnie wprowadzał, bo oni mają sprzęt do szpiegowania a Facebook szpiegów-pomocników, no a poza tym remonty były i to też jest wymagane). | TELEWIZJA PRZYZNAJE MI SIĘ DO NOTORYCZNEGO WCHODZENIA W UKŁADY Z SĘDZIAMI/PREZESAMI SĄDÓW (A NAWET OKAZUJE NA TO DOWODY) WE WSZYSTKICH POSZCZEGÓLNYCH SPRAWACH. Padało też nieraz o przyjmowaniu korzyści majątkowych. To wszystko przejaw polityki "pożyteczni bandyci na wszystkich stołkach". Podstawowym źródłem problemu jest bandycki układ, w jaki liczni sędziowie podobno weszli z rządem, aby zagarniać sobie podatek zamiast go płacić. Dla wielu w pracy w mych sprawach nie liczy się nic, tylko kasa (własne 4 litery, jak najbezpieczniejsze i najbogatsze). Poprzez szantaż podatkowy korumpuje się także doraźnie wszelkiego rodzaju przedsiębiorców, w tym prawników: by świadczyli usługi niskiej jakości lub następował zupełny brak kontaktu (choć to może dla nich normalne, gdy widzą personalia Piotr Niżyński) — rzecz powszechna; by źle doradzali, tj. idąc mniej korzystnym lub wręcz nielegalnym tropem, także by zachowywali się w specjalny sposób (niekontaktowość, nieobecność w trakcie trwania umowy lub w ogóle nieprzyjmowanie zlecenia, występują też nienaturalne efekty mafijne w rodzaju specyficznych, wcale nie tak typowych sposobów okazywania, że się śledzi, nawet u prawników zagranicznych), brali w obronę wyraźnie skorumpowany sąd (postrzeganie sprawy jako przegranej lub poważnie zagrożonej z mojej rzekomo winy, bez podstawy prawnej a nawet wbrew prawu) itp.
Dnia 13. sierpnia zostałem aresztowany w związku ze sprawą wspomnianego na tym blogu wypadku, w który mnie wrobiono (tak się składa, że samochody jak mnóstwo innych urządzeń i komponentów elektronicznych reagują na nieudokumentowane sygnały-rozkazy falowe i w związku z tym premier z telewizją mogą im blokować hamulec i kierownicę, które oczywiście nie działają bezpośrednio, tylko przez elektroniczne "wspomaganie" — otóż ja takich blokad doświadczałem w 2012 r., jeszcze przed grudniowym wypadkiem, wielokrotnie; stosują to czasem także przeciwko innym). Sama sprawa wypadku (oraz rzekomego złamania nogi przez dziewczynę, której przeturlał się po krańcu stopy kraniec uderzonego przez samochód betonowanego śmietnika ulicznego) jest polityczna; wskazuje na to już choćby obsada personalna stanowisk kierowniczych w Głównym Inspektoracie Transportu Drogowego: zastępcą dyrektora jest niejaki Niżniak (nazwisko jak Niżyński), a dyrektorem — Gałuszko (jak gdańska prof. psychiatrii pani de Walden-Gałuszko, która w 2016 r. wystawiła mi zaświadczenie, że nie prezentuję sobą objawów psychotycznych; tymczasem zaś w ww. sprawie jestem traktowany jak niepoczytalny i co rusz jacyś biegli robią ze mnie psychotyka-schizofrenika). Polityczne było też zatrzymanie — Policja podjechała sobie pod skrzyżowanie uliczki, którą zbliżałem się do al. Stanów Zjednoczonych w Warszawie, z tą aleją (jest to jak wiadomo bardzo długa ulica, na której na długich odcinkach bardzo mało jest godnych uwagi obiektów, więc nikt tam się nie zatrzymuje) — czatowali tam na mnie wiedząc, że tam przyjdę, i zaraz, jak tam podszedłem gdzieś w pobliżu radiowozu zaczęli mnie zaczepiać i żądać przedstawienia dokumentów (patrz film). Wiedzieli, gdzie jestem, bo im telewizja podała tę informację, zresztą takie informacje na mój temat ("gdzie się znajduje") rutynowo krążą w Policji, czego widocznym przejawem jest to, że mnie ciągle najeżdżają: nienaturalnie dużo mam każdego dnia przejeżdżających w moim otoczeniu radiowozów (można sobie o tym poczytać na podstronie tego bloga /policja.txt, gdzie widać, że codziennie mijało mnie rzędu 5-10 ich radiowozów, przy czym stalking ten nadal jest praktykowany, niezbyt się coś poprawiło w tej dziedzinie).
O tym, że aresztowanie było niesłuszne i że (jak każdy może się przekonać) najprawdopodobniej nie ja odpowiadałem za wypadek, będzie mowa w artykule xp.pl, który zostanie niedługo opublikowany i poruszy temat tego aresztowania, toteż tutaj nie będę się rozpisywać, szkoda miejsca, tym niemniej jako ciekawostkę podam tu jeszcze, że nie tylko data uwolnienia mnie przez sąd (9 maja — rosyjskie święto zwycięstwa nad nazizmem), ale też data aresztowania (13.8) jest specjalnie dobrana i ma swoje specjalne pochodzenie. 13.8 to data sybillińska, część opowieści na mój temat znanej Królowej Sabie i później Sybilli z Kume (sprzedawczyni osławionej księgi, o której rozpropagowano mit nawiązujący do memu kolejnych liczb nieparzystych). Owo 13.8 są to z tego powodu 2 numerki znane w Biblii i odpowiednio tam opracowane: np. Wj 13:8-9 o moim stanowisku w sprawie poświęcenia się pracy autora książek o filozofii religii (z zadaniem popularyzowania antychrześcijańskich i antyislamskich tajemnic sybillińskich), z czego tutaj zrezygnowałem (patrz deklaracja "edit 2021-08-10" pod wpisem z 9. czerwca 2021 r. o trybunale strasburskim), jakkolwiek moje stanowisko momentami miękło w związku z zagrożeniem hospitalizacją psychiatryczną, może całe życie nawet trwającą. Boję się bowiem losu, jaki spotkał niegdyś Wacława Niżyńskiego, człowieka o moim nazwisku, a wcześniej też, choć na krótko, Nietzschego (obie te sprawy były najprawdopodobniej polityczne). Nietzsche (filozof z nurtu antychrześcijańskiego) spędził w szpitalu psychiatrycznym niewiele czasu, za to Wacław Niżyński aż 30 lat. Stalin z Chruszczowem, idąc po linii tej pogróżki, zorganizowali specjalne daty dla wydarzeń kojarzących się z przewlekłą utratą wolności: 13.8.1961 powstał mur berliński, a 13.8.1945 w ramach Europejskiej Komisji Doradczej zatwierdzono protokół ostatecznie wytyczający linię żelaznej kurtyny. Ponieważ w krajach bloku wschodniego oznaczało to utratę wolności na dziesiątki lat, ma to swoją wymowę pogróżkową pod moim adresem: "oto, co cię czeka pod znakiem 13.8!" (co ciekawe, areszt śledczy specjalnie zareklamował książkę o podzielonych Niemczech "W imieniu Europy", mianowicie umieszczając owo generalnie to dosyć nudne opracowanie naukowe politologiczne w katalogu bibliotecznym, gdzie jest wymieniony jedynie mały ułamek posiadanych przez areszt książek — wymienił ją jako jedną z nielicznych pozycji w dziale "książki historyczne": czyżby specjalnie po to, bym ją sobie znalazł i zapoznał się z pogróżką, wzmacnianą jeszcze przez słowa biegłej na rozprawie?). Fragment Wj 13:8-9 nasuwa więc skojarzenia po pierwsze z wychodzeniem z egipskich ciemności, czyli ujawnianiem czegoś (skojarzenie: upatrzona dla mnie rola Antychrysta ujawniającego ukrytą prawdę — por. też tekst o usiłowaniu odwodzenia od wiary w wersecie Dz 13:8), a po drugie (wers 9, czyli jak gdyby "kolejna decyzja" — "to, co z tego wyniknie") — w nawiązaniu do zaskakującego uwolnienia mnie przez sąd — z ratunkiem, jakiego mi udzielono: "Będzie to dla ciebie znakiem (...) i przypomnieniem (...), aby prawo Pana było w ustach twoich, gdyż ręką potężną wywiódł cię Pan z Egiptu". Te dosyć ezoteryczne póki co konotacje (dotyczące subtelnej sprawy relacji mnie do tego całego gangu i mojej "misji" upatrzonej przezeń dla mnie) ustępują miejsca, w kolejnych księgach, tekstom już znacznie wyraźniejszym (w ramach swej płaszczyzny aluzyjnej) i bardziej zrozumiałym dla osób postronnych: już nie o ezoterycznym przymierzu, a np. o lekarzach. I tak, o chorobie i jak gdyby o opiniowaniu przez biegłych czytamy we fragmencie Kpł 13:8 (a tymczasem mnie aresztowano właśnie dlatego, że nie stawiałem się na badania sądowo-psychiatryczne). "Kapłan obejrzy go. Jeżeli stwierdzi, że wysypka rozszerzyła się na skórze, uzna go za nieczystego: jest to trąd" (o, proszę, nawet rozpoznanie konkretnej jednostki chorobowej tu występuje). W Księdze nomen omen Sędziów, Sdz 13:8, czytamy jak gdyby puentę powyższego — coś o celu opiniowania przez biegłych: "Wówczas modlił się Manoach do Pana mówiąc: «Proszę cię, Panie, niech mąż Boży, którego posłałeś, przyjdzie raz jeszcze do nas i niech nas nauczy, co mamy czynić z chłopcem, który się narodzi!»" (te nadchodzące dopiero narodziny to zapewne o tym "przyszłym" Antychryście, którym mam się stać). W Nowym Testamencie pasuje temat "uleczonego" sługi (może już wyzdrowiałem?), tyle że jak gdyby odwrotnie, co wskazuje na to, że właściwe jest przeciwieństwo — bo ten fragment odpowiedni to nie 13:8, tylko Mt 8:13. "O tej godzinie" (w innym tłumaczeniu: "o tej porze") to się stało — tak tam czytamy, jak gdyby dla podkreślenia, że chodzi o jakieś oznaczenie czasu. O zakodowanych w Biblii losach kasacji do Sądu Najwyższego ("instancji +2", czyli tej, która następuje po normalnej apelacji/zażaleniu) od postanowienia II K 514/18 była mowa w artykule na jej temat w portalu xp.pl — patrz nagłówek "Ślady spisku politycznego i starożytnego", fragment od akapitu "Po drugie" (i tamże punkt pierwszy, a dokładniej: pod jego listą wypunktowaną, taką listą drugiego poziomu). Padające tam "i miał synów i córki" to jak gdyby o zapewnionej rozprawie z przesłuchaniem świadków, którego to przesłuchania uprzednio kilkakrotnie się domagałem przed sądami I i II instancji: nie sami psychiatrzy, ale psychiatrzy oraz lekarze w sprawie rzekomej pokrzywdzonej. Teraz natomiast, w kontekście aresztowania mnie dn. 13.8, wyjaśnia się dodatkowy aspekt aluzyjny padającej tam liczby "830" lat życia: "żył potem 830 lat" to jak "umarł w roku 831", gdzie mamy zapisaną dla utrudnienia od końca (żebym się nie domyślił czytając to!) datę 13.8. Żył sobie fajnie i beztrosko (nie licząc tortury dźwiękowej), aż wreszcie nastało 13.8, które położyło temu kres. Koniec, śmierć w dacie 13.8. To oczywiście przesada, ale z punktu widzenia wolności, życia na wolności coś w tym jest — to więc kolejny ślad po planie co do tej daty. Dodatkowo miałem w celach narysowane na ścianach czy meblach określone napisy, które kojarzyły się ze mną, a z których można wnioskować, że plan już był wcześniej (ba, nawet koordynacja różnych ministerstw: bo MSWiA ws. Policji, która mnie miała aresztować określonego dnia, i MS ws. Służby Więziennej): przygotowano mi specjalną celę, gdzie były teksty jak gdyby na mój temat, a wśród nich też data 11.8.2020 r., czyli taka, że po zaaplikowaniu typowo sybillińskiej poprawki +2 +2 wychodzi data aresztowania mnie (mianowicie poprawki należy zaaplikować na numerze dnia i roku; z tym "sybillińskim" pochodzeniem poprawki chodzi o mem kolejnych liczb nieparzystych wspomniany w artykule xp.pl o Covid-19). Przykłady z Biblii i z życia można by mnożyć. Przykładowo, konotacje "areszt to jak śmierć" mamy, w kontekście jakichś jak gdyby "dwóch instancji" sądownictwa (które zgodnie orzekły o aresztowaniu mnie), odzwierciedlone w Jdt 13:8 (notabene na dworcu legionowskim w czasie ostatnich lat był jakiś plakat "Judyta z głową Holofernesa", czyli właśnie dziwnym trafem o tym fragmencie Biblii). Mk 13:8 powiada w tym temacie: "to jest początek boleści". Ez 13:8 (końcówka): "wyrocznia Pana Boga" (tymi słowami są w Biblii kiedy niekiedy znakowane fragmenty skażone drugim dnem pochodzącym z tajnej części przepowiedni Królowej Saby). Last but not least: Prymasa Wyszyńskiego, czyli człowieka Kościoła o nazwisku podobnym do mojego (po rosyjsku "niżej" i "wyżej" to niże i wysze), aresztowano właśnie w moje urodziny. A zatem coś wyraźnie było już zawczasu na rzeczy — plan pewnie istniał już zawczasu. [edit 2023-05-15: Jeszcze jeden ślad po spisku co do daty 13.8.2022 można znaleźć rozpatrując tzw. czas UNIX-a. – rozwiń komentarz...Czas UNIX-a to w informatyce sposób określania czasu wyrażający się w liczbie sekund, jakie upłynęły od początku dnia 1.1.1970 r. (liczonego wg strefy czasowej GMT). Jak się okazuje, koncepcja ta ma najprawdopodobniej korzenie sybillińskie. Zważywszy na to, że "pokrzywdzona" wypadkiem samochodowym ma datę urodzenia niemalże taką samą, jak ja, trzeba tylko zaaplikować poprawkę +6 lat -6 miesięcy, zainteresowanie można skierować w stronę czasu 1660000000 (symbolika cyfr: "przypadek +6 -6"). Odpowiada mu data 9.8.2022 (przy czym godzina jest zadziwiająco trafna, ale nie ma tu miejsca na omawianie tego, bo trzeba by dopiero wyjaśnić trochę teorii). Jak widać, jest to niemalże data mego aresztowania. Chcąc dodać brakujące 4 doby, czyli 345600 sekund, uzyskujemy wynik 1660345600 – i jest on bardzo trafny, ponieważ wychodzi z tego taka oto symbolika cyfr (trójka jest symbolem oceny "dostateczny", a II KK 456/19 to sygnatura wygranej przeze mnie kasacji w tej sprawie wypadku w Sądzie Najwyższym): "przypadek +6 -6? wystarczy kasacja do Sądu Najwyższego [i jest utrata wolności]" (bo wspomnianej liczbie 1660345600 odpowiada właśnie data 13.8.2022 r.). – ukryj komentarz]
W areszcie i jego otoczeniu gospodarczym zadbano o to, bym nie czuł się za dobrze. Oczywiście trwała w najlepsze tortura dźwiękowa — moje próby uzyskania ratunku w tym problemie prezentować będzie na konkretnych dokumentach artykuł w portalu xp.pl. Piekarnie, z których korzystał areszt (Mister z chyba Nowego Sącza, a następnie Klementynka chyba z Marek), dostarczały zatruty chleb, skażony środkiem chemicznym powodującym dużo gazów jelitowych albo środkiem powodującym przyspieszoną perystaltykę jelit. Zjedzenie dużej, a niekiedy nawet najmniejszej, ilości dostarczanego przez areszt chleba miało zatem nieprzyjemne konsekwencje. Nieraz po odgryzieniu kawałka widać było w miąższu chleba biały proszek. To zresztą nie jest domena tylko małych piekarni; nawet te duże, jak Putka, potrafią bodajże dostarczać skażone pieczywo do ośrodków żywienia zbiorowego, np. Caritasu, o czym przekonywałem się w latach 2019-2021. Poza tym areszt korumpował ludzi, prawdopodobnie dając im za darmo dodatkowe pieniądze na zakupy, w wyniku czego miałem w celi kilka razy pod rząd (tzn. w kilku kolejnych celach, bo mnie przenoszono) stalkerów. Po nocach nagminnie czepiali się mnie — szturchali próbując obudzić. Tłumaczyli to tym, że chrapię, ale jest to nędzna fałszywa jedynie wymówka, ponieważ tak samo robili też wtedy, gdy nie spałem i gdy na pewno w związku z tym, jak dobrze mi wiadomo, nie chrapałem. Dużo więcej razy to się zdarzało w czasie mojej bezsenności niż w czasie snu (w czasie snu to najwyżej chyba z 5 razy). Ponadto nikogo innego się tak nie czepiali, a nieraz nie spałem całą czy prawie całą noc; wielokrotnie można było słyszeć innych ludzi chrapiących — nic im nie robili. Raz jeden jedyny zdarzył się wyjątek, że obudzono taką inną niż ja osobę, co można teraz zestawić z dziesiątkami przypadków, gdy tego nie robiono. Chyba po to był ten jeden odosobniony przypadek, by odebrać mi ten argument, bo na tle innych nie był to przypadek jakoś szczególnie głośny — tak samo już bywało i wcześniej, i później wielokrotnie. Najbardziej wszakże kompromitujące jest to, że atakowano mnie, gdy wcale nie spałem — zupełnie bez różnicy, co pokazuje, że fakt chrapania lub nie nie miał w istocie znaczenia: chciano jedynie "zasłużyć się" dla telewizji, by mieć zaskarbioną przychylność Służby Więziennej (i, zapewne, darmową kasę na zakupy). Nie wiem też czemu ci jakże bogaci współlokatorzy nie chcieli korzystać ze stoperów, które bez problemu można sobie kupić w areszcie (a nawet główny stalker-Murzyn z B-II 18 takie stopery sobie kupił — czym się nie chwalił, po prostu przypadkiem to zobaczyłem — tyle, że... ich nigdy nie używał). Jeden z lokatorów B-II 18, który do nikogo nie pisał i nie dzwonił, 63-latek nie lubiany w rodzinie, przeciwko któremu założono sprawę o znęcanie (byłem świadkiem jego trafienia do aresztu, prosto do naszej celi; chyba przez ok. miesiąc był początkowo przyjazny), nagle (po chyba miesiącu pobytu w celi) dostał pieniądze na zakupy — od kogo? Sam nie wiedział. Tak mi najpierw odpowiedział. Dalej zaczął wymyślać, że może od córki, ale przecież kto normalny wie o tym, że do aresztanta można przysłać pieniądze, które są księgowane na jego osobistym "koncie" przez areszt śledczy i za które może on robić zakupy? To nie jest wiedza powszechna w narodzie. Ludzie dowiedziawszy się nawet o tym, że kogoś z rodziny aresztowano, nie biegną czym prędzej na strony internetowe aresztu, gdzie by się mogli dowiedzieć o wspomnianej wyżej możliwości — bo i po co zaczytywać się w różnych zakamarkach strony internetowej aresztu śledczego?... A zatem bez wyjaśnienia tej sprawy w jakimś liście lub rozmowie telefonicznej nikt by raczej z jego rodziny (mniejsza już o to, że miał z nią złe stosunki) na to nie wpadł, że trzeba zrobić przelew z określonym tytułem na określone konto bankowe, żeby w ten sposób pomóc. Tymczasem zaś ów grzeczny i miły uprzednio 63-latek nagle — 24 godziny po tym uzyskaniu pierwszych pieniędzy — po raz pierwszy w nocy (czyli w nocy z dnia +1 na +2 względem tego uzyskania pieniędzy) szturchnął mnie, próbując obudzić. Oczywiście, jak praktycznie zawsze w B-II 18, ja wtedy wcale nie spałem, bo miałem z tym duże trudności. Fajne zestawienie czasowe — jak cholera "przypadkowe"! Są pieniądze — trzeba się odwdzięczyć, i to jak najszybciej... [edit 2023-05-15: Pamiętam też, jak na mnie spojrzał wypakowując z pierwszych swych zakupów kawę nomen omen Pedros Active... Cóż za skojarzenie, zestawienie tematów przy sprawach kupnej żywności! "Piotr musi czuwać" ("musi być »aktywny«") – i przy tej okazji spojrzenie na mnie... Nie rozmawialiśmy o tym wcześniej w celi, to nie jest tak, że on się zasugerował moją koncepcją – przeciwnie, ona tutaj doznała świetnego potwierdzenia z zewnętrznego źródła.] W innych celach próbowano mi np. wmówić, że nie tylko chrapię gigantycznie, ale też mówię przez sen — tego typu głodne kawałki w ramach najwidoczniej próby samousprawiedliwiania się (bo chrapać to w sumie wszyscy chrapią, ale ja muszę być z jakiegoś powodu niezwykły...). Owo szturchanie to zresztą nie jedyna przypadłość, która ciągnęła się za mną z celi do celi (a przecież nie jest tak, że typowy człowiek, choćby nawet przestępca, to stalker! nie miejmy tak złego wyobrażenia o narodzie, to nie jest jakoś "oddolnie" i "z naturalnych przyczyn" powstające zjawisko!). Innym takim powtarzającym się w kolejnych celach zjawiskiem było: najpierw kaszleć (typowy masowo propagowany sposób stalkingu przeciwko mnie), po czym zaraz następnie mocno wciągnąć powietrze nosem. Tę dziwną praktykę spotkałem w 2 celach pod rząd (D-IV 17 i D-IV 7) jako dosyć wiele razy stosowaną, a w kolejnej (D-III 5 wkrótce przeniesiona do B-II 18) były pojedyncze bodajże przypadki jej stosowania. Owo kaszlanie i ostre wciąganie powietrza nosem ma zresztą swoje rozsądne znaczenie: o ile kaszlanie pojmiemy tu jako oznakę nielubienia kogoś, to kaszlanie i parskanie nosem to jak "nie lubię twojego zapachu". A tymczasem w aż 3 czy 4 celach pod rząd (ze strony ich jakże opływających w dostatki, w zakupione towary spożywcze, lokatorów...) zdarzały się niedorzeczne ataki słowne na mnie na zasadzie "śmierdzisz", "jesteś brudas" itd. To zatem także był uzgodniony przedmiot ataków na mnie. Ponadto w celi drugiej (D-IV 7) jeden raz na początku mego tam pobytu zdarzyło się, że przeszkadzano mi w wypróżnianiu się poprzez dobijanie się do toalety, co notabene było jednym ze stałych elementów stalkingu stosowanych względem mnie od 2011 r. (patrz ich lista). Oprócz tego zdarzało się (wprawdzie sporadycznie) bicie — w celi pierwszej (D-IV 17) i trzeciej (D-III 5), w trzeciej to nawet już drugiego dnia mojego tam pobytu. Charakterystyczne też, że we wszystkich 4 celach Aresztu Śledczego Warszawa-Białołęka ci jakże opływający w dostatki współlokatorzy celi mieli tendencję do dzielenia się swoimi produktami spożywczymi ze mną: czy to nie dlatego, że mnie, mojemu istnieniu je zawdzięczali? Wskazówką na to, że dobierano mi cele oraz ich lokatorów specjalnie, może być też to, że z B-II 18 przeniesiono mnie do celi o "dziwnym trafem" tym samym numerze piętro wyżej: B-III 18, gdzie głównym lokatorem (tym, który był właścicielem telewizora i czajnika) był niejaki... Jagiełło. W celi z "królem"! W sam raz coś dla mnie, rzeczywiście; coś w tym jest, że moja historia nasuwa na myśl rozważania o potrzebie wprowadzenia monarchii. Bo system medialno-partyjny zawiódł kompletnie (abstrahując już od tego całego torturowania, dręczenia i wieloletniego inwigilowania mnie, m. in. jest tak, że politycy sobie zabijają do woli — zwłaszcza metodą podprogowo-medyczną, ale nie tylko — a media im na to pozwalają; jest to temat poruszany w dziale Kryminalne w wiadomościach portalu xp.pl). Nie tylko zresztą o "króla" tu chodzi; o ile w B-II 18 miałem w celi (po raz pierwszy) jednego Murzyna, to w B-III 18 trafiłem na aż 2 Murzynów, co statystycznie rzecz biorąc, jeśli chcieć traktować to jako zjawisko losowe, musiałoby być bardzo nieprawdopodobne.
edit 2023-05-19: Jednym z przykrych następstw aresztowania (i związanego z nim braku możliwości uiszczania różnych opłat) jest niewyświetlanie się obrazków na blogu, a także ramek ze stenogramami, które są pod niektórymi filmami wideo. Doszło po prostu do utraty danych. Postaram się to naprawić w ciągu 1-2 miesięcy — w każdym razie na tyle, na ile będę mógł.
edit 2023-05-20: To nie jedyna sprawa karna, jaką przeciwko mnie wytoczono (z przyczyn politycznych). O innych można poczytać na forum.bandycituska.pl (np. ten temat i ten) oraz bywała o nich też wzmianka w artykułach xp.pl z działu Państwo bezprawia (np. tutaj pod nagłówkiem "Nie pierwsza sprawa..." czy w tym artykule: patrz temat główny oraz temat nr IV pod nagłówkiem "Inne niedawne nonsensowne orzeczenia..."). Najlepsze zaś jest to, że w każdym przypadku da się pokazać, że zarzut jest lipą pod względem dowodowym albo niedopuszczalny pod względem prawnym. To są po prostu prześladowania. Szkoda tylko, że stronnicze sądy wszystkie te najlepsze argumenty lekceważą; moje starania obronne to jak rzucanie pereł przed wieprze – sąd jest zawsze zapatrzony w oskarżyciela i jego wersję i zamiary. Raz chyba specjalnie po to, żeby pozbawić mnie tego argumentu (że zawsze są ślepo zapatrzeni w oskarżyciela), sąd zwrócił jedną ze spraw do prokuratury celem uzupełnienia istotnych braków postępowania przygotowawczego, bo zarzut był sformułowany zbyt ogólnikowo, a sąd nie jest od tego, by oskarżyciela wyręczać w poprawnym jego sformułowaniu, ale i tak zarówno wcześniej, jak i później tak poza tym trwało w tej sprawie bezczelne lekceważenie moich argumentów, także z tą kwestią związanych, w związku z czym było to zwycięstwo pyrrusowe.
edit 2023-05-23: W ramach wyjaśnienia mego stanu majątkowego – co mogłoby interesować potencjalnych darczyńców – odnotowuję tutaj, że dom, o którym była mowa w jednym z wcześniejszych wpisów (z 11.12.2015 r.), został sprzedany... – [rozwiń dopisek... za 380 tys. zł (tj. ze stratą 70 tys. zł względem ceny nabycia z uwagi na istotnie pogorszony stan oraz m. in. kradzież dziennika budowy, którego brak odstręcza banki od udzielania kredytów). Na koncie spółki xp.pl sp. z o. o., bo to na nią przeszedł ten dom (od początku była to inwestycja z pieniędzy tej spółki, mianowicie pożyczonych mnie osobiście), jest teraz prawie 269 tys. zł, a nie 380 tys. zł, bo sporo poszło na wydatki od początku 2022 r. (była zaliczka przy umowie przedwstępnej, więc już zdążyłem wydać część ceny domu zanim nastał obecny czas), te wydatki to m. in. następujące rzeczy: moja część kosztu umowy przedwstępnej – prawie 2 tys. zł, spłata pozabankowej pożyczki hipotecznej ze stycznia 2022 r. kosztowała 73 tys. zł (44,7 tys. zł, bo to tyle mi przelano w ramach pożyczki, poszło po części, tj. chyba prawie 26 tys. zł, na wyprostowanie sytuacji mojej panamskiej spółki inwestycyjnej w rejestrze publicznym, tj. opłacenie podatków i kar podatkowych i zarejestrowanie i udokumentowanie zmienionego składu zarządu, kolejne 3 tys. na spłatę kredytów odnawialnych w PKO BP, ze 2,5 tys. zł na zaległy ZUS, 2,5 tys. na wydatki stałe przez 4 miesiące: leasingi komputera i drukarki, telefonia komórkowa, serwery, ze 3 tys. zł na skargę kasacyjną, z 6 tys. zł na utrzymanie się w miesiącach styczeń-kwiecień, bo wypłacałem sobie drobną pensję) plus chyba z 2,5 tys. zł odsetek za niepłacenie na czas (umowę pożyczki wypowiedziano i postawiono wszystko w stan wymagalności, i rozpoczęto naliczanie odsetek), konieczne firmowe wydatki stałe za maj-sierpień (4 m-ce) 2,5 tys., opłacenie z góry serwerów za 2 lata kosztowało teraz w ostatnich tygodniach prawie 8 tys. zł, w czasie pobytu w areszcie ojciec wydał na mnie ponad 2 tys. zł (serwery, domena, pieniądze na zakupy), co musiałem zwrócić, koszty poniesione dzisiaj w związku z zerwaną umową leasingową drukarki to prawie 2,5 tys. zł (spłata nakazu zapłaty), poniesione ostatnio koszty wynajmu mieszkania i pożyczki na drobne wydatki – ponad 7 tys. zł, uiszczona rzędu tydzień temu opłata tymczasowa od pozwu przeciwko maklerom – 2 tys. zł, wykup komputera poleasingowego związany z zerwaniem umowy – 1,8 tys., koszt skargi kasacyjnej i naprawy telefonu – w sumie 1,5 tys., koszty biura (adresu siedziby firmy) – w sumie ok. 0,9 tys. zł, koszt badań nieruchomości pod kątem sposobu zasilania jej drągów żelbetowych 1 tys. zł. Widać, że pieniądze nie szły w błoto, nie jestem rozrzutny, a różnica między kwotą posiadaną 269 tys. zł a ceną sprzedaży domu nie bierze się znikąd. Nie żałuję sprzedaży, choć własnego domu bardzo potrzebuję (dręczą mnie te dźwięki szeptane, o których mowa w nagłówku bloga), bo i tak jak się przekonałem nie udałoby mi się wyłączyć dźwięku w tym domu. Zasilanie idzie od fundamentów w górę nie jakimiś drutami, tylko przez zaprawę murarską, która przewodzi. Różne ściany mają różne napięcie, jedne są podłączone do masy (0), inne pod napięciem plusowym, wchodzi to z dwóch stron każdej ściany drutami z fundamentów. I zaprawą idzie aż do sufitu. Natomiast odłączyć domu po prostu przecinając wchodzące od zewnątrz kable zasilania się nie da, ponieważ one są na takiej głębokości (ponad 5 m), że po drodze są wody gruntowe (już od 3 metrów głębokości), które sprawiają, że wszystko się tapla i piach się zawala – w efekcie nie da rady dokopać się do tych kabli. Można oczywiście odsysać wodę igłofiltrami, ale mnie na to nie było stać bez tej sprzedaży domu. Natomiast próbując od środka też jest za trudno – jest ileś różnych punktów wejścia drutów w fundament. Wytropić je wszystkie i w dodatku porobić dziury w podłodze, pewnie w wielu miejscach błędne, to zadanie przesadnie trudne i skomplikowane. Koniec końców więc poddałem się, tym bardziej, że zupełnie nie miałem za co żyć (nie licząc zasiłku z pomocy społecznej) i finansować spraw prawnych. To niecałe 269 tys. zł, które teraz mam do dyspozycji, nie pozwala mi zbudować cichego domu – to kwota za mała. Pójdą te pieniądze zapewne na próbę rozkręcenia xp.pl sp. z o. o., na pensje dziennikarzy, a także na moje koszty życia i, być może, procesowania się (w tym także wydatki na prawników w Indiach; ogółem koszty procesowania się, w moim przypadku: o duże kwoty, potrafią być dosyć duże). Mam za mało, Państwa pomoc pieniężna jest więc niezbędna. – [ukryj komentarz]
edit 2023-09-27: Mniej więcej od początku tego roku doszła dodatkowa, choć subtelna, metoda dręczenia mnie polegająca na tym, że spikerzy nie dają mi spać dłużej niż ok. 6 godzin. Bez względu na to, o której godzinie zasnę, po ok. 5-6 godzinach mnie wybudzają przekazem podprogowym, wbrew naturze – i to w taki sposób, że już jakoś nie mogę zasnąć. Zdarza się to codziennie bez wyjątku od mniej więcej lutego br., czyli zaczęło się jeszcze w areszcie (kiedy to spałem po 5 godzin, z pobudką np. ok. 4:00). Obecnie standardem są nieodwracalne pobudki o np. 5:00 – 6:00 czy nawet 3:30.
(23:56)
19. lipca 2022 r.Gdy słyszymy hasło "dobroczynność", my Polacy zwykle myślimy głównie o jednym – Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. Okazjonalnie też słyszymy o innych zbiórkach opartych o analogiczną zasadę, czyli "pomoc medyczna dla tych, których na nią nie stać" (tutaj przoduje np. serwis SiePomaga.pl, który nie chce mi pomóc zbierać 1%). Idea jest — uszczegóławiając te podmioty — taka, że np. tysiąc osób w Polsce (chętnie eksponuje się tutaj małe dzieci) potrzebuje pomocy w postaci np. specjalistycznej operacji, która kosztuje np. 100 tys. zł. Łączny koszt? 100 mln. zł. Widzimy już spisek? Jeśli nie, to przybliżę problem: to nie są sprawy, którymi powinny zajmować się NGO (organizacje pozarządowe). Kwoty rzędu 100 mln. zł są to z perspektywy budżetu państwa kwoty małe, jak każdy może łatwo zauważyć biorąc pod uwagę liczebność narodu — od każdego dorosłego Polaka wystarczy brać o ok. 3 zł więcej i już w ten sposób państwo taką kwotę wygospodaruje. Wystarczy odpowiednia drobna zmiana polityki podatkowej. Nie widać więc, po co w tym jakieś instytucje w rodzaju WOŚP. Jeśli potrzebujących jest mniej niż 1000, to tym bardziej powyższe jest prawdą (tym bardziej państwo mogłoby dotować te powszechnie popierane formy solidarności, zresztą nasza Konstytucja w swej preambule o ile pamiętam odwołuje się do potrzeby wzajemnej solidarności, wiec czemu nie); jeśli natomiast jest ich więcej np. o rząd wielkości (czyli np. 10 tys.) albo ceny są jeszcze wyższe, np. 1 mln. zł za każdą operację, to już pomoc państwa jest mniej możliwa w formie łożenia, ale z kolei pojawia się bardzo proste pytanie i powód do oburzenia: CO TO ZA CENY?! Ceny z księżyca! Tu również politycy powinni się zainteresować i wprowadzić ceny maksymalne. Nie mówię tylko o polskich — problem wszak jest globalny. Zresztą nikt spośród np. placówek medycznych czy naukowców by się sam z siebie nie ważył startować, najzupełniej cynicznie i mając pokrzywdzonych przez los ludzi w nosie, z takimi cenami, gdyby nie (jacyś inni, którzy to robią, a jeszcze wcześniej, tj.: gdy żadnych innych jeszcze nie było) państwo, które może tu i ówdzie podżegało do bogacenia się w ten sposób.
Astronomiczne ceny za operacje lub rehabilitacje to prawdziwy absurd naszych czasów. To trochę tak, jak gdyby ktoś chciał się ustawić na całe życie za to tylko, że pomoże jednemu dziecku. Trzeba by bardzo wziąć pod lupę te ich rozliczenia pobieranych za pomoc medyczną pieniędzy.
Widzimy więc w każdym razie, że coś jest nie na miejscu z tą powszechnie znaną dobroczynnością — coś jest nie w porządku. Nie w porządku jest mianowicie to, że powstaje ona poprzez istnienie bardzo dziwnych i podejrzanych sytuacji rynkowych oraz przede wszystkim poprzez zrzeczenie się przez państwo jego ważnej solidarnościowej roli, roli tego, kto dba o zdrowie swych obywateli, i zamiast tego stworzenie (koniecznie jak widać potrzebnej) "strefy dobroczynności pozapaństwowej". Po co? By każdy mógł czuć, że nie tylko nie jest taki zły, ale nawet czasem dobre uczynki popełnia. I by tym samym był już rozgrzeszony z braku miłosierdzia w innych tematach; "ja to na WOŚP daję, nawet czasem na jakieś operacje przeleję pieniądze". Zapomina się zaś o tym, że takie rozdawnictwo jest pokłosiem i zarazem wspieraniem systemu, który kreuje potrzebujących, dba o to, by zawsze jeszcze byli wciąż jacyś nieszczęśliwi i potrzebujący. Tego się nie chce ostatecznie usunąć, bo tym samym usunięto by podstawę, postawiony sobie z góry cel — nasycenie ludzi w temacie dobroczynności. Cel ten prowadzi do niedostrzegania tych tematów, które najbardziej i w pierwszej kolejności potrzebują dobroczynności oddolnej. Są to mianowicie tematy polityczne — źli politycy, prześladowania polityczne, "święta trójca" PiS-u, PO i ich bodajże matki SLD (SLD + Kwaśniewski): fałszowanie wyborów, przekaz podprogowy w każdym domu oraz złe, stronnicze prorządowo sądy... To przede wszystkim tutaj — nie gdzie indziej! — jest potrzebna ODDOLNA solidarność narodu! Tutaj, tu, gdzie walka z antydemokratycznymi tendencjami, nie zaś tam, gdzie wszyscy w sumie się zgadzają, że pomoc jest potrzebna... Ja więc jednak proponuję, by uznać, że trzy czwarte dobrego spożytkowania pieniędzy na dobroczynność to właściwy wybór potrzebującego. Nie wzmacniać systemu podtrzymywanego przez ekipę polityczną, polegającego na tym, że zawsze muszą istnieć potrzebujący, którzy dostają pieniądze pozarządowo. Zamiast tego wzmacniać wrogów tego całego establishmentu, którzy uczciwie i jasno mówią o tym, co ważne. Wzmacniać zwłaszcza takie obszary, jak np. media — zamiast płacić za Fakt czy Gazetę Wyborczą, zainteresować się wsparciem portalu xp.pl albo mnie osobiście. Taka jest moja propozycja. Bo trzy czwarte dobrego spożytkowania pieniędzy to dobra decyzja co do tego, komu je przekazać.
Że WOŚP prawdopodobnie zakładano w zmowie ze złą TVP i ogólnie z "grupą watykańską", na to najlepiej wskazuje specjalnie dobrane (cóż za zasada! "nomen omen ma być!" – patrz tutaj) nazwisko jej założyciela: "niektóre dzieci mają Owsiki"... W grupie stojącej za spiskami religijno-politycznymi takie dobieranie po nazwisku jest standardem. Nawet specjalnie chyba o mojej sprawie ci doradcy myśleli (i nic w tym dziwnego, bo "dręczenie przyszłego Piotra Niżyńskiego" to sprawa z Sybilli), na co wskazują pewne szczegóły w rodzaju zbieżność czasowa — była o tym też mowa na portalu xp.pl (patrz 5-ty akapit pod nagłówkiem "Dodatkowy komentarz co do sprawy pedofilii"). [edit 2023-05-20: Przekaz podprogowy (szeptany) od operatorów podsłuchu telewizyjnego (ówcześnie bodajże w studio kanału WOT obsługiwanego) prawdopodobnie dał inspirację do myślenia o jakiejś orkiestrze, tj. ludziach będących źródłem dźwięków, a powodująca orgazm dziecka zdalna pedofilia – o corocznie świętowanych uroczystych "finałach". Chodzi tu o to, że byłem w dzieciństwie ofiarą pedofilii telewizyjnej (wychodzi na to, że pewnie na prośbę Jana Pawła II i starożytnych), co jest tematem tabu; w czasie, gdy powstawała WOŚP, była to sprawa bardzo aktualna, chyba ten sam rok; "o takich przypadkach należy milczeć i nie pomagać, a skupić się tylko i wyłącznie na pomocy tym, którzy obecnie są dziećmi" – to zapewne idea przyświecająca początkom WOŚP.]
I na koniec powtórzę: w świetle powszechności poparcia dla instytucji w rodzaju WOŚP czy internetowych lub reklamowanych w terenie zbiórek medycznych (typowo dla dzieci) bardzo podejrzane jest to, że — abstrahując już od wspomnianej powyżej afery wysokich cen — ich działanie nadal jest w sferze pozabudżetowej.
Jeśli chodzi o mnie, to oczywiście bardzo proszę o pomoc, każda stówka (a co dopiero tysiąc) się liczy. Nadmieniam, że dom, o którym była tu wcześniej na blogu mowa, idzie na sprzedaż i nie zyskam z tej sprzedaży zbyt dużo. Zostanie mi na życie chyba nawet poniżej 300 tys. zł. Oczywiste, że bez dofinansowania nie starczy mi na wybudowanie się w Warszawie, walkę z telewizyjnymi dręczycielami (w tym duże pieniądze na walkę z włamaniami do elektroniki), utrzymanie siebie i utrzymanie firmy (portal xp.pl). A zatem wspomniana Pomoc jest jak najbardziej potrzebna.
(01:11)
Dzisiaj odebrałem odpowiedź z Trybunału w Strasburgu na moją skargę; jak się okazuje, w pełni zgodnie z przewidywaniami (z wyjątkiem tego, że nie wiedziałem, jaki będzie pretekst, aczkolwiek nawet wiedza o nim niezbyt by mi mogła pomóc), ta jakże słuszna skarga została odrzucona w przedbiegach, bez zwracania się do rządu po akta i po stanowisko w sprawie, decyzją pojedynczego zaledwie sędziego orzekającego jedynie co do formalnej dopuszczalności wniesienia skargi na obecnym etapie sprawy. W tym więc przypadku odmówiono mi przyjęcia jej do rozpoznania z powodu rzekomo przekroczonego 6-miesięcznego terminu, co jest kłamstwem.
Jak mianowicie czytamy na zaprezentowanym niżej drugim obrazku (akapity 2-3),
"Trybunał ustalił, że krajowa decyzja, którą uważa za »ostateczną« w rozumieniu art. 35 § 1 Konwencji, została wydana ponad 6 miesięcy przed datą, w której skargi przysłano do Trybunału. A zatem skargi zostały przysłane za późno.
Trybunał uznaje Pana wniosek za niedopuszczalny."
W tym momencie należałoby zacząć od tego, w jaki sposób termin, o którym mowa w Konwencji, jest w ogóle liczony. Te i inne szczegóły są omawiane w tekście "Pytania i odpowiedzi dla prawników" ("Questions & Answers for Lawyers", wersja z 2020 r., aczkolwiek analogicznie omawiają to też w wersji z 2014 r.; w Google'u dokumentu tego szuka się dodając słowo ECHR, by było wiadomo, że chodzi o Trybunał, czyli European Court of Human Rights). Omówione jest to pod nagłówkiem II na s. 8 (pkt 16). Niestety tekst ten, choć generalnie opublikowany w Internecie, w sumie to w każdej chwili mógłby się zmienić, gdyż jest przechowywany na serwerach Trybunału – adres: https://www.echr.coe.int/Documents/Q_A_Lawyers_Guide_ECHR_ENG.pdf. Zdawałoby się to na pierwszy rzut oka małym problemem, gdyż narzuca się proste rozwiązanie: utrwalić kopię strony w słynnym serwisie Internet Archive (web.archive.org), ale tu niespodzianka – specjalne szykany: jako chyba jeden jedyny wyjątek, robot tego serwisu jakoś nie może dostać się na ww. stronę celem wykonania kopii, którą mu się zleca (poprzez opcję "Save Page Now"); wyświetla mu się zamiast tego dokumentu jedynie błąd HTTP nr 500 (znany jako "ogólny błąd serwera", bez dodatkowych objaśnień; taki po prostu komunikat przychodzi od tej szczególnej strony internetowej, którą próbuje się zapisać), co zapewne jest dziełem specjalnych przygotowań ze strony administratorów serwera ECHR.COE.INT, czyli serwera Trybunału. Specjalna obsługa dla robota web.archive.org (tej dosyć zaufanej instytucji, wypróbowanej też co nieco w sądach), żeby nie mógł się dostać na serwer ściśle odnośnie do tego pojedynczego pliku PDF (tj. tego ww. tekstu) oraz (może między innymi) także do tego z 2014 r., czyli do starszej wersji dokumentu "Questions & Answers for Lawyers" (2014). Tym niemniej z uwagi na wielką wagę dziejową, jaką ma ta sprawa – jako że pokazuje najzupełniejsze chamstwo względem osoby represjonowanej: lekceważenie zasad, upolitycznienie i orzekanie w stylu bandyckim a nie sędziowskim (czyli takim, który polega na dokładnym badaniu faktów i podstaw prawnych) – zadbałem po swojemu o zarchiwizowanie, mimo wszystko, tego ich poradniczka dla prawników i w efekcie zapisana została przez web.archive.org kopia pamiętana przez Google'a, a nie oryginalna strona www: i tę kopię, ulotną, tylko przez krótki czas trzymaną pod konkretnym adresem i w kółko odnawianą (pod nowymi adresami wrzucaną przez Google'a, jak to on ma w zwyczaju), uwieczniłem dziś pod adresem http://web.archive.org/web/20210608212529/https://webcache.googleusercontent.com/..., by został po tym ślad.
Gdyby więc coś znikło z oficjalnej strony Trybunału, z wyżej wymienionego adresu na ECHR.COE.INT, to można jeszcze i tak obejrzeć ten plik (ten poradnik dla prawników) pod ww. adresem w archiwum Internetu. A jeśli by i tego zabrakło, to proponuję rzut oka na film wideo wykonany przeze mnie dziś telefonem komórkowym: www.youtube.com/watch?v=jYRo75-boAU.
Przewinienie po stronie Trybunału jest rażące, a przy tym aż podwójne. Pamiętajmy zaś oczywiście, że – wg mej skargi (patrz poprzedni wpis) – skarżonymi orzeczeniami ostatecznymi były postanowienia Sądu Apelacyjnego z 20.4.2020 r. i 22.4.2020 r.; nie traktuje się jako ostatecznych tych, które wydał sąd I instancji, bo jak wiadomo od tego czasu może minąć nawet jeszcze ponad rok, zanim np. apelacja czy zażalenie zostaną rozstrzygnięte i np. utrzymają u góry w mocy orzeczenie sądu I instancji – to nie ma znaczenia, że ono wobec tego się uprawomocnia (a jest przecież już stare, może ma ponad rok), patrzy się bowiem tylko na moment wydania orzeczenia sądu II instancji, czyli tej decyzji o np. utrzymaniu w mocy tego, co było wcześniej. Gdyby było inaczej, gdyby trzeba było patrzeć na datę z I instancji, to często nie byłoby szans dojść ze sprawą do Trybunału w Strasburgu, a to tylko z uwagi na powolność (choć nie przewlekłość, czyli coś, co jest nielegalne i za co można zadośćuczynić) postępowania; oczywiste, że chodzi tu tylko o datę z II instancji. Ta, faktycznie, była w kwietniu 2020 r., ale po pierwsze pytanie brzmi: w jakim trybie to orzeczenie ogłoszono? Jak wiadomo, choć większość spraw cywilnych (skarżonych ewentualnie do Strasburga) załatwia się na rozprawie, to jednak część z nich załatwiana jest (jak to się mówi) na posiedzeniach, w Polsce zaś oznacza to najczęściej posiedzenie niejawne; jest bowiem takie orzecznictwo Sądu Najwyższego (III CZP 83/11), które głosi, że gdy ustawa nie stanowi inaczej, to posiedzenie sądu w sprawie cywilnej nieprocesowej ma być posiedzeniem niejawnym. W tym zaś przypadku (jako że sprawa była procesowa) zagrało co innego, drugie fundamentalne źródło posiedzeń (a nie rozpraw), czyli zażalenie – gdyż kwestionowane przed Trybunałem postanowienia dotyczyły rozpoznania zażalenia, a takie postanowienia z mocy prawa wprost podanego są rozpoznawane niejawnie (art. 397 § 1 k.p.c.). Innymi słowy, strona nawet nie jest zawczasu informowana formalnie, np. jakimś pismem, o terminie czynności sądu. Nie jest na nią zapraszana. Następuje to w pewnym przypadkowym dla niej momencie (tu np.: m. in. w urodziny Tuska, 22.4, na co najpierw wiele miesięcy sędzia najwyraźniej celowo poczekał). Sąd nie musi też mieć na posiedzeniu niejawnym protokolanta, nie dyktuje mu na głos; w praktyce na takim posiedzeniu w dzisiejszych czasach sędzia pracuje po prostu samodzielnie przy swym biurku. W takim układzie oczywiście momentem ogłoszenia orzeczenia jest jego faktycznie dostarczenie (doręczenie), a nie jakieś tam czynności przy sobie i "w swoich manatkach" dokonywane przez sędziego. W innych zaś przypadkach, gdy więc sprawę rozstrzyga się na rozprawie, za datę decyzji przyjmuje się datę ogłoszenia jej na rozprawie (choćby strona była nieobecna; no, chyba że wykaże, że np. nie powiadomiono jej należycie o terminie). Jak się okazuje orzecznictwo Europejskiego Trybunału Praw Człowieka respektuje zasadę, że postępowaniem sądowym w rozumieniu prawa do sądu zdefiniowanego w art. 6 Konwencji jest postępowanie jawne co najmniej dla jego stron. W związku z tym nie ma istotnego znaczenia przy obliczaniu terminu 6-miesięcznego, jaki istnieje na wysłanie skargi do Trybunału, fakt dokonania przez sąd jakiejś czynności "po ciemku", "na sędziowskim komputerze"; liczą się jawnie podjęte czynności ostatecznie rozstrzygające sprawę, a zatem ogłoszenie np. wyroku na rozprawie lub doręczenie postanowienia wydanego na posiedzeniu niejawnym (czyli takim, o którego terminie, w tym godzinie, i miejscu nie powiadomiono strony/uczestnika); lub, jak to ewentualnie jeszcze można przyjąć, jakiś moment wcześniejszy niż moment doręczenia, o ile istnieje dowód, że strona już wcześniej powzięła wiedzę o orzeczeniu.
Jak bowiem czytamy w ww. poradniku dla prawników, część II od s. 8 pod nagłówkiem "What is the time limit for lodging an application with the Court?" ("Jaki jest limit czasu na wniesienie skargi do Trybunału?"), w drugim akapicie poczynając od drugiego zdania,
"The six-month period starts on the day after the announcement of the decision (see Papachelas v. Greece 31423/96 § 30, ECHR 1999-II, Sabri Güneş v. Turkey 29 June 2012) [§§ 33-34, jak lata związane z zabiciem Jezusa i tym, co potem]."
czyli:
"6-miesięczny okres czasu rozpoczyna się dzień po ogłoszeniu decyzji (patrz Papachelas p-ko Grecji 31423/96 § 30, ECHR 1999-II, Sabri Güneş p-ko Turcji 29. czerwca 2012)."
Mamy tu zatem gotowe orzecznictwo w postaci aż 2 wyroków. Wyroki te, nota bene, były najwyraźniej specjalnie spiskowo zorganizowane, gdyż nazwiska i państwa mówią same za siebie. Język grecki, papież ("Papa" w nazwisku, a ponadto data 29.6 – imieniny [apostoła] Piotra), Turcja (czyli m. in. dawny Konstantynopol, siedziba cesarzy) – jak o 2 egzemplarzach księgi sybillińskiej, jakie najwyraźniej istniały za czasów rzymskich (spisano je, jak wiadomo, po grecku), i o ich współczesnych właścicielach. Dodatkowo jeszcze jakiś "rekordzista Guinessa", może to o torturze dźwiękowej, oraz... królowa Saby (z czym kojarzy się słowo "Sabri"). Ileż blisko powiązanych tematów zebrano tu w jednym wykazie powszechnie szanowanego orzecznictwa (na serwerze Trybunału rekomendowanego), przytaczając krótko 2 wyroki! Wątek ten (wątek inspiracji ze starożytnego spisku z Sybilli i wcześniej od królowej Michaldy) za chwilę tu jeszcze nieco rozwinę, w tej chwili to pomińmy, natomiast zwróćmy uwagę na to, że gotowe orzecznictwo nakazuje kierować się datą doręczenia jako datą ogłoszenia decyzji. Jest to tam napisane expressis verbis, od czwartego akapitu:
"For example:
- When no notice is provided under national law, the date to be taken into account should be the day on which the parties have effective notice of the content of the relevant decision"
czyli:
"Na przykład:
- Gdy wg prawa krajowego nie ma zawiadomienia [o terminie i miejscu], datą uwzględnianą powinien być dzień, w którym strony mają skuteczne zawiadomienie o treści odpowiedniej decyzji"
W praktyce oznacza to [patrz ww. wyrok z Papachelasem, § 30, jak rok początku nauczania Jezusa, gdzie przytoczono wcześniejszy jeszcze wyrok Worm p-ko Austrii, § 33; "where an application is entitled to be served ex officio with a written copy of the final domestic decision, the object and purpose of Article 26, now Article 35 § 1, of the Convention are best served by counting the six-month period as running from the date of service of the written judgment" – po polsku: "w przypadkach, gdy skarżący jest uprawniony do tego, by mu dostarczono z urzędu pisemną kopię ostatecznego krajowego orzeczenia, przedmiot i cel art. 26, obecnie art. 35 § 1, Konwencji jest najlepiej wypełniony/obsłużony przez liczenie 6-miesięcznego okresu jako biegnącego od momentu dostarczenia pisemnego orzeczenia"; ang. słowo "serve" oznacza tutaj i w takich kontekstach "dostarczyć", "doręczyć" pismo] – zwłaszcza w braku zbierania dodatkowych dowodów, co jest niezbyt wykonalne z uwagi na brak ich formalnego ewidencjonowania – posłużenie się datą doręczenia odpisu orzeczenia na piśmie, która jako jedyna jest wtedy istotna i która jest koniec końców w pełni jasna zwłaszcza za sprawą zwrotnego poświadczenia odbioru dostarczanego sądowi przez pocztę [dokument ten zawsze też trafia do akt odpowiedniej sprawy sądowej, której dotyczy doręczenie, gdyż tak działają sekretariaty – §18 ust. 1 zarządzenia ministerialnego Dz.Urz.MS.2019.138], aczkolwiek strony postępowania nie musi być stać na xero z akt [i nikt nie głosi takiej potrzeby: wydawałoby się to dosyć dziwną, paranoidalną praktyką – inspirowaną tym, "że może mi uwalą sprawę na tak wczesnym etapie"...] i dlatego też najczęściej załatwia się tę sprawę (na etapie samego wnoszenia skargi) zapewnieniem co do daty odbioru orzeczenia, która oczywiście może być różna – na to strona wpływ niezbyt ma. (Przy czym, zauważmy, strona bez uzyskania tego papierowego odpisu orzeczenia niewiele może zrobić; nie ma z czym iść do prawnika, jeśli kogoś stać na prawnika, nie ma też co wysyłać do Trybunału, bo skarga bez tego odpisu z pieczęcią sądu się w ogóle do niczego nie nadaje i jest wybrakowana... Po prostu konieczne jest faktyczne czy choćby zastępcze-fikcyjne, ale prawnie skuteczne i pod dobrym adresem dokonane, doręczenie stronie tego orzeczenia. Byłoby zaś przejawem nierównego traktowania skarżących, gdyby jedni mieli efektywnie więcej czasu, drudzy w praktyce mniej czasu, w oparciu o to jedynie, jaka data widnieje na orzeczeniu – załóżmy, że ta sama u obu – i o różnice w terminie rzeczywistego doręczenia.) Odpis postanowień Sądu Apelacyjnego – wydanych, jak słuszna, na posiedzeniach niejawnych – dostałem w lipcu 2020 r., a zatem nadając skargę 15 grudnia zmieściłem się w terminie: nie upłynęło jeszcze 6 miesięcy. Bo pół roku po którymś dniu lipca upływa dopiero w styczniu roku kolejnego. To jest zatem pierwszy "błąd" Trybunału. Z głowy lansuje on sobie fakt przekroczenia terminu i liczy go źle, bo od daty wpisanej na postanowieniu (data wydania go czy raczej, jak to często bywa, rozpoczęcia pisania go), a nie od daty doręczenia, którą zamiast tego powinien się zainteresować.
Trybunał w Strasburgu nie zajął się moją sprawą, nie przyjął jej do rozpoznania: nie powiadomił rządu, nie pozyskał akt sprawy. Akta te nie opuściły sądu i jego archiwów [z wyjątkiem może przeglądu przez RPO, któremu też próbowałem zareklamować wniesienie skargi nadzwyczajnej, a odesłano mi w odpowiedzi z jego biura od dyrektora dyrdymały, jak gdyby ktoś nie słyszał, że doręczenia dzielą się na skuteczne i nieskuteczne i że termin biegnie tylko od tych pierwszych, ja zaś zarzucam, że były same tylko te drugie i mam w tym stosowne poparcie, do czego w tej odpowiedzi się zgoła nie odniesiono]. Nie było wysyłki akt do Strasburga, Trybunał więc najwyraźniej wiedział tyle, co zostało mu przeze mnie przysłane w skardze, miał wiedzę opartą na załączonych w niej oświadczeniach i dokumentach. Nie dopytywał o nic więcej. W oparciu o to, co miał, zdecydował się rozstrzygnąć kwestię, czy przyjąć temat skargi do rozpoznania, czy też nie. Skarga ta – zaprezentowana w poprzednim wpisie, można ją pobrać z adresu http://old.bandycituska.pl/index/akta/ETPCz/20201215-ETPCz-1.pdf – na stronie 10 podaje, zauważmy, każdorazowo lipcowy termin odebrania przeze mnie pisma (23.7.2020 r.; moja skarga natomiast, jak widać powyżej, jest z 15.12.2020 r.), na stronie 12 zaś (w spisie treści, pkty 24-25) podaje dodatkowo datę nadania pisma do mnie oraz nr karty (odpowiadający numeracji w prawym górnym rogu w kółkach), na której są dokumenty "Doręczenie", wysyłane przez sąd jako pisma przewodnie: dokumenty te są mianowicie na kartach skargi o nrach 107 i 115 (z uwagi na to, że skan jest bez pustych stron, w ww. dokumencie komputerowym trzeba odszukać strony uznawane za odpowiednio 99 i 105). Patrz też film pokazujący wysyłkę skargi – momenty 0:40 i 0:47. Ewidentnie zatem z nadesłanych do Trybunału przekonujących dowodów wynikało, że ze skargą się nie spóźniłem. To jest więc pierwszy rażący błąd ze strony Trybunału: liczenie terminu od daty wydania postanowienia oddalającego zażalenie, a nie od daty jego ostatecznego doręczenia, wg dokumentacji sądowej.
Drugi fundamentalny i bardzo żenujący błąd jest taki, że jak dodatkowo czytamy w ww. poradniczku (akapit 3 ww. fragmentu) i jak można też sprawdzić w artykule w HUDOC, tj. zbiorze wyroków i komunikatów tego trybunału (patrz też wersja zarchiwizowana, bo może to usuną z Internetu), od 16 marca do końca 15 czerwca 2020 r. (patrz przedłużenie), czyli przez pełne 3 miesiące, terminy na wniesienie skargi nie upływały wcale. Ani trochę, ani tyci tyci – nawet minuta, co dopiero godzina czy cały dzień, nie ubyła z pozostałego mi czasu w tym (domkniętym) przedziale dat (domkniętym, jako że miał on trwać, jak podano, pełne 3 miesiące). Podano bowiem (ang.): "The six-month time-limit for the lodging of applications ... is ... suspended for a ... period running from 16 March 2020" ("6-miesięczny limit czasu dla składania skarg ... jest ... zawieszony na ... czas biegnący od 16 marca 2020 r."). Skoro więc postanowienia zapadły 20 i 22 kwietnia, to ani 21.4, ani też 23.4 (jak by to wynikało z ww. przytoczonych w poradniku ogólnych zasad: "dzień po ogłoszeniu") nie zaczął biec żaden termin, czyli nie zaczął skracać mi się pozostały czas – i nie było tak też przez cały dzień 15 czerwca – lecz dopiero 16.6 termin taki mógł już swobodnie biec i to dopiero z końcem tego dnia (z nastaniem północy) można, co za tym idzie, rzec, że upłynął mi 1 dzień terminu i mam już odtąd tylko "6 miesięcy bez 1 dnia". Wcześniej bowiem upływanie czasu pozostałego na wniesienie skargi było wstrzymane. A zatem 17.6 o godz. 0:00 ("z końcem dnia 16.6") zostało mi 6 miesięcy bez 1 dnia, analogicznie też 29 dni później, czyli o północy (z nastaniem dnia) 16.7 zostało mi już tylko 5 miesięcy [bo 6 miesięcy bez 30 dni liczonych od 16 czerwca, czyli bez dokładnie 1 miesiąca], zaś z nastaniem dnia 16.12 czas na wniesienie (tj. wysyłkę) skargi mi się skończył. Uznano zaś, że wniosłem ją dnia 15.12 ("15 December 2020", patrz tekst decyzji). Także więc na ten drugi sposób, tym razem już nawet niezależny od dowodów dotyczących tej konkretnej sprawy i odbierania przeze mnie różnych informacji, można wykazać, że teoria o przekroczeniu terminu jest robieniem ludzi w konia i zwykłym nadużyciem. Trybunał nie może być jak huśtawka czy chorągiewka (na politycznym, w dodatku, pewnie jeszcze wietrze).
Jeszcze słowo o najprawdopodobniej papiesko-sybillińskim pochodzeniu tego przekrętu. Zamiast wartości merytorycznej, mądrości prawniczej – której tu nie ma, za to widać tylko głupotę, pustkę intelektualną – ich cała decyzja i pismo celuje w ładnym dobieraniu dat i symbolicznych liczb. Przykładowo, sygnatura mojej sprawy to 752, czyli "jeszcze przed Zbawicielem" (jako że jego rok to 753 – mianowicie od założenia miasta). Ponadto pismo przewodnie wystosowano do mnie ze Strasburga, jak widać, dn. 3.6, czyli sens jest taki, że [na razie jesteśmy] "jeszcze przed Sejmem kontraktowym" (jako symbolem warunku wstępnego dla dobrych zmian w polityce; chodzi oczywiście o moje pieniądze i majątek, na równi pewnie zwalczane przez prawicę i lewicę, czyli zwłaszcza, nomen omen, SLD – wszyscy oni pewnie chcą mnie co najwyżej, jeśli mam żyć, to wbijać w ziemię i broń Boże nie naprawiać sądów, nie prowadzić śledztwa co do ich upolitycznienia fiskalno-telewizyjnego; to zresztą takie wytyczne z Sybilli, bo niektóre głąby mogą wierzyć, że od dręczenia mnie finansowego to ja "nawet się jeszcze do czegoś przydam, np. zacznę pisać książki filozoficzne wchodzące na tematy religii" – patrz też komentarze rozwijane w ramach tekstu głównego poprzedniego wpisu na tym blogu). Podsumowując: na razie mi nie pomogą. Zbawiciela (czy Mesjasza) na razie brak, a dla sukcesów Niżyńskiego warunków również nie ma. Jak zaś wygląda sprawa z datą samej decyzji strasburskiej? Zapadła 27 maja 2021 r. (sędzia węgierski Paczolay – nomen omen: "patrz [i] olej" – taki wybór kraju to chyba po to, by budzić skojarzenia z "kulejącą praworządnością w Polsce i na Węgrzech"... zaś sylwetka sędziego przypomina nieco Ghebreyesusa), a tymczasem 27 maja to dzień nr 147, czyli "jeszcze przed zabijaniem" – przed 148 jako prawnym symbolem zabijania (starożytny to symbol: podbój Asyrii przez królestwo Mitanii – 1480 p.n.e., widać też gdzieś obok ślady biblijne wskazujące na świadomość tego właśnie nru roku przed Chrystusem). Wygląda to tak, jak gdyby mieli ich prawnie zniszczyć, wygonić z sądu, jeśli mi pomogą, jeśli więc będą "Zbawicielem". Nota bene jest to też kontynuacja starożytnego pomysłu, by jedną z najhaniebniejszych kompromitacji, bo gołym okiem widoczną, czyli kompromitację sędziów osłaniać rzekomym ich przewrażliwieniem na punkcie urojonego sobie przez nich zagrożenia utraty życia. Mianowicie w tzw. "proroctwach" (w praktyce to raczej ezoterycznych knowaniach) królowej Saby to akurat 5-ty prognostyk nadchodzących czasów apokaliptycznych dotyczy, jak to chyba rozczytać należy (bo to zwłaszcza w tym zawodzie kluczową sprawą jest praca uczciwa), sędziów i prawników ("Piąty znak, gdy się ludzie bezbożni staną, tak, że będą bardziej miłowali kłamstwo aniżeli prawdę, serca będą mieli więcej ku pieniądzom niżeli ku Bogu nakłonione"): patrz tekst po polsku w części III, s. 30 [proszę się nie przejmować anachronizmami w tym tekście – coś niecoś może być tam od redaktora dorzucone, ale generalnie sporo dziwnej wiedzy czy nazw własnych może też wynikać ze spisków i najprawdopodobniej właśnie stąd wynika; sam zaś tekst jest głęboce sensowny, potwierdza się czy to wprost, czy na zasadzie aluzji, czy choćby też ma wartość nawet czysto informacyjną, np. co do historyczności trwania starożytnej tradycji narodów słowiańskich, jako śledzonych w tych kręgach]. Stąd też bazując na trafnym pasowaniu tej raz po raz powracającej idei "życiowego zagrożenia" dla sędziów do treści "wyroków" głoszonych przez Michaldę Salomonowi przypuszczam, że już pewnie wtedy snuto koncepcje, by tę złą pracę przedstawicieli zawodów prawniczych (jaka w moich czasach się rozpanoszy) wiązać jakoś z 5-ym przykazaniem (a więc: aby się oni osłaniali rzekomą "obroną konieczną" albo, co najwyżej, zaledwie jakimś ekscesem w tej dziedzinie, co ma im pomóc w zapewnieniu sobie łagodnego traktowania; piątka ma swe znaczenie, ona nieraz jest właśnie w konotacji z 5-ym przykazaniem stosowana) – por. Mdr 17:5 – choć przecież niezbyt widać godne jakiegokolwiek uwzględnienia przesłanki ku takim obawom, są to obawy urojone na poczekaniu, z bieżącej potrzeby, nic konkretnego nie wskazuje nam przecież na istnienie problemu jakichś expressis verbis krążących pogróżek, bo jakoś nikt tego nie podnosi. Gdy więc nie wiadomo, o co chodzi, inteligentny Polak niech przyjmuje, że chodzi o pieniądze. Te planowane-proponowane wykręty dla przedstawicieli zawodów prawniczych to już królowa Saby relacjonowała, tyle, że odnośne bardziej expressis verbis napisane fragmenty (explicite mówiące o spisku co do przyszłych spraw) były zapewne w rozdziałach, które nie przetrwały publicznie (przetrwały chyba 3 z 7), oraz w księdze rzymskiej (księdze Sybilli Kumańskiej z VI w. p.n.e.).
Aby tutaj domknąć na razie ten temat zakulisowej kryminalnej genezy wyroku bez zbędnego gadulstwa, wyjaśnię jeszcze ukrytą w dacie 27.5 symbolikę i ślady na jej temat. Symbolem sybillińskim Trybunału w Strasburgu, a właściwie to jego archetypu w postaci jakiegoś sądu międzynarodowego (czy sądów międzynarodowych) jest 184 – "kolejny po 183", który to nr 183 jest symbolem Sądu Najwyższego (patrz też: art. 183 Konstytucji, dlatego tak ponumerowany). Nie wnikając tu w szczegóły godzi się jeszcze wskazać, że symbolem moim jest data urodzin 25.9, czyli Data Charakterystyczna II, która plasuje się pomiędzy D.C. I i D.C. III będącymi fundamentami chrześcijaństwa, jako daty zaćmień Księżyca na rok odpowiednio 1900 i 1500 ery chrześcijańskiej. Daty te wynikają z prostej arytmetyki, stąd szczególna trafność doboru, mówiąc w skrócie-uproszczeniu. Otóż więc cyfry 275 (jak w dacie 27.5) jest to po pierwsze suma sygnatury mojej sprawy (262) oraz symbolu pecha (13), a ponadto 275 jest to symbol Trybunału 184 przetworzony na zasadzie +1, -1, +1, czyli ze "zwycięstwami dla chrześcijaństwa" (+1 na odpowiednich pozycjach) i "porażkami dla Niżyńskiego" (-1 w środku, przy 25.9). Analogicznie też istnieje symbol 174, drugi dodatkowy symbol na to samo, na trybunał strasburski bodajże, choć może to o czym innym [bardziej jeszcze podstawowe i oczywiste w myśl linii numerologii sybillińskiej znaczenie tego symbolu to: mój pierwszy (wynajęty) dom, charakterystyczny adres: ul. Bogatki; ale sprawa kompromitacji w Strasburgu też trochę pasuje, bo to powiązane numerowo], które to 174 powstaje na zasadzie zaaplikowania poprawki -1 na środkowej cyfrze, czyli tej odpowiadającej mojej skromnej osobie. 174 to taki "Trybunał z wykluczonym Niżyńskim", de facto zaś kontynuacja tych samych tematów. Przejrzenie Biblii w zakresie tych symboli (rozpisanych oczywiście, jako np. 18:4, czyli para cyfr i cyfra) pozostawiam zainteresowanemu czytelnikowi. Wszystko widać, cały schemat "spisku kryminalnego" wraz z konkretnym rezultatem – złym liczeniem terminu, a także ze wzmianką o upolitycznieniu – "ci sędziowie to w zasadzie mają być prawie że księżmi, do tego ich powołano"... Polecam np. fragmenty Rdz 17:4, Kpł 18:4 (werset jest o wyrokach i ich wykonywaniu, a tymczasem nr rozdziału względem początku Biblii wynosi... 110, jak wspomniany symbol w systemie binarnym o 2 instancjach i SN), Kpł 17:4 jak ściśle o tym obecnie tutaj omawianym błędzie (przy czym nr rozdziału to 86, jak mój rok urodzenia, znana liczba z Sybilli; podobnie, do pary z literami Kpł, fragment Łk 18:4 – rozdział nr 333; por. z komentarzami rozwijanymi w tekście poprzedniego wpisu o jezusowo-antychrystowych konotacjach sprawy mnie i miasta Legionowo, o ewangelicznej przecież nazwie – który to werset relacjonuje sprawę w pierwszej części zdania dokładnie na odwrót; z połączenia Kpł i Łk wychodzi ciąg spółgłosek jak ze słowa "kapłanik"...), Lb 18:4 dalej jak o tym temacie "daty początkowej" (por. Iz 18:4), Mt 17:4 jak o genezie wspomnianych liczb-symboli z Dat Charakterystycznych, Pwt 17:4-5 ogólnie o roli Trybunału, Joz 17:4 ("dziedzictwo pośród braci" jak o mocy wiążącej orzecznictwa Trybunału, gdyż panuje tam prawo precedensowe, ang. case law, wg tego, co podają na swej www), Sdz 18:4 (dobrze przy tej okazji wiedzieć, że Michał to przydzielone imię mego brata, w ramach spiskowego planowania mej rodziny, co nawet za sprawą podsłuchu z przekazem podprogowym kontrolowanym przez jego operatorów rzeczywiście wdrożono; a zatem Wielki Brat powołuje sędziów Trybunału, to bodajże o tym, jako że pasuje nawet nazwa księgi: Księga Sędziów), 2 Krl 17:4 co do genezy problemu (w tle zaś nr rozdziału względem początku Biblii przypominający potęgujące się pieniądze, bo są to niemalże kolejne potęgi dwójki, tylko na końcu jakieś "drobne" załamanie: 1-2-4-7; por. też Ez 18:4 co do relacji symboli 183-184, czyli SN i ETPCz, oraz Mdr 18:4 co do roli polityków, Rady Europy...), 1 Krn 17:4 co do kompletnego braku wsparcia przy zwalczaniu problemu tortury dźwiękowej... aczkolwiek to jest niemalże wszędzie, gdzie tylko odpowiedni nr wersetu istnieje (z pojedynczymi tylko wyjątkami, że coś po prostu nie pasuje, nawet na jakąś alegorię: po prostu nietrafne i już). Można tu dodać, że sygnatura 262 rozpisuje się nie tylko jako 88 + 174 (w sensie: "Heil Hitler! [»mój ty totalitarny wodzu!«] początkowe mieszkanie – i nie ma dyskusji!"), o czym już wspomniałem na s. 5 skargi [właściwie to tutaj 88 ma znaczenie bardziej jeszcze takie oto: "stos monet", "gigantyczna jakaś kwota" (porównajmy z wyglądem tych cyfr: 4 kółka), czemu odpowiada (jako dodatkowe potwierdzenie) wskazówka z USA: "ustawa [że] Zadrogi" wspomniana przeze mnie w tutejszym wpisie na blogu z 2017 r. o sądach, w punkcie dotyczącym tej sygnatury XXV Nc 262/14 – potwierdza tu się, że w ramach spisku ezoterycznego już starożytni znali wygląd 10 cyfr wprowadzony przez papieża Sylwestra II], ale też jako 78 + 184 ("rzymskie przedwczesne zakończenie [ósemka] + trybunał strasburski") – a jest też wariant: 178 + 84 ("na wstępie rzymskie przedwczesne zakończenie, po czym następstwo z »brata«") co w wyniku daje... znowu i nadal "wiecznie prawomocny nakaz nr 262" (tj. sprawę o sygnaturze 262/14, na którą mnóstwo cytatów z Biblii prezentowałem już uprzednio). O obu symbolach, 174 i 184, a także 78 i 178, można też poczytać (w ramach aluzyjnego przesłania, jakie jest w tekście) nawet i w Koranie [edit 2021-06-14: por. też ze sprawą mego nowego pisma do tych ze Strasburga] – nie ma tu miejsca na relacjonowanie tego, zainteresowani niech sobie poszukają. Oczywiście – o tym wszystkim, o mistrzostwie ukrytym w doborze daty 27.5, oni tam w Trybunale nie mogli wiedzieć, nie specjalizują się w tym, nie dostrzegają takich spraw, nie mają też pod ręką Biblii ani nie specjalizują się w jej badaniu. Najprawdopodobniej po prostu podpowiadał im papież, za pośrednictwem kryminalnego (blokowego) ośrodka telewizji, który jest z nim bodajże skontaktowany. W Biblii również i nr 275 (tj. jako 27:5) zdaje się być co nieco znany. Ta data również była ustawiona, zauważmy zresztą, że dzień roku nr 147 cechuje się też tym, że do końca roku pozostaje 218 dni ("dwója za samodzielność", choć ktoś pewnie pomyśli, że to anachroniczne przypisywać te symbole tamtej epoce; w rzeczywistości zaś np. znaczenie wieku 18 lat było dobrze ustalone w prawie kościelnym już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, a być może przyświecało też określonym fragmentom Nowego Testamentu, czyli jest starsze i ma korzenie sybillińskie, co by się tu nawet potwierdzało). Przykładowo, mógłbym skwitować zaistniałą sytuację fragmentem z Ewangelii Mateusza, Mt 22:8 (228 jest to ogólnie symbol Sybilli z Kume i jej księgi, zresztą por. np. 1 Mch 8:22 (brąz pasuje tu też na symbol archaicznych metod oraz trwałości), natomiast tutaj chodzi o rozkład tego na 118 + 110, czyli "człowiek-kamień odrzucony przez budujących + ograniczony dla niego dostęp do III szczebla sądownictwa"), a tymczasem jak się okazuje odnośny rozdział 22 w tej ewangelii jest rozdziałem, który względem początku całej [kanonicznej] Biblii ma nr 265 (widać to np. w adresie strony internetowej), czyli jest to liczba 275 (kolejne cyfry ww. daty decyzji: 27.5) z tym, że – znowu – z poprawką -1 na środkowej cyfrze (mogącą symbolizować "dyskryminowanie Niżyńskiego"; odsyłam tu, ponownie, do dopisków komentarzowych w ramach tekstu głównego w poprzednim wpisie na tym blogu, gdzie wyjaśnione jest szersze tło tej sprawy, temat spisku co do mojej osoby i tego, czemu akurat co do osoby o takich danych osobowych... niektóre informacje na ten temat są rozsiane po ostatnich wpisach na tym blogu). Spiskowego, starożytnego pochodzenia daty 27.5 dowodzą też (czy raczej uprawdopodabniają je) informacje następujące. Po pierwsze, to tego dnia (licząc wg juliańskiego kalendarza) w 669 r. p.n.e. miało miejsce zaćmienie Słońca widoczne m. in. na Bliskim Wschodzie, a tymczasem rok 669 ma bardzo charakterystyczny numer (idea 10 cyfr i ich wyglądu, a już zwłaszcza odwrotnego wyglądu cyfr 6 i 9, sięga starożytności, choć jest to wiedza ezoteryczna i sybillińska, bo oficjalnie to bodajże w żadnym znanym systemie cyfr tego nie było; tym niemniej jest sporo śladów w źródłach religijnych, a nawet są ślady na to, że znano wygląd także i innych cyfr – na długo przed jego oficjalnym "opracowaniem"). Ponadto dn. 27.5.1234 r. król francuski Ludwik IX Święty zawarł związek małżeński (wszystkie te dane można znaleźć w kalendariach), a okrągły nr roku 1234 wskazuje na to, że coś w tym jest, jakiś spisek – konkluzje z tego są dwie. Po pierwsze prawdopodobnie to nie przypadek, że stało się to akurat we Francji, po czym tym trybunałem międzynarodowym, który ma sądzić sprawiedliwość różnych państw, jest trybunał francuski – w Strasburgu (por. ang. "frank" = "szczery"). To jest ze sobą najprawdopodobniej powiązane: nie bez powodu też akurat we Francji było to zdarzenie – przypadło Francji jako symbolowi państwa Franków, czyli symbolowi tego najsilniejszego plemienia germańskiego, które przejęło ster na kontynencie po rozwiązaniu cesarstwa rzymskiego na Zachodzie. Po drugie, konkluzją z okrągłego nru roku 1234 (w powiązaniu jeszcze z datą 27.5.669 p.n.e., która również wygląda na okrągłą) jest to, że przecież najprawdopodobniej to nie właśnie dokładnie wtedy wymyślono spisek, związany z trybunałem i z datą 27.5, i także z jej wykorzystaniem w roku 1234 we Francji, tylko był on prawdopodobnie sporo starszy i po prostu czekał na swoją kolej od stuleci. To zaś uprawdopodabnia i dodatkowo dowodzi, że spisek tu omówiony pochodzi z Sybilli i że prezentowane fragmenty Biblii to nie jakoś ta przypadkowo się wpisują w temat, co wyzyskano bez odnośnej intencji autora, lecz po prostu prześwituje z nich gotowy spisek co do gotowego, obmyślonego już sposobu zaszkodzenia mojej sprawie sądowej i spowodowania wielkich strat. Wskazują na to też słowa Koranu, jakie znajdujemy począwszy od miejsca 27:5: "Oni są tymi, na których czeka najgorsza kara i w życiu ostatecznym oni poniosą największą stratę. A ty otrzymujesz Koran od Mądrego, Wiedzącego". Pasuje też, ale to na zasadzie przeciwieństw, fragment 12:34 jako symbol mojej porażki zapisanej już z góry na kartach historii.
A zatem – za to, jak widać, im się płaci, po to ich się utrzymuje: by ładnie dobierali symbole, liczby i daty i pisali odmowy pod potrzeby życiowe polityków-bandytów. Do tego się obecnie poczuwają "sędziowie praw człowieka", swoją drogą często profesorowie na uczelniach, kierownicy katedr może jacyś. Spowodowane szkody są rzeczywiście wielkie, bo, zauważmy, żądałem 60 tys. euro zadośćuczynienia, a niezależnie od tego jeszcze dodatkowo polskie sądownictwo powinno mi zrekompensować wszelkie straty, bo uznać, że naruszono klauzulą wykonalności moje prawa (co w prawie krajowym ma skutek w postaci tego, że wygrywa się odszkodowanie od Skarbu Państwa). Jestem teraz przez to stratny na ww. 60.000 euro oraz może jeszcze, czas pokaże, osobno jeszcze na ćwierć mln. zł, które inaczej miałbym już niemalże "gotowe w kieszeni".
Ostateczne potwierdzenie co do źródła pomysłu odnośnie daty 27.5, obrączkowego zaćmienia Słońca w r. 669 p.n.e., ślubu francuskiego króla ["króla sądów"] w r. 1234 [por. też: założenie PeTeRSBURGA w dacie 27.5.1703] oraz losu mojej sprawy strasburskiej w r. 2021 znajdujemy w tekście "proroctw królowej Michaldy", czyli tym, co na temat jej teorii spisał podobno nadworny skryba króla Salomona. Abstrahując już od ostrej tam krytyki sędziów ("Lud zaś, osobliwie sędziowie, będą mądrzy ... [wskazówka to też co do krętactw i propagandziarstwa salomońskiego skryby! dalej w tekście jest o samym Salomonie, co pomińmy] ... albowiem oni będąc oszustami będą lud sądzili"; nawiązanie to pewnie do ich misji PR-owskiej, podobnej mediom, mającej na celu kreowanie jak najlepszego wizerunku rządu i kopanie pode mną dołków wbrew prawdzie; i dalej o tym, że aby wygrać sprawę albo choćby doprowadzić do tego, by była dopuszczalna, a nie odrzucona w przedbiegach, np. sprawa śledztwa, trzeba, co haniebne, wyłożyć mnóstwo pieniędzy – jest to wszystko na s. -19-) – pada specjalna ciekawostka na stronie -39- (część III; zwróćmy uwagę na to +2 na początku, taki pożądany efekt może podsunął-zasugerował papież), co rzadkie, może w ogóle to jedyny taki przypadek: znajdujemy bowiem jakiś dokładny nr roku, ściśle podany, który należy odczytać jako 1903. Ścisłe zaś trafienie w coś takiego z konkretną skandaliczną (wręcz na skalę dziejową) sprawą jest bardzo nieprawdopodobne: losowo się nic takiego nie zdarzy. Tym się teraz zajmijmy. To zresztą dodatkowy pokaz mistrzostwa optymalizacji astronomiczno-symbolicznej, gdyż skądinąd mądrze wywiedziony symbol 184 (i 183), mający swoje inne źródło, tj. kalendarzowe i astronomiczne jeszcze na inny sposób, jest tutaj odzwierciedlony z poprawką +1 -1 na końcowych cyfrach (tak, że wychodzi 193; trzeba tylko dodać 0 pod koniec, bo konkretna liczba to 1903). Napisano tam mianowicie, w ww. miejscu, o "roku 1870 po śmierci Mesjasza" (co można też zapisać jako 1840 + 30, gdzie 30 symbolizuje "chrześcijańskie nauczanie na samym początku", jako rok 30 n.e.), z tym, że jak już wcześniej wspomniałem ukrzyżowanie to ma ściśle określoną datę w r. 33, która jest jedyną datą spójną ze wszystkimi źródłami naukowymi (historia i astronomia). A zatem wychodzi z tego rok nr 1903, o którym to właśnie Michalda tutaj ponoć prawiła. Tymczasem zaś... od roku 669 p.n.e. do 1234 n.e. upłynęło lat 1902, to jest taki właśnie przedział czasu, aczkolwiek dziwnie on nam wygląda i trochę byśmy się tego nie spodziewali, bo po drodze jest haczyk: początek "nowej ery". Aby to więc policzyć, dobrze wziąć najpierw składnik 668, by przejść do roku 1 p.n.e., po czym 1234, by przejść od roku 1 p.n.e. do odpowiedniego nru roku w naszej erze. 668 + 1234 = 1902. [Swoją drogą wychodzi tu na jaw relacja liczb 669 do 668, przy okazji więc także i ta, że w sumie dają... 1337, symbol elitaryzmu, który wygląda jak litery "leet" i osobno jeszcze przypomina rok 137 p.n.e. związany z D.C. I oraz z jedną z (podobno) rzymskich ezoterycznych "zapowiedzi Mesjasza", o których już gdzieś wspominałem. To nie pierwszy przykład tych śladów co do zapisu głosek i cyfr. Sposób zapisu zapewne po prostu angielszczyzny, jak to zaplanowano, bo naród ten znano, i wygląd 10 cyfr naprawdę chyba były znane, znam i inne tego przykłady.] Przechodząc do sedna tego dowodu, co do archaicznych korzeni spisku strasburskiego, "rok 1903" [por.: "rok 1983"; rozwiń objaśnienieczegoś tu tylko brakuje, tj. samobójstwa = ósemki, pod koniec... patrz też analogiczna-podobnie się kojarząca relacja liczb 110 do 112, symbolu prymitywnego podsłuchu: "+2", czyli "jak [bardzo] chcesz to to z tego wynika" (dla mediów)... "samobójstwo" wyciągnąć taką konkluzję, że to przez sprawy podsłuchowe: że w ogóle jest jakiś podsłuch na Piotra Niżyńskiego... – zwiń objaśnienie] symbolizuje zatem następstwo z tej sprawy: co dalej będzie, co nastąpi w wyniku tego? I Salomon daje odpowiedź, dla "tych, co mają uszy" do tego: "będą także wszyscy ludzie bogaci [przen.: syci, zadowoleni], wtenczas żadnemu na niczym schodzić nie będzie i żadne mrozy owocom nie uszkodzą". Sarkazm to zapewne, kojarzący się też z plakatami z okolic roku 2009: "cały kraj rad" – ot po prostu m. in. o sytuacji w mediach (jest idea mediów znana, tłumaczyłem to gdzie indziej). O ich reakcji na ten skandal. "Mróz" przykładowo idealnie pasuje do nagminnej w mediach, lansowanej pewnie przez kolejne rządy i podtrzymywanej jak jakaś świętość papieska, praktyki kasowania e-maili tak, by broń Boże nie pozostał żaden ślad w skrzynce pocztowej po e-mailach dekonspirujących główne spiski kryminalne, które to e-maile haniebnie pozostawiono bez należytej odpowiedzi (vide rozmowy z mediami prezentowane na forum bloga). Nic, tylko "mróz", "zima", 0 odpowiedzi. Tu zaś, na zasadzie ironii "tych, co to przyszłe życie doskonale znają" – "broń Boże żadne mrozy ludziom doskwierać nie będą", "będzie dobre traktowanie" (pewnie to też o przyszłym orzekaniu Trybunału: "będzie dobrze", "to tylko Niżyńskiego tak potraktowano, na zasadzie dyskryminowanego wyjątku"). Możecie to Państwo sprawdzić, możecie do mediów napisać (ja sam też trochę spróbuję podzwonić) – zgaduję, że przemilczą ten bolesny cios we mnie, a przecież najzupełniej udowodniony: była ta skarga, była wysłana, numer (jakże symboliczny) był zaalokowany, jest nagrana audiowizualnie rozmowa z Trybunałem, która go potwierdza, o czym wspominałem w poprzednim wpisie, mam też dokument i kopertę z tym, co przyszło w odpowiedzi – prezentację sposobu "obsłużenia" mej skargi. [Przy okazji niech tu się podzielę moją obawą, że skoro 147, czyli nr dnia roku, który odpowiada dacie 27.5, to "tuż przed zabójstwem", a do końca roku pozostaje 218 dni, to tę drugą liczbę można rozczytać jako połączenie dwójki i 18-ki, gdzie 2-ka na początku symbolizuje, że to nie w roku 19xx ma być, tylko 20xx, a 18-ka – że 18 lat później. Oto więc był opis różnic względem wspomnianego nru roku 1903. Taki plan, że ta porażka w Strasburgu przypada nie tylko na tę datę, ale i ściśle na rok 2021, który skądinąd – jak to się u papieża i w każdym razie międzynarodowo wyraziście potwierdziło – jest rokiem pewnego postępu w moich sprawach (zwłaszcza budowlanych), brzmi wiarygodnie. Dodatkową zaś ku temu poszlaką jest to, że to właśnie równo 2 tygodnie po dacie 27.5.2021 przypada data 10.06.2021, kiedy to (znowu) nastąpiło "obrączkowe zaćmienie Słońca" (tj.: wyglądające jak obrączka, pierścień). A ściślej: nieco po godz. 12-ej, czemu odpowiada zainteresowanie Michaldy okazywane "czasom 1200 lat po śmierci Mesjasza" (co przypada na rok 1233, czyli "jeszcze przed »słynnym ślubem«", mianowicie: Trybunału z papiestwem) i "rokowi 1903 n.e.". Zauważmy, że są to właśnie te "osławione" 2 tygodnie, które ustawa daje na zaskarżenie nakazu zapłaty i po których był aż nawet ślad w Biblii, przy nawiązywaniu do mej sprawy 262/14, jak to już pokazywałem poprzednio. Mianowicie, we wpisie poprzednim pokazałem, że starożytni antycypowali nie tylko tę sprawę i jej charakterystyczne właściwości, niesprawiedliwość, problem "dostępu do sądu" (już na samym wejściu do procesowania się) itd., czego pełno w całej Biblii pod odpowiednim numerem, ale też, że dotyczy to ściśle osoby o moim nazwisku. Trybunał potwierdził te podejrzenia, jako że w dniu odebrania przeze mnie jego orzeczenia (i uwiecznienia go na filmie), który notabene był dniem odpowiadającym memu rokowi narodzin 86, czyli w dniu 8/6, zorganizował na swej stronie internetowej WWW.ECHR.COE.INT aż 2 newsy kojarzące się z tym tematem, grające na skojarzeniach, dekonspiratorskie: PO PIERWSZE, jakiś KurT przeciwko AT ("Kur...? Tak", jak o sędziowaniu przydzielonego mi Węgra, co przypomina wypowiedź "Bandyta? Tak, prokurator" z opublikowanego na tym blogu w 2015 r. dekonspiratorskiego stenogramu z prokuratury na mój temat oraz przypomina ten jedną ze spraw pasujących do tematu prawomocności nakazów zapłaty: "Fischer przeciwko AT", czyli "rybak [apostoł Piotr?] przeciwko ateistom" – "przeciwko temu, co to wyznaje sądzenie bez Boga, tj. bez wpływu religii i papieża"); PO DRUGIE: temat "starożytny związek religijny Romuva przeciwko [Mod?]Litwie" (trafia w sedno i nadaje się na wyjaśnienie, bo ang. "prayer" oznacza zarówno modlitwę, jak i to, czego domaga się określona petycja, pozew, skarga itp. – jest to specjalna, wyodrębniona, zwykle końcowa część pisma; temat ten, tego związku religijnego nawiązującego do starożytnego pogaństwa – co ustawiono na dzień nieco późniejszy niż dzień decyzji, bo jeszcze przecież sekretariat wysyłka, odbiór... – pasuje też jak ulał do tego fragmentu przepowiedni królowej Saby (patrz s. -39- wg numeracji na górze stron), który następuje bezpośrednio po tym ściśle trafiającym w temat daty 27.5, bo w rok 1903) – oba zaś, bardzo się przy okazji z tym moim przypadkiem kojarzące, są to newsy ściśle w dacie 8/6 wskazującej na mój rok urodzin (patrz dowód daty 25.9.86). Powtórzę, tutaj po kliknięciu jest ich zarchiwizowana strona internetowa. Sama Michalda potwierdza też, z właściwością dla siebie pewną niewyraźnością i zamgleniem, ale stanowczo, to, że jej opowieści są m. in. na mój temat, że jestem jakichś ich elementem – w świetle bowiem tego, że reprezentuję "filar astronomiczny" przeciwny tym, na których zbudowano Kościół, tj. Datę Charakterystyczną II, pasuje jak ulał tekst "Gdy kościół utwierdzonem będzie na drugiem kamieniu, wtenczas wyda ziemia urodzajność swą a błogosławiony będzie ten człowiek, który tych czasów doczeka, bowiem wtenczas wyniejdą wszystkie skarby na świat, które od stworzenia świata skryte były" (s. 38 na dole, patrz e-book). Tekst ten idzie w parze i budzi nieodparte skojarzenia ze sprawą pozostawionej potomnym zakopanej kolekcji skarbów-zabytków w Nuzi (≈ NIZY, jak "Nizynski"), o której wspominał już ten oto artykuł. Zauważmy, data 27.5 odzwierciedlała się, co najwyżej z drobnymi (typowo sybillińskimi) poprawkami/przesunięciami, w karierze zarówno prezesa Trybunału (Robert, nomen omen, Spano, jak ang. "span" = zakres, np. przedział dat; kiedy został prezesem? dobrze znane +1 -1 na cyfrach dnia i mamy tę datę...), jak i Saddama Husajna jako władcy tego, czym obecnie jest starożytny Babilon, czyli kolebka tych spisków (kiedy został premierem w latach 90-tych? w tej dacie +2). 29.5 u Saddama, czyli ww. data z poprawką +2 (jest to notabene data pewnego dosyć ważnego-pomocnego orzeczenia Sądu Najwyższego – można się na nie powoływać przeciwko niedociągnięciom w postępowaniu dowodowym sądu cywilnego... inny taki wyrok był dzień po moich urodzinach; o obu wspomina pod koniec "rzymskiej" s. 7 wyrok IV CSK 52/15), to jak moja data urodzin 25.9, tylko poprzestawiana, na odwrót zapisana jest końcówka (259 -> 295); ujmując to inaczej, zastosowana tu jest poprawka +4 -4 (dni, miesiące), która kojarzy się z nauką i sugeruje wzruszanie ramionami, obojętność na kwestię tego, czy ocena jest dobra: "cóż zależy na nauce?...", "jedna czwórka na uczelni mniej czy więcej – co za różnica!...". Idzie to w parze z tym, że dzień roku nr 275 to 2. października, czyli dzień po początku roku akademickiego ("to to chyba jakieś »następstwo z nauki«"). W Polsce data 1.10 funkcjonuje w tym charakterze od początku Uniwersytetu Jagiellońskiego. — edit 2021-06-14: Idźmy dalej. W Koranie w pierwszej z brzegu surze (poza tą otwierającą, która jest zupełnie zdawkowa, mało ma wersetów) znajdujemy pod nrem 184 taki oto tekst: "To są dni odliczone. (...)". I rzeczywiście, jeśli się temu przyjrzeć, natrafiamy na przykład optymalizacji liczb-symboli pod maksymalny efekt psychologiczny (efekt pogłębiającej się wiedzy, a to wskutek wielości wzajemnych powiązań znaczeniowych, jakie się odsłaniają). Wspomniałem o korzeniach astronomiczno-kalendarzowych symboliki liczby 83, widzieliśmy też powiązanie jej z astronomią za pośrednictwem 2-tygodniowego przedziału czasu przypadającego m. in. na wysyłkę i doręczenie poczty, a oddzielającego datę decyzji od obrączkowego zaćmienia Słońca w 2021 r., co jest jeszcze odrębną kwestią, a tutaj mamy osobno jeszcze co innego – mianowicie dwie kolejne sprawy, jedną starą (pewnie tak starą, jak ten spisek), drugą z historii polskiej polityki XX w. Po pierwsze: jeśli do daty 1.1 br. dodać 184 dni (patrz kalkulatorek internetowy), wychodzi dzień... 7/4 w notacji amerykańskiej (tj. 4-ty lipca), co odpowiada symbolowi mieszkania wg Sybilli (74, notabene też odpowiednio dobrana liczba), a zwłaszcza mego mieszkania z dzieciństwa (ujęte także jako miejsce podsłuchu i udręki); wspomina o tym mieszkaniu nr 74, a nawet pokazuje dokumenty urzędowe poświadczające me zameldowanie tam we wczesnych latach życia (bo całą listę miejsc zameldowania), moja skarga do Strasburga. Po drugie: jeśli do daty 27.5 dodać 174 dni, to trafiamy w datę... 17.11, czyli datę, jaką nosi (jakże trafna w tym kontekście!) ustawa Kodeks postępowania cywilnego (patrz kalkulator internetowy). — Można puścić wodze wyobraźni i znając finezję starożytnych w stosowaniu nomen omenów zgadnąć, że to przez tę sprawę imię słynnego babilońskiego króla od praw (Ham-mu-rabi) tak nam dzisiaj brzmi (wylansowano może specjalnie słowa "rabować", "robbery" itd.), choć ta afera lub w każdym razie jej szczegółowe rozplanowanie to zapewne już wynalazek królów-Kasytów, czyli trochę późniejszych. Wracając do meritum: skoro data 27.5 i jej numer: 147 jest to, symbolicznie rzecz biorąc, czas "tuż przed zabijaniem", to pasowałoby (abstrahując już od kwestii potrzeby reform w Strasburgu, że tak to alegorycznie ujmijmy...), że może szykują dla mej matki datę śmierci albo w każdym razie chodzi o jakąś inną matkę.] [edit 2021-06-13: Jak gdyby dla zdementowania tych sugestii o ewentualnym zagrożeniu dla życia mej matki, zaraz po tej sytuacji zmarła mama [abp.] Rysia (Ma-Rysia, stąd może już od dawna jest w episkopacie jako abp ks. Ryś, przy czym śmierć ta nastąpiła – po opatrzeniu ostatnim namaszczeniem – w Święto Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny, w sobotę, kiedy to notabene wg lekcjonarza była charakterystycznie napisana ewangelia jak gdyby ocierająca się co rusz nieznacznie o temat tajnej wersji nt. genezy Chrystusa i seksu jego matki). Ta śmierć (może jakoś w szpitalu albo samobójcza) nastąpiła równo 4 dni (jak nr przykazania "Czcij ojca swego i matkę swoją") po odebraniu przeze mnie listu z Trybunału i opublikowaniu przezeń wspomnianych newsów (co, powtórzmy, nastąpiło dn. 8/6). Najlepsze zaś, że była to sprawa zapowiedziana. W Apokalipsie w pasującym do Trybunału fragmencie 17:4-5 mamy zaraz też coś o "macierzy", co budzi skojarzenia z ang. słowem "matrix" = macierz, matryca. Ściślej, Apokalipsa mówi o "macierzy obrzydliwości" itd., padają tam też liczby 7 (symbol Rzymu, miasta, gdzie zawarto Europejską konwencję praw człowieka) i 10 (może służyć za symbol wielości bliżej nie sprecyzowanej: jak gdy np. mówi się "dziesiątki", "setki" itp.) – jest to wszak umowa międzynarodowa wielostronna. Por. też te liczby 7 i 10 z przykazaniami: "Nie kradnij", "Nie pożądaj żadnej rzeczy bliźniego swego" – jak o objaśnieniu dot. ich zamieszania się w przestępstwa podsłuchowe, co notabene starożytni już antycypowali (stąd też np. u Michaldy na s. 20 tekst "z jednej pracy będą robić dwie prace"). Z liczb tych w iloczynie wychodzi 70, tymczasem zaś papież z okazji 700-lecia śmierci Dantego mówił coś o... matrycy. Proszę, oto konkretny artykuł pokazujący te jego słowa, w dodatku w kontekście Babilonu. A zatem to już pierwszy rok do zbrodni – przejście od "macierzy" do "matrycy" (M-T-R, trochę jak niem. "Mutter" = matka albo jak np. "matrona"). Inny jeszcze przykład – w Wigilię 2018 r. (1 rok i 1 tydzień przed zgłoszeniem Covid-19 do WHO, co było datą ściśle zaplanowaną) Vatican News tak oto omawiał ówczesne kościelno-polityczne zdarzenie: „Mamy swoje matryce, na których są emblematy Jasnej Góry i Matki Bożej. To jest na pewno piękna tradycja, że ten opłatek bierzemy z Jasnej Góry, bierzemy go od Matki, przekazując go dalej. [...]”. A zatem tutaj już nie tylko "matryca", ale nawet "mamy swoje matryce" – niemalże już tylko o krok do "każdy ma swoją mat...rycę". Po czym pod koniec zeszłego roku powiązano to z 700-leciem i także z tematem Babilonu, co pasuje do przejawiania się tematu strasburskiego w Biblii, w tym przypadku: pod nrem 174 w Apokalipsie.]
edit 2021-06-19: Jeszcze jednym dowodem na to, że w przepowiedniach królowej Saby chodzi przede wszystkim ściśle o tę sprawę strasburską – a nie np. jedynie o rewolucję 1905 r. (i potem październikową) czy nawet, dajmy na to, założenie Petersburga – mogą być losy postaci, która na kartach historii zapisała się jako Engelbert II z Bergu (rok urodzin? 800 lat przed moim). Wspominałem o niej już na liście ofiar grupy watykańskiej. Zestawić postać tego świętego i arcybiskupa należy też z Engelbertem II, hrabią Mark, który (dla porównania) zmarł w dacie 18.7, co – z uwagi na te same kolejno po sobie następujące cyfry – już wyraźnie nawiązuje do ww. "roku 1870 po śmierci Mesjasza" ze starożytnego tekstu (mam pewne dodatkowe potwierdzenia co do tego, że papież czuwał nad jego losami i że jest rzeczywiście stary, którymi się może później podzielę w książce, jeśli się za to wezmę). Zwróćmy uwagę, jakie to czasy – właśnie mniej więcej te, co małżeństwo króla francuskiego. I jakkolwiek Engelbert II z Bergu zmarł w dacie 7.11, czyli w dacie przyszłej rewolucji październikowej, to już bardzo znamienna i ze mną się kojarząca jest historia jego śmierci, potwierdzająca sybillińskie korzenie mojej sprawy, a nawet ścisłe rozplanowanie tego, jak przegram (co wskazuje też na uprzednie upolitycznienie Sądu Okręgowego i Sądu Apelacyjnego w Warszawie – dla mnie to zresztą standard, codzienność). Mianowicie, człowiek ten (o imieniu nomen omen "anioł-brat", co budzi też skojarzenia z pogróżkami mego brata, że mnie ubezwłasnowolni, jeśli będę go dalej ciągał po sądach – proszę, co za dzikie standardy obsługi dysydenta w kraju europejskim! – nic tylko zastraszanie i ma się bać korzystania z sądów...) został napadnięty przez rodzinę i zabity podczas drogi powrotnej z sądu. Trafia to więc idealnie w temat ewentualnego pomijania tego, że termin nie biegnie w czasie, gdy postanowienie jest jeszcze w doręczeniu (i że – rzecz jasna – mimo dokonanego już naruszenia prawa do sądu termin i tak nie biegnie, zanim sądy wydadzą ostateczne orzeczenie w danym temacie, czyli do czasu, gdy strona przegra właściwe środki zaskarżenia i ogłoszą jej to – a zatem: do czasu, gdy sprawa "wróci już z sądu").
Przy tej okazji chętnie zwracam uwagę na jeszcze jeden aspekt tego całego starożytnego planu względem mnie. Przepowiednie królowej Saby zawierają też wskazówkę co do przyszłego losu tych, co za pieniądze zapisują się do antyludzkiej mafii zorganizowanej przeciwko mnie, zwalczającej mą wolność myślenia, a wspierającej "telewizyjnych" sadystów. Mianowicie: to, że "z jednej pracy będą robić 2 prace" (s. 20 tekstu) jest tam zapowiedzią nadchodzącego sądu ostatecznego (czasy apokaliptyczne). Chodzi tu o przestępstwa podsłuchowe, w które wciąga się na rynku pracy przy okazji dodatkowej pracy przy monitoringu budynku. Od siebie dodam, że gołym okiem widoczną niesprawiedliwością byłoby masowe uniewinnianie takich ludzi albo nawet karanie ich tylko grzywną, podczas gdy jest to właśnie to, co z natury rzeczy uwzględniają oni w swych kalkulacjach jako jedyną ewentualnie w grę wchodzącą opcję (i z natury rzeczy, jak to w takiej sytuacji być musi, przekonani są oni, że jest ona bardzo nieprawdopodobna – "przecież wszyscy są przeciwko temu kolesiowi, cały system"). Abstrahuję tu już nawet od 50-letniej tradycji głoszącej u nas, że za udział w gangu kara się nie grzywną, nie karą w zawieszeniu, tylko po prostu więzieniem – a przeciez udział w gangu wspólnym z państwem, w mafii politycznej, jest społecznie wyraźnie bardziej szkodliwy niż udział w grupie oddolnie tworzonej. Załóżmy tu nawet, że jesteśmy wykorzenieni z tej tradycji (podważanej od czasów ministra Borysa Budki z PO); nie tylko w tym rzecz. Widmo "prawie na pewno jedynie co najwyżej, w ostatecznym rozrachunku, niepowodzenia finansowego", czyli przegrania sprawy majątkowej, jak widać nie odstrasza wystarczająco, nie spełnia tego podstawowego celu kary, jakim jest prewencja ogólna. Jeśli by tak miał wyglądać "ostateczny sąd" w demokratycznym, skorym do intelektualnie wartościowego dialogu państwie, świadczyłoby to tylko o tym, że niewłaściwe osoby – to znaczy: osoby uwikłane, np. rodzinnie, a za to nie mające argumentów merytorycznych lub przygotowania naukowo-doktrynalnego – pchają się do sądzenia i zajmują stanowiska sędziowskie.
Przedstawiłem tu zatem ostateczny, probabilistyczny dowód (z wielkiego nieprawdopodobieństwa) na to, że jakoś tak dziwnym trafem Wysoki Trybunał tutaj zajmował się przede wszystkim realizowaniem spisku przeciwko mnie opowiedzianego przez starożytną królową Michaldę, po którym wprawdzie zostały nam tylko strzępy (aczkolwiek papieżowi – zapewne sporo więcej). Sami by tych wszystkich genialności (rezultatów prac i wysiłków zapewne całych pokoleń) ja myślę, że nie wynaleźli. Jeszcze zaś ważniejsze, że samo to by się tak w historii nie trafiło, abstrahując już od kwestii dostrzeżenia tego, odszyfrowania jej kart.
Podsumowując: Trybunał ten nie jest żadnym przyzwoitym sądem, lecz oszustem mającym nas-podatników utrzymywać w błogostanie przeświadczenia, że wszystko jest dobrze i że dysydenci mają potężne bronie na rzecz tego, by działo się sprawiedliwie. W rzeczywistości zaś najpewniej wszystko tam zależy od pieniędzy i od nacisków z Francji i od faktu uwzględniania podstawowych interesów papieża w tej polityce (co w sumie pewnie powszechnie czyni nawet lewica). Tymczasem zaś oni nie mają prawa prowadzić działalności nie dającej się pogodzić ze statusem sędziego Trybunału. Uzasadnione byłoby więc wprowadzenie tam Policji, celem badania, czy aby nie wytworzyła się grupa przestępcza (aczkolwiek najlepiej by było, gdyby sprawę tę poprowadzić międzynarodowo, z uwzględnieniem też śledztwa na Węgrzech). Co do swego własnego problemu z naruszonym prawem do sądu w Polsce to będę próbował jeszcze uzyskać pomoc od ONZ-u, gdzie jest też odpowiedni Wysoki Komisarz zajmujący się prawami człowieka, tym niemniej z uwagi na to, że pewnie nie lubią mnie za to, iż xp.pl tak kompromituje temat koronawirusa, to najprawdopodobniej albo od nich nie przyjdzie w ogóle żadna odpowiedź, albo odpowiedzi będą niezborne i niespójne z tym, co ja robię (np. będą utrzymywać, że nie uzupełniam im jakichś braków, mimo że uzupełniłem), albo też po prostu pójdą one w stronę tego, że rzekomo to tak naprawdę nie przysługuje poszanowanie i wspieranie pewności prawa przy wnoszeniu spraw i środków zaskarżenia do sądu, co do konkretnej procedury. I że, co za tym idzie, nie przysługuje prawo do poszanowania orzecznictwa Sądu Najwyższego (co jest fundamentem pewności prawa, jako że to to orzecznictwo ma stać na straży jednolitości systemu prawa). W Strasburgu kwestia ta jest już dosyć dobrze ustalona, tj. wiadomo, że powinno się w sądach respektować pewność prawną zwłaszcza w tej delikatnej dziedzinie, jaką jest procedura (konkretne kroki, jakie należy wykonywać w ramach) odwoływania się do sądu, jak to już pokazałem w pismach nr 2 i 3 w poprzednim wpisie, gdzie wytknąłem konkretne cytaty z orzecznictwa. Natomiast w ONZ, który operuje nie na Konwencji, lecz na własnym akcie prawnym (Międzynarodowy Pakt Praw Obywatelskich i Politycznych), ma swoją własną historię w tej dziedzinie – dużo mniej mi znaną – i ta konkretna kwestia może nie jest tak dobrze ustalona albo w każdym razie tak czy inaczej ją zlekceważą w moim przypadku. Spodziewam się więc w ONZ, z uwagi na ich zapewne własne poczucie bardzo poważnego zamieszania w sprawę koronawirusa (czyż nie?...), bardzo wąskiego u nich i niesatysfakcjonującego rozumienia prawa do sądu z art. 14 Międzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych. [edit 2021-06-15: A przepraszam, z poszlak z kalendarium (m. in. coś przy roku 1818) wynika, że powiedzą, że przegrałem z powodu przekroczenia terminu (ONZ daje 5 lat – liczba ta budzi skojarzenia z polskim przestępstwem "udział w grupie przestępczej"...), który dla odmiany (w przeciwieństwie do dobrze znanych zasad Trybunału) liczą zapewne – może nawet oficjalnie i zawsze, kto wie? – od jakiejś daty związanej z samym nakazem zapłaty, czyli zupełnie wstępnym orzeczeniem sądu I instancji. Owszem, to ono powoduje straty i to przez nie cała sprawa sądowa powoduje straty (poprzez naruszenie praw człowieka, a mianowicie brak dopuszczenia do głosu drugiej strony w postępowaniu sądowym – uczciwie, poprzez prawidłowe zawiadomienie i uczciwe naliczanie terminu na reakcję), tym niemniej chyba powinni to liczyć wg orzeczenia sądu ostatecznej instancji, czyli tutaj: wg zdarzeń związanych z oddaleniem zażalenia na odrzucenie sprzeciwu (co było w roku 2020)... To rozsądny, wydawałoby się, standard – zawsze najpierw pozostawić państwu możliwość wewnętrznego wykrycia i naprawienia problemu, na właściwej ku temu ścieżce (szkoda tu miejsca na jej relacjonowanie, ale państwo daje opcje, by po perwsze naprawić procesowy uszczerbek, czyli brak możliwości uczciwego sądowego rozstrzygania sporu, co powinno dać się odwrócić sprzeciwem od nakazu zapłaty, jak również – po drugie – zawsze możliwe powinno być też, choć to już osobna sprawa, naprawienie strat majątkowych). A zatem każdy rozsądny człowiek liczy termin od zdarzeń związanych z wyczerpaniem ścieżki odwoławczej. Natomiast sąd-szyderca (i podobnie też różne ONZ-y) będzie ironicznie podkreślać, jak to "ostatecznym" musi być sam nakaz zapłaty, jak to jest on "ostateczny" ze swej natury – bo ma taką sygnaturę i takiego pokrzywdzonego, którego nie lubimy, i bo tak Michalda z papieżem nakazała. "To z 2014 r. to jest ostateczne i koniec, kropka!"]
edit 2021-08-10: WAŻNE – W związku z zakorzenionymi w tajnej starożytnej księdze Sybilli (opowieści m. in. o mnie) tendencjami, by mnie prezentować jako jakiegoś antychrysta, filozofa-wroga religii (takiego współczesnego, dużo bardziej zasłużonego następcę Nietzschego) czy nawet, o ironio, może jakiegoś przyszłego papieża ("Najwyższy Pasterz" w liście św. Piotra, za sprawą którego, jak można wnioskować z kontekstu i w ramach aluzyjnego przesłania tekstu: dojdzie do ujawnienia tematu starożytnego spisku co do polityki opartej o PO-PiS; patrz też imię ostatniego papieża wg przepowiedni, np. królowej Saby czy Malachiasza, nota bene też pod te litery M-Ch-L ze słowa Michalda dobranego), OŚWIADCZAM TU WYRAŹNIE, CO NASTĘPUJE. KOMPLETNIE NIE JESTEM ZAINTERESOWANY WW. ROLAMI... – [rozwiń dopisek...] I NA PEWNO SIĘ W NIE WCIELAĆ NIE CHCĘ, CO WYNIKA Z PROSTACKIEGO, GŁUPIEGO, ŚWIADCZĄCEGO O NIEDOROZWINIĘCIU AUTORA TYCH ATAKÓW SPOSOBU TRAKTOWANIA MNIE. (Może to z Watykanu idzie? Podobno to tam jest główny kontakt "telewizji", tj. tych spikerów zn wyodrębnionej komórki, w postaci pojedynczej osoby, podobno chodzi o samego papieża jako "dyrygenta", ale to oczywiście nie jest oficjalna wersja. Ja nie wiem, kto to wszystko organizuje, ale sam spodziewany fakt związków z tak głupio zachowującą się instytucją wystarczyłby normalnemu człowiekowi, by położyć kres jest głupkowatemu bachorowatemu zachowaniu.) Ktoś może sobie myśli, że ja jakimś zgoła (niemalże?) kretynem jestem, że wszystko mi tyle czasu zajmuje, że po tylu latach tak mało zabezpieczonych dowodów, tak mało postępów z nieruchomościami itd., ale ten, kto tak twierdzi, nie rozumie realiów. Co rusz ataki na mnie, na moją godność, na mienie. Głupie wynalazki, problemy kryminalne czy z atakami prawa karnego na mnie, niereprezentatywne teorie prawne przeciwko mnie. Wbrew temu, co wydawałoby się już uzgodnione (patrz też "misja" tej spikerskiej telewizji, reprezentowana przez dyrektora ośrodka regionalnego TVP Warszawa, ośrodka od zawsze kojarzonego z podsłuchem na mnie: jest to jakiś... uwaga... pisarz.) Była bowiem taka teoria, z Sybilli, że ja to pewnego razu książkę napiszę, która ma tam nawet tytuł gotowy i parę innych rzeczy też dobrze ustalonych (co do treści), ujawnię tam szczegóły sybillińskie, w które wniknąłem i które zwłaszcza wobec mnie były odsłonięte (nie tylko za sprawą spikerów z TV; generalnie postarano się, politycznie i kościelnie, o różne ślady, by łatwo mi było dostrzec detale, których inni nie widzą). Miałbym być takim "nauczycielem" dla mas co do tego, co jest w Sybilli, tym samym też ostatecznie rozstrzygnąć "wielką kwestię" wierzenia lub niewierzenia, prawdy i nieprawdy w religii itd., co planowano zrobić za pomocą książki. Jest to wszystko rzecz jasna idea zupełnego idioty, jak dowodzą jego losy, w każdym razie o ile się wiele w tej sprawie nadziei wiąże ze mną, aczkolwiek tu i ówdzie pomysł poświadczony, wyraźnie nawet poświadczony jako planowany do zrealizowania za pomocą mojej osoby, skoro non stop traktuje się mnie jak popychadło i cel ustawicznych ataków na mienie, na resztki majątku, jaki mam, na podstawowe rzeczy potrzebne w życiu. Ataki, które mają pozbawiać co rusz jakichś pieniędzy – wbrew uzgodnieniom. Ja mogę być, proszę państwa, nie jakimś wrogiem religii i papieskich prymitywnych podrzutków politycznych (w tym w fizyce), i jakimś nowym bolszewikiem w tym temacie, tylko bojownikiem o godność. O elementarne minimum szacunku dla człowieka. Z jednej więc strony całymi dniami spikerzy nawiązują do prześwietlonego przeze mnie planu, "jarają" się nim, cholera wie, po co – rzeczywiście jest to plan dobrze zaznaczony w historii i papiestwo ewidentnie jak dotąd do jego realizacji zmierzało – z drugiej zaś strony ostentacja w dawaniu mi po twarzy państwem, co jest raczej głupim sposobem na pozyskanie sobie człowieka do współpracy w jakimś projekcie (jest wprawdzie koncepcja, że będzie jakieś sado-maso, w którym laseczką papieską przyciska się mnie jak owada do ziemi, by machał nogami i się wywijał, niczym ten szatan pod stopami archanioła Gabriela – o tak, to te klimaty, 666, to nie przypadek, tylko o mnie temat – ale to kompletnie nie uwzględnia kwestii godności osobistej i brzydzę się takim robieniem lachy przy jednoczesnym wyżywaniu się na mnie przez ten sam ośrodek, który to zlecił). Przykłady. Po ustalonym stanie rzeczy, że aby jakiejkolwiek choćby minimalnej współpracy ode mnie w planach sybillińskich oczekiwać, ma nie być ataków na mienie zubażających mnie (pogrążających tym samym), bezczelnie rozwalono mi telefon dn. 21.07, co do dzisiaj jest nienaprawione. Tak jest rozwalony, że już w ogóle nic nie widać ani nie da się zrobić touchscreenem ani przez USB. Chcą w dodatku z niego skasować dane w serwisie. Pomaga w tym Huawei. To taka ich polityka. Pomyślane to jest przez tych spikerów pod takie prymitywne prostactwo w stylu "najpierw broić, potem nie ma dowodów, dalej broić, zabijać, kraść itd., o, to nam w głowie, może to jakieś w ogóle prymitywne oddolne gimnazjum i nie ma w tym papieża". A zatem już prawie miesiąc z życia straciłem bez możliwości załatwiania czegokolwiek z politykami, bo u nich bez wizyty osobistej i zabezpieczania dowodów nie ma co nawet marzyć o pomocy z telewizją (a i wizyta np. w warszawskich biurach poselskich raczej niezbyt pomoże – jakoś tak dziwnie trafiałem w PiS i PO na aferałów niesłyszących albo arogancko mnie traktujących rękoczynem). Ot prosta konsekwencja rozwalenia telefonu komórkowego, czyli podstawowego dziś narzędzia podręcznego. Naprawa rozbitej szybki (wprawdzie była taka od dawna, ale jest pozór, że to od tego, no i może przy okazji wymienią odpowiedni chip) + odzyskiwanie danych = ok. 1500 zł w plecy. Kolejny złodziejski atak na mienie (a już dawno było wyjaśnione, że nic takiego ma nie następować i będzie traktowane jak złodziejstwo): kradzież prawie 1100 zł przez ZUS. ZUS na podstawie art. 84 Kodeksu cywilnego zobowiązany był zwrócić pieniądze przelane mu bankowo na spłatę zobowiązania za konkretny miesiąc, które jak się później okazało jednak nie istniało. Przeznaczenie przelewu – to, które zobowiązanie spłacam – mieli podane w tytule oraz we wniosku, który trafił na biuro podawcze nazajutrz. Dyspozycja bankowa była więc złożona w błędzie i ja się w piśmie uchyliłem od tego już 12.07. Czekałem miesiąc na odpowiedź, czyli czas praktycznie maksymalny, przewidziany tylko dla spraw, gdzie trzeba zbierać dowody, bo w pozostałych działa się niezwłocznie, dostałem tę odpowiedź dopiero dziś i oczywiście jest odmowna. Kompletnie głupie, na pewno zaraz wszystkie sądy z otwartymi ramionami będą widzieć to głupie łamanie prawa, kompletnie nieprzepojone żadną treścią intelektualną, a jedynie sieczką mózgową wynikającą z rozkazowego w tym przypadku podchodzenia do pracy urzędniczej. Przecież gdy nawet jesteś czyimś dłużnikiem, jak ja ZUS-u (nie powinienem być, bo oni sztucznie przedłużyli przedawnienie tocząc przez rok pewną sprawę, którą powinni załatwić w tydzień lub miesiąc, ale złamali prawo w sprawie jej czasu trwania; ten dług byłby już przedawniony), to jeśli temu komuś pożyczysz np. na chwilę komputer, to to nie jest tak, że on nie musi ci go oddawać, tylko może go ukraść i sobie zaspokoić z niego swoje roszczenia. Analogicznie też w przypadku, gdy odpadła podstawa prawna, czyli np. uchylasz się od skutku oświadczenia woli, umowa staje się nieważna/bezskuteczna prawnie – nie ma powodu, by inaczej niż w powyższym przypadku, człowiek ten (twój wierzyciel) miał prawo cię okraść z tego pożyczonego mu komputera, bo masz dług. Żadne "zasady współżycia społecznego" nie uzasadniają takiego przejęcia cudzej rzeczy, której ta osoba swobodnie i w pełni świadomie przekazać na dany cel nie chciała. Prawo to zwalcza. W prawie cywilnym jest jasno określone, kiedy można sobie "ukraść" cudze rzeczy. To jest wyjątek, a nie reguła. Przykładowo, może to zrobić wynajmujący swojemu najemcy: jeśli on mu zalega za czynsz, to może zabezpieczyć swe roszczenie na jego mieniu pozostającym w wynajętym lokalu. Co do zasady jest to jednak niezgodne z prawem (w tym: zasadami współżycia społecznego). Proszę mieć też na uwadze, że wg Kodeksu cywilnego dłużnik może sobie wybrać, które świadczenie spłaca, jest więc zawsze możliwy konkretny cel i zamysł przy spłacie: "takie zobowiązanie tutaj spłacam" (jeśli zaś to jest błąd, bo ono jest wygasłe, jak w moim przypadku, co sam ZUS stwierdził odmawiając pożądanego księgowania, to całą spłatę mogą wziąć diabli: "uchylam się od tej dyspozycji bankowej, od jej skutków prawnych" – wówczas muszą zwrócić). ZUS ma jednak prawo w nosie (może jedyne, co rozumieją, to jakieś quasi-religijne "współżycie społeczne" i jego zasady?? tym się może chcą zasłaniać??) i przysłał głupie pisemko, mnie zaś zostawiając okradzionego w sytuacji, gdy ta kasa przydałaby się np. na apostille i tłumaczenia z polskiego na angielskiej w drogiej indyjskiej sprawie sądowej, której grozi jakieś przekroczenie terminów i niezarejestrowanie. Mam różne wydatki i to było zaplanowane na ten cel albo np. na adwokata w sądzie polskim, albo jeszcze coś innego takiego. Znamienne, że dzień wcześniej zamordowano Oliviera Maire'a we Francji, jakiegoś tam chyba zakonnika czy księdza – typowe, tak działa ta mafia w mediach ("poszlaka w przeddzień"), po czym teraz dzisiaj centralny artykuł VaticanNews: "żal po śmierci Oliviera [...]". Śladem tego ustawienia sprawy jest też to, że kompletnie nie widać orzecznictwa Sądu Najwyższego w takich tematach, gdzie ktoś próbował skonfliktować art. 84 k.c. z art. 411 pkt 2 k.c. i np. wykorzystać ten drugi przeciwko pierwszemu czy, dajmy na to, rozporządzenie ministerialne ws. wpłat na ZUS przeciwko Kodeksowi cywilnemu. Takich spraw nigdzie nie widać, a przecież np. łatwo mogłyby się zdarzyć między podmiotami prywatnymi. Po prostu poukrywano to orzecznictwo, po czym drwiąca została jedynie sprawa z jakąś sędziną "pogromcą oszustów" (oszukańcze przyjmowanie mienia przecież! oszukańcza transakcja, wyzyskują tu błąd...), Gromską-Szuster z SN. Już pewnie sporo latek wcześniej planowali taki atak. No comments. Kolejny atak na mnie i moje sprawy finansowe to ponad półtora miesiąca idiotycznego zwlekania przy zwrocie opłaty od kasacji, którą wygrałem (jeszcze wyraźnie postawił sekretariat duży odstęp przed kropką w piśmie o nadesłanie akt celem rozpatrzenia mego wniosku o zwrot opłaty), opóźniano też jak najdłużej sprawę mego odstąpienia od umowy kupna pewnego narzędzia w Lidlu za 319 zł. I tak dalej, i tak dalej. Kombinują też na pewno, z czym się nawet nie kryją, jak tu mnie okraść jakimiś biegłymi w razie zdobycia przeze mnie kilkuset tys. zł na sprzedaży nieruchomości. Tu też ciągle podsyłają jakichś dziwnych ludzi, z mikroserwisików ogłoszeniowych, których prawie nikt nie przegląda, strasznie zainteresowanych wszystkim, robią w tej sprawie dziwne rzeczy, ludzi o dobranych nazwiskach podrzucają albo np. dziwnych klientów, którzy problemów akustycznych ni to nie zauważają, ni to nawet nie chcą na nie zwrócić uwagi, choć są ważne... Podsumowując ten temat, żenada pod względem woli jak największego rozkradania mnie (a ten rozwalony telefon zabrał mi już sporo godzin męki). Atakują też mnie osobiście, np. nasyłają jakiegoś kolesia z pięściami na mnie rzucającego się w tym czy tamtym miejscu, tego czy owego. Jakieś idiotyczne akty agresji, które sugerują niezrównoważenie psychiczne ich wykonawców. Było trochę książek, trochę śladów w literaturze po mojej osobie, po planach sybillińskich, jest to wszystko na wiele sposobów poświadczone, ale przez ludzi niedorozwiniętych i ich wcześniejszych protoplastów niech to wszystko teraz diabli biorą. Toteż żadnym pisaniem książek, dokładnym ujawnianiem jakichś tajników religijnych i filozoficznych itd., nota bene dobrze mi znanych, w tematach dotyczących papiestwa, religii, polityki i filozofii, z pewnością do końca życia zajmować się nie będę, co tutaj uroczyście ślubuję, chyba że dojdzie do jakiegoś spektakularnego przekupienia mnie dużymi kwotami. Na to jestem jak każdy rozsądny człowiek otwarty, bo tylko idiota w mojej sytuacji nie weźmie np. wielu milionów w ramach dogadania się, ale to chyba dla nich za duży obciach (czemu wiele milionów? bo teraz jeszcze ileś lat znęcania się połączonego z gnębieniem majątkowym...), a poza tym wolą w komórce telewizyjnej i u jej mocodawcy prezentować poziom gimnazjum. Wszystkie procesy i sprawy o odzyskanie np. 1,9+ mln. zł w Polsce, 800 tys. zł w Indiach, 250 tys. zł w Polsce, kolejnych ok. 430 tys. zł w Polsce i tak powinny być wygrane, bo nie pozywam jak idiota, tylko po prostu wtedy, gdy mam rację, jak to się typowo ocenia, toteż za żadną łaskę się tego poczytać nie da, że mi sprawiedliwie coś osądzi np. Sąd Najwyższy i tym niech nikt nawet nie marzy o przekupywaniu mnie, w tym temacie "nowego Mesjasza, zamiast którego będzie tylko jakiś Roland Wacławek od Turbo Pascala" (chodzi o tancerza, dawniejszą bodajże ofiarę Watykanu z moim nazwiskiem i imieniem Wacław, zresztą wiadomo, że papież o nim słyszał; por. też nazwę słynnego producenta drukarek offsetowych, bo to może moje klimaty i sfera zainteresowań: ManRoland). To to ja w oczywisty sposób powinienem wygrać, a to, że mnie nie okradną, to jedynie normalny stan rzeczy, a nie żadne przeprosiny i zadośćuczynienie. Może za jakiś dodatkowy nie jeden milion, tylko wiele milionów, kompromitująco podrzucone, jeszcze zmienię zdanie, może za natychmiastową wypłatę pieniędzy z pierwszego roszczenia, o którym tu była mowa, ale bez tego to zapewniam, że z mojej strony w dziedzinie (pff) "kariery pisarskiej" (sic) na pewno nic nie wyniknie i takimi historiami Kościoła może w wykonaniu kogo innego realizowanymi niech mi tyłka nie zawracają, bo i co mnie to obchodzi. Kto inny – nie mam nic przeciwko, proszę bardzo, niech im (Watykanowi) "robi laskę pod stołem", ujmując to wulgarnie, niech im robi to 9666 podmienioną względem oryginału osobą. Niech sobie kradnie niektóre tu rzucane zdawkowo idee, bo oczywiście wymienić moich personaliów (co jest elementarnym warunkiem uczciwego kopiowania mych tez) pewnie nie chce – i tak przecież w sądzie nie mam na co liczyć, tylko na pięść polityczną pewnie przez jakąś tajemniczą głowę państwa wprowadzaną. U mnie jeszcze była taka sprawa, że mam wymieniać media, więc mając swoje reklamowałbym swoją książkę i miałaby tę reklamę za darmo, i mogłaby stać się bardzo popularna, a potem nawet wg założeń miałem być królem i jeszcze przez to dodatkowo dodać jej reklamy. (Śladów na taki projekt jest multum, tu wskażę jedynie, że to do tego bodajże pił Platon w swym znanym cytacie o królach, czy raczej epizodzie biograficznym, zresztą wychowałem się na ulicy, jak to mawiał ojciec, "Platona przez B" – chodzi o jakiegoś lewicowego fizyka). Tu tego nie będzie, będzie jakiś drobiazg, może co najwyżej Watykan się nim podnieci, bo mnie np. to nie interesuje, że ktoś sobie to czy tamto gdzieś napisał o religii i w jakiejś księgarni może teraz leży. Ja wrogiem religii nie jestem, tylko osobą regularnie chodzącą do kościoła. Papieżem, a w szczególności księdzem, przysięgam, że nie zostanę, i w tym temacie dotrzymanie słowa to dla mnie jeszcze większy punkt honoru niż ta sprawa książki. Pozdrawiam duchy autorów ewentualnego pomysłu, że to moja historia. PS Tak, to raczej (przepraszam: NA PEWNO) nie przypadkiem Boże Narodzenie pozostaje w takim właśnie stosunku do mojej daty urodzin (25.9), że jest jak gdyby jej pokłosiem (narodziny Chrystusa, to już poczęty zostaje Niżyński, "by posprzątać"). To właśnie jeden ze śladw tego spisku starożytnego. Oczywiście bez przesady z konotacjami, bo można też zbawiać w innych tematach, być kimś podobnym, ale już na innej niż religijna płaszczyźnie, tym niemniej plany bodajże były (chyba, że celowo chcieli spartaczyć, "bo to taki fajny żart na »koniec«"). Polecam też poprzednie komentarze w aktualnie najnowszych kilku wpisach na tym blogu, gdzie wyjaśniam temat swojej osoby. – [ukryj dopisek] | edit 2021-09-01: W ogóle to (aby być uczciwym) trzeba tu dodać, że wskazówek na "teorię 2 mesjaszów, jednego na początku i drugiego pod koniec czasów" czy też teorię o zaplanowaniu z góry układu "Chrystus+Antychryst" (w dodatku może w których prymitywne, proste zrealizowanie się rzekomo by wierzono) nie ma znowu aż tak wiele, tym niemniej z 5 mocnych poszlak na ogólne istnienie tych pomysłów i wiązanie się ich z moją skromną osobą (i w części przypadów nie budzących raczej istotnych wątpliwości) można by wskazać... — [rozwiń komentarz...] – abstrahuję tu już nawet od drobiazgów, czyli poszlak tych słabszych – można tu podnosić argumenty, wskazywać na niejedno w historii, na Biblię w wielu różnych nieznanych szerzej aluzjach numerkowych (w tym o Bożym Narodzeniu), na Apokalipsę (chyba 13-22, w każdym razie też gdzieś tam "światło i ciemność"), na fragmenty z przepowiedni królowej Saby dziwnie podobne jeden do drugiego (ten o "drugim kamieniu" do tego o Chrystusie), na ciekawostki dot. życia i twórczości Nietzschego (wywodziłem zresztą i od niego też dobór mego nazwiska jako "Niczyński"), na ciekawostki z życia, jakkolwiek generalnie istotna tradycja stoi też za wersją, że koncepcja ta ma się nie udać w praktyce i pozostać jedynie swego rodzaju "wieczną ideą platońską" (por. np. nr mieszkania: 666+8, gdzie ósemka symbolizuje koniec przedwczesny, skoro właściwym jest 9; plus parę innych ciekawostek). Generalnie te rzucane poszlaki i naprowadzenia – niektóre pokazywałem tu już w dopiskach do tekstu – są to próby dodatkowego wyżywania się na mnie (wpośród i tak jeszcze całej tej tortury dźwiękowej, ataków na jelita poprzez podtruwanie żywności itd.), próby oczerniania mnie, próby szkalowania wobec narodu ("ten to już zupełnie bez czci i wiary"). Ja w każdym razie tej idei "dwóch równorzędnych zbawicieli, jednego na wejściu do chrześcijaństwa i jednego »na wyjściu«" kompletnie nie popieram i m. in. z uwagi na trwające i nawet nasilające się teraz ostatnio ataki majątkowe, ataki na osobę oraz radykalnie niesprawiedliwe traktowanie mnie przez państwo ja nie chcę nawet ręki przykładać do jakiejkolwiek, choćby najdrobniejszej, szkody, jaka mogłaby dla wiary (czy nawet kilku religii) wyniknąć za sprawą zbieranych przeze mnie od lat danych na temat grupy watykańskiej, a obecnie nawet i na temat spisków najwyraźniej jeszcze starszych niż papiestwo. To jest zarówno przeciwko temu, w co wierzę, temu, co chcę zaprowadzać, jak i temu, co mnie wspiera, czyli krótko mówiąc jest to podcinanie gałęzi, na której się siedzi, a wzmacnianie wszechwładzy złej polityki i świata korupcji. – [ukryj komentarz] — Toteż z całą pewnością ścieżka taka (ścieżka filozofa "genezyjskiego" z Księstwa Nitrzańskiego czy też, co gorsza, jakiegoś popularnego "nauczyciela" i Prometeusza dla ludu w dziedzinie agitacji ateistycznych) w moim przypadku odpada (głupi ten, kto w ogóle snuł takie idee), a osoby, którym przeszkadza kryminalizacja naszego kraju i polityki oraz które chcą w mediach pełnej jawności wszelkich nadużyć politycznych mogą bez obaw wspierać mnie poparciem oraz pieniędzmi (nawet w tym celu pewnie za jakiś czas jeszcze utworzę fundację), jako że jedyna rzecz w dziedzinie wartości religijnych i moralnych, do jakiej doprowadzić może mój sukces, to co najwyżej wzmocnienie Kościoła – walk nie przewiduję ani się na nie nawet nie zgadzam. Sytuuje mnie to w ideowym centrum, jako alternatywę dla skryminalizowanych czy skompromitowanych innych popularnych opcji. | (PS: Szkoda tu miejsca na relacjonowanie kolejno następujących ataków, tym niemniej można je znaleźć jako końcowe wpisy pod adresem bloga z końcówką /zapisy.txt, do którego odnośnik jest też w nagłówkowej części bloga, tej usytuowanej ponad najnowszym wpisem. Co do telefonu to po dziś dzień go nie odzyskałem, toteż sami Państwo widzicie, jak można miesiącami mieć uniemożliwione apelowanie do świata polityków. Wszak tam bez osobistego stawiennictwa oraz pieczołowicie utrwalanych audiowizualnie dowodów nie ma co się pokazywać, bo skandal goni skandal, a potem nie ma jak tego prezentować rzekomym "wyborcom", od których rzekomo pochodzi w istocie sfałszowany wynik wyborów.) | Podsumuję więc tutaj na koniec, jakie to REALNE idee wiązał ze mną spisek starożytny: po pierwsze człowiek ten będzie specjalnie urodzony, w odpowiedniej rodzinie, odpowiedniego dnia (analogicznie też do Pertiniego) itd., by mógł to pokazywać jak znamię co do swej specyficzności; po drugie będzie problem budowlano-mieszkaniowy: nieruchomości będą go dręczyć dźwiękiem albo co najmniej podprogowo nim manipulować (bo nie wiadomo, na ile uda się nowoczesne śledzenie osoby i jej położenia; tym niemniej zdawano sobie sprawę z możliwości elektrycznego przekazywania informacji, mianowicie napięciem, na duże odległości oraz snuto jakieś koncepcje elektroniki i cyfrowego przetwarzania informacji); nadto korzystając z tej okazji zwróci mu się czasem uwagę na to i owo (metodą podszeptu) zapewniając w ten sposób, że rozpracuje wszystkie czy w każdym razie znaczną większość z tajników sybillińskich. To ostatnie nie może być postrzegane jako osiągane za pomocą samych tylko spikerów; przeciwnie, to jest moim zdaniem mało kluczowy dodatek, oni czasem na coś zwrócą wprawdzie uwagę, ale najczęściej sam bym i tak na to trafił, zaś wątpliwe etycznie poczynania "grupy watykańskiej" śledziłem i tak już od lat z racji swej sytuacji, sytuacji także z rodziną oraz, dla porównania, w mediach oraz ogólnie z racji problemu politycznego (i panującego krycia tematów). Mnóstwo też poszlak popodrzucano zupełnie na innej zasadzie niż przez spikerów, tj. np. w dziedzinie zarządzania Kościołem, w państwie, w rodzinie, w Biblii, w kronikach i kalendariach itd. Tym niemniej te 3 powyższe kolejne sprawy ze mną związane (przy czym reszta, co do realnego zapewnienia jakiegoś sukcesu w przyszłości, jest już "olana") były starożytnym jak mniemam dobrze znane (wraz z wszelkimi dodatkami, które miały ten spisek umożliwiać, jak np. specjalna polityka, specjalne ostrożne fałszowanie wyborów, specjalna propaganda niby to pozarządowa co do polityki, troska o moje ubóstwo i ciągłe porażki, i ciągłe coraz gorsze gnębienie): nawet niedawno interesując się sprawą swego wypadku drogowego natrafiłem na jakieś wyraźne ślady przy tej okazji w Biblii, mniej więcej w tych odpowiednich dla niej okolicach, co do "człowieka, któremu [...] wyjawił wszystkie sekrety". To tyle komentarza i nie chcę już więcej rozdmuchiwać tego tematu, choć teoretycznie to miałbym niewątpliwie jeszcze bardzo wiele (potencjalnie może dla kogoś tam ciekawych rzeczy) do powiedzenia – całe tomy w konkretach. Ta moja decyzja (nie dotyczy ona bynajmniej samej tylko książkowej formy udzielania się w takich tematach!) tutaj pozostanie i niech będzie na zawsze śladem.
edit 2021-08-11: PS2 Dziś spikerzy przyznali, jak odbywają się ataki na mnie (w tym np. pomówienia policyjne kojarzące się też z ministrem Brudzińskim, ataki karnosarbowe, haniebne orzeczenia sądów, ataki w toaletach, pogróżki, blokowanie drogi przez osobnika rzucającego się na mnie raz za razem z pięściami – może to też nawiązanie do braciszka, bo też była taka sprawa – itd.). – [rozwiń dopisek...]Nawiązali mi przy tym do mych doświadczeń z początków tortury dźwiękowej, z 2013 r., kiedy to była ona bardzo miarowa i nieemocjonalna, i składają się tylko i wyłącznie z szeptów, z małą jedynie domieszą wołań, przy czym w kółko powtarzano te same kilka słów (na zmianę, raz te kwestie, raz tamte, z pewnym sensem dostosowanym do sytuacji, ale jednak w kółko utarte slogany), np. "bardzo mi wstyd", "myślę, że tak; myślę, że nie" (jedna kwestia jednym ciągiem mówiona; typowo – na temat wyniku sprawy w sądzie, np. o wszczęcie śledztwa), "tutaj jest sprawa". Te wypowiedzi spikerków były zapewne relacjonowaniem tego, co do nich dociera, jak wygląda ich komunikacja z innymi. Wychodzi na to, że z wyjątkiem kwestii sądowych czysto technicznych, takich, jak łapówkarstwo (jako że sędziowie pewnie niechętnie się poświęcają, by być tym, kto uwali sprawę, więc zgłaszają się ci, co chcą łapówkę – już nieraz mi to przyznawano), jak również kwestii podsłuchowych związanych z obsługą radaru (tylko w tym zakresie stosowana jest widocznie komunikacja przez Gadu-Gadu), po prostu mają kontakt być może z samym papieżem (np. przez szyfrowaną komunikację tekstową w smartfonach a la SMS-y, tzw. WhatsApp, czego żaden centralny operator nie jest w stanie podglądać), który im opowiada, co zrobił. A zatem to on "myśli, że sprawa zakończy się tak-a-tak". Przykładem tego np. beatyfikacja (ale nie kanonizacja, czyli niejako stopień pośredni) Piotra Skargi ogłoszona jako plan działań akurat wtedy, gdy w 2016 r. trafiła do sądu moja skarga na komornika, po czym skargę tę uwzględniono w połowie (choć w pełni słuszna, co udowodniłem orzecznictwem Sądu Najwyższego, była co do obu swych zarzutów; również mówiono mi wtedy, że opłata "nie będzie najmniejsza", czyli taka, jaka by była przy uwzględnieniu obu zarzutów, a także podstawiono mi na mieście kogoś, kto nawiązując widocznie do tej sprawy opłaty komorniczej był jakimś karłem, przy czym wyświetlanie się jakichś ludzi, haseł itd., np. nagłaśnianie ich na bilbordach, kojarzy się z tezą, że "tego raczej nie będzie", "wymaga[łoby] sporej reklamy"). Oczywiście rzecz jest tak dobrana, że przychylny Watykanowi wazeliniarz powiedziałby, że to zamiana przyczyny i skutku: że ktoś się podszył pod temat oficjalny Watykanu (który wprawdzie by się prawie na pewno, tzn. najprawdopodobniej, przecież nie zdarzył akurat w tym momencie, ale nie wymagajmy wielkiego intelektu od obrońców obecnego papiestwa – "niech będzie, że był właśnie akurat taki skrajnie nieprawdopodobny przypadek" ich na pewno satysfakcjonuje). Otóż ponoć spikerzy sami z siebie prawie nic nie mogą. Komunikują się, obsługują podsłuch, nawet więcej niż 1 podsłuch, bo mogą też załatwiać przy okazji jakąś inną osobę, badać jej temat, by w końcu wysłać ją do szpitala wmawiając atak serca czy prowokując hiperwentylację i problemy. Sami jednak politycznie nic nie wskórają. Natomiast mają kontakt, załóżmy, z głową obcego państwa, ta zaś z kolei ma pod telefonem prawicowego premiera. Dawniej był Tusk, teraz np. Morawiecki, a nawet i za Millera pewnie tak było, w każdym razie jest tradycja, że premier to z papieżem się trochę kolegują przez telefon. I premier załatwia dla papieża różne sprawy, bo sam ma praktycznie na lewo (z nielegalnych powodów) telefony do wszystkich ważnych, albo sam bezpośrednio, albo przez swych kolegów z rządu. Spikerzy zaś sami z siebie podobno od załatwiania niczego ważnego, np. przez Gadu-Gadu czy maile, generalnie nie są – to nie te metody, nie to źródło wpływów. Przykłady efektów tego załatwiania spraw lewymi metodami przez premiera są może np. w artykułach xp.pl (pierwszy, drugi), jak Państwo uważacie?... Trzeba by popokazywać i zrobić ankietę, co ludzie na to. Demokracja niech panuje. Najlepsze jest jednak to, co to implikuje. Premier ma pod telefonem swoich kolesiów wszędzie. Prezesa Poczty Polskiej, prezesów galerii handlowych (zamykają toalety publiczne czasem mi na złość, czasem nawet w kilku wypróbowanych miejscach pod rząd, mogą też zdarzyć sie inne problemy), prezesów banków, w tym prywatnych, prezes ZUS-u (Gertruda Uścińska, przy czym jej nazwisko to dwuznacznik: sugeruje w rynsztokowym języku to wyrażając po pierwsze, że "robi lachę", tj. wysługuje się polityce, a po drugie, że "jak się nie podoba, to jest i druga opcja: WYCHODZI" – gdyż "uscito" to po włosku bodajże "wyjście"), mój doradca z PKO BP (też jakieś nazwisko Uścińska; oddział dosyć centralnie rozlokowany w Warszawie), prezesów pewnie także mediów, nie mówiąc już o ministrach, bo od tych kolejne jeszcze rzeczy zależą, np. prokuratura, Policja, najeżdżające mnie różne firmy (też to pewnie jacyś krewni i znajomi królika), np. firmy taksówkowe, Solid Security, instytucje miejskie (kontrolerzy biletów, jakieś pojazdy "wodociągi", "zarząd transportu miejskiego" itp. – one wszystkie mogą mnie ponajeżdżać, gdy to akurat komuś wyda się sensowne, niosące jakieś kontekstowe znaczenie) itd. Jest to wielki skandal, że ci wszyscy kierownicy i podlegli im ludzie to chłopacy na posyłki premiera, zabawki, którymi się dyryguje, oczywiście nie za darmo, bo jest współpraca podatkowa, prezes często z nadania państwowego też zgarnia sporo pieniędzy itd. Tym niemniej jest to wykorzystywane przede wszystkim do codziennego prześladowania mnie i ataków. Jak dzisiaj przyznali spikerzy, realizowane to jest, tzn. usprawiedliwiane w razie potrzeby, "ustawą o zarządzaniu kryzysowym", bo w razie czego (np. jakiejś wojny, katastrofy, nagłego totalnego lockdownu) rząd musi mieć możliwość wszystkim dyrygować w trybie wyjątkowym, zgodnie z teoriami z tej ustawy. Dla przypieczętowania związanego z tym skandalu, co bodajże datuje się od czasu rządów nie kogo innego, a charakterystycznie sławetnego na tym blogu Donalda Tuska, jak przyznali dziś spikerzy zrobiono nadmuchiwany skandal w mediach pod hasłem "kryzysu gospodarczego", co łączy w sobie 2 kwestie: kryzys jako odniesienie do zarządzania kryzysowego oraz gospodarka – dla wskazania sfery nieuzasadnionych gigantycznych wpływów premiera. Tyle więc podsumowania w sprawie (niewypowiedzianej wprost) teorii mego brata, że "żyjemy w kraju niezależnych autorytetów" (same tylko niezależne i samostanowiące o sobie ośrodki on widzi). Moim zdaniem to, co jest w rzeczywistości, za sprawą tych polityków PiS-u, PO i SLD, a pewnie i za PSL-u tak by było (a i inni nowi może boją się papieża, czyt. boją się człowieka "kontrolującego PAP-y i bardzo w nich wpływowego", bo mają coś niecoś na sumieniu), jest to chory i zgniły układ w stylu modnym w średniowieczu i za czasów absolutyzmu i dobrze, żeśmy się teraz "wszyscy" o tym dowiedzieli, bo jest to dodatkowy jeszcze powód, by ewentualnych wciąż wierzących w PiS czy PO, choć takich mało, zniechęcać do tych prześladowczych i kryjących ważne skandale partii. – Co do mych prób kontaktu z premierem to polecam, jako jeden tylko przykład, choć bywały też i inne, ten oto wpis na forum: http://forum.bandycituska.pl/viewtopic.php?f=13&t=3482. Ja, gdybym był na miejscu tych polityków i zetknął się z tą stroną www, pozwalniałbym odpowiednich urzędników za niepoinformowanie premiera o tak ważnym temacie, jak moja skarga na temat krycia dosyć jawnie się dziejącej sprawy kryminalnej przez Policję, prokuraturę i sąd. – [ukryj dopisek] edit 2021-08-17: Kolejny atak: w Indiach zostawiła mnie na lodzie kancelaria prawna, która uprzednio wniosła dla mnie sprawę do sądu. [rozwiń dopisek...]Co do natury i kluczowego znaczenia mej współpracy z nimi rzecz tutaj w tym, że w tym kraju jest dwustopniowy system obsługi spraw, w którym najpierw jest faza rejestrowania sprawy, która cechuje się tym, że jeszcze nie ma stanu zawisłości sprawy sądowej: ona tak jakby jeszcze nie istniała oficjalnie (nie figuruje w rejestrze spraw, ma natomiast jakiś tam numer dziennikowy). Jeśli sprawa utknie w tej fazie i nie uda się jej zarejestrować, to trochę tak, jak gdyby jej nie było, choć można jeszcze mieć nadzieje się na nią później kiedyś powołać i próbować ją wykorzystać. Składanie takiej sprawy sądowej odbywa się typowo najzupełniej elektronicznie i internetowo (gdy kiedyś wysłałem im pocztą, zwrócili mi to bez otwierania teczki, bo takie sobie narzucili zasady w sądzie: "zakaz stosowania poczty") i jej akta są w tej fazie na razie tylko całkiem internetowe (jeden plik PDF), przy czym osobie, która ją wniosła, wyświetla się tabelka z listą wykrytych braków formalnych i możliwością ponownego załadowania pliku PDF pod tym samym nrem dziennikowym. Ma się 7 dni na poprawienie wad formalnych (ang. defects), po czym składa się coś znowu w ramach tego panelu elektronicznej obsługi spraw (tzw. e-filing) i znowu po jakimś czasie może być nowa tabelka defektów, uwzględniająca zmiany (to a to poprawiono tego a tego dnia, to a to pojawiło się nowego itd.). Reguł zaś formalnych, którym trzeba sprostać, jest bardzo dużo (i czepiają się mocniej niż w innych przypadkach, bo pokazano mi przykładową inną sprawę, która przeszła, w tej samej kategorii spraw i tym samym sądzie). W efekcie, faza rejestrowania sprawy potrafi zajmować trochę czasu (wiele tygodni) i może być nie taka prosta do przejścia, a żeby ją dobrze załatwić, trzeba po prostu działać z tego konta, którym wniesiono sprawę. W tym przypadku było to konto prawników indyjskich Bakshi & Associates (kojarzące się z "baksami" – kasą), a ściślej rzecz biorąc młodego prawnika Shrey Patnaik. Oni w czerwcu zgodzili się tę sprawę wnieść (judasze ci udawali, że zwłaszcza przejęło ich to, że mam złe doświadczenia z tamtejszymi prawnikami i potrzebuję pomocy...) i zgodzili się obsługiwać ją aż do czasu jej rejestracji, czyli do uznania przez Rejestratora faktu zlikwidowania wszelkich braków formalnych (albo nieudanej rejestracji, w razie bezskutecznego upływu jakiegoś istotnego czasu). Chyba w połowie czerwca została więc ta sprawa (swoją drogą już ułożona, gotowa za sprawą mnie i mego poprzedniego prawnika: Deepraja) wniesiona. Za taką współpracę w fazie rejestracji wzięli 200 euro, czyli ponad 800 zł (dorzuciłem im też za sporządzenie przez nich dodattkwego affidavitu kilkanaście euro, plus jeszcze wszelkie koszty przelewu; razem chyba z 900 zł), co dla mnie było niemałym ciosem. Przecież taki zmarnowany prawie 1000 zł tu, kolejny tam itd. co rusz (ataki i potrzeby związane z wyszukanymi wymogami formalnymi są przecież raz po raz), w sytuacji, gdy ja mam bardzo mały tylko dochód oraz oszczędności w pieniądzu prawie w ogóle, to nie byle co. Wzięli tę kasę, przez jakiś czas pomagali, ale po dodaniu przeze mnie powyższego dopisku zaczęli grymasić i odmawiać podpisania pisma w odpowiednich miejscach, "bo im się nie chce", "bo tego nie trzeba [rzekomo] podpisać, wystarczy kopiować i wklejać jeden i ten sam podpis wszędzie" itd., mimo czytelnych uwag Rejestratora. Następnie, gdy im przysłałem nową wersję do złożenia, co mogli zrobić w ostatnim dniu terminu 7-dniowego (jak to już nieraz bywało), nagle jeszcze bardziej mnie zaskakując Shrey Patnaik poinformował mnie, że chce zakończyć współpracę i prosi, bym się zgodził. Następnie w ogóle przestali odpisywać na moje maile (w których oczywiście mi się to nie spodobało i nie pozostawiłem na tym suchej nitki, proponowałem też inne opcje). Zauważmy, że tych adwokatów mi prawdopodobnie podrzucono, gdyż generalnie to nikt nie odpisywał na maile, nawet i oni nie odpisywali (dopiero kontakt przez WhatsApp pomógł), natomiast ich strona internetowa była w Google na pierwszym miejscu, zaś personalia odnośnego prawnika: Shrey Patnaik wyglądają na próbę powiązania mnie z fabułą filmu Shrek (jakieś walki ze smokiem itd.), a ponadto kojarzą się też z "brzydkim Piotrkiem" (nazwisko trochę też jak Patrick) i z kolei nasuwają na myśl postać "najszpetniejszego człowieka" (co to jest, jak o sobie mówi, zabójcą Boga i kimś bardzo śledzonym) z "Tako rzecze Zaratustra" Nietzschego. Krótko mówiąc – te klimaty, co już wyżej w dopisu naświetlone (Watykan na coś napiera?...); wylansowano mi ich, bym na nich trafił, potem mnie do tego prowokowali spikerzy, po czym okazało się, że są to judasze totalnie i bez granic na usługach tamtejszego rządu, co to zrobią największe nawet świństwo. I w ten sposób bardzo utrudniają mi dochodzenie mojego roszczenia, bo jakkolwiek zgłosiłem już wcześniej wnioski o przedłużenie terminów i ze wskazaniem na ich zawieszenie przez Sąd Najwyższy, to taki brak dostępu do panelu, z którego wnoszono sprawę, brak informacji o jej losie itd. to jest niewątpliwie poważny problem. A zatem prawnicy zaczęli łamać umowę i wykręcać się od niej egoistycznie ("bo to się okazuje jednak za dużo pracy") godząc po prostu bezczelnie w dobro swego klienta. Już wcześniej była tam bardzo zła sytuacja u prawników, zupełnie tak, jak w Polsce. Nikt tam nie jest łaskaw odpisać na e-maila, choć przecież nikt by im za to nic nie zrobił. Odbieranie e-maili to nie jakieś lansowanie się reklamami internetowymi czy nagabywanie ludzi. Kiedyś współpracowałem tam, tj. w styczniu i lutym, z człowiekiem o personaliach Kumar Deepraj (kojarzą się z teorią Raju Utraconego) i on też najpierw jakoś złośliwie wszystko redagował, żeby najgorsze argumenty dawać na pierwszych miejscach, a te najpewniejsze, najskuteczniejsze może – albo eliminować, albo w ogóle pomijać. Na końcu zaś zaczął się awanturować i zrezygnował z wnoszenia sprawy, nie dał mi wyboru, wymusił po prostu rezygnację i przywłaszczył resztę ze zdeponowanej u niego kwoty. Teraz zaś kolejne takie straty. Brak prawnika oznacza konieczność znalezienia nowego albo wnoszenia sprawy samodzielnie, przy czym jedno i drugie to wydatki. Ponadto istotnie narażono, w dziedzinie terminów i stosowanej techniki wnoszenia, moją sprawę. Nie ma tu już miejsca na omawianie innych przekrętów w Indiach wdrożonych w tej sprawie, generalnie jest tam totalna kompromitacja ich polityków i Sądu Najwyższego w tej dziedzinie. Sami Państwo widzicie – atak za atakiem i atakiem pogania, byle by tylko jak najbardziej pozbawiać mnie pieniędzy. – [ukryj dopisek]
edit 2021-09-28: Wśród kilku nowych i aktualnych w tej dacie przypadków ataków wymienionych na końcu pliku /zapisy.txt zwracam uwagę zwłaszcza na ten wyjątkowo haniebny, który dotyczy skradnięcia pisma przez sąd (niesławny SO w Warszawie, w którym ciągle źle orzekają w moich sprawach, praktycznie zawsze: bardzo dużo tam już różnych tematów było). Będzie ten problem kradzieży pisma omawiany na www.xp.pl, gdy przyjdą odpowiednie spodziewane dokumenty z prokuratury, wyrażające fakt krycia politycznego. Wydaje się, że jest to realizacja planu z tych samych źródeł, czyli tajna część spisków królowej Saby i Salomona (od Babilonu się wywodzących) i potem księgi sybillińskie, gdyż też znowu ten sam rok 1870 znany z ww. przepowiedni występuje: firma Bolsius kojarząca się z płomieniami, palącymi się zniczami, a więc i np. niszczeniem papieru, powstała w r. 1870 i nawet w Legionowie mam na odpowiedniej dla mnie trasie reklamę tej firmy wraz jeszcze z wyraźnie podanym numerem roku, żebym nie przeoczył. Do pary z tym jest jeszcze inna sprawa (Citibank 1870 i nazwisko jego obecnego prezesa Sikory w odpowiedniej części materiału dowodowego w sprawie ważnych dla mnie obecnie roszczeń cywilnych, przy czym obecnie to ten bank daje najlepsze oprocentowanie depozytów). Wszystkie te 3 rzeczy: mój problem w Strasburgu, zniszczony pozew i duża kasa w Citibanku mogą zatem zostać łatwo skojarzone ze sobą nawzajem, powiązane tym samym nrem roku '21 i odniesione do mnie i mojej sprawy, w ramach odpowiedniego szykowanego spisku.
(00:36, stow.)
(wstawka z 2022 r.)
W połowie grudnia ub.r. po raz kolejny wniosłem jakąś skargę na mój temat do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu [na jego temat polecam m. in. te oto artykuły z xp.pl: jeden, drugi]. Tym razem dotyczy ona sprawy majątkowej na dużą kwotę (straty ogółem to ponad ćwierć mln. zł), o której kilka razy była mowa w portalu xp.pl [raz, drugi, trzeci, czwarty], a raz także tutaj na blogu (wpis z 22.4.2016). Personalia jej głównego obok mnie bohatera, kojarzące się ze słowami "Piotr kradnie" (przy czym św. Piotr to wiadomo, z kim w dzisiejszych czasach się kojarzy), nie są przypadkowe (m. in. dobrano też ulicę: jest obok... Krobińskiej, kojarzącej się z Krubinem dla mnie już chyba pod koniec XIX w. planowanym – jako miejsce sąsiadujące z przyszłym "siedliskiem Antychrysta", którego sobie Babilończycy najwyraźniej wymyślili [edit 2021-01-31: mogę wyjaśnić – rozwiń komentarz...: proszę, oto kilka uwag. Najbardziej jaskrawym tego przykładem, ale przykładów jest wiele, mogą być personalia mej matki: to, z dokładnością do różnic w dźwięczności głosek, zupełny jak gdyby analog znaczeniowy imienia Maryja: Ewa Ustowska-Niżyńska (dowód jest w moich plikach z 2016 r.), co można by przetłumaczyć (biorąc pod uwagę żydowskie znaczenie imienia Ewa) "kobieta z ustami [niezłymi ustami] – Niżyńska". (O kwestii starości legendy co do ukrytej treści w tego typu imieniu można poczytać pod hasłem "proroctwo Petesis" w mym tekście o osobach wylansowanych przez grupę watykańską przy roku 554, zresztą były i inne poszlaki, np. z cesarstwa rzymsko-niemieckiego z czasów okołorozbiorowych.) Można tu na marginesie dodać, że tej matce będącej wcielonym memem można przypisać spore znaczenie w kwestii początków chrześcijaństwa (jest to w ramach teorii spiskowej swoista "kobieta-początek"), chociaż to już kwestia przekonań. W poprzednim wpisie wspominałem o śladzie mych inicjałów PN w imieniu faraona kuszyckiego Pianchi z czasów założenia Rzymu, a tymczasem drugą taką sprawą jest drugi władca Rzymu, jego pierwszy historyczny król Numa Pompiliusz (NP): ten, jak widać, ma reprezentować coś przeciwnego, czyli może chrześcijaństwo w zalążku (pamiętajmy, że słowo greckie Chrystus nie pojawiło się wraz z tą konkretną postacią Mesjasza, o której mówi chrześcijaństwo). W każdym zaś razie zajął się podobno polityką religijną i wstępnie wprowadził kult bogów, mógłbym więcej o tym powiedzieć, gdyż dotykamy tu podobno (wg bardzo wiarygodnych źródeł) kulisów pochodzenia niektórych dogmatów chrześcijaństwa, np. tych o czystości, ale to już zostawmy do książki. Same zaś inicjały PN wywiedziono najprawdopodobniej od słowa "pantera", specjalnie zarezerwowanego dla rzadkiego zwierzaczka, które jako połączenie słów "panteon" i "era" ("panteonu to era") skojarzono, jak wiadomo, z pochodzeniem Jezusa Chrystusa ("skąd wywodzi się Chrystus wg niewierzących historyków starożytnych? z ery panteonu" – tj.: od wcześniejszego spisku). W całej Biblii słowo to pada zawsze pod odpowiednimi numerami kojarzącymi się z najzupełniej fundamentalnymi właściwościami chrześcijaństwa (nie ma tu miejsca tego omawiać). Ta rasowość, szlachetne narodziny, o której można jeszcze dodatkowo poczytać tutaj w xp.pl pod nagłówkiem "Piotr Niżyński jako postać bardzo istotna w polityce najwyższego szczebla", to bodajże pierwsza (nomen omen) szóstka z memu Antychrysta. Dodatkowo, we wpisie o Kaczyńskim podałem kolejne przykłady zajmowania się mną zwierzchników Kościoła. Encyklika, która zdaje się wyraźnie na mnie wskazywać, ma tytuł "Kościół walczący", co budzi skojarzenia z antychrześcijańskim nurtem w papiestwie. Pasuje do tego też śmierć Jana Pawła II w 9666. dniu pontyfikatu, praktycznie na pewno samobójcza (jak omawiam gdzie indziej i jak powtarza np. portal xp.pl w tekście o Covid-19). Dodatkowym argumentem przemawiającym za taką interpretacją tego (praktycznie zupełnie na pewno) samobójstwa (tj. interpretacją, że "teraz już pora na Antychrysta, niech on będzie pasterzem, ja go pomagam wykreować") jest to, że policzono je tak, iż zgon nastąpił w przeddzień domniemanej daty ukrzyżowania Chrystusa, co ma wydźwięk symboliczny wskazujący na islam (jako tę religię, która wierzy, że "nic takiego jak dotąd nie było" – nie było ukrzyżowania; bliskość czasowa z nim pozwala skojarzyć 2 rzeczy, jednakże wskazuje na brak póki co tej drugiej), islam zaś w ezoteryce sybillińskiej kojarzy się z datą 25.9, czyli moją datą urodzenia (generalnie to, z przyczyn astronomicznych, kojarzy się ona z jawnością oraz z komplementarnością, czyli dopełnianiem, lub wręcz opozycją względem chrześcijaństwa). Wynika to stąd, że kojarzy się on z ideą świętej wojny, tymczasem zaś warunkująca ją (i sukcesy islamu) hidżra Mahometa miała miejsce dn. 24.9, czyli ta data symbolizuje "następstwo z hidżry Mahometa". Innymi słowy, sama data tego zgonu Jana Pawła II wskazuje – za pośrednictwem tematu islamu – na moją (w uzasadnionym zakresie) skromną osobę. Zresztą jest wiele przykładów wiązania mnie – w ramach okazywania czegoś "na migi" w dziedzinie polityki i religii – z islamem; nie ma tu miejsca na takie skakanie po tematach i relacjonowanie tego. Są poza tym jeszcze kolejne argumenty co do takiego znaczenia przypisywanego mej postaci. Zważywszy na wersję o Panterze jako ojcu Jezusa, w świetle tych teorii sybillińskich problem "podrobionego", tworzącego wrażenie szlachetności, pochodzenia występuje zarówno u Jezusa, jak i występuje też coś takiego w przypadku mej rodziny i w szczególności mnie (ukradkowa podmiana dziecka w szpitalu przy okazji zabrania go do wymycia, co było konieczne z uwagi na śmierć, jaka niechybnie czeka takiego wcześniaka, co to dzięki swemu wcześniactwu na pewno sam z siebie nie urodzi się przed wyznaczoną z góry datą, bo matka nie poczuje jeszcze takiej potrzeby; widać to też po wyglądzie moim i brata, gdyż cechuje nas bardzo rzadka mutacja: albinizm, włosy są przez to zupełnie żółte, gęsto upakowane całkowicie żółtym kolorem, a u matki takie nie były; pomaga to w zapewnieniu odpowiednich nazwisk przodków, nie chodzi tu tylko o rodowe nazwisko matki, ale i babci) – przy czym litery PN w przypadku postaci Chrystusa reprezentują rodowód ezoteryczny, inny niż ten, w który się wierzy, natomiast w moim przypadku jest dokładnie odwrotnie (PN to dane, które są fikcyjne i zarazem stanowią wersję najpopularniejszą, publicznie znaną, czyli dane pasujące do matki i ojca wpisanych w oficjalnym akcie urodzenia, ale nie odpowiadających prawdzie biologicznej). Ponadto, przykładowo, pewien temat z Apokalipsy trafia w dawno na pewno policzone szczegóły liczbowe dotyczące mojej rodziny, a także skojarzenia z Covid-19 (oczywiście bardzo stary spisek, jak już wyjaśniono gdzie indziej). | edit 11.4.2021: Abstrahując tu od tematu babć, który również jest wyjątkowo trafnie i w sposób urzekający symetrią zrealizowany u obu wziętych tu pod rozwagę postaci, trafne jest też wiązanie skojarzeń ze mną z symboliką chrztu, gdyż pomiędzy ideą rzeki Jordan a mym nazwiskiem Niżyński jest podobno bardzo ważny związek ideowy. Jordan to jakoby rzeka o "najniższej depresji", położona więc najgłębiej względem poziomu morza na świecie. Jest to oczywiście najprawdopodobniej jedno z fałszerstw współczesnej nauki, jakkolwiek pewnie nie aż takie duże (można sobie wyobrazić, że ktoś w starożytności, kto znał mnóstwo ludów, np. Babilończycy, zrobił pobieżne rozpoznanie w tym temacie ukształtowania terenu w różnych krajach i ich regionach, co może nawet było poddawane badaniu przez setki lat), tym niemniej tak czy inaczej "niskość" i "nizinność" tkwiąca w moim nazwisku wiąże się z tym tematem chrztów bardzo dobrze. Ponadto miałem w podstawówce wychowawczynię panią Jordan (nie dobrałem jej sobie, w zasadzie nie było wyboru, bo to szkoła muzyczna i chyba jedyna taka połączona też z ogólnokształcącą w Warszawie – brata posłali do drugiej, niepołączonej, mnie została ta), zaś liceum mieści się przy przystanku... "Niska". Jest to mianowicie liceum im. Traugutta w Warszawie, które wybrałem tylko dlatego, że chodził tam wcześniej mój brat i dobrze o nim mówił. Nota bene teraz rozumiem, czemu – nieświadomie zresztą – akurat to to liceum musiał wybrać (prawdopodobnie wpływ kolegów lub przekazu podprogowego): jego nr 45 składa się z cyfr symbolizujących teorię o "pochodzeniu Jezusa od Janusa", którą zresztą znam raptem od kilku miesięcy. (Aby uniknąć posądzeń o zmyślanie, podkreślam tu dodatkowo, że owo położone przy przystanku Niska liceum zatrudnia czy zatrudniało niejakiego dra czy prof. D. Wizora, który klasę moją, a wcześniej też mego brata, uczył historii. "TV nauczycielką historii" to może trochę przesada, bo jest też Internet, ale coś w tym niewątpliwie jest, sama zaś telewizja w swej komórce podsłuchowej jest podobno od usługiwania Watykanowi.) A zatem w każdym razie papieski dzień śmierci pod znakiem 9666 dodatkowo jeszcze, na trzeci z kolei sposób, wskazuje na moją osobę i świetnie wpisuje się w ten kontekst. Jeżeli iść dalej tą ścieżką głębokich odniesień, to spisek w sprawie chrztu (polegający na wykopaniu Jordanu) dodatkowo kojarzy się z postacią nomen omen Mieszka (oczywiste dziś skojarzenie: "słynny problem mieszkaniowy", problem z nieruchomościami), który więc (znany zresztą z tego, że imię takie przybrał dopiero na chrzcie, a ponadto "był ślepy od urodzenia, dopiero po chrzcie zaczął widzieć" – oczywiście samo w sobie niezbyt wiarygodne, natomiast por. J 9:25: cytat to niemalże dosłowny, a tymczasem mamy tutaj w numerach moją datę urodzin) w takim układzie przedstawiany jest jako ten, który "kopie mogiłę" pod przyszły grób chrześcijaństwa. Tak to sobie wyobrażano i tym, widocznie, tłumaczono zgodę na chrzest i chęć w tym kierunku (to samo pewnie wcześniej też u Franków, na co wskazuje kilka spraw, w tym m. in., ale nie przede wszystkim, ta charakterystyczna nazwa polskiej dynastii, kojarząca się z Karolingami... przecież to niemalże te same czasy dochodzenia do władzy). Ten sam wątek przejawiał się następnie też w nazewnictwie licznych kolejnych ówczesnych książąt ("Bolesław"). Jak widać wszystko dobrze pasuje jedno do drugiego, a potwierdzenie idzie bodajże z samej góry. Potwierdzenie tej teorii znajdujemy w personaliach (czy raczej pseudonimie) polskiego pracownika firmy Leica Geosystems AG, wyspecjalizowanego w jej najlepszych może na świecie wykrywaczach kabli i różnego rodzaju instalacji podziemnych (co dodatkowo pasuje do mojego problemu z grającymi nieruchomościami, bo ich zasilanie to nie jest napięcie z oficjalnej instalacji ani nie wynosi 230 V): Mieszko Świerkowski (nazwisko kojarzy się więc trochę z jakimś świrowaniem, problemem zaburzeń psychicznych), patrz np. tutaj i, wyraźniej co do nazwy firmy, tutaj. Kolejne potwierdzenie w bardzo znamiennym, odpowiadającym rokowi przyszłego chrztu Polski, miejscu Koranu – 9:66. (Można tu jeszcze przytoczyć taki oto cytat z Ewangelii Tomasza, napisanej prawdopodobnie w III w. n.e. ("wiek +2") i zakopanej wtedy jako zabytek dla przyszłych pokoleń – to chyba właśnie o spisku co do Polski (logia nr 12): "Spytali uczniowie Jezusa: »Wiemy, że odejdziesz od nas; kto będzie naszym przełożonym?« Rzekł im Jezus: »Dokąd poszliście, pójdziecie do Jakuba Sprawiedliwego; niebo i ziemia powstały z jego powodu«".) Znalazłem ponadto bardzo trafny temat w Apokalipsie, a także liczne potwierdzenia w historii w duchu powyższej interpretacji. Zauważmy zresztą, jaka jest relacja mej daty urodzin 25.9 do Bożego Narodzenia, a przecież data ta (25.9) jest bardziej pierwotna, jako że wynika z kwestii astronomii podpadającej pod prostą arytmetykę przy przyjętym układzie starej i nowej ery. Podsumowując, "Piotr Niżyński" to wbrew pozorom bardzo czytelny nomen omen oznaczający "Piotr od spisku w sprawie chrztu" (spisek ma tu polegać na tym, że "to do odwołania w przyszłości" – generalnie to religia niezbyt lubi pochodzenie ze spisku, a tutaj są aż 2 takie, bo oprócz sprawy całej Polski jest też pierwszy, który dotyczy Jordanu, a zatem w tle jest temat bardzo szczegółowego i ścisłego zdekonspirowania korzeni religii), czyli po zastanowieniu trzeba przyznać, że wskazuje to dosyć jasno, że chodzi o postać Antychrysta (jest i sporo innych potwierdzeń, powtórzę, brak tu miejsca na omawianie), a przy tym zawiera ironię na temat niewiązania mojej postaci z polityką, bo to taki "Piotr z nizin", "jak najdalej na pewno od polityki się lokujący", którą to wersję bardzo lubią zwłaszcza sądy. Co do starożytności tematu problemu mieszkaniowego to potwierdzenie istnienia idei domu, własnego budynku jako źródła tortur dźwiękowych można znaleźć w Starym Testamencie pod nrami 7:4 odpowiadającymi "mieszkaniu nr 74", o którym mowa w skardze. – ukryj komentarz], obecnie chodzi tu o kupiony przeze mnie w 2015 r. dom w powiecie legionowskim; podobnie też ulica o nazwisku ww. osoby sąsiaduje w Warszawie z obiektem wojskowym, kojarzącym się więc z "nakazami", przy czym ul. Niżyńskiego też jest obok obiektu wojskowego, oraz z ul. Dymińską, przy której incydentalnie mieszkałem wcześniej, bo pod koniec 2011 r., podczas gdy do domku, którego dotyczyła sprawa cywilna, wprowadziłem się w połowie r. 2012). Jak więc widać sprawa jest polityczna i od dawna planowana; ba, może to przez tę sprawę sprawy cywilne nazywają się "cywilne" (już od późnej starożytności) – może to ma brzmieć jak "sybilne" (chodzi o księgi sybillińskie). [edit 2021-04-18: Mogę tutaj nawet naprędce udowodnić, że sprawa zrealizowana przeciwko mnie pod sygnaturą 262/14 ma swe korzenie w tak zwanej Sybilli (tajnym papirusie starożytnym dotyczącym spisków religijnych)... – rozwiń komentarz.... Spójrzmy w tym celu najpierw na ewangelie. U Łukasza w końcowym rozdziale 24, gdzie nota bene zresztą zidentyfikowałem naprędce z 8 wersetów specjalnie porozmieszczanych w związku z trafnymi liczbami, pod numerem 26 – tworzącym więc jak gdyby opowieść "242, tylko z 6-ką w środku", bo są tu kolejne cyfry 2426 – czytamy (przepraszam za sugerowanie takiej aż trafności, ale to nie ja siebie tutaj tak nazywam, chodzi jedynie o wskazanie politycznego tła sprawy): "Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały?" (Łk 24:26; por. "He is the armless, legless wonder of the 21st century" stąd, zgodnie z planem i listą symboli liczbowych sybillińskich). To oczywiście nawiązanie do planu, iż ubóstwo i związany z tym "nóż na gardle", a także prześladowania, skłonią mnie do zarabiania na temacie historyczno-religijnym, który na różne sposoby mi pomaga, w tym finansowo. U Łukasza są tylko 24 rozdziały, więc nie mógł tego rozmieścić pod np. 26:2. Pod nrem z kolei 24:25, czyli o 1 werset wcześniej, co w języku symboli z "grupy watykańskiej" oznacza przyczynę, mamy tekst idealnie trafiający w temat przyczyny mych problemów z nakazem zapłaty 262/14, a jest nią nieznajomość prawa. Jakkolwiek bowiem sam nakaz zapłaty ujrzał światło dzienne raczej przez nadużycia, bo powinni byli go zaraz uchylić (albo może ja bym się zaraz odwołał i straciłby on moc) wobec faktu, że poczta go zwróciła, a ja zgłosiłem inny swój adres pobytu w urzędzie, tym niemniej to, że poniosłem na nim tyle strat, wynikało z mego błędu prawnego, gdyż "telewizja" skołowała mnie w ten sposób, że przeglądając naprędce kodeks doszedłem do wniosku, iż wobec upływu ponad roku od czasu ukończenia najmu on się już przedawnił i dlatego nie będą go egzekwować, zaś dla pewności – i to kolejny błąd – wniosłem skargę o wznowienie, licząc, że w jej efekcie oddalą pozew z powodu przedawnienia roszczenia. Skarga ta nota bene raczej nie była słusznym środkiem prawnym w przypadku, jak twierdzę, nieprawomocności tego nakazu zapłaty, ale Sąd Najwyższy złośliwie próbuje tę sprawę maksymalnie komplikować albo chociaż przemilczać, co wbrew może jakimś pozorom nie ma żadnych podstaw w żadnej doktrynie co do metodyki pracy sędziów w sprawach cywilnych. W każdym razie przez ten błąd nieruchomość pozostała własnością moją jako Piotra Niżyńskiego (i zajął ją komornik), gdy tymczasem zgodnie z mą stałą manierą mogłaby to być nieruchomość spółki (wiele spraw załatwiałem np. przez spółkę panamską, natomiast dom mógłby np. należeć do jakiejś spółki polskiej), co by zapewniło, że takich zagrożeń ze strony tego nakazu zapłaty nie ma. Coś mnie natchnęło, żebym się tak nie krępował, tylko chodził prostymi ścieżkami z podniesionym czołem i niczego się nie obawiał, a potem jeszcze przyszła wiara w rzekome przedawnienie się roszczenia, gdy tymczasem wobec jego trafienia na drogę sądową przepadła kwestia 1-rocznego tylko terminu. Toteż do tych spraw błędów w dziedzinie jurysprudencji dobrze pasuje werset wcześniejszy Łk 24:25: "Na to On rzekł do nich: «O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy!" – "proroków" można zestawić z uczonymi prawnikami, orzecznictwem itp., a temat sam – z przyczyną problemu. Dodatkowo, jeśli kogoś zadziwia, że ewangelista wspomina tu "podprogowo" jakiegoś Mesjasza, ale chyba w tej podprogowej wersji nie Chrystusa, a zatem musiałby to być jakiś Antychryst, co jest obciachowe, to spójrzmy na wers z, uwaga, dwoma jedynkami (Łk 24:11): "Lecz słowa te wydały im się czczą gadaniną i nie dali im wiary". Dla porównania, w Koranie w miejscu 24:11 znajdujemy dalszą dyskusję na ten temat: jak gdyby kontynuację wątku podprogowego ("nie chodzi przecież tylko o chrześcijan!", przeklęli tam nawet jakby Chrystusa, generalnie więc zapewne jest tu myślą w tle polemika w tym kierunku, że "lepsze jest określenie Mesjasz niż Antychryst"). Jeśli ktoś ma wątpliwości, czy to jest nawiązanie do ewangelii, to niech jeszcze zwróci uwagę, że dalej są jeszcze jakieś 4 wersety – a wśród nich: odwołanie się do jakichś "4 świadków", co dobrze trafia w kontekst tematu ewangelii – po czym pod nrem 24:15 zupełna (koranowa) kalka wersetu Łk 24:11. Idźmy dalej. Spośród ewangelii tylko mateuszowa zawiera tyle rozdziałów, by można było trafić nawet aż we fragment 26:2. Tak oto czytamy tam pod tymi nrami (Mt 26:2): "«Wiecie, że po dwóch dniach jest Pascha, i Syn Człowieczy będzie wydany na ukrzyżowanie»". Tymczasem zaś pasuje to idealnie do od dziesięcioleci co najmniej obowiązującego u nas ustawodawstwa co do nakazów zapłaty, gdyż określa ono, że termin na zaskarżenie to dokładnie 2 tygodnie. Właśnie to jest nawet osią problemu, bo rzecz w tym, że te 2 tygodnie trzeba liczyć od poprawnego doręczenia nakazu zapłaty. Natomiast po ich upływie przyjmuje się, że nakaz zapłaty jest prawomocny i co za tym idzie: jego egzekwowanie jest legalne. Zauważmy, że w Biblii opisanej przez księży w Internecie nagłówkami, może zresztą odpowiada to Biblii Tysiąclecia, werset ten jest pod nagłówkiem "Ostatnia zapowiedź męki". Idźmy dalej. W Koranie w miejscu 26:21 (jak kolejne cyfry mojej sygnatury) mamy m. in. o... mądrości orzekania. Jest tam generalnie wypowiedź jak gdyby w moim imieniu, bo w takim ujęciu trafna, o sądach państwowych. W Dziejach Apostolskich werset 26:2 brzmi tak oto (słownictwo jak z ustawy, gdyż w sprzeciwie od nakazu zapłaty trzeba wskazać tzw., no właśnie, "zarzuty"): "«Uważam to za szczęście, że mogę dzisiaj bronić się przeciwko wszystkim zarzutom, jakie stawiają Żydzi, przed tobą, królu Agryppo" – nota bene Agryppa (przez skojarzenie z chorobą grypy i przeczącym przedrostkiem a-) pasuje na jakieś nawiązanie do mnie z uwagi na fakt, że jestem przeciwnikiem wiary w epidemię Covid-19, co ma też swój wyraz w linii redakcyjnej xp.pl. Idźmy dalej; już u Ezechiela czytamy w miejscu Ez 26:2 coś o bogactwie i zniweczeniu czegoś, i o bramie wejściowej (oczywiście oni chętnie nieco kamuflują to, że też są zamieszani, ale na pewno też są – jest też mnóstwo innych spraw): "Synu człowieczy, ponieważ Tyr mówił Jerozolimie: »Ha, oto rozbita została brama ludów: powraca do mnie, ja będę bogaty, ona – pustynią«", przy czym w tym miejscu rękopis troszkę pomazali, więc widać, że mem chyba trwał nawet już sporo wcześniej i że sprawa jest sprzed naszej ery. U Izajasza w miejscu Iz 26:2 mamy znowuż tak samo coś kojarzącego się z otwieraniem bramy czy, jak byśmy to dzisiaj ujęli, "zamykaniem drogi sądowej" (por. art. 77 ust. 2 Konstytucji): "Otwórzcie bramy! Niech wejdzie naród sprawiedliwy, dochowujący wierności". Syrach 26:2 to zapewne też nie przypadek, ale mniejsza już z relacjami narodów semickich do narodu polskiego i widoczną relacją słowa "pokój" (w sensie przeciwieństwa wojny) do wynajmowanych domów, bo czytelnik jest pewnie niezaznajomiony zbyt dobrze z tym pierwszym tutaj i podstawowym tematem. (Zauważmy, że księga Syracha to księga z mądrością w tytule, więc widocznie przyjęli w założeniu, że nie wypada im zbyt prostacko oczywistych aluzji stosować. W każdym razie pewne wyrafinowanie w aluzjach by do tej księgi niewątpliwie pasowało.) W Księdze Przysłów, Prz 26:2 – o niesłusznych przekleństwach, które swego skutku nie odniosą: "Jak ptak, co ucieka, wróbel, co leci, tak niesłuszne przekleństwo - bez skutku" (pasuje do tematu zaskarżalności nakazów zapłaty; wystarczy sam sprzeciw i już mocą jego wniesienia, byle tylko w terminie, nakaz zapłaty traci moc). W Psalmach w wersecie Ps 26:2 mamy znowuż o czyichś cierpieniach: "Doświadcz mnie, Panie, wystaw mnie na próbę, wybadaj moje nerki i serce" – pasuje rzecz jasna do kompletu z ewangelistą, jak zresztą wszystko tutaj. Z kolei w księdzie Hioba fragment Hi 26:2 nawiązuje do tego, że zaraz np. sąd radomski (generalnie to i Sądu Apelacyjnego w Warszawie dotyczyło) zlekceważy dokumentację psychiatryczną i orzecznictwo Sądu Najwyższego, że przeciwko osobom niepoczytalnym nie stosuje się fikcji doręczenia (por. np. post. IV CNP 25/13): "Ależ pomogłeś choremu, wzmocniłeś ramię osłabłe! Tyś niemądremu doradził, ujawniłeś pełnię rozumu!". Pasuje jeszcze na humorystyczne nawiązanie do roli partii politycznych, które oczywiście chętnie w takich przypadkach co do zasady umywają ręce i wolą zwalać wszystko na sędziów, temat z Wj 26:2 (nr rozdziału, wg kolejno liczonych ksiąg kanonicznych, to w tym serwisie internetowym biblijnym tutaj... 76, czyli sławetne mieszkanie 74 "plus 2", co standardowo oznacza "coś tu jeszcze od siebie trzeba dodać", "jeśli chcesz") – zauważmy, że 26+2 = 28 (zwróćmy uwagę na to plus 2 na końcu), a czytamy tam tak: "Długość poszczególnej tkaniny winna wynosić dwadzieścia osiem łokci, a szerokość poszczególnej tkaniny cztery łokcie" – narzuca się skojarzenie z tym, że proponują wobec tego "zwiększyć termin, do 4 tygodni" (przypomnijmy, że w ustawie było jak dotąd od dawna, że na zaskarżenie nakazu zapłaty są 2 tygodnie). Tego typu "środek zaradczy" faktycznie wprowadzono, aczkolwiek inny, mianowicie reformą KPC z listopada 2019 r. wprowadzono, że fikcji doręczenia już w ogóle się nie stosuje i że zamiast tego osobom fizycznym nieprzedsiębiorcom doręcza się nakaz zapłaty przez komornika, który dokonuje kompleksowego poszukiwania i fizycznego potwierdzania obecności pozwanego w konkretnym miejscu zamieszkania. Z kolei w 50-rozdziałowej Księdze Rodzaju, w miejscu Rdz 26:2 jest potwierdzenie przypuszczenia, że fikcją jest temat egipskiej niewoli narodu żydowskiego. (Jak już mnie sugerowała TV wydaje się to po pierwsze kalka rzeczywistego tematu dotyczącego pochodzenia Rzymu, a po drugie mało prawdopodobne czy nawet skrajnie mało prawdopodobne, że Żydom udałoby się wrócić na swe pierwotne miejsce po takiej niewoli. W każdym razie bez cudownie wspierającego ich na każdym kroku Boga.) Jak widać autor księgi coś niecoś nawet o tym słyszał. Co do źródła mych kilkuletnich opóźnień w życiu i kilku dodatkowych lat tortury w postaci sprawy 262/14, to można o tym poczytać jeszcze w kilku miejscach, z których moje ulubione jest z (sic) Księgi Liczb: pod numerem 26:14 znajdujemy liczbowy symbol samobójstwa Jana Pawła II, który tym samym wskazuje na temat Antychrysta, czyli na mój temat. Ale to tak tylko dla lubiących zgłębiać te sprawy, w tym wspomniany artykuł xp.pl, różne zakamarki niniejszej strony itd., bo inaczej – z czym do gości... Pod tymi nrami temat pada i w innych księgach Biblii, a w surze 2 w wersecie 262 Koranu bardzo jasno, nieprzychylnie (ja bym tego tak nie nazwał, choć faktycznie przelew zrobiłem sam) i plus minus z podaniem mojego nazwiska. To nie jedyne takie trafienie, inne np. jest w wersie "następstwo z '56" (rok urodzin mego ojca), tj. wersecie 57, w surze 22 (liczba kojarząca się, powtórzmy, z samobójstwem Jana Pawła II) pt. "Pielgrzymka". "Ta, sin" to zresztą tekst zaczynający tam wiele sur. Analogicznie mamy też "poniżanie" w surze 17 (symbolika cyfr: "początek Boga", "pochodzenie Boga") w wersecie 111 (ostatnim), co ma pewnie (wobec braku aż tak dużej liczby wersów) nasuwać na myśl 222, czyli wspomniany symbol śmierci JP2. Tak samo tamże w wersecie 22 (szczegóły o, dosyć oczywistym, pochodzeniu tego symbolu 222 są w artykule xp.pl o koronawirusie i osobno jeszcze bodajże na forum tego bloga). Kolejne przykładowe wystąpienie "poniżenia" (bardzo rzadko się to słowo zdarza; jeśli już, to często pada w otoczeniu kary, jako "kara poniżająca"...) jest w wersecie 151 w surze 4 – wystarczy zastosować poprawkę +1 na każdej cyfrze i mamy sygnaturę 262. Z analogiczną sytuacją (że jest "poniżenie", a przy tym po zastosowaniu poprawki +1 na każdej cyfrze otrzymuje się w numerze dodatkowe potwierdzenie, że wyjątkowo to trafnie do mnie się odnosi) spotykamy się też w surze 7 w wersecie 75 (też poniżenie, przy czym pamiętajmy, że mój rok urodzenia to '86). – ukryj komentarz]
Oto dokumentacja tej skargi dotyczącej naruszenia mego prawa do sądu i braku tzw. dostępu do sądu (w pełni oparta o ich orzecznictwo oraz nasze krajowe):
15.12.2020 | wypełniony formularz i załączniki: | skan, potwierdzenie nadania, sfilmowana wysyłka [czerwone prostokąty to cenzura wprowadzona po skanowaniu; na s. 26-27 skanu widać, jak chciał mnie oszukać jeszcze przy okazji tego nakazu zapłaty komornik – aż 2 razy musiałem się odwoływać do sądu, tu widać tylko obsłużenie jednej z 2 skarg – w mediach Watykanu szło zaś dokładnie wtedy, jako główny temat, o planowanej... "beatyfikacji Piotra Skargi"; to przykład tego, do czego bardzo przywykłem, czyli masowej ukradkowej i ukrywanej przed narodem koordynacji różnych mediów wokół tematów z mego życia], |
16.12.2020 | pismo wyjaśniające przysłane do akt skargi: | skan, potwierdzenie nadania, sfilmowana wysyłka, |
18.12.2020 | pismo wyjaśniające (2) przysłane do akt skargi: | skan, potwierdzenie nadania, sfilmowana wysyłka. |
Z mej rozmowy telefonicznej z Trybunałem (były nawet 2 takie rozmowy) wynika, że ów formularz skargi w Strasburgu otrzymali i zarejestrowali jako wniesiony dn. 15.12.2020 r. Tym niemniej już od początku były pewne dziwaczne i niespotykane przekręty z pocztą (nawiązujące chyba do polskich matactw wspomnianych np. w tym artykule z xp.pl albo tym). Jak można sprawdzić na emonitoring.poczta-polska.pl oraz laposte.fr, pierwsza i trzecia przesyłka nie była w tym roku w ogóle aktualizowana – nic nie dopisano do jej trackingu od 31.12.2020 r. (wygląda to tak, jak gdyby była nadal w doręczeniu, a wszystko zatrzymało się przez Sylwestra, co może symbolizuje Covid-19 z uwagi na kalendarium WHO). Mimo to, jak widać, najprawdopodobniej obie te przesyłki już tygodnie temu dotarły, a problem dotyczy jedynie internetowej usługi informacyjnej (czy, mówiąc ogólniej, stanu ich bazy danych). Dla porównania, z drugim z listów nie było żadnego problemu. Najprawdopodobniej przekręt ten zorganizowano w, jak mniemam, rządzie francuskim (oby to był tylko żart!) po to, by kryć ich, gdy już uznają skargę za niedopuszczalną – a to poprzez tworzenie wokół nich wrażenia, że może to, co dostali pocztą, to tylko jednostronicowy liścik (w którym to przypadku zrozumiałe i uzasadnione byłoby odesłanie przez nich tekstu, że "dostali za mało danych, brakuje dokumentów, a więc skarga jest w obecnym stanie niedopuszczalna"; rzecz w tym, że to nieprawda, że oni dostali tak mało, bo w istocie dostali wszystko, co potrzebne, by poznać i wstępnie ocenić temat).
Najprawdopodobniej sprawę tę niesłusznie przegram [edit 2021-01-23: i to nie na poziomie, tj. w walce (sic!) z rządem, tylko najprawdopodobniej nastąpi odrzucenie w przedbiegach: decyzja pojedynczej zaledwie osoby, bez broń Boże powiadamiania rządu i bez pozyskiwania akt polskiej sprawy sądowej] (mimo, że autentycznie doszło do naruszenia mego prawa do sądu), co obciąża odpowiedzialnością ten Trybunał. Funkcjonuje on bardzo podejrzanie i – abstrahując już od tego, że też jest "wyremontowany" (tj. torturuje mnie dźwiękowo jego budynek, jak sprawdziłem kilka lat temu) – sprawia wrażenie, jak gdyby mnie śledził (wszystko to z przyczyn zapewne korupcyjnych), jak już była mowa w przytoczonych przykładowych artykułach na jego temat [oraz we wpisie o sądach na tym blogu (ostatni pkt na liście sygnatur; obecna sygnatura, 752, jest zrobiona pod tamtą i jest to ciągle gra na liczbie kojarzącej się z założeniem Rzymu)]. Przejawia się to zawsze też w jego działalności prasowej, tj. w newsach z jego strony internetowej. Tym razem np. właśnie w tych dniach, gdy skarbówka wypłaciła mi zwrot podatku (ok. 8.12) i w związku z tym posunęła się nieco do przodu sprawa mej skargi do Strasburga – przyciśnięty terminami musiałem już bardzo się spieszyć, by ją wnieść – na ich internetowej stronie głównej był na głównym miejscu, jak gdyby zjadliwe właśnie o tej skardze (na tle podsłuchowo-prześladowczym, czyli na tle kontaktów z tzw. telewizją) napisany, artykuł o pewnym rozstrzygnięciu; jakim to? "Trybunał stwierdził, że nie ma jurysdykcji w sprawie". Dziwnym trafem. Nie widać ironii? To wyjaśniam: otóż właśnie wtedy świeżo wysłana przeze mnie była moja nowa omawiana tu skarga, tak skonstruowana (i oni mogli to już z góry widzieć dzięki komunikatorom), że wymieniając zarzuty wspomina np. ogólnikowo kilkoma słowami "naruszenie prawa do sądu" (może trochę tylko precyzyjniej), po czym następuje rozwlekłe uszczegółowienie: "poprzez naruszenie orzecznictwa Sądu Najwyższego, iż »...«" (i tu kilka długich cytatów) – co jest z mojej strony nieco niefortunne; artykuł z ich strony internetowej przypominał sytuację, jak gdyby angażowało ich uwagę zwłaszcza to, że zamierzają złośliwie się wymigiwać od tego zacytowanego tu tematu z mej skargi sloganami, że "oni to nie są od badania zgodności orzeczeń sądów niższego szczebla z Sądem Najwyższym" ani "od tego, by wszelkie orzecznictwo sądowe w każdej sprawie było jednolite" (i tu mogliby pewnie teraz, idąc tą ścieżką, zacytować bodajże niewinnie napisany i potem złośliwie wyeksponowany cytat ze sprawy Albu i Inni p-ko Rumunii, § 38, o którym mowa w ich przewodniczku po art. 6 Konwencji w punkcie 214 na s. 50, aczkolwiek – uwaga – tylko w jego polskim tłumaczeniu, zamówionym przez Ministerstwo Sprawiedliwości; w angielskim oryginale polecam, dla porównania, pkt 314 na s. 61, zdanie pierwsze, aczkolwiek dalej już tam raczej jest porządnie napisane, oraz 334-335 na s. 66-67 – chodzi o to, że niejednolitość orzecznictwa sama w sobie nie jest w ogólnym przypadku ich zdaniem zawsze z zasady naruszeniem Konwencji). Ja zaś oczywiście nie to miałem na myśli, że samo w sobie pokierowanie się przez sąd przeciwną wykładnią prawa niż głoszona przez Sąd Najwyższy to już jest jakiś atak na prawo człowieka, jeden z "typowych" może nawet rodzajów naruszenia. Nic takiego nie napisałem, choć złośliwa interpretacja mych słów oczywiście chętnie szłaby właśnie w tym kierunku (i następnie w kierunku ww. gotowego orzecznictwa strasburskiego – które jednakże moim zdaniem odnosi się przede wszystkim do tzw. kwestii materialnoprawnych oraz do tylko tych mniej istotnych kwestii prawa procesowego; na dowód tego w pismach kolejnych wskazałem im ich własne orzecznictwo nie ogólnikowe, tylko ściśle w tym konkretnym temacie, o którym jest skarga, gdzie sami narzucają wysokie standardy pewności prawnej jako w ogóle w tym akurat temacie, o którym jest moja skarga, wartości nadrzędnej [chodzi tu, mówiąc prościej, o przewidywalność, która ma szansę występować tylko wtedy, gdy spójnie i jednolicie względem wszystkich stosowane jest prawo i tezy z orzecznictwa najwyższego sądu]). Niejako więc w odpowiedzi na te ich medialne złośliwości o tym, że "to nie nasza dziedzina, to nie ma znaczenia; my tego nie badamy – sprawa przegrana" – którym potem też w pierwszej rozmowie telefonicznej (ja w tym wpisie dałem link do drugiej) wtórowało zaklinanie się przez telefonistkę Trybunału, że (co niby odnosiło się jedynie do tych mych odpowiedzi, do przysłanych kartek) "it will not be accepted" – wysłałem im te 2 dodatkowe pisma, które również Państwu zaprezentowałem powyżej.
Oprócz tych przegranych wszystkich dotychczasowych spraw, dowolnego ustawiania ich sygnatur przez kierownictwo Trybunału właśnie mnie oraz ustawianej przez ich służby prasowe oficjalnej strony internetowej www.echr.coe.int [pasuje w tym przypadku nie tylko temat "braku jurysdykcji", ale też kraj z wyroku nagłośnionego w dniu wysyłki skargi: Turcja, kojarzona swoją drogą z zamachem na papieża i przy tym z teorią, że to on w sumie sam go przeciwko sobie chciał; a więc jak gdyby pasuje to do mnie: "wróg, którego Jan Paweł II sam chciał przeciw sobie wykreować"] na bardzo poważne problemy personalne w Trybunale wskazuje też chamstwo jego pracowników względem mnie – którzy usłyszawszy, że dzwonię, rozłączali się. Po wypowiedzeniu przeze mnie liter mego nazwiska N, I, Z, Y, N, w trakcie, gdy jeszcze mówiłem, rozłączyli się, po czym już nie odbierali do końca dnia roboczego (tj. np. podnosili słuchawkę, ale nic nie mówili, tak tylko, by płynął czas i naliczały się opłaty, lecz żebym nic przez to nie załatwił, albo np. w ogóle nic nie mówiąc natychmiast rozłączali się; połączenia przebiegały odtąd różnie, co wskazuje na obecność człowieka po drugiej stronie i jego osobiste angażowanie się w ten proceder – przykładowo, czasem sygnał muzyczny po wybraniu odpowiednich cyfr trwał kilka sekund, a czasem od razu się urywał – zawsze jednak było już tamtego dnia bez kontaktu sł'ownego, do końca dnia roboczego, czyli do godz. 17:00). Prezentują to nagrania audiowizualne z mego kanału YouTube [pierwsze, drugie, trzecie, czwarte, piąte, szóste, siódme, ósme, dziewiąte]; dzwoniłem w sensownych godzinach – gdybym dzwonił w innych, zupełnie co innego by się włączyło, a mianowicie jedynie informacja o godzinach urzędowania, bez opcji wciskania czegokolwiek). Powiedzieć o tym, że komunikacja szwankowała, to bardzo duży eufemizm. Sytuacja tak poważnego lekceważenia dla człowieka i pogardliwego traktowania go ("Niżyński dzwoni, to ja sobie chamsko rzucę słuchawką w środku rozmowy") – jak gdyby był jakimś podgatunkiem – nie jest normalna i chyba nikomu innemu się tam nie zdarzała co najmniej w ostatnich kilku latach; uprawdopodabnia to natomiast jakąś szczególną degrengoladę moralną właśnie w temacie relacji do mnie osobiście. Tego się nie wyjaśni samymi jakimiś dziwnymi sprawami towarzyskimi, tego braku elementarnej kultury, tylko budzi to po prostu (zwłaszcza na tle jeszcze innych sygnałów, o których była tu we wpisie mowa) poważne podejrzenia o istnienie w tym Trybunale grupy przestępczej skupionej na maksymalnie nieprzychylnym obsługiwaniu moich spraw [patrz lista+artykuł] i pomaganiu podsłuchowemu ośrodkowi polskiemu (oraz, koniec końców, papieżowi i pożądanym przez niego kierunkom propagandy, jako że to najwyraźniej przez papieża jest ten podsłuch i są te wszystkie z nim związane prześladowania przeciwko mnie). Krótko mówiąc, jak tak dalej pójdzie, że dobre tematy zgłaszane przeze mnie Trybunałowi są zupełnie lekceważone: skargi odrzuca się jako niedopuszczalne, należałoby zastanowić się, czy oni tam nie prowadzą działalności, której nie da się pogodzić z godnością sędziego Trybunału, tj. pomagania antyludzkiej organizacji przestępczej, oraz czy to aby nie jest sprawa kryminalna. Przegranie tak słusznej (jak tu każdy czytelnik może się przekonać) sprawy woła o pomstę do nieba i o śledztwo do władz francuskich, czyli w pierwszej kolejności – Policji. Chętnie nawet z tego skorzystam, to po prostu kwestia pieniędzy – oszczędzam, więc niekoniecznie natychmiast będzie mi się chciało lecieć do Strasburga.
(09:04, stow.)
Niestety jak każdy nowy wpis ten też powoduje oddalenie i odsunięcie na dalszy plan tematu sądów, który dobrze zaprezentowałem m. in. we wpisie z 23. maja 2017 r., co jest wprawdzie nieuchronną koniecznością, ale jest bardzo niepożądane (bo to temat bardzo ważny i kluczowy, a powołani do ścigania przestępczości zorganizowanej politycy w rodzaju Zbigniewa Ziobro mający u boku Prokuraturę Krajową od takich spraw w ogóle nie zajmują się zwalczaniem tej sitwy medialno-sądowo-prokuratorskiej, która nie tylko śledzi i dręczy, ale też załatwia mi porażki w sądach w absolutnie każdej sprawie, bez względu na temat – prawdopodobnie korupcją). Tym niemniej panoszenie się Trzaskowskiego w mediach oraz występująca swego czasu, a i niekiedy nawet dziś jeszcze, propaganda sukcesu w Warszawie wymaga zaprezentowania jego prezydentury też w innym, gorszym świetle, zwłaszcza, że Warszawa to miasto, gdzie codziennie ulice i wszystkie budynki publiczne dręczą mnie dźwiękiem radia podsłuchowego z elementami przekazu podprogowego, nieludzkiego traktowania (uniemożliwione myślenie od tej sprawy) i tortury (obecnie dosyć słabej i wkłada się dużo wysiłku w jej maskowanie nakładaną na nią audycją w stylu jakiegoś Pawelca lub Wojewódzkiego). Bardzo możliwe zresztą (daty w każdym razie utwierdzają w tym przekonaniu, daty i tematy kolejnych wydarzeń historycznych tuż po nadaniu przywileju), że od tego spisku w ogóle pochodzi jej nazwa "Warszawa", jak to już wspomniałem w poprzednim wpisie. O ile wprawdzie same dźwięki to sprawa istniejąca nieco automatycznie i w tej dziedzinie wszystkie publicznie dostępne nieruchomości w kraju są zamieszane, już od wczesnego XXI w., zaś przestępstwo następuje co najwyżej przez zaniechanie, o tyle sprawa stalkingu w formie dokuczania mi w toaletach, w tym przypadku w toaletach metra i przez personel, to już pewne (najwyraźniej) podsycanie starego tematu przez różnych kierowników, tematu uprzednio stłumionego i nie tak rażąco chamskiego, a zatem tematu, który od lat był już bardzo mało odczuwany i niepozorny (wprawdzie nigdy on nie zanikł, ale np. typowo od samego początku ograniczał się przede wszystkim i jedynie do podsyłania mi sąsiadów do toalet, by byli koło mnie i peszyli, i udawali podsłuchiwanie inną metodą niż radarowa albo np. po prostu udawali, że "tutaj zawsze tylu jest", "tego stalkingu to raczej nigdy nie było, tylko zdaje ci się"). Nachodzenie przez ludzi w toaletach publicznych (tj. przychodzenie do nich), gdy gra tortura, żeby mi poprzeszkadzać i podemonstrować "nieistnienie tego tematu", "normalność tematu przepełnionych publicznych toalet", to od dawna standard, natomiast tutaj (za czasów Trzaskowskiego, nawet ściśle w 2020 r.) rozwinęło się coś więcej – naprzykrzanie się samego personelu, a nawet chamskie otwarte naruszanie prywatności. Trudno przypuszczać, by działo się to za plecami zarządu spółki Metro Warszawskie sp. z o. o., choć oczywiście skorzy do samobójstwa – jak to w normalnych warunkach trzeba by nazwać – zawsze mogą się zdarzyć. Poniżej prezentuję jeden z takich przypadków, ale najpierw krótki opis sprawy.
Dokuczanie mi w toaletach datuje się od r. 2011, czyli od czasu, gdy w ogóle rozpętał się różnorodny stalking przeciwko mnie. [edit 2020-12-26: Jeden z dowodów tego procederu jest w dziale "tony foto/wideo, tzw. dowody" na górze poziomego paska nagłówkowego na jasnoniebieskawym tle ponad wpisami; mianowicie jest o plik audiowizualny z 2012 r. nagrany telefonem komórkowym w panamskim centrum handlowym: 20120228-Panama-centrum handlowe Albrook-kibel (stalking)-koncowka to dobijajace sie straze.mp4, jest też egzemplarz na YouTube wstawiony już wiele lat temu; kolejny dowód to moje zawiadomienie do prokuratury z 2011 r., patrz np. s. 23 (jest tam też przy okazji ślad po praniu mózgu, że dźwięki w suficie to "przechadzający się sąsiad"... to nie jest oczywiście rozsądne myślenie).] Co do sprawy ubikacji to początkowo chodziło tylko o dźwięki i przekaz podprogowy (m. in. odgłosy brzmiące podobnie do skradania się oraz myśli skierowane właśnie na te tory, a także efekty w rodzaju dźwięk spłuczki czy syczenie rury zawsze akurat wtedy, gdy wchodzę do toalety i chcę się wypróżniać), zdarzały się też pojedyncze przypadki rzucania przy mnie przytyków do moich wizyt w toalecie, przez ludzi zupełnie obcych (młodzież) – latem 2011 r. okazało się, że ataki bodźców dźwiękowych w związku z moim zamiarem wypróżnienia się jest to problem międzynarodowy – jednakże już bodajże pod sam koniec 2011 r. oraz w r. 2012 wyszła na jaw też inna forma tego stalkingu, dotycząca toalet publicznych, a nawet (gdzieniegdzie, np. na pewnych lotniskach) specjalnego eksponującego coś zachowania się ludzi z personelu: np. dworców, lotnisk. Forma stalkingu dotycząca toalet publicznych polegała, powtórzę [nie licząc złośliwego kręcenia się tam personelu, np. pokazującego się dokładnie wtedy, gdy ja przybyłem, jak to bywało na pewnych zagranicznych dworcach/lotniskach (a nawet takie panie potrafiły wykonywać specyficzne gesty, np. jakieś przy tyłku, wobec mnie, gdy przechodziły blisko)], na przybywaniu tam, a nawet zbędnie przewlekłym przesiadywaniu dużych czy nawet wielkich mas ludzkich [zapewne koordynowano je e-mailami i SMS-ami, aczkolwiek ja się nie znam; ponadto można podejrzewać używanie przy tym procederze programu Gadu-Gadu i komunikacji w grupie przestępczej (radio z podsłuchem + teksty-statusy) oraz ewentualnie pośredników nieruchomości, którzy także być może ustawiali swą klientelę mówiąc jej, jak mnie dokuczać (np. też kaszleć przy mnie)]. Po dziś dzień nieraz widuję ludzi przychodzących w istocie, jak to się okazuje, poudawać, że się wypróżniają. Wiedza o tym, że akurat trzeba szturmować toalety publiczne (podobnie jak np. kaszleć przy mnie np. w pojeździe komunikacji miejskiej), czerpana była zapewne z faktu istnienia przekazu podprogowego, co jest nieco wyczuwalne przez każdą wprawioną w podsłuchiwaniu mnie osobę, ponieważ angażuje on umysł i paraliżuje myśli zyskując w ich miejsce możliwość angażowaniu umysłu w wybranym kierunku, zgodnie z podprogowymi szeptami (to ostatnie oczywiście tylko w przypadku osób władających językiem polskim). Obecnie to jest głośne i powoduje istotne cierpienie psychiczne, natomiast w 2011 r. było po prostu wyczuwalne przez każdego wprawionego w podsłuchiwaniu (i mającego porównanie, bo mogącego ten dźwięk w każdej chwili wyłączyć) człowieka. Problem sygnalizowałem już bardzo dawno temu na tym blogu, patrz wpis z 17.8.2013 r. i zawarta tam lista wypunktowana wdrożonych sposobów stalkingu.
Poniżej prezentuję chamstwo dotyczące toalety przystosowanej dla niepełnosprawnych [tj. generalnie jednoosobowego pomieszczenia, zresztą ulokowanego tu bardzo z dala od jakiegokolwiek pokoiku obsługi i raczej przy obszarze związanym tylko z transportem miejskim], z jakim w ciągu ostatnich miesięcy spotykałem się wielokrotnie ze strony personelu różnych stacji metra (zaś jeszcze częstsze były próby nachodzenia: czyjeś – nawet zwykłych ludzi, jak to zza dolnej kratki było czasem widać – chamskie dobijanie się z całej siły, targanie klamką albo chociaż zwykła próba wejścia): metra Świętokrzyska, Rondo ONZ czy Centrum Nauki Kopernik. W zaprezentowanym akurat tutaj przypadku oficjalnie ubrany personel metra, który włamał mi się do zamkniętej toalety, "gubi się w zeznaniach": podaje aż 3 różne i, w zaistniałych okolicznościach, niewiarygodne wyjaśnienia. Najpierw mówią, że "całe drzwi były we krwi", jednakże po pierwsze nie wiadomo, kiedy były, może pół godziny wcześniej, bo na nagraniu ich w takim stanie nie ma ani nawet nie słychać, by ktoś się za nie zabierał i doczyszczał je, czyli w każdym razie w czasie objętym nagraniem nic takiego nie było. Jeśli zaś (rzekomo) było pół godziny wcześniej, to jakie to ma znaczenie? Następnie zamiast tej wersji pojawia się inna: że przyczyną najścia jest to, że ktoś zaobserwował, że długo przebywam w toalecie, a nie odzywam się. Autentycznie jakoby zaobserwował (tj. gapił się na toaletę): "mamy świadka" (8:40) – wynika stąd, że są 2 osoby, a jest jeszcze jakaś inna zewnętrzna względem nich osoba, która się gapiła na tę toaletę. I ona "zaobserwowała", że ją pół godziny zajmuję. Przy okazji powtarzano tu kłamstwo o nieodzywaniu się, co jak widać z filmu nr 1 jest fałszywe. Nonsensowność tej wersji wyeksponowały moje wypowiedzi z momentu 11:28 i 11:47. Wreszcie, w toku dalszej rozmowy, okazuje się, że to samo metro mnie nachodzi w toalecie, że to jest jakieś ich "regularne sprawdzanie". Również i to nie ma jednak sensu i jest nieusprawiedliwione; jak to, toaleta jest zajęta za pierwszym razem, przychodzą znowu np. pół godziny później ją myć – i co, jeśli znowu zajęta, to atak na człowieka w środku? Przecież w międzyczasie tamten zapewne już ubikację opuścił, była ona przez pewien czas pusta, po czym wszedł kolejny. Nie widać zatem żadnej wersji, która byłaby wiarygodna i przekonująca, jak tylko po prostu śledzenie i dokuczanie. W ramach komentarzu od siebie do tego materiału dowodowego mogę dodać, że przecież tylko ja tak mam, że niemalże co 3 przypadek skorzystania z toalety publicznej (tej dla niepełnosprawnych, bo można się w niej też podmyć) ostatnio tak się kończy (na co trochę ma wpływ wybór stacji metra, ale koniec końców wszędzie sięgają macki mafii stalkingowej i analogiczne, chamskie spaczenie personelu) – to, co mnie zdarza się seryjnie, innym bywającym tam zapewne w ogóle się nigdy nie zdarza.
Już wcześniej w tych ostatnich kilku miesiącach wielokrotnie, obok ww. problemów, przechodził obok mnie na terenie stacji Świętokrzyska personel metra, kobieta (zapewne nawet ta sama, co też przyczepiła się wspólnie z jakimś panem z obsługi na poniższym nagraniu). (Uwaga teraz na ewentualne fałszerstwa sondażowe – to potencjalnie bardzo potężny instrument manipulacji. [edit 2021-01-01: Swoistym odzewem na tę zapowiedź wydaje się być opublikowanie w większości mediów "w rocznicę Covid-19" (wg watykańskiej chronologii, patrz artykuł xp.pl) – a więc w dacie mogącej symbolizować oszustwo polityków (i jego konieczne konsekwencje) – sondażu (firmy Indicator na zamówienie Rzeczpospolitej), wg którego jakoby Solidarna Polska (reprezentowana przez obecnego Prokuratora Generalnego i Ministra Sprawiedliwości: Z. Ziobro) miała mieć poparcie wyborcze powyżej 5 proc. (można też spodziewać się kontynuowania tego trendu). W rzeczywistości zaś w ostatnich miesiącach nie wydarzyło się nic, co by uzasadniało taki skokowy wręcz wzrost poparcia, zaś poparcie dla SP zawsze oscylowało w granicach 1-2%, w tym także (o ile dobrze pamiętam) w ostatnich wyborach (n.b. tu i ówdzie praktycznie na pewno istotnie sfałszowanych, za aprobatą Sądu Najwyższego w osobie od dawna chyba upatrzonego sędziego): tak, że aż Ziobro i jego ludzie startowali do Sejmu z list swego konkurenta, z list PiS-u. Obecny sondaż wskazywałby zaś na odwrócenie się tej sytuacji: "bez Solidarnej Polski PiS nie będzie rządzić". Wiarygodność tego sondażu oceniam jako bardzo niską, przez co moim zdaniem nie daje on podstaw do uwzględniania go w dyskusjach i rozważaniach Polaków o polityce, "stanie mediów" i "masach innych wyborców". Wręcz przeciwnie, sprawia mi wrażenie wyniku jasnowidząco planowanego już wtedy, gdy rozmawiało się o ewentualnym usunięciu Ziobry z rządu (1-2 miesiące temu), po czym jakoś temat "sam się rozwiązał" i utrzymano współpracę koalicyjną. Na trwałość żałosnego procederu, którego tu się spodziewam, wskazuje m. in. to, że zaczęto mi właśnie dzisiaj w konsekwentny sposób (nie zważając na restarty komputera) blokować lewy Shift na klawiaturze, w ramach kolejnego nomen omen gnębienia w dziedzinie komputerowej. – ukryj komentarz... – rozwiń komentarz]) Zgłosiłem też już wcześniej skargę, patrz łącza poniżej:
A teraz incydent z 10.12.2020 br.:
Film nr 1 z godz. 17:45, wykonany zwykłym programem nagrywającym Androida (Aparat)
Film nr 2 z godz. 17:49, wykonany programem Background Video Recorder, który umożliwia nagrywanie filmów dłuższych niż 10 minut i przy tym nawet w warunkach zgaszonego ekranu
Stenogram tego incydentu z 10.12.2020 r. (moje wypowiedzi od myślnika):
[ Na filmie 1 widać dobijanie się i moje odpowiedzi. 0:00 – odp. (0:10) "Już się odzywam!"; 1:53 i 2:12 – odp. (2:13) "Co?". ]
7:06 [słychać przekręcanie zamka] 7:14 [kamera na pracowników metra stojących u drzwi] 7:14 – Przepraszam, dlaczego pan otwiera, jak osoba jest w środku? Jakim prawem? 7:18 [...] [mężczyzna mamrocze, kobieta w mundurku Metra coś woła] 7:20 – Jakim prawem państwo otwieracie, jak ktoś jest w środku? To jest poniżające dla osoby, od której nie było wezwania. 7:25 [M] Całe drzwi były we krwi, mamy prawo otworzyć, bo nie wiemy, co się dzieje. [Komentarz: tak bardzo "nie wiedzą", że aż wbili się po raz kolejny właśnie wtedy, gdy ja byłem w toalecie. Teoria o drzwiach całych we krwi jest ponadto idiotyczna, naiwna, ponieważ jak słychać na nagraniu i potem widać ani nic z nich nie ścierano, nie naciskano na przykład na nie myjąc je, ani też później takiego śladu też nie było. Z drugiej zaś strony skoro przyszli, to albo sami z siebie, np. za sprawą monitoringu, albo z wezwania. W dalszej części nagrania wyjaśnia się, że przychodzą poprzeszkadzać sami z siebie.] Całe drzwi były we krwi [Komentarz: nagle? A co z monitoringiem na żywo? Skoro nie wzywa i nie widzi żadnego problemu, jakichś przestępstw, to po co te najścia?], [...], mamy prawo wchodzić, "bo" nie wiemy, co się dzieje. [Komentarz: pierwszy i podstawowy obowiązek każdego woźnego obsługującego toalety – dokładnie wiedzieć, co się dzieje w każdej w środku w każdym poszczególnym momencie.] 7:32 – Nie... Nie, jeżeli ktoś tutaj jest rozebrany, no, to państwo będziecie go podglądać? 7:36 [...] Trzeba było się chociaż odezwać. 7:39 – Ja się odezwałem kilka razy, jak ktoś tu się dobijał. 7:42 Ja tego nie słyszałam. 7:44 – No to proszę ucho przykładać, jeżeli pani... Nie będę wrzeszczał na całe... 7:46 Proszę założyć maskę, jak pan do nas rozmawia, najpierw. 7:49 – Tak, maskę założę... A ja bym proponował też trochę kultury, bo naprawdę państwo będziecie wchodzić, a tutaj ludzie będą kompletnie rozebrani i w pozycji, że nic nie mogą na to poradzić. 8:00 [M] Ja wiedziałem, że, wiesz, jakiś świr jest. [Generalnie przecież rzadki przypadek, natomiast w moim przypadku rzeczywiście są zaburzenia psychiczne od dźwięku (polecam np. wpis z 28/02/2014, gdzie dźwięk ten jest nawet pokazany, trochę wyszczególniony). Odnośnie tematu psychiatrycznego patrz też wpis na blogu np. z 03/08/2012] 8:02 My znamy różne przypadki niestety. 8:04 – Nie słyszę, bo ten pan mówi. 8:06 Albo marki. [Komentarz: no proszę – jacy obrotni, skontaktowani i mocni w tych sprawach gospodarczych. "My znamy różne marki". Z wizerunkiem społecznym na pewno nie będą mieć problemu od takich wyskoków...] 8:08 – Co, z maską?... 8:09 Nie; chodzi o to, że mamy tutaj różne przypadki w metrze. Jeżeli ktoś tak długo czeka... 8:14 – Nie, no ktoś tutaj czekał 10 minut, proszę pani. 8:17 No? 8:17 – Przyszedł po 5 minutach, jak ja wszedłem, i poczekał 10 minut. 8:20 Znowu do mnie dzwoni, że nikt się nie odzywa. 8:23 – Ja mu się odzywam i to nie jest żaden [problem]... 8:25 [M] [...] 8:28 – Tak, ja się odzywałem, mam to nagrane. Mam nagranie wideo i będzie dla państwa prezentowane. Mam nadzieję, że to jest ostatni raz, bo nie pierwszy raz ktoś się na mnie rzuca, jak ja wchodzę do toalety. 8:35 Proszę słuchać i nie zajmować toalety przez pół godziny, dobrze? 8:38 – Nie pół godziny, ja tu byłem 10 minut! 8:40 No mamy świadka, że jednak trochę więcej. 8:42 – Ja tu byłem 10 minut. Przyszedłem, po 5 minutach ktoś się dobija, ja mu odpowiadam. Wszystko jest nagrane na wideo, jak ja mu odpowiadam i jak on się dobija. Nawet w tej chwili to się nagrywa. O, proszę, recording video. I 10 minut jeszcze postał i wzywa na mnie straż. No kto to słyszał! Już nie pierwszy raz, ja zgłosiłem skargę przez 19115; warszawa19115.pl. 9:03 [...] 9:11 – Zgłosiłem 10 dni temu rzędu skargę, oni podobno ją przekazali do Metra Warszawskiego, no i teraz kolejna sytuacja. No, ja mam nadzieję, że tak nie będzie, że ilekroć ja gdzieś pójdę, to się na mnie rzucają ludzie. Ja się po prostu boję. Pani widzi, że to są jakieś kryminalne zjawiska. 9:23 Bardzo proszę się po prostu odzywać. 9:26 – Tu są kryminalne zjawiska, [toteż] ja się boję ludzi w normalnych toaletach. 9:27 Niech pan mówi, że wszystko jest w porządku, dobrze? Bo my cię wyprosimy [...] 9:31 – Ale ja mu odpowiadam, tylko on złośliwie przecież... To nie jest tak, że raz na rok się zdarzy taka sytuacja, że przyszedł ktoś nienormalny, tylko ilekroć ja korzystam z toalety, to ktoś się rzuca. Ja to będę sukcesywnie nagrywał, ale jedną skargę sprzed 10 dni Metro Warszawskie już ma, bo podobno przekazali z tego 19115 nr[u]. 9:47 Proszę po prostu zaczekać. 9:50 – Naprawdę się odzywam i nie jest to moja wina. 9:56 – To ci państwo wezwali? 10:00 Nie. 10:01 – Aha. 10:02 To proszę następnym razem... [Komentarz: chyba znowu o tym Obowiązku Podtrzymywania Kontaktu Słownego (OPKS) – bardzo podstawowa to, jak widać, funkcja osoby siedzącej w toalecie. Jej brak może skutkować poważnymi ingerencjami w dobra osobiste.] 10:03 – Ale ja się odzywam! 10:05 Ale to... 10:06 – Ale to co, mam zupełnie wrzeszczeć na cały... 10:07 Nie! Chodzi o to, że jeżeli pan się cały czas dobija, to może pan chyba na chwilę otworzyć drzwi i powiedzieć "Wszystko jest w porządku", tak? [Komentarz: wraca temat Troski. I sumiennej pani sprzątaczki.] 10:14 – No nie mogę. No niekoniecznie. Jak jestem na sedesie, no to nie mogę. 10:16 No ile można być na sedesie – pół godziny? 10:18 – Nie; 15 minut jestem w toalecie i po 5 minutach, ilekroć ja korzystam, przychodzi jakiś matołek i zaczyna walić w to tak, że nie wiem, jakby... 10:26 Nie matołek, tylko pracownik, który przyszedł posprzątać albo inny pasażer, który przyszedł do toalety. [Komentarz: w tym momencie głos pani z obsługi był taki bardzo usprawiedliwiający, robiący mi wyrzuty i wykazujący pełne zrozumienie dla zachowania polegającego na waleniu z całej siły w drzwi toalety dla niepełnosprawnych, która akurat trafiła się zamknięta.] 10:30 – Ale proszę mi powiedzieć: czy to ja się źle zachowuję, czy raczej bardzo dziwnie się zachowuje osoba... Nie wiem, dlaczego ten pan tu stoi. Chyba on wezwał. 10:40 Bo sobie stoi, no. 10:42 – Wezwał i się patrzy. No to on widocznie państwa wezwał. Kto tutaj się źle zachowuje: czy człowiek, który wchodzi i zaczyna walić i żądać jakiejś odpowiedzi, czy raczej normalna osoba, która skorzystała? 10:50 Chodzi o to, że różne rzeczy dzieją się w toaletach. 10:53 – Tak. No, ale co to jest, że ktoś się... wali w drzwi z całej siły i żąda odpowiedzi... 10:59 No, bo chcemy wiedzieć, czy nikomu się tam nic nie stało, czy nie zemdlał, czy nie jest pijany, czy nie umarł, czy nie trzeba [...] 11:05 – Ale dlaczego ktoś chce [się] tego [do]wiedzieć? Dlaczego ktoś chce... 11:09 To jest teren taki, że za niego odpowiadamy, tak? 11:11 – Słucham? 11:12 To jest teren stacji metra i odpowiadamy za ten teren. 11:15 – No ale to państwo. 11:16 No "państwo", [...] 11:17 – To co, to państwo mnie śledzicie, czy ja się dobrze czuję w toalecie? 11:19 Nie, nie śledzimy, ale jeżeli wszedł pan i pan przez pół godziny się nie odzywa... 11:22 – Nie, ten pan nie stał tu pół godziny. Możecie państwo na kamerach sprawdzić. 11:26 [teraz do akcji wkracza państwowy "sąd najwyższy":] Mamy prawo podejrzewać, że coś się złego tam dzieje. 11:28 – Nie; możecie państwo sprawdzić na kamerach: nie stoję pół godziny. A... no a sekundkę, sekundkę. Nawet gdybym stał pół godziny, to tu jakiś jest bardzo dziwny i złośliwy przypadek, jeśli ktoś tutaj te pół godziny by przestał pod tymi drzwiami i dokładnie miał wynik na swoim zegarku, że "o kurczę, aż pół godziny zajęte". No... [Rozmówczyni z MW wchodzi w słowo.] Ale sekundkę, sekundkę! 11:46 Nie, proszę mi dać...! 11:47 – Nie, jeszcze ostatnie zdanie! Ostatnie zdanie. Kto normalny przychodzi i, jeśli są zamknięte drzwi, to czeka aż pół godziny pod nimi?! 11:56 Może... czeka... i wraca tu jakiś czas... 11:59 – Pół godziny pod drzwiami ktoś czeka?! 12:01 Nie, sprawdzamy co jakiś czas po prostu. 12:04 – A, państwo, sami sprawdzacie? 12:06 Tak. Sprawdzamy. 12:07 – Czyli to państwo zrobiliście tę akcję? 12:08 No jaką opcję! Sprawdzamy, czy nikomu nic się nie stało w toalecie. To jest chyba normalne. 12:12 – Aha, państwo mnie nawiedzacie w toalecie. Sami z siebie. 12:14 Nie, nie nawiedzamy pana w toalecie. Sprawdzamy, czy wszystko jest w porządku. Bo różne rzeczy się zdarzają. 12:18 – Sami z siebie, tak? 12:20 Tak. 12:20 – Aha. Czyli to nie wezwał jakiś tam człowiek, tylko po prostu przyszło Metro mnie w toalecie, no, sprawdzić. 12:24 Tak. Metro przyszło pana w toalecie sprawdzać. 12:26 [M] Tak, proszę pana... 12:27 – I podglądać. 12:28 [M] ...bo tutaj bezdomni przesiadują i te łazienki są cały czas zamknięte. Po prostu normalna osoba nie może wejść do łazienki, bo w środku jest bezdomny. 12:37 – Proszę pana, jak...?? Ja mam ciągle otwierać, jak wchodzę, bo mnie zaraz będą się ludzie dobijać z całej siły...? No co to jest, bo ja chyba nie rozumiem... Z całej siły walić [w drzwi] na człowieka?... Jak on jest rozebrany i siedzi w toalecie, [wtedy] ma się pokazywać?... [por. wypowiedź 10:07] "Proszę, tutaj mój tyłek, a tu papier toaletowy"?... 12:51 Oj nie przesadza pan. 12:52 [M] Nie widzimy, żeby pan był niepełnosprawny. 12:55 – Słucham? 12:56 [M] Ja nie widzę, żeby pan był niepełnosprawny. 12:58 – Dobrze, ja może mam jakieś orzeczenie przy sobie, to jest mniejsza z tym. 13:02 [M] Nie... 13:03 – Jeżeli ja się spotykam z takim zachowaniem, że ja się czuję zagrożony, bo ludzie walą i za mną chodzą, jak tylko tam wejdę... 13:10 [M] Proszę pana... 13:10 – Sekundkę! Nie pierwszy raz. 13:11 [M] Proszę się odezwać. 13;13 – ...to ja się mogę bać normalnej toalety tym bardziej. Bo mi wejdzie ktoś i z nożem na przykład się na mnie będzie rzucał. A tutaj przynajmniej nie ma otoczenia. 13:20 [M] [...] czegoś takiego się nie stanie. 13:27 – Natomiast państwo niepotrzebnie, skoro widzicie, że tu ktoś wszedł i był zaledwie 15 minut, jak widać na kamerach, to niepotrzebnie go nawiedzacie. 13:35 Dobra. Idę.
Moja sugestia co do "bezpośrednich przyczyn" tego natarcia: uruchomiła je trwająca wiele minut tortura dźwiękowa. A jeśli nie, to śledzący mnie ludzie od monitoringu (tj. zapewne personel z różnych pawilonów). Tortura dźwiękowa przecież bywa w metrze i wtedy, gdy kręcę się obok na ulicy.
Jeszcze ciekawostka: w dniu tego incydentu i nagrania w mediach przemówił (tj. został opublikowany) Trzaskowski, oczywiście związek z tą sprawą jest "co najwyżej" (jedynie) aluzyjny – oto odnośny news: "Trzaskowski: Ziobro jest mocny w gębie. Jak trzeba podjąć decyzję – »miękiszon«". Mówił m. in. o, uwaga, wzywaniu czołowych polityków przez komendę Policji (np. prezydenta Dudy). Zestawienie tego tematu i tematu Prokuratora Generalnego wydaje się dosyć znamienne, jeśli chodzi o kwestię podstaw do podejrzeń o bycie zamieszanym w ww. sytuację przez prezydenta Warszawy (oferowanego też jako prezydent Polski) Trzaskowskiego. Tego samego dnia, ok. godz. 20:00, w wiadomościach Google wyświetlających się w telefonach komórkowych, tych z ekranem dotykowym i systemem Android, opublikowano taki oto (nawet może bardziej znamienny) artykuł Telewizji Polskiej, a ściślej &ndash: TVP Info: "Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski chce współpracy z »niezależnymi« dziennikarzami". No comments. Nota bene na spotkaniach z wyborcami (kompletnie cenzurowanych – brak swobody mówienia nawet w superistotnym temacie dźwięków, który wszystkim utrudniał słuchanie prezydenta) jego ulubionym, kluczowym tematem była, właśnie ze złą polityką personalną i dostępnością przestępców w różnych urzędach, na których potem można budować politykę, sprawa "gospodarki odpadami". Może to jakaś ukryta prawda o partii PO, aluzja do niej.
edit 2021-06-20: Kolejny taki napad w metrze, tym razem pozornie "oddolny" (obsługa nie grała tu istotnej roli): www.youtube.com/watch?v=zuPr3zqcUCo (dodatkowo koleś 3 razy uderzał mnie po twarzy; wersja MP4 jest tutaj). Myślę, że to ważne, że Metro Warszawskie jest zamieszane w takie ataki, stąd też proszę nie mieć mi za złe, że ten wpis był "mało estetyczny" czy "niegustowny".
(23:16)
Muszę tu nadmienić, by nikt mi później nie zarzucał nierzetelności i związanej z nią ogólnej niewiarygodności (albo np. zupełnego lekceważenia czytelników bloga), że na przestrzeni ostatnich 3 lat, a zwłaszcza przez ostatni rok i 5 miesięcy, nagonka przeciwko mnie rozszerzyła się o dodatkowe pole walki i znęcenia się, jakim jest zatruwanie żywności w celu powodowania problemów jelitowych. Częściowo problem ten jest opisany w odpowiednim artykule w portalu xp.pl (i jeszcze w drugim do pary, który tam można znaleźć): w zakresie, w jakim dotyczy podrzucania do niektórych sklepów (o wysokim prawdopodobieństwie, że ja z nich skorzystam), podtrutych pewnych produktów, zwłaszcza tanich odpowiedników np. chipsów czy chleba (produkty marki "sklep spożywczy"), jak również napoi energetyzujących. Ponadto dotyczył też od wspomnianego wyżej czasu, tj. aż od 3 lat, wody z kranu (klejące się i trudne do rozbicia spore bombelki w herbacie, po czym skręcanie w jelicie, potrzeba szybkiego wypróżnienia się koniecznie jeszcze tego samego dnia, bo jest napór na to, spora ilość gazów w jelicie), przy czym dosyć szybko (już w 2017 r.) to odkryłem i zacząłem stosować wodę (i inne produkty) kupowane w losowym sklepie z terenu całej Warszawy (przy czym, rzecz jasna, z powodu włamań do procesora losowanie musi odbywać się zwykłą kostką do gry, a ufać nie można nawet kalkulatorowi – bodajże nie tylko komputerowemu, bo robić machlojki potrafi bodajże nawet kalkulator prymitywny: był niegdyś w 2017-2018 r. taki przypadek, bardzo wyraźnie mi zaprezentowany podstawionym samochodem w przeddzień, choć tu już może wchodzę na teren, na którym łatwo o niedowierzanie czytelnika).
Co do wody z kranu to zapewniam, że tego typu przekręty, co jej podtruwanie, są współczesnym władzom politycznym (zwłaszcza w Polsce) najprawdopodobniej dobrze znane, nie tylko zresztą z przyczyn związanych z ochroną VIP-ów; wodę można zatruć, pompką w bliższym czy dalszym sąsiedztwie, ba, sączyć się trująca (tj. w tym przypadku: przeczyszczająca) substancja może cały dzień, a idealnym wręcz miejscem do zorganizowania tego jest pokój dla agenta w danym bloku, nadzorowany przez spółdzielnię mieszkaniową. W moim przypadku w mieszkaniu z 2017-2018 r. przy ul. Pereca widziałem raz nawet od zewnątrz takie mieszkanie (czy raczej jego okolicę), któremu w mojej obecności kurier transportował windą zamówienie internetowe składające się m. in. z jakiegoś produktu z członem "Medi" w nazwie czy na opakowaniu: było położone bodajże 2 piętra nade mną. Chyba dla dodatkowego potwierdzenia, że to nie żaden przysłowiowy "pic na wodę", podstawiano mi też już wcześniej nie jeden raz, lecz łącznie mnóstwo razy, w ramach codziennego stalkingu także i wozy z napisem "Uber eats" ["jedzenia (dla) Ubera" – skojarzenie ze mną powstaje przez skojarzenie nazwiska Niżyński i Nietzsche, aczkolwiek nie przesadzałbym z akcentowaniem tej ich zależności, bo i inne czynniki tu grały rolę, w tym zapewne założenie miasta Niżnyj Nowgorod, nazwa rzeki Nieszawa, nazwa wczesnośredniowiecznego księstwa na terenie Słowacji ("Księstwo Nitrzańskie"; patrz też historia postawienia pierwszego kościoła na tamtych terenach, też poniekąd ze sprawą "antychrysta z Sybilli" się kojarząca, oraz nazwa słowackiego wielkiego bardzo starego kompleksu zamkowego z listy UNESCO: Zamek Spiski) czy nazwisko faraona nomen omen kuszyckiego: Pianchi; dokładnie wyjaśnię te wszystkie spiski w specjalnej książce o tej religijno-politycznej tematyce – tu na blogu są dostępne jedynie drobne i bardzo niepełne przymiarki, w dodatku porozsiewane po różnych tekstach]. Co więcej, przynajmniej aż ze 2 razy w czasie mego mieszkania tam [okolice Ronda ONZ; jeździ tam autobus 174 i jest też blisko we wszystkie ważne miejsca: poczta całodobowa, Sąd Okręgowy, ponadto główny warszawski dworzec obok ulicy nomen omen Chałubińskiego...], a mianowicie w poprzednim mieszkaniu też w tej okolicy (ojciec ówczesnego wynajmującego z 2017 r. to podobno hydraulik...), zdarzyło się wypadnięcie z prysznica jego dziurkowanej końcówki podczas mego mycia się, w agresywnych skokowych – jak gdyby zewnętrznego pochodzenia – atakach zwiększonego ciśnienia. Ktoś widocznie na bieżąco podsłuchiwał i to spowodował. Podtruwanie wody w tamtym czasie nie było aż tak dotkliwe, bo szybko się połapałem w tym procederze i zacząłem nie ufać wodzie innej niż kupowana, i to często w specjalnie losowanym sklepie, natomiast zyskało ono na znaczeniu w okresie od ok. sierpnia 2019 r. do powiedzmy kilku dni temu, kiedy to będąc na mieście w Warszawie niemal codziennie czy co drugi dzień korzystałem z wody dawanej za darmo w marketach Żabka (wprawdzie różnych marketach, ale niektóre z nich odwiedzałem często, a inne rzadko lub wręcz jednorazowo). Jak się okazuje, i taka woda potrafi być podtruta, jest to nawet standard, a pracownicy potrafią okazywać swą znajomość tematu. Przykładowo, gdy przyszedłem kilka dni temu do Żabki położonej w okolicach Dworca Centralnego, właśnie wtedy młody pracownik (zapewne student), poznawszy widocznie na podstawie dźwięku, że to ja przychodzę, oraz może zmówiony z TV zaczął wymieniać wodę w automacie do kawy. Również poszedłszy wtedy do innej Żabki w tamtej okolicy miałem wrażenie, że pracownica coś słyszała o procederze zatruwanej wody, choć przeczyła, że akurat tam taka jest. Bardzo możliwe, że w proceder są zamieszani producenci wody, gdyż takie lokale Żabki mogą w ogóle nie mieć dostępu do wodociągu. Widziałem też raz specjalne bodajże sceny w mojej obecności w galerii handlowej Warszawa Wileńska, w której często pobierałem kawę z automatów bankowych: jak będąc w zasięgu mego wzroku rozpakowywano w banku zgrzewkę wody, przy pomocy której napełniono ekspres. W kontekście istnienia omawianego tu problemu miało to wydźwięk aluzyjny. Sam fakt, że w każdym niemal banku istnieje ekspres do kawy i że klienci mogą sobie z niego brać kawę, z czego swego czasu nawet chętnie (za przyzwoleniem personelu) korzystałem w czasie przemieszczania się po Warszawie (w II poł. 2019 r.), też pewnie nie jest przypadkowy względem tego całego skandalu.
Sprawa podtruwania wody (w której podejrzenia padają, obok niektórych ośrodków blokowych w miejscach często przeze mnie objeżdżanych, także przede wszystkim na bliskie okolice Metra Warszawskiego lub co najmniej jego głównych śródmiejskich stacji) wskazuje na to, jak stary jest być może plan w tym temacie. To chyba wręcz pokłosie jakiejś "tradycji kilku papieży". Abstrahując tu już od dywagacji na temat roli słowa "tyłek" w doborze nazwy ośrodka charytatywnego z żywnością dla ubogich "Tylko" [projekt Caritasu Archidiecezji Warszawskiej, czyli instytucji kościelnej: jadłodajnia założona w ostatnich dziesięcioleciach być może za pontyfikatu Jana Pawła II, sąsiaduje ona z ulicą nomen omen Wyszyńskiego, co pokazuje, gdzie papieże zapewne w ramach swej złośliwości pod moim adresem widzą moje miejsce; z kolei inny ośrodek założono jak gdyby uprzedzając o tym podprogowo Nietzschego, który w oparciu o to umieścił odpowiedni rozdział w Tako rzecze Zaratustra], w przypadku Żabek kwestia ta ma to do siebie, że za sprawą podpowiedzi spikerskich w pewnym momencie mego życia kilka lat temu dostrzegłem, że gdzieniegdzie – tj. zwłaszcza w restauracjach i w Żabkach z usługą "Żabka cafe" – łatwo dostać od sprzedawcy (do własnego kubka) wrzątek nawet za darmo, z czego zacząłem regularnie korzystać dla wygodnego zaparzenia sobie kawy na mieście. Tymczasem zaś we wczesnym mym dzieciństwie miała miejsce dosyć znamienna-pamiętna sytuacja, że gdy pewnego razu TIR rozwoził Pepsi po mojej ówczesnej okolicy na Bemowie, za namową kolegi (dziwnie "przekonanego", że takie TIR-y rozdają za darmo Pepsi dzieciom) spytałem kierowcy, czy mogę sobie wziąć jedną Pepsi, na co ten "oczywiście" odmówił. Starym złym tematem, chyba niemalże 10-15 już lat mającym, czyli starszym nawet niż kwestia stalkingu przeciwko mnie ze strony odpowiednio wystylizowanych-skoordynowanych mas ludzkich (i przy tym problemem wprawdzie dosyć rozpowszechnionym, ale nie wszędobylskim), jest także podtruwanie mi pizzy środkiem powodującym potrzebę wypróżnienia się jeszcze tego samego dnia (bo inaczej po prostu uciska). Pizze oczywiście zawsze jadłem od święta, a przy tym znalazłem sobie takie restauracje, w których problem ten praktycznie nie istniał, tym niemniej uprzednio na przestrzeni lat wiele razy mi się zdarzył. Zdarzyło się to w sumie wiele razy, przynajmniej kilkanaście, a może dziesiątki, przez co aż tłumaczyłem to sobie, za sprawą telewizyjnych podobno spikerów podprogowo-torturowych, teorią, że "tak działa ser smażony", jest to jednakże jak później się zorientowałem wierutna bzdura: można zjeść całą średnią pizzę i w ogóle nie mieć takiego problemu. To, że może być lepiej, zweryfikowałem w odpowiednich pizzeriach na mieście (o sprawdzonej reputacji) już wiele wiele razy, aczkolwiek powtórzę, że problemy wspomnianego rodzaju (jakkolwiek bez nagazowania, to tak czy inaczej z potrzebą szybkiego wypróżnienia się i parciem w tym kierunku) zdarzały się sporadycznie (zapewne najwyżej raz na miesiąc, a nawet rzadziej) na pewno co najmniej od roku 2011 (czasy rządów Tuska), a właściwie to mój ww. przesąd trwał już raczej od r. ok. 2006, kiedy to rządziła koalicja PiS-Samoobrona-LPR. Być może rozpoznawano mnie po szczególnie jasnych włosach albinosa albo też po prostu jadałem pizze w kilku dobrze znanych operatorom podsłuchu miejscach, które z tej racji specjalnie ustawiono. Nie było to jakieś szczególnie istotne w moim życiu i ta konieczność wypróżnienia się wieczorem, "bo inaczej ciężko będzie wytrzymać", nie odstręczała mnie od tego rodzaju posiłków.
Obecnie poznawszy się już ostatecznie na tym przekręcie, zwłaszcza co do zatrutej wody, zaczynam korzystać z własnego czajnika oraz ogólnodostępnych wód kupowanych w marketach lub pobieranych w ujęciach wody oligoceńskiej. [edit 2020-12-28: Świeżo odkrytym przeze mnie przestępstwem jest fakt podtruwania wody, która leje się z kranów na centralnym rynku Legionowa, chyba zresztą specjalnie dla mnie tam umieszczonych i wyeksponowanych. Na mapach Google punkt ten oznaczony został, przez zapewne władze, jako "ujęcie wody oligoceńskiej", ale w rzeczywistości jest to najprawdopodobniej – co większość mieszkańców zapewne zaskoczy – zwykła kranówka. Z biegiem dni (brałem stamtąd już kilka razy) zaczęła się robić coraz bardziej podtruta (aż nawet kolorystycznie inna: biaława, z powodu coraz większej liczby mikrobąbelków... paskudztwo). Najprawdopodobniej gdzieś w bardzo pobliskim budynku zamontowali pompkę przy rurze i wymieniają bandyckie włady.]
Kolejną jeszcze sprawą w ramach tego tematu (ale tu już wchodzimy na temat artykułowy z xp.pl, czyli temat ewentualnej-prawdopodobnej nierzetelności firm spożywczych) jest jak mniemam podtruwanie chleba: odkryte przeze mnie w późnym 2019 r. i przejawiające się też tym, że gdy chleba wcale nie jadłem, było z jelitami dosyć dobrze, a gdy pozwalałem sobie zjeść np. aż ze 2 bochenki dziennie (nomen omen produkcji firmy Putka – dziwnie "trafnie" mi się to kojarzy ze słowem hiszp. puta), występowała niemalże tragedia pod względem nagazowania. Jest to jednakże temat nie potwierdzony aż tak dobrze (musiałbym przejrzeć swe różne zapiski) z uwagi na to, że nie mam w tej chwili pamięciowo pewności, czy aby w przypadkach, gdy nie piłem kawy, też on występował. Z tego, co pamiętam, tak, ale dla lepszego przekonania musiałbym przejrzeć swe zapiski na ten temat, które sporządzałem – nie po to one są, by je potem przy najważniejszych formalnych oświadczeniach pomijać.
(22:04)
[Zwinięty z uwagi na OGROMNE znaczenie (dla Polski, dla losów wolności politycznej w naszym kraju i dla mnie osobiście) kolejnego wpisu: tego o sądach – nie chciałbym, by uszedł on uwadze! ABY POKAZAĆ WPIS NINIEJSZY, KLIKNIJ TUTAJ]
Tym razem tekst ściśle o polityce. W poprzednim chronologicznie wpisie (tutaj się wyświetla jako kolejny) przy okazji jakże rzymskiej, a więc z papieżem też się kojarzącej, sygnatury sądowej III Kp 476/17 wspomniałem o tym, że mam datę urodzenia prezydenta włoskiego Pertiniego (PERTI-NI, jak PETRI-NI), jedynie 2 środkowe cyfry są zamienione miejscami: 25. września 1896 r. jego, 25. września 1986 r. moja (przy czym, po dokonaniu analogicznej transformacji, Petri oznacza łaciński dopełniacz od słowa Petrus, czyli po polsku: "Piotra", jak np. w łacińskiej zbitce "patrimonium sancti Petri" dotyczącej państwa kościelnego). To oczywiście nie jest przypadek, co więcej, Pertiniego zaplanowano pode mnie, a nie odwrotnie; rok po jego urodzeniu wyszła encyklika o św. Piotrze KANIZYM, a tymczasem moje personalia to, ściśle rzecz biorąc, Piotr K. NIZY... [Rozwiń komentarz – Adolf Hitler wyjaśnia, że to o mnieNadmienić tu można, że "bardzo dziwnym trafem" to właśnie w dacie mych urodzin (25 września 1944 r.) Adolf Hitler powołał do życia kluczową niemiecką formację obronną ostatnich miesięcy II wojny światowej będącą pospolitym ruszeniem ludu niemieckiego: tzw. Volkssturm. O związkach nazistów z aferą w papiestwie, w tym: z planami co do mnie, pisałem już na podstronie "Potem też wszyscy ważni wiedzieli...", do której odnośnik jest w nagłówku bloga (tuż pod opisowym tekstem nagłówkowym), a to jest ich ukoronowanie. Ów Volkssturm z racji swej nazwy ("szturm ludu") budzi nieodparte skojarzenia ze wspomnianą encykliką papieską Militantis Ecclesiae (o Piotrze K-Nizy: nazwa, powtórzmy, jak moje personalia, Piotr K. Nizynski), jest jak gdyby dopełnieniem zawartej w niej aluzji, wyjaśnieniem, o co w niej chodzi, a zatem prezentem dla mnie od Adolfa Hitlera. Pamiętajmy bowiem, że Kościół to generalnie z tym, co ludowe, się kojarzy, bo religia w ogóle i moralność opiera się na tym, co wśród ludzi jest strukturalne i rozproszone (czyli powszechnie występujące, choć nie na zasadzie centralnego zarządzania i koordynacji). A zatem "Kościół wojujący" (Militantis Ecclesiae) i "szturm ludu" to niemalże dwa sposoby mówienia o jednym i tym samym temacie (niemalże, bo jest tu pewna różnica, gdyż lud to pojęcie szersze niż Kościół, ale przecież widać, jak bardzo zbliżone są te rzeczy). – zwiń komentarz] Jest tylko w tym taki drobiazg, że moja rodzina nic o żadnych spiskach nie wie. Wywołano je przekazem podprogowym. Przeprowadziłem swego czasu mały wywiad w tych sprawach z mą matką i okazuje się, że natychmiast po urodzeniu zabierają dziecko na ok. pół godziny celem wymycia. W przypadku mego porodu (bo podobnie było z bratem – też go [moim zdaniem] podmienili) podobno odbierał mnie jasnowłosy lekarz. Mama nie widziała nawet, czy mam genitalia męskie, czy żeńskie, jak przyznaje. Za szybko zabrali dziecko, pewnie brzuch jej to zasłaniał. Szpitalem był Instytut Matki i Dziecka w Warszawie, Klinika Położnictwa i Ginekologii przy ul. Kasprzaka 17A, jeśli mnie dobrze poinformowano. Dowody na moją datę urodzenia – tj. np. filmy, na których widać akta sądowe – można znaleźć tutaj: http://forum.bandycituska.pl/viewtopic.php?f=9&t=3796.
Jak zresztą widać po kliknięciu w nagłówku niniejszej strony pola "Trwanie tej afery od XIX w.", metodę wywoływania porodu odpowiedniego dnia stosowano już w XIX w. Można by tu wymienić kilka takich przypadków. Zdarzały się też przypadki uzgodnionych porodów; było tak przede wszystkim przed wynalezieniem przekazu podprogowego (już z myślą o tym przekazie Bell konstruował i patentował telefon; wcześniej próbował to zrobić, dla porównania, kolega Garibaldiego – aby było jasne, na jakim to szczeblu, bo to człowiek, który pomagał zorganizować Królestwo Włoch; a pamiętajmy, że swą stolicę w Rzymie utworzyło ono w 200-lecie namalowania obrazu fizyka Huygensa przez... Netschera [to taki fizyk, który m. in. próbował liczyć odległości w Kosmosie nieco karkołomną i błędną metodą, później również w XVII w. porządną i przez ponad 200 lat praktykowaną metodą paralaksy zrobił to mało znany Cassini – to pewnie z tej okazji zabito w sąsiedztwie mej działki, przy późniejszym mataczeniu operatorów monitoringu, niejakiego Rafa(e)la Kasińskiego...] – przecież spójrzmy na ten dobór po nazwisku: "dzwonek [ang. bell] wynalazł telefon [ang. phony = oszukańczy]", choć już od ok. 20 lat krążyły papierowe schematy, że możliwe jest takie urządzenie (cóż za oszustwo, w takim razie!), jednocześnie interesując się bardzo niedosłyszącymi, co budzi skojarzenia właśnie z bardzo cichymi słowami przekazu podprogowego, przy czym dobór człowieka po nazwisku do czegoś złego (i, generalnie, stosowanie nomen omen) to typowa metoda w "grupie watykańskiej", patrz lista takich doborów dostępna przez odpowiednie pole w nagłówku tej strony, zaś ówczesny papież Pius IX, który co roku wydawał nawet więcej niż 1 encyklikę, w roku opatentowania "wynalezionego" przez Bella telefonu (1876, patrz Wikipedia) miał, znamiennie, "wiele do przemilczenia", nic nie opublikował, zaś w roku debiutu filozoficznego Nietzschego (1872), gdy opublikował on "Narodziny tragedii" z nazwą nawiązującą do planów zabijania mej rodziny i, generalnie, organizowania ludzi ze z góry ustawioną datą zgonu, bo wynikającą z daty urodzin (dotyczy to przede wszystkim mej babci – dzień po jej śmierci prasa katolicka informowała: "Miecz św. Piotra" – oraz mej, żyjącej dziś jeszcze, matki) – Nietzsche przy tym prawdopodobnie doskonale wiedział, że to dla papieża, była bodajże na uczelni wstępna rozmowa, żeby zaczął pisać [dzięki temu niektóre sprawy mógł świadomie wyrażać niemalże expressis verbis, niektóre informacje o papieskich korzeniach swej sławy, niezbyt się temu opierając, lecz raczej wręcz świadomie to nakręcając i pisząc o tym w aluzjach, a nawet pod koniec, w roku hospitalizacji, także w listach i autobiografii; przecież nie poddawałby się tak przekazowi podprogowemu, gdyby – w przypadkach, w których chodzi o właśnie aluzje do papiestwa, a rozwijane są nawet np. wielolinijkowe wstawki liryczne itp. (por. np. PDZ 256; WR "O sanctus Januarius!"; "Quaeritur" i ogólnie stosowanie łaciny, czyli języka Kościoła; w A wstawki o religijnym upolitycznieniu uczelni, potrzebie podrobionych początków i protestanckiego pastora w roli peccatum originale; itp.) nie miało żadnego sensu rzeczywistego, tylko było głupotą i zaśmiecaniem tekstu, to, co mu ewentualnie wciskano do napisania]; proszono tylko, żeby o tym problemie nieba nie pisał, bo grozi szpital psychiatryczny – w tymże samym roku 1872 papież opublikował Costretti nelle (patrz: lista jego encyklik na Wikipedii), co w wolnym tłumaczeniu z łacińsko-włosko-aluzyjnego na nasze oznacza: "w betonie" (kość można bowiem skojarzyć z betonem: podobny materiał, tylko sztuczny; nel zaś, negli [czyt.: nelli] itd. to włoskie przyimki in połączone z rodzajnikiem, oznaczające "w") – albo: "w kosteczkach" [słuchowych?...]. [Inna taka aluzyjna encyklika, z roku +2 (kojarzącego się wtedy jeszcze przede wszystkim z odpowiednio dobraną datą śmierci "słowiańskiego papieża", patrz i , mianowicie dobraną przez przesunięcia o 2 w polu miesiąc i rok względem daty mającej oznaczać 666), czyli roku 1874, to "Gravibus Ecclesiae" – ang. słowo GRAVE oznacza – oprócz powagi – przede wszystkim grób, mogiłę, więc widać tu zaczątki koncepcji "śmierci Boga", znanej z Nietzschego. Ecclesiae bowiem oznacza Kościół, a druga encyklika tego papieża z tym słowem w tytule to właśnie ta o św. Piotrze Kanizym.] Już chyba wobec Nietzschego stosowano przekaz podprogowy (i to na zasadzie remontu), on o tym pisał, np. w swej autobiografii Ecce Homo, pisał tam nawet, jak na samym Kwirynale, czyli w siedzibie władz Rzymu, chciał prosić o jakiś cichy pokój dla filozofa. Chyba nawet prasa wiedziała o przekrętach – napisał Poza dobrem i złem, to recenzja w prasie (Der Bund bodajże) była pod tytułem "Niebezpieczna książka Nietzschego" – cóż za trafienie w temat, nieco chyba z przymrużeniem oka. edit: Jeszcze jednym trafieniem w temat z tamtych czasów jest postać polskiego "wieszcza" Reymonta [początki afery remontowej... wówczas tylko w mikroskali, tj. w stosunku do wybranych osób, ale pewnie była już korupcja i upolitycznienie, np. w hotelach i agencjach mieszkaniowych, tak można wnioskować ze słów i biografii Nietzschego], o którym wspominam na liście doborów po nazwisku przy roku 1896 (przypomnijmy, to rok narodzin Pertiniego). Taki dobór osoby po nazwisku (zwykle do czegoś złego) to znak rozpoznawczy grupy watykańskiej, coś jak "Z jak Zorro" (które generalnie ma też inne formy, np. umieszczanie poszlak w datach, bardzo okrągłych dat życia i śmierci czy długości życia itp.), chętnie zostawiane po sobie w akurat tej grupie w przypadku różnych machlojek.
Przykładem ustawionego porodu jeszcze sprzed (nieoficjalnego, bo oficjalny w nauce to dopiero chyba w latach 40-tych XX w.) wynalezienia przekazu podprogowego były narodziny człowieka o nazwisku Santi (łac. "święty"), z którego zrobiono wielkiego artystę Rafaela – urodził się w Wielki Piątek, zmarł też w Wielki Piątek, i to specyficzny, bo taki, że przypadał on w tamtym roku na 96-ty dzień roku, do końca roku pozostało 269 ("drugie sześćdziesiąt dziewięć") dni. Na kanwie tego wybryku planowano później daty mordowania mej rodziny – mych przodków, poczynając od daty zamordowania matki (właśnie ten 6-ty kwietnia), ba, nawet najwyraźniej (by uniknąć tu hipotezy skrajnie nieprawdopodobnego zbiegu okoliczności) zaplanowano jej zawód (czyli pewnie podsuwano go przekazem podprogowym), jak wyjaśniam w tekście "Trwanie tej afery od XIX w.", do którego odsyła nagłówek bloga. Komuniści oczywiście też byli w tę sprawę zamieszani, nie tylko rząd II RP (za którego, w 10-lecie po odzyskaniu niepodległości, powołano, nomen omen, Teatr Ateneum, był też "cud nad Wisłą", czyli na płaszczyźnie aluzyjnej chyba fałszowanie beatyfikacji, fałszowanie cudów w rodzaju stygmaty siostry Faustyny [porównajmy tu to z ojcem Pio z Piotrowni, tzn. po włosku Pietrelciny, którego prawdziwe nazwisko to Forgione – ang. forge = podrabiać... już św. Jan XXIII pisał w liście o gigantycznym oszustwie ojca Pio, a on to chyba wiedział, bo był już "dużym chłopcem", już jako kardynał, że przecież nie pomawia się ludzi, nie zniesławia bezpodstawnie, tylko trzeba mieć podstawy; badał przecież tego ojca Pio nawet w Watykanie, sprawdzał, czy mu należycie krzepną te stygmaty]...): najprostszym tego dowodem, swoistą pozostałością tego, jest (oprócz różnych dobranych dat, o których można poczytać klikając pole pod nagłówkiem strony: Potem też wszyscy ważni wiedzieli...) pewne polskie powiedzonko, o którym wspomnę tu za chwilę.
Ustawiano też małżeństwa, np. małżeństwo siostry mej babci z osobą o nazwisku Wiklendt (czyt. "wiklęt", a więc mam "wiklętów" w rodzinie), co przypomina o filozofie wyklętym – Nietzsche (bo to stąd wzięło się moje nazwisko jako nazwisko osoby prześladowanej, wcześniej jeszcze po drodze był Wacław Niżyński, nie z mojej rodziny [urodził się w roku, w którym Nietzschego zabrano na skargę jego kolegi-korespondenta do szpitala psychiatrycznego, potem też w sprawie tego tancerza W. Niżyńskiego, jak wiadomo, interweniował sam papież], również na końcu zamordowany, jak i sam Nietzsche, również mało wspólnego miał z Polską [średnio w ogóle mówił po polsku] – choć Nietzsche np. twierdził, że był Polakiem, to to zapewne przez to, co mu mówiono podczas inicjacji na uczelni... że bardzo trafnie brzmi jego nazwisku po polsku – i również był poddany represjom politycznym, tak, jak filozof [który, nota bene chyba za sprawą przekazu podprogowego, napisał swego czasu "Uwierzyłbym tylko w Boga, który by tańczyć potrafił", a potem jeszcze w autobiografii tłumaczył się z tego, wyjaśniając swe nastroje i mówiąc o sporej ilości "chodzenia po górach", co zresztą pasuje tu na alegorię; cała ta sprawa XIX-wiecznego "Papa Dance" dotyczy też sprawy wyznaczenia daty śmierci (wraz z datą narodzin, w sposób tworzący ładny ciąg kolejnych cyfr) mej przyszłej babci...]; w rocznicę jego śmierci (najwyraźniej wiedząc już z góry o planach zakulisowych korupcyjnych układów Watykanu, co do państwowego przekręcania Konstytucji) Kazimierz Sabbat – nazwisko jak zlot czarownic jakiś, może to o tym Trybunale Konstytucyjnym robiącym z prezydenta pana od umarzania postępowań policyjnych – zmienił ustrój rządu RP na uchodźstwie na prezydencki... generalnie to na liście zabójstw można poczytać, skąd wiem, że to morderstwo, i jak tutaj policzono datę). O udziale komunistów w aferze i o starości tematu (w tym także tematu przekazu podprogowego) informuje także osławione powiedzonko polskie (w żadnym innym języku chyba nie ma takiego związku frazeologicznego!) "wszystko gra" – na określenie stanu, że wszystko jest w porządku. Istotnie, w naszym kraju we wszystkich miejscach publicznych zabudowano [zdanie wyedytowano 4.01.2021] specjalnie (odcinkami zwłaszcza) zmodyfikowane, najnowocześniejsze zachipowane (a przy tym nierzadko zupełnie zbędne) drągi żelbetowe z głośniczkami (tak samo na świecie), ukryte w betonie w najmniej dostępnych miejscach, dzięki czemu gdy Piotr Niżyński gdzieś jest, to istotnie tam "wszystko gra", jest głośno, swoje radio (dawniej tylko przekaz podprogowy) nadaje ośrodek telewizyjny (jak to się mówi w plotkach grupy kryminalnej) odpowiedzialny za śledzenie mnie, a ukryte urządzenia radio to (satelitarne niestety, międzynarodowe) odtwarzają. Jest ono torturą, bardzo mnie to męczy i uniemożliwia myślenie samodzielne. Jakąś poszlaką, że tutaj mówię prawdę, jest (oprócz konkretnych zeznań opublikowanych tu przecież na stronie, a także filmów wideo) np. to, że w moje urodziny przypada Dzień Budowlańca. Ale dla mass mediów – "wszystko gra", w innym sensie... W to nam graj. Byłem np. w siedzibie TVN-u, a także tuż przy Sejmie (w tym na inauguracji kadencji) czy tuż przy siedzibie Agory, niewątpliwie musiało tam wtedy grać, bo tak to jest skonstruowane i tak się robi, tymczasem wszyscy to lekceważą. Wróćmy jednak do rzeczy; ta dygresja była tylko po to, by pokazać kolaborancką postawę komunistów, bo przypadek to najprawdopodobniej nie jest. Przytoczę tu na koniec akapitu jeszcze inne dobrane małżeństwo, a było takich więcej – żoną mego dziadka od strony ojca została kobieta urodzona 26.11, gdy tymczasem 6.11 przypadała przyszła data śmierci mego dziadka. Była już z góry ustawiona, bo była to data akcji Niemców nazistowskich przeciwko polskim pracownikom naukowym z 1939 r. (obliczona jako 1 miesiąc i 1 dzień po dacie śmierci siostry Faustyny [1+1=2; analogiczne przestawianie, na zasadzie +1 +1, dotyczy daty obecnej polskiej Konstytucji i zarazem daty śmierci papieża: 2. kwietnia, na podstawie której (z góry zaplanowanej, zresztą nasz papież zmarł też w 9666-ym dniu swego pontyfikatu) ustawiono datę starej polskiej konstytucji – Konstytucji 3. maja], swoją drogą urodzonej równo 5 lat po śmierci Nietzschego załatwionego przez siostrę (ale na kościelne chyba zlecenie – kto by tam wiedział o tym Pertinim przecież...), śmierci przypadającej na równo miesiąc przed mymi urodzinami zafiksowanymi już wtedy na 25. września).
Co do mnie osobiście, to są jeszcze i kolejne (obok Pertiniego – o nazwisku jak PIOTR NI... – i encykliki o Piotrze Kanizym) poszlaki wskazujące na kościelne pochodzenie spisku; nie tylko Wyszyński, ale i przede wszystkim nowy kościół warszawski (jakże rzadka to sprawa!) otwarty na pl. Teatralnym równo w moje 13-te urodziny, kiedy to konsekrował go prymas Glemp, a wcześniej – żeby nie było wątpliwości – też 13-ego [to chyba na cześć końcówki art. 13 Konstytucji oraz 1300-ego od końca dnia życia Jana Pawła II, kiedy to miały miejsce, w asyście uświadomionej chyba prasy i uświadomionych najwyraźniej czołowych watykańskich postaci, zamachy na World Trade Center; m. in. opublikowano na ok. 8 godzin przed zamachami wywiad z Ratzingerem o "przemocy antyglobalistów" – antyglobalista, terrorysta, co to za różnica, jedni i drudzy robią rozróby... o tym temacie można poczytać tutaj: www.bandycituska.pl/dowody-wtc.html; pojawia się tu temat konstytucyjny i z tajemnicami się kojarzący, więc co do oszukiwania przy pomocy prawa – przez, jak gdyby, Jana Pawła II – patrz też temat oszustw mieszkaniowych: http://bandycituska.pl/jp2.html#oszustwa (o sprawie tej słyszał też chyba prezydent Kwaśniewski, choć się nie przyznaje, bo to świadek beatyfikacyjny, jak wyraźnie na zasadzie najwyższego prawdopodobieństwa aluzji pokazuje ten oto [wyświetlający się na górze przeglądarki po kliknięciu] fragment tamtej podstrony, przy czym MSZ tutaj najwyraźniej symbolizuje zakłamane podejście do Trybunału Konstytucyjnego – że to jakaś "instytucja pozarządowa" rzekomo... ona tu jest pośrednikiem, to przez jej pośrednictwo na lewicy jest ta sprawa autoryzowana)], mianowicie 13.6.1999, konsekrował go też sam Jan Paweł II (p. źródło). [Związek między tymi 2 datami: najpierw (jako logicznie wcześniejsza) 13.6, potem 25.9 jest taki, że obie powstają na zasadzie sumowania kolejnych liczb naturalnych. Pierwsza data ma kolejne cyfry równe 1, 1+2, 1+2+3, a druga: 2, 2+3, 2+3+4 (jak gdyby ktoś chciał wygenerować coś kolejnego na tej samej zasadzie). Zarazem druga z tych dat, która stała się moją i Pertiniego datą urodzenia, jest datą II rozbioru Polski (który był z inicjatywy Prus). To, że występuje tu liczba 13 — ta sama, która odgrywała istotną rolę przy kalkulacjach prowadzących do wyboru daty zgonu przyszłego papieża z Polski (które poprzedziły jeszcze Konstytucję 3. maja z 1791 r.) — dowodzi, że II rozbiór Polski miał miejsce nie tylko za późniejszą aprobatą, ale i z projektu papieża. Trafienie bowiem w 13-kę jako dzień miesiąca (pierwowzoru daty, akurat w tym przypadku istniejącego...) jest prawdopodobne, jak 1:30, czyli na 3,33%, czyli na 96,67% nic takiego by się nie zdarzyło. Zatem, zważywszy też na wszelkie okoliczności, w tym późniejsze XIX-wieczne paneuropejskie wpływy grupy watykańskiej, należy uznać wersję, że to papież popierał i planował sobie rozbiór Polski odpowiedniego dnia, za najbardziej prawdopodobną czy wręcz udowodnioną. (Patrz też link po kliknięciu.) – ukryj komentarz... – rozwiń komentarz] Kościół ma, oprócz patrona, także nazwę: Kościół Środowisk Twórczych (jestem z rodziny muzyków klasycznych, mój brat jest kompozytorem – o tej sprawie i dowodach można poczytać tutaj: http://forum.bandycituska.pl/viewtopic.php?f=3&t=7437). Sami więc Państwo oceńcie, czy choćby nawet będąc zupełnym outsiderem w sprawie tej afery i nie mając z nią żadnej styczności można nie widzieć tu uzasadnionego podejrzenia, że jestem człowiekiem, którym w specjalny dyskryminacyjny sposób zajmuje się samo papiestwo już od czasów Jana Pawła II (a rodzina już nawet wcześniej, wliczając tu jeszcze plany co do jej mordowania, patrz tekst Trwanie tej afery od XIX w.).
Dodatkowy argument pokazujący, że kręgi zarządzające Kościołem najprawdopodobniej maczały tu palce (i to już dawno), tkwi w tym, że przy szkole mego dzieciństwa, tj. podstawówce muzycznej, w Warszawie (patrz: stacja metra pl. Wilsona – są napisy na ten temat) jest parafia św. Stanisława Kostki, gdy tymczasem ten sam święty patronuje też parafii, znowu, "z czasów mego dzieciństwa" zlokalizowanej przy domu dziadków w odległym niemazowieckim mieście Rypinie [patrz internetowe dane o parafii, na mapach widoczną pod drugą nazwą "kościół pw. Najświętszego Serca Jezusowego" (wspomniany wyżej "Kościół Środowisk Twórczych" też ma przecież, podobnie jak ten, drugą nazwę, taką bardziej standardową czy oficjalną), oraz patrz tamtejsza mapa z zaznaczonymi 2 pobliskimi kościołami i trasą do tego – dziadkowie chodzili na zmianę albo do parafii św. Trójcy, albo do tego właśnie "dwupatronowego", któremu przyświeca św. Stanisław Kostka; parafię tę (zwaną też typowo przez mieszkańców – co znowuż dziwnie trafia też w to, co wynikło w Warszawie, i jest tego jakby paralelą – "kościołem nowym") wyodrębniono z parafii św. Trójcy dnia... 3 maja, a patrz związki Jana Pawła II i planów co do tego pontyfikatu z konstytucjami: z obecną i z tą dawną z 3 maja] — którzy to dziadkowie właśnie wtedy, czyli w czasach mej nauki w podstawówce, mieszkali jeszcze razem, podczas gdy później rozdzielili się, a potem zmarli (niemalże na pewno zamordowani). Co ciekawe, bo przywodzi na myśl sprawę pedofilii przeciwko mnie (patrz np. artykuł xp.pl także na ten temat, z podsumowaniem poszlak), "często przedstawiając postać św. Stanisława, podkreśla się jego czystość, niewinność" (źródło). Aż od dwóch stron przyłączano ten "symbol czystości" do mego dzieciństwa, a przecież spójrzmy na poszlaki z 1986 r. wymienione we wspomnianym artykule.
Same skrajnie nieprawdopodobne zbiegi okoliczności — albo po prostu: śledzą nas...
Przechodząc teraz do sprawy Kaczyńskich trzeba tu dodać, zanim jeszcze wspomnę o jakże aluzyjnym filmie "O 2 takich, co ukradli księża" (za PRL-u było takie powiedzonko: "księża na księżyc", więc zamieńcie...), że planowano ich od dawna, podobnie jak Donalda Trumpa (ang. trump = trąbnięcie, trąbka) i jego polski odpowiednik (tutaj, po kliknięciu, więcej informacji). Jan Paweł II był w młodości człowiekiem partyjnym i miał Kaczyńskiego (Z.) w partii (Stronnictwie Pracy) – nie jest to oczywiście żadne niepewne pomówienie, ja dowiedziałem się o tym na jakiejś małej prelekcji w kościele. Jeszcze wcześniej zaś powstały komiksy o Kaczorze Donaldzie, które to może zainspirowały ("polska polityka pod przemożnym wpływem bajek", tak to chyba ktoś pomyślał). Trumpowie mieli syna Donalda – chyba właśnie za sprawą papiestwa – by nawiązać do tej sprawy i jednocześnie do św. Donalda z Forfar, który kojarzy się (zwłaszcza Polakom) z racji podobnego brzmienia słowa "Forfary" – z jednej strony z torturami, z drugiej – z fanfarami. A zatem, aby uniknąć hipotezy skrajnie nieprawdopodobnego zbiegu okoliczności, bo losowego trafienia w temat Donalda z Forfar (w sytuacji, gdy papiestwo już od dłuższego czasu znało temat przekazu podprogowego), sam znany na całym świecie reżyser Walt Disney [imię Walt jak słowo niem. Welt = świat, swoją drogą nawiązujące do tematu wojny światowej, bo to chyba też (ta pierwsza) dzieło "grupy watykańskiej"... patrz np. lista ofiar grupy, gdzie podaję jakieś wyjaśnienia, oraz przede wszystkim lista doborów po nazwisku] został chyba dlatego wylansowany: żeby pomógł w nagłośnieniu Kaczora Donalda. Tylko w takim układzie to wszystko nabiera sensu i nie trzeba uciekać się do hipotezy skrajnie nieprawdopodobnego zbiegu okoliczności. Następnie już na studiach, czyli już w II połowie lat 70-tych, wyróżniali się ów Donald Tusk i Kaczyński swymi zainteresowaniami politycznymi, byli w jakichś tam kółkach, np. co do solidaryzowania się w sprawie Pyjasa czy czegoś takiego. W każdym razie byli trochę takimi młodymi aktywistami – wiedzieli, że czeka ich kariera polityczna, bo może to już rodzice im przepowiadali. Następnie ok. roku 1985, w ramach wpływów papiestwa na informatykę (to może dlatego akurat Polakom specyficznie brzmi to dziwnie dobrane – na określenie błędu, błędu powstałego w programie komputerowym – angielskie słowo pluskwa = ang. bug), powstał tzw. język SQL: uczy się o nim na studiach informatycznych, jest to standard globalny, znaczna większość rozwiązań informatycznych opartych o bazy danych wykorzystuje właśnie ten "język SQL", jest on dlatego taki "szkolny". Tymczasem reklamuje on... logikę trójwartościową. Chwytliwe hasło, wymyślono je po to, by ludziom świeciło niby to przypadkowo i zachęcało do niepewności [w związku z, reklamowanym nieco przez Schopenhauera i Nietzschego, tzw. dylematem determinizmu mającym dowodzić, że wolna wola nie istnieje; nota bene PiS chyba po to likwiduje gimnazja, by zapowiedzieć, że po wyborach zlikwiduje to hasło w Wikipedii tak, jak pod wpływem politycznych podobno, a w każdym razie dziwacznych i nieczystych, nacisków zlikwidowano je w Wikipedii amerykańskiej – "likwidacja SQL-u" => "nie ma dylematu determinizmu", tak to można kojarzyć... Można też wskazać na liczne inne interwencje bodajże właśnie z grupy watykańskiej w informatyce. – rozwiń komentarzPrzykładowo najpopularniejszy i darmowy system baz danych oparty na SQL stworzył pan Widenius (obecnie twórca MariaDB, trochę jak "radio Maryja", podobno nazwał tak drugą córkę, podczas gdy pierwsza była to Maja i stąd nazwa MySQL), które to nazwisko Widenius (swoją drogą wielki cwaniak, najpierw sprzedał swój program, a potem dalej go kontroluje niemalże jakby nigdy nic, tylko pod inną nazwą, i dalej na nim zarabia) Polakom brzmi, jak "widzę-niusa" (i faktycznie, skojarzenie trafne: ten system baz danych dosyć dobrze nadaje się do obsługi projektów portalowych, czyli potencjalnie jakichś nowych mass mediów), zaś Linuksa w jego pierwszych dniach czy latach współtworzył pan Wirzenius (patrz nagłówek pliku lib/vsprintf.c w źródłach jądra tego systemu operacyjnego). Sama nazwa "Linux" to przykład wyboru takiej nazwy czy nazwiska, żeby się kojarzyło z odpowiednią sprawą (tu: systemem UNIX, po którym mnóstwo rozwiązań odziedziczył Linux), co wskazuje na to, że za sprawą stała "grupa watykańska" (nie tylko papież, ale i politycy). To bardzo typowe, patrz lista doborów po nazwisku. Może przy okazji zabezpieczyła swe wpływy poprzez jakiś układ kryminalny, np. podatkowy, to bardzo możliwe, ale oczywiście nic nie ujmuje to obecnej wysokiej jakości Linuksa. Podobnie też wcześniej wylansowano pana Stallmana (tłumacząc na polski: "Stalin"), twórcę powiązanego z Linuksami ruchu GNU (m. in. współautor kluczowego darmowego produktu: kompilatora języka C, a także debuggera), jak również, po przeciwnej stronie, Billa Gatesa (po czym też jakiegoś bodajże wiceprezydenta USA, obok Condoleezy Rice, o której mowa w nagłówku bloga po prawej, i Dicka Chaney. "Gates" – kojarzony z oprogramowaniem i jego sławetnymi błędami, np. "niebieskimi ekranami" Windows – po polsku oznacza "bramki [logiczne]", czyli podstawowy element konstrukcyjny procesorów; można skutecznie(?) uciekać od włamań do procesora (w każdym razie póki co nie widzę problemów) poprzez tworzenie układów tzw. FPGA (w skrótowcu tym kryje się kluczowe słowo "gate"), co informatycy nawet powinni umieć wykonać po małym rozpoznaniu tematu. – ukryj komentarz]. Ten język SQL stworzyli... pan Donald oraz pan Raymond. O tym drugim za chwilę, bo to niemalże synonim Kaczyńskiego, oględny sposób powiedzenia, o kogo tu chodzi. Plany papiestwa co do interwencji w informatyce sięgają chyba początków XX w. Sam Piłsudski swój najzuchwalszy wyczyn ekspropriacyjny przeciwko Rosjanom przeprowadził w... Bezdanach, dzień po mych przyszłych urodzinach (26. września), wspólnie z Hellmannem (niem.-ang.: "człowiek piekła", bo ang. hell = piekło i niem.-ang. Man[n] = człowiek [zresztą w tej grupie dosyć dużo ogólnie doborów po nazwisku było pod język angielski dokonanych, odsyłam do odpowiedniej podstrony z listą doborów ludzi do czegoś złego]; por. Hoffmann = człowiek od nadziei, ten, co to pierwszą jakże nawet pochlebczą recenzję Nietzschemu napisał w prasie, jak on sam nas informuje w książce autobiograficznej Ecce Homo; później zrobiono też akcję z bezdomnym Hubertem Hoffmannem na Dworcu Centralnym, co to policjantów znieważał, i, oczywiście, później i mnie musiało się oberwać: pomówiło mnie na dworcu, dosyć niedawno, bo w maju 2018 r., dwóch policjantów, odpowiedniego dnia przed odpowiednim czytaniem na mszy, przy czym dzień wcześniej Brudziński – ten minister – osobiście otwierał "najnowocześniejszą komendę Policji"; donoszę o tym i demaskuję zgrane kłamstwa policjantów tutaj: http://forum.bandycituska.pl/viewtopic.php?f=7&t=7381). Również siostrze Faustynie, "zwykłej Kowalskiej", tyle że urodzonej równo 5 lat po śmierci Nietzschego (czy to możliwe, że taka data trafiła sama z siebie, zupełnie losowo, akurat w Kowalską?... bardzo mało prawdopodobne) – załatwiono koniec po 33 latach życia (wiek, w którym zmarł Chrystus; a zauważmy, że ona niezbyt lubiła te stygmaty, bo się nimi niezbyt chwaliła, tylko raz w dzienniczku, czyli jak gdyby powiedziała papieżowi NIE) taki, że tam na końcu liczby chyba godzin życia (jesli dzień zrównać zawsze z 24 godzinami) wychodzi liczba 256, jakże fundamentalna w informatyce. Żył przecież wtedy von Neumann, znany teoretyk informatyki, 256 to w ogóle podstawa informatyki – tyle różnych wartości może przybrać 1 bajt informacji. Można tu dodać, że także i u Nietzschego dziwnym trafem to właśnie na końcu fragmentu 256 jego Poza dobrem i złem [można go obejrzeć tutaj; p. też III zwrotka tego, następnie ten oto początek, nadto tutaj fragment 358 o Kościele i także o Lutrze – cóż za diagnoza! – ponadto fragment o astronomii/niebie i o psychiatrii z następującym tuż po nim bardzo trafnym kontekstowo objaśnieniem, wreszcie też objaśnienie co do Lutra, końcowe listy z wzmiankami o papieżu, Ecce Homo tu przy nrze 4...] jest – oprócz tego, że o Wagnerze – jak gdyby o własnych początkach Nietzschego (bo czy w narodzie ludzie aż tak się, zamiast pracą, kwestiami Boga, moralności i chrześcijaństwa zajmują?!...) i o wpływach Kościoła (p. np. 4 ostatnie linijki); jeśli mianowicie chcieć dostrzec (a nie jest to nadinterpretacja), że znał on wspomnianą sprawę "raju w przestrzeni". A zatem w każdym razie Kaczora i Donalda przepowiadał też język SQL.
Otóż przechodząc teraz do Kaczyńskiego przypomnę o filmie "O dwóch takich, co ukradli księża". Dotyczy on nie tylko mnie i mego brata (jesteśmy zupełnymi albinosami, rosną nam naturalnie jasnożółte włosy zupełnie bez pigmentu), ale i, jak się okazuje, najpewniej i samych Kaczyńskich, bo to po prostu z matematyki wynika. Tu też była podmiana w szpitalu. Mnie i brata musieli podmienić (natomiast trzeciego brata nie podmienili, więc zmarł), bo inaczej takie dzieci, jako wcześniaki, po prostu umierają. A są wcześniakami, bo to "telewizja" odpowiedniego dnia namawia, że "już czas rodzić", "czujesz skurcze" itd. [da się różne wrażenia wmawiać podprogowo i wywoływać różne wegetatywne efekty, np. wyciskanie śliny czy łez, przekaz podprogowy to nie tylko myśli może sprowadzać lub wręcz dyktować; możliwości są tu niemal nieograniczone]. Gdyby data sama z siebie była właściwa, czyli około 9 miesiąca, to poród by wypadł może innego dnia – nie wiadomo. "Trzeba" było więc – o ile się ma plany degenerata (np. totalne śledzenie człowieka, tortura, pomówienia o schizofrenię...) – do tego nie dopuścić, mieć tę pewność, że do tego (do porodu w dniu innym niż wybrany) nie dojdzie. Jak przy tym pokazują statystyki, chyba z 98% wcześniaków w Polsce ginie, a np. w Holandii to w ogóle ze 100%. A musi być wcześniak, poród przedwczesny, bo inaczej się nie trafi dobrze dobrana data urodzenia (przykładowo, mój trzeci brat, ten, co urodził się martwy, bo go najwyraźniej nie podmienili, urodził się dzień po urodzinach mego ojca, jak pokazuje reportaż wideo dostępny tutaj po kliknięciu niebieskiego linku; równo w trzecią rocznicę poronienia tego syna, w roku pedofilii przeciwko mnie: 1992, Sejm uchwalił Ustawę o radiofonii i telewizji; z kolei mój brat Michał ma urodziny równo pół roku i 1 dzień przede mną, zaś jego imię dobrano chyba pod trasę na Tworki [szpital tworkowski] z myślą o mej matce: PKP ma takie stacje: Michałowice, Reguły [symbolizą prawo, sąd], Tworki, po drodze jeszcze jedna wieś jest – Malichy, stąd może w Klanie był bodajże niejaki Krzysztof Malicki, który przystawiał się do rodziny... "wyrodny syn, który doprowadzi matkę do szpitala tworkowskiego"?...). [Jego-Michała data urodzenia, odległa o równo akurat 3 i pół roku (i 1 dzień) od mojej, wynika najpewniej z... – rozwiń komentarz biografii Kraszewskiego, którego to imię nosi ulica z sądem rejonowym w Pruszkowie, pod który podlega szpital tworkowski, gdzie trzyma się moją matkę: cytując Wikipedię, "Podczas rozpoczętego w maju 1884 roku procesu w Lipsku skazano go na 3 i pół roku więzienia w twierdzy (...) został wypuszczony za kaucją (...). Zmarł 19 marca 1887 roku w Genewie" – dziwnym trafem zmarł 6 miesięcy i 6 dni przed moimi urodzinami (66, jak początek liczby 666, a zarazem trafia to w ten bardzo mi nie odpowiadający, ale dostrzegalny plan co do długości życia mej matki w latach), czyli trafiamy tutaj akurat w nić skojarzeniową z moją datą urodzenia. Skoro względem niej jakże "okrągle odległa" jest data śmierci Kraszewskiego, patrona ulicy z sądem opiekuńczym, pod który podlega szpital tworkowski. A zatem zapewne idąc tą nicią – być może też w związku z wcześniejszym zabójstwem, ale to nie jest pewne, czy to było zabójstwo (jeśli tak, to zapewne związane ono było z istnieniem europejskiej sieci szpiegowskiej związanej z korupcją w agencjach/urzędach mieszkaniowych, która bodajże dokuczała już Nietzschemu i powodowała, że zapewne trafiał na przekaz podprogowy w mieszkaniach, pewnie też później kilku innym osobom z czasów bliskich tamtym, mających ślady w biografiach swoich czy swych dzieci) – w każdym razie idąc za tematem mojej daty urodzenia oraz tą sprawą Kraszewskiego zapewne wyznaczono memu bratu tzw. urodziny, chociaż to zapewne była w takim razie "przerwana ciąża" i podmiana szpitalna. Co tłumaczy też równie żółtowłosą, niespotykaną w Polsce ani w mojej rodzinie, cerę albinosa. Mam jeszcze inne, z mej biografii wzięte, bardzo bardzo wyraźne potwierdzenie tego, że to właśnie o Kraszewskim był plan, które właśnie wychodzi na jaw jako aluzyjne, ale bardzo teraz czytelne zasugerowanie tego, jednakże nie chcę tu o tym pisać. Co ciekawe, zorganizowano nawet sprawę w Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu opartą na mej dacie urodzenia, sprawie Sądu Rejonowego w Pruszkowie (gdzie rozprawa była akurat dzień przed mymi urodzinami) oraz temacie "przymusowego odebrania dziecka" (przez komornika). Jest to oczywiście pogróżka pod adresem prowadzenia przeze mnie biznesu opartego o polskie struktury prawne. Treść wyroku Trybunału, zawierającą dokładną recenzję tej sprawy, można przeczytać na stronie Ministerstwa Sprawiedliwości. Ustawianie dat rozpraw już w latach 90-tych, tak, iż najwyraźnie już wtedy sądy były skorumpowane, można też dostrzec czy podejrzewać w przypadku sprawy rozwodowej mego ojca z II połowy lat 90-tych. – ukryj komentarz] Co do mnie, to różne dowody na to, że coś już się zapowiadało wcześniej, w tym nawet za II RP oraz w czasie wojny i okupacji, przedstawiam po kliknięciu pola Potem też wszyscy ważni wiedzieli... na górze tej strony WWW (szpitale to w ogóle był jeden z głónych kryminalnych sojuszników papiestwa już od początku tej całej afery z zabijaniem i przekrętami kryminalnymi). Żeby zapewnić, że urodzi się dziecko "Piotr Ni..." [i tu cenzura, Polacy zresztą z trudem potrafią napisać nazwisko tego filozofa] odpowiedniego dnia, tego, co prezydent włoski Perti-Ni (tj. Sandro Pertini, którego postać swoją drogą nawiązuje do spodziewanej kolaboracji Watykanu [co do ich ówczesnych próśb kierowanych do monarchów, zwłaszcza sąsiadów cesarstwa, o drobne interwencje to p. np. lista doborów po nazwisku] z przede wszystkim niemieckimi zaborcami Polski, czyli przede wszystkim Austrią i Prusami), musiał być wcześniak (musiało być nawet współżycie w odpowiedniej dacie, bez zabezpieczenia wyjątkowo, do czego pewnie nakłaniano przekazem podprogowym), w związku z czym, by ukryć trupa i by wszystko wyglądało w miarę poprawnie, szpital dziecko podmienił. Tak samo w przypadku mego brata. Kaczyńscy natomiast są podmienieni, podrzuceni przez szpital, bo to w ogóle nie byli bliźniacy. Wcale nie było ciąży bliźniaczej. Wnioskuję tak stąd, że praktycznie nigdy to się nie zdarza, tzn. zdarza się, ale jest to skrajnie mało prawdopodobne. Tymczasem Kaczyńscy byli z góry dobrani. Zacznijmy bowiem od tego, że ojciec Kaczyńskiego [u którego nawet mój ojciec miał na studiach wykłady na wydziale MEL Politechniki Warszawskiej; swoją drogą nazwa nawiązuje do jego zamiłowania do muzyki klasycznej, tak, by pasował do mej już szykowanej mamy-artystki...] to Rajmund Kaczyński, co symbolizuje "niewiarę od pokoleń", "uzyskaną po rodzicach" (a jest już sporo takich Polaków, którzy nie byli wychowywani religijnie, chyba nawet obecnie już większość) – ma to go niejako "nobilitować", robić z niego "nową szlachtę" – albowiem owo imię Rajmund, z uwagi na łacińskie mundo = świat – oznacza "raj-świat", czyli zwraca uwagę na "raj uważany za zlokalizowany w przestrzeni", "w ramach wszechświata", czyli na problem nieba kosmologicznego w chrześcijaństwie, w biblijnej podstawie chrześcijaństwa (jako religii opartej na świętej księdze), o którym to problemie tutaj wspominam też we wpisie z 15. czerwca 2016 r. Zeznania i dowody przy punkcie 2016/05/08 jako o sprawie nader istotnej dla problemu utraty wiary, z jakim niestety mamy do czynienia (i to właśnie w papiestwie). [Na temat związków planów co do mnie z tą sprawą w papiestwie... – rozwiń komentarz... p. np. ogłoszenie przez Jana Pawła II, w roku pedofilii przeciwko mnie (1992), rehabilitacji Galileusza i jednoczesne przyznanie, że Kościół błądził w (jakże tu powiązanej i istotnej) dziedzinie astronomii, czy choćby np. zrobiona pode mnie i moją sytuację piosenka grupy Enej: "Skrzydlate ręce", nagłaśniana w roku 2012, zresztą rok przed konklawe, w którym wygrał Nergalio (Bergoglio, przyszły Franciszek) i równolegle z omawianiem sprawy sądowej Nergala; konklawe zapowiadano zupełnie wprost w prasie katolickiej (w warunkach, gdy dokładnie każdy opublikowany artykuł pasował na aluzję do tego morderstwa) już w dniu zamordowania mej cioci w 2012 r., p. akt zgonu oraz skrótowy wpis na forum o mordowaniu mej rodziny, gdy zresztą też napadła mnie o 3 nad ranem i wywiozła do lasu grożąc bronią i zmuszając do anonimowego oddania mych rzeczy policja gwatemalska (całe miasto było obstawione, ja miałem właśnie wnosić tam zawiadomienie na temat pewnej politycznie-telewizyjnie chyba zorganizowanej kradzieży, w ramach całej rozkręcającej się serii złodziejstw), zaś równo w rocznicę pogrzebu cioci ostatecznie zakończył się pontyfikat Benedykta XVI, którego koniec ogłoszono w Światowy Dzień Chorego, zaś wczesne wzmianki o nim były już w przededniu zamachów na World Trade Center, p. podstrona o dowodach prasowych na temat spisku WTC. – ukryj komentarz] A zatem syn Rajmunda, który powinien być człowiekiem statystycznym, dziwnym trafem był z ciąży bliźniaczej. [Co do sięgania ze spiskiem aż pokolenie wzwyż, do czasów ojca, to... – rozwiń komentarz...oprócz tutaj Kaczyńskiego, a wcześniej i np. Nietzschego (którego ojca miejscowym pastorem 2 lata przed jego urodzeniem uczynił swym rozkazem król, po czym syn dostał imię po tym królu) w liście ludzi grupy watykańskiej mamy takie przypadki przy Słowackim. Znana sprawa: nie tylko człowiek dobrany, ale nawet jeszcze już jego ojciec. Podobnie też zapewne o losie Chopina jako przyszłego wielkiego pianisty i kompozytora słyszał już jego ojciec Mikołaj (karierę miał, aż trochę wstyd przyznać, m. in. za nazwisko, podobne do Schopenhauera, który tu był ważniejszy (m. in. ma nazwisko z brzmienia nawiązujące do Kopenhagi, czyli ośrodka królewskiego sąsiadującego z cesarstwem, który ma szanse przetrwać zawirowania, jakie czekają Europę w związku z odzyskaniem przez Polskę niepodległości) i który to Schopenhauer miał datę urodzin 22.2 – taką samą Kościół katolicki też następnie zapisał Chopinowi – nawiązującą do źródła daty śmierci polskiego papieża, czyli do daty 666 zapisanej jako 222×3, tj. 2.2.2003, która po przesunięciach o 2 daje właściwe 2.4.2005; jednakże najwyraźniej obaj też mieli nazwiska dobrane pod "szał PN" [= dźwięki]). Źródło tej daty 2.4.2005 jest też utrwalone m. in. w sprawie zamachu na Jaromillo z 1990 r. (patrz lista zabójstw) oraz w sprawie o równo, co do dnia, o 3 lata późniejszej daty premiery procesorów Pentium. Również w przypadku mego ojca można dostrzec "ustawienie sprawy już w poprzednim pokoleniu", mianowicie (oprócz poślubienia trafnej osoby, takiej, której pasuje odpowiednia data zgonu, bo stworzono do niej warunki w dacie urodzenia, i której matce też data zgonu analogicznie pasuje do urodzenia, a nawet jej nazwiska: rodowe i przybrane po mężu świetnie do niej pasują) pracę podjął on, zgodnie z wykształceniem, w elektrociepłowni na Żeraniu i być może już wtedy tam obok była ulica Konwaliowa (jak związek frazeologiczny "konia walić"), co pasuje do tematu pedofilii (molestowania seksualnego podprogowego) wobec mnie, o którym mowa w poprzednim chronologicznie (kolejnym tutaj) wpisie na tej stronie. W każdym razie – moją rodzinę zapewne śledzono już w latach 20-tych XX w.; już moja babcia od strony matki musiała być poczęta odpowiedniego dnia, inaczej się nie wytłumaczy tych wszystkich zbiegów okoliczności, w tym zbiegu nazwiska rodowego z datą urodzenia. Łódzki Ośrodek Telewizyjny powstał jako pierwszy ośrodek regionalny być może z myślą o tej mojej rodzinie, a WOT to już na pewno, ma to zapisane w datach (patrz tekst Potem też wszyscy ważni wiedzieli...). Wcześniej zaś, przed powstaniem telewizji, jak z dużym przekonaniem powtarzają spikerzy, zajmowało się tymi sprawami podobno Polskie Radio. Jeszcze wcześniej (tj. za czasów II RP i wojny) była zaś po prostu korupcja (upolitycznienie) u pośredników (stosownie do potrzeb) i w pogotowiu czy szpitalach, w związku z (na przykład) narodzinami mej babci (1923) – to były już sprawy zapewne mało scentralizowane. – ukryj komentarz] Czy to prawdopodobne? Nie. Wręcz przeciwnie. Na 98,82% podobno nic takiego się nie zdarzy. A im się "zdarzyło". Pozwala to przypuszczać, że jest to oszustwo, w którym najzupełniej świadomie uczestniczyli ich rodzice (np. fałszywe akty urodzenia albo wręcz otrzymanie podrzuconych dzieci od szpitala, za wiedzą matki a pewnie i ojca oraz samych Kaczyńskich), przygotowując tym samym swe dzieci (czy raczej "dzieci" – podrzucone w szpitalu niemowlaki) do ich roli w polityce. Rolą tą będzie ukrywanie skandalu z Piotrem Niżyńskim i "przestępstw sprzed lat", mówiąc oględnie. [Co ciekawe, tenże sam ojciec Kaczyńskiego Rajmund rzekomo "chciał... – rozwiń komentarz uchronić Polskę przed swymi nieokrzesanymi dziećmi" (jak można było gdzieś przeczytać, chyba w prasie), on to rzekomo "odradzał" więc im karierę polityczną – cóż za paskudne oszukiwanie! Rodzice sami byli w konspiracji kryminalnej nakierowanej na karierę polityczną dzieci. Zaś na podobnej zasadzie, tj. na zasadzie ironii i tuszowania się poprzez wywracanie KOTA ogonem, zapewne gen. Majewski – oskarżany aluzyjnie o zorganizowanie zamachu w Smoleńsku, w tym przez Radio Watykańskie (główny redaktor) oraz także przez spikerów – złożył nawet zawiadomienie do prokuratury w sprawie jakichś kryminalnych problemów przy organizacji tamtego lotu do Katynia, w którym doszło do zbrodni przeciwko ludzkości, nawet w ostatnich sekundach ogłoszonej przez Rosjan ("odejście na drugi krąg!", jak o kręgach piekielnych Dantego, po czym trzask i zanik napięcia nagrywania), a w przededniu: przez RV – może do wywołania katastrofy wykorzystano, oprócz bomby, także niedziałający układ sterujący, bo oparty o elektronikę odbierającą fale (analogiczny problem jest przecież np. w samochodach, a także w różnych układach zasilających, np. przetwornicach napięcia, filtrach prądowych, rozbudowanych listwach zasilających, licznikach elektrycznych, a także w monitorach, procesorach, rejestratorach monitoringu czy centralkach alarmowych...), a więc system hamulcowy i sterujący pozwalający na odłączenie steru i hamulców, ze względu na to, że zależą one od pośrednictwa elektroniki – wygląda w każdym razie to na nawiązanie do starszej historii... do historii Rajmunda Kaczyńskiego i jego rzekomego "odradzania" Polsce swych synów jako polityków. To samo przecież u gen. Majewskiego. Co ciekawe, dziennikarze już w 2001 r. wiedzieli, że koniec prezydenta będzie w Smoleńsku, więć być może nie jest taka zupełnie do odrzucenia ta teoria ogłoszona, jak to wybrano, przez Wałęsę o tym, że może sam J. Kaczyński pomagał w tej sprawie, proponując bratu lądowanie właśnie w tym mieście. – ukryj komentarz] [Po co było papieżowi w polityce aż 2 Kaczyńskich? Bo jeden zostanie premierem, a drugi prezydentem, po czym jednego z nich się zabije – na symboliczny znak "wprowadzenia w Polsce systemu jednolitego" (premier, prezydent – co za różnica... choć lepszy byłby prezydencki): a zatem znowu aluzja do przekrętów w Trybunale Konstytucyjnym, ale też po prostu chęć "zaszpanowania" przed światem w sprawie mordowania aktualnie urzędującej głowy państwa. Poza tym jest w tym też ta korzyść, że można nieco odciążyć media z ich funkcji "głównych odpowiedzialnych za lansowanie zła": bo dzięki takiej sytuacji można mówić o Kaczyńskich "oni są fajni, bo ich jest 2". Więcej na ten temat – we wpisie "Mocne poszlaki na temat niektórych zbrodni" z 14. stycznia 2016 r., zaś co do łaski odnośniki są w samym nagłówku bloga, pod jego tytułem i tekstem wprowadzającym, obok szarego pola "Lista ofiar grupy".]
Na tym tle niezbyt dziwi fakt, że matka Kaczyńskiego zmarła (pewnie w szpitalu? jak zresztą i ojciec Trumpa, swoją drogą zamordowany przez tę grupę...) jakoś tak zaraz po tym, jak zaczęła się tortura dźwiękowa przeciwko mnie (styczeń 2013 r.; już od listopada-grudnia bywało ciężko, w grudniu zrobiło się wręcz głośno, zaczęły się pojawiać wołania, w grudniu-styczniu: stałe słyszalne szepty). Jeszcze by się jej zebrało na wyznawanie prawdy, mówienie o spisku papieskim (ateistycznym)! Oczywiście Kaczyński by pewnie zaprzeczał, że on cokolwiek o tym przekręcie (że jego tak zwani rodzice rodzicami jego prawdziwymi nie są) wiedział, czyli: że świadomie oszukiwał naród, "w tej drobnej mało ważnej sprawie", tym niemniej moim zdaniem jest to równie wiarygodne, co jego zaprzeczenia "nie wiedziałem o drugim pogrzebie" przy okazji zamordowania mej babci [taki plan był najwyraźniej i praktycznie na pewno, jak to wiadomo ze strony Trwanie tej afery od XIX w. (wypunktowany kolejnymi liczbami tekst na różowo w głębi pierwszego wpisu po kliknięciu, w ramach wątku na forum), już w latach 70-tych XIX w. za papieża Piusa IX] – o którym wspominam w poprzednim chronologicznie wpisie, czyli tutaj kolejnym, przy drugim punkcie, czyli tym o sygnaturach 2 Ds 3/13 i 1 Ds 3/15. Też tak samo pewnie "nic nie wiedział". Stąd też, swoją drogą, pewnie sprawa zamordowania jego "nadmiarowego" brata, stąd pewnie ta koncepcja – ja sam byłem o tym niejako uprzedzony, bo 2 tygodnie wcześniej podrzucano mi myśli, które nawet wypowiedziałem w ramach jakiegoś dłuższego zdania monologowego (trudno się myślało po cichu, z uwagi na przekaz podprogowy, więc czasem coś mówiłem głośno) "...dlaczego nie zabijać". (Nie żebym to oczywiście pochwalał... ale tak jakoś zakończyły się me wypowiedzi.) O tym, że zbrodnię smoleńską zorganizowano i skąd o tym wiadomo, pisałem już tu na blogu, tymczasem sprawa "zamordowanego braciszka", "braku braciszka" jest też przecież swoistą aluzją. "Ci ludzie to od oszustów się wywodzą", zdaje się mówić ta aluzja, "a nawet sami pewnie nimi są – wszyscy widzimy". W zestawieniu z kryciem (tj. nieomawianiem) przez nich licznych morderstw, np. wymordowania niemal całej mej bliskiej rodziny (o którym donoszę np. na forum: http://forum.bandycituska.pl/viewtopic.php?f=9&t=3796&p=9146#p9153, a nawet wyliczam dokładnie matematyczne prawdopodobieństwo, a w zasadzie jego minimalne "oszacowanie od dołu": patrz http://forum.bandycituska.pl/viewtopic.php?f=12&t=7422, wstęp na czerwono i to, do czego on odsyła) – które to mordowanie mej rodziny w szpitalach jest wręcz oczywistym faktem, brakuje tylko woli poczytania, przyjrzenia się sytuacji – czy także: z zupełnym kryciem wciąż jeszcze i bez planu zmiany sprawy zamordowania Stanisława Maślanki (skrót SMA, jak znane złącze elektroniczne, np. chyba to od odbiornika do podglądania ekranu), zabitego w 9-ym miesiącu istninia Gazety Wyborczej i niejako na jej cześć (żeby dziennikarzom wreszcie "dziecię się urodziło"), o czym donoszę w poprzednim wpisie (kolejnym tutaj na stronie) w drugim punkcie na liście ("człowiek zamordowany przez ministerstwo sprawiedliwości", do dziś jego nr telefonu nawiązuje do tej zbrodni), postawa Kaczyńskich jest jasna. Chcą oni, by Polska trwała w niewiedzy, by prawdy (które przy przyjrzeniu się im stają się oczywiste), np. to, że jestem podmieniony (bo nie rodzi się w normalnej rodzinie 2 albinosów pod rząd), że jest kryminalizacja podsłuchowo-remotntowa kraju (i korupcyjna monarchia despotyczna) itd., były przed Polakami ukrywane, zamiatane pod dywan. Moją matkę, jako dowód, jako źródło DNA, oni najchętniej pewnie – zgodnie z planem sięgającym końca XIX w. – zamordują, taka jest moja opinia, dzień jej przyszłej śmierci w szpitalu (której ja sobie bardzo nie życzę) to pewnie 6. kwietnia 2021 r., bo taki jej wychodzi z daty urodzin (jest to też dzień śmierci wspomnianego Rafaela) [analogiczną (bardzo podobną) bardzo rzadko możliwą metodą, jak u jej matki, czyli mej babci (przekaz podprogowy nieraz też to zapowiadał, w rodzinie nieświadomie padały pseudo-pogróżki o marnym końcu i niezaradności życiowej: "bo skończysz jak twoja matka!")] i taki jest utrwalony w dacie Ustawy o Policji oraz w dacie urodzin jedynego do niedawna zamordowanego otwarcie polityka III RP [Jacka Dębskiego, nota bene też ur. w Łodzi, jak moja mama; znamienna to alegoria, bo w sprawie Dębskiego "od tego się zaczęło i na tym się powinno skończyć"], a wreszcie także: w datach początku i końca rozmów Okrągłego Stołu, wskazują na tę sprawę też "wszyscy prorocy", tzn. np. ustawione sygnatury czy raczej daty sądowe z orzecznictwa oraz rozumowo późniejszy względem niej (a bardzo stary, bo wedle poszlak lat 70-tych XIX w. sięgający: pewnie równocześnie podjęty wraz z planem co do matki) plan co do mej babci (patrz tekst Trwanie tej afery od XIX w., różowy wypunktowany tekst w pierwszym wpisie w tym wątku forum), wreszcie także – inicjały obecnego premiera MM, kojarzące się ze słowem "mama". Zresztą w sprawę "rodziny", "prorodzinności" na równi zamieszana jest PO, która również lubi się chwalić takimi postawami. W zestawieniu z ministrem zdrowia-Kopaczem (jak kopanie mogiły), który nawet awansował na premiera, nie pozostawia to wątpliwości, zresztą na terenie szpitala tworkowskiego jest cmentarz, najbliższy przystanek autobusowy swoją drogą nazywa się Hala Znicz, a ordynator tego szpitala Ewa Bizoń – matczyne imię! takie, jak mej matki – została zamordowana w szpitalu dzień po zamordowaniu mej babci, jak dokładnie objaśniam z dodatkowymi jeszcze poszlakami na stronie z listą zabójstw tej grupy (pokażę tu jeszcze moje zeznanie sądowe w tej sprawie, złożone na rozprawie w sprawie matki – niestety totalnie skorumpowane sądy mają wszystko to w nosie i mej matki nie chcą wypuścić, zasłaniając się nonsensownymi teoriami prawnymi; na sądzie, mniej więcej w czasie, gdy przypadła moja rozprawa, wywieszono też świeży nekrolog adwokat Ewy Ratyńskiej-Stali, przy czym moja mama ma na imię Ewa, ratowanie oczywiście kojarzy się z tematem, a Stala to jak "stara", czyli matka). Istnienie grupy przestępczej w szpitalach jest oczywiste, widać to na pierwszy rzut oka, a ci i tak moją matkę tam pakują. Skargi na prokuraturę są zaś, jak pokazuje portal xp.pl na http://wiadomosci.xp.pl/jest-petycja-przeciwko-prawu-ktore-blokuje-wnoszenie-skarg-na/57i4xm7 i http://wiadomosci.xp.pl/sejm-nielegalnie-pozostawil-bez-rozpatrzenia-petycje-w-sprawie/dub1rb3, w obecnym systemie prawnym w ogóle nie są dopuszczalne, więc trudno tu nawet próbować pociągnąć polityków do odpowiedzi; zupełny brak debaty społecznej, po prostu musi być zło, trzeba je przepychać i tyle, bo "taka nasza misja" – totalną hańbą jako Kaczyńscy i jako partia jesteśmy okryci, kompromitacja aż po kres, aż po mordowanie i osłanianie go, to chociaż trzeba mu zabić tę matkę, "to jego źródło dowodu z DNA" [papież podobno nawet chciałby później jej kremacji, choć moja mama tego nigdy nie aprobowała, gdyż jest to rzecz obca kulturze chrześcijańskiej]). "Matka mogła się puszczać, więc mniejsza z tym, że ojciec nie ten" (też zresztą chyba jest na niego plan, że 65 lat przeżyje i tyle, można wyczytać aluzje o tym), "ale matkę inną mieć to już nierealne bez spisku kryminalnego" – dodatkowy powód, by zabić. Toteż – ostrzegam państwa przed tą bezlitosną partią wyzucia się z wszelkich zasad moralnych i religijnych. Dla niektórych, jak widać, jedyny Bóg to "my i nasza grupa". [ZWIŃ TEN WPIS]
edit 2019-04-10: W treści powyższego wpisu można odnaleźć też cenne wskazówki na temat tego, że w istocie fakt, iż Trybunał Konstytucyjny zrobił z prezydenta pana od umarzania postępowań policyjnych, dowolnie wg jego uznania, jest przejawem od dawna planowanego przez papieża spisku korupcyjno-kryminalnego (obejmującego też stałe comiesięczne łapówki dodawane do pensji sędziom, zresztą patrz artykuł xp.pl). Na ten temat dodałem też ostatnio coś nowego ze zdjęciem na forum (porównaj: duża wstawka na szarym tle pod wpisem "Zeznania i dowody" z 15.06.2016), a polecam też ogólnie informacje na liście ofiar przy nazwisku Kotarbińskiego. O to, jak można się domyślić, chodzi w tych pomysłach co do szerokich uprawnień prezydenta: "wy, władza wykonawcza bądźcie sobie ponad prawem; w zamian za to nam, władzy sądowniczej, nie zrobicie nic złego za te nasze przestępstwa" (np. skarbowe). Co znamienne, w orzeczeniu Sądu Najwyższego III KZP 4/17 w uzasadnieniu wytknięto nawet pojedyncze orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, które, idąc w przeciwną stronę, stwierdzało, że prawo łaski dotyczy tylko skazanych prawomocnie, a zatem niemożliwe jest umarzanie przy jego pomocy śledztw ani jakieś generalne wybawianie od odpowiedzialności, tylko zawsze akt wobec pojedynczej skazanej prawomocnie osoby. Orzeczenie to przytacza Sąd Najwyższy na s. 18 uzasadnienia III KZP 4/17. Chyba tylko po to dano sprawę takiemu sędziemu i pozwolono na takie orzeczenie, by wydawało się, że ten spisek jest nowy, dzięki czemu można będzie się wykręcać od zarzutów o kryminalnym układzie poprzez wskazywanie na istniejące od dawna poglądy niektórych profesorów. Tymczasem same te poglądy też były częścią spisku, bo generalnie wtrącanie się Watykanu do polskiej polityki to sprawa bardzo stara, sięgająca zarania II RP. I równie stare są zapewne pomysły, by robić z tego prawo rządzących (niech sobie w ogóle będą ateistami, wiara to dla ludu potrzebna, żeby był porządek społeczny...) i by robić z tego tradycyjne dobrze znane i ugruntowane w "powszechnie akceptowanej tradycji" rozwiązanie prawne. W każdym razie obecnie za sprawą wyroku Dz.U. 2018 poz. 1387 Kodeks postępowania karnego jest pomazany uwagami Trybunału Konstytucyjnego, że "przepisy o umarzaniu postępowania" (w jakiejkolwiek przecież fazie, bo to tak samo dotyczy śledztwa, jak i fazy sądowej) "trzeba tak rozumieć, że gdy prezydent wydaje akt łaski, to jest umorzenie [i nikt tego nie może oceniać]". Oznacza to, że najwyższe instytucje sądownicze (w tym ten jawnie dobrany przez polityków Trybunał Konstytucyjny, wybierany przecież przez Sejm: stąd osoby takie, jak Piotr TU-LEJA [jak ta firma ubezpieczeniowa: UNIQA TU S.A... patrz też w poprzednim wpisie info o pedofilii, bo są też te skojarzenia z ręką zwiniętą w tulejkę] czy człowiek z Instytutu Pamięci Narodowej [jak gdyby "instytutu służenia papieżowi w myśl 1000-letniej tradycji i dziedzictwa katolicyzmu"] Leon Kieres...) obecnie – co szykowano zapewne (jak pokazują dowody wytknięte w tekście wskazywanym powyżej przez link "przy nazwisku Kotarbińskiego") od lat, wybierając odpowiednich ludzi, np. takich z istniejącą już (tylko nieopracowaną policyjno-sądownie) historią kryminalną – przyjęły na siebie zadanie transformacji naszego ustroju: od dobrego, uczciwego i demokratycznego systemu państwa prawa i takiej koncepcji państwa , do systemu korupcyjno-kryminalnego. W którym władza wykonawcza tak na dobrą sprawę ma i ustawodawczą, i sądowniczą pod sobą, może sobie je nawet "olewać", jeśli jest zgrana (prezydent i rząd), a to za sprawą "tak wiele uchylającej łaski prezydenckiej". Jeśli do tego przestępstwa wywiedzie się z oficjalnych organów rządowych do ludzi bez stanowisk centralnych, np. do jakiejś telewizji, do krewnych premiera itd., to powstaje zupełne bandyckie eldorado, bo i Trybunał Stanu bynajmniej nie grozi (i tak przecież jest ciężko tam ruszyć sprawę, gdy nie ma zwykłego pospolitego śledztwa; przecież sprawy rodzić się powinny na dole, a politycy wcale tak bardzo się dziennikarzami nie przejmują, chyba że tymi największymi spółkami typu telewizje). W myśl tego systemu władza wykonawcza nie tylko rozdziela pieniądze, co już daje jej gigantyczną przewagę i potencjalnie rzesze oddanych ludzi (faktyczna kontrola kont budżetowych przez Ministra Finansów), bo ludzi często da się kupić, ale też umarza tak postępowania policyjne, jak i sądowe, a ustawami w takim przypadku nawet nie trzeba się krępować z wyjątkiem działań oficjalnych (prawda? no, może sam prezydent to powinien się krępować, w działalności oficjalnej, bo trafi pod Trybunał Stanu, ale można mieć usłużne instytucje kryminalne, różne hasające sobie hordy kryminalne słuchające zaprzyjaźnionych ośrodków bandyckich, o wspólnych z politykami celach, i wtedy nie ma na to mocnych; nawet mogą być dowolnie skryminalizowane, pod warunkiem poparcia prezydenta, co w praktyce oznacza wyemancypowanie się rządu z funkcji realizatora prawa, tego, który zapewnia brak łamania prawa), bo i tak ważniejsza od ustaw będzie łaska, czyli, powtórzę, zarówno władzę ustawodawczą, jak i sądowniczą, ma taka władza wykonawcza pod sobą: w nosie z nimi, przeciwnie, jeszcze niech nas słuchają (to już najbardziej haniebne; takie naruszenie równowagi występuje względem władzy sądowniczej, bo podobno miałaby umarzać postępowania). Tak to by wyglądało wedle poglądów TK. Strachu tutaj nie ma żadnego, on nie będzie powstrzymywał przed łamaniem prawa, skoro łaska wszystko znosi i likwiduje śledztwa (nawet taka "z szuflady", sprzed 20 lat i od prezydenta już dawno nieżyjącego, która nigdy nawet nie wiadomo, czy istniała: możńa by przecież sfałszować dokument), a poza tym są "instytucje teoretycznie pozarządowe" (patrz: tak zwana telewizja), zupełnie potajemnie działające, zajmujące się też fałszowaniem wyborów, zabijaniem do woli itd. (w sprawie tego ostatniego można znaleźć przykłady na portalu xp.pl, tylko po prostu nikt nie ma czasu tego śledzić w mass mediach i opracowywać, a potem wytykać, że dany incydent był w istocie planowym morderstwem wspólnie z mediami urządzonym). W takich warunkach oczywiście liczy się przede wszystkim "główny herszt", jeśli ktoś chce pozostać przy życiu (zaś wielkie moce władzy wykonawczej sprawiają, że jest ona jego nadzorcą). A zatem: jest wielkie niebezpieczeństwo i praktycznie nieuchronność, w takich warunkach, zupełnego wyemancypowania się władzy wykonawczej z ograniczeń (w kwestii tego, co ważne, oraz jej relacji do pozostałych 2 władz) i do tego właśnie to prowadzi. Główny herszt, nieformalnie przecież tylko nadzorowany przez rząd z prezydentem, może wygrażać sądom i wygrażać posłom. Może mordować konkurentów do władzy, wszelkie tak zwane "możnowładztwo" przez to można skutecznie zastraszać (w dzisiejszych warunkach i tak wystarczą do tego widma spraw karnoskarbowych). Kto w ogóle w takich warunkach, gdyby prezydent mógł wszystko umorzyć, w tym fałszowanie wyborów i zabijanie, mógłby zagwarantować uczciwe i demokratyczne wybory (a nie ewolucję w stronę tzw. Białorusi)? Może Sąd Najwyższy, ale niestety w warunkach panoszącej się po najróżniejszych instytucjach korupcji i tak wszystko zależy od rządu, od tego, czy prokurator wchodzi itd., toteż dominacja i supremacja władzy wykonawczej jest w takim układzie po prostu przygniatająca. Co jest najzupełniej i rażąco sprzeczne z art. 10 Konstytucji (kolejnym zaś jeszcze, osobnym zupełnie kompromitującym problemem jest naruszanie, przez takie "umorzenia", niezależności władzy sądowniczej (jest ona zagwarantowana m. in. w tzw. prawie do sądu zaliczanym do doskonale znanych praw człowieka, a także w art. 173 Konstytucji; to taki równoległy obowiązek dla prezydenta, nie naruszać tej niezawisłości, choć Trybunał próbuje lansować błędną prawnie teorię o wyemancypowaniu prezydenta ze wszelkich równoległych obowiązków, co jest najzupełniej sprzeczne z zasadami wykładni prawa, a nawet samą istotą republiki): ta niezależność władzy sądowniczej jest naruszana, bo w takiej sytuacji los postępowania sądowego w sprawie określonych uczynków lub określonej sytuacji staje się podyktowany nie samymi przepisami prawnymi (które mają być realizowane) oraz zapatrywaniami sędziego, ale także widzimisię polityka, co jest najzupełniej sprzeczne z istotą niezawisłości, niepodlegania nikomu, niezależności. Na koniec trzeba tu wytknąć jeszcze jedno. Trybunał Stanu nie jest dostatecznym zabezpieczeniem przed przestępstwami na szczeblu rządu. Potrzebna jest jeszcze Policja, a i tak nieraz może się nie udać doprowadzenie odpowiedzialności aż na szczebel rządu (przez pośrednictwo wszystkich niższych szczebli, w tym np. urzędnika i przedsiębiorcy). Rozmowy służące zorganizowaniu przestępczości to często rozmowy 1-na-1, np. telefoniczne lub przez komunikator internetowy, w dodatku może istnieć problem braku pewności, czy to na pewno ta sama osoba po drugiej stronie rozmawiała (zwłaszcza w przypadku narzędzi internetowych). To istotnie zmniejsza szanse na złapanie sprawcy będącego w samym rządzie, a jeszcze dodatkowo się to zmniejsza z uwagi na to, że istnieje cały łańcuch odpowiedzialnych, od dołu do góry. Na każdym szczeblu tej drabiny człowiek może wsypać swego wspólnika, a może go nie wsypać przed Policją (bo do Trybunału Stanu na razie nie ma podstaw przeciwko komukolwiek na szczycie kierować oskarżenia; wprawdzie o jakiej my tu Policji mówimy, skoro prezydent sprawy ma móc umarzać...). Załóżmy, że na 80% typowy człowiek wsypie zleceniodawcę, gdy się go skonfrontuje z dowodami przeciwko niemu, nawet więcej niż jednym dowodem. W takiej sytuacji jednak, jeśli tych szczebli od dołu do góry jest z 5, mamy prawdopodobieństwo dojścia na szczyt równe iloczynowi poszczególnych prawdopodobieństw wynoszących np. 0,8, co daje tę liczbę do potęgi przykładowej liczby szczebli: 5. W takiej sytuacji prawdopodobieństwo końcowe, że uda się dotrzeć na sam szczyt, wynosi np. 0,32768. A tylko przecież tych na górze można oskarżać i sądzić Trybunałem Stanu, potencjalnie odpornym na łaski prezydenta. W takich warunkach, gdy wprowadzono, że ogólnie umarza się postępowanie karne "z powodu abolicji indywidualnej zarządzonej przez prezydenta", mamy więc system, który jest niezdolny zabezpieczać przed wszechwładzą władzy wykonawczej, jej dowolnym odstępowaniem od prawa i niekrępowaniem się niczym. To zaś już wyraźnie narusza wspomnianą zasadę równowagi władz (z art. 10 Konstytucji). Wszak w samej preambule Konstytucji, jak i w orzecznictwie TK, podkreśla się, że ważną wartością konstytucyjną jest to, że ma być zapewniona skuteczność (sprawność) realizowania wytycznych konstytucyjnych: nie tylko de iure mają być one wiążące, ale i system prawa musi być taki, żeby one faktycznie też były realizowane, żeby to było zapewnione. W tych warunkach oczywiste jest, że wspomniane kompetencje prezydenta przekreślają równowagę 3 władz i nie mogą dlatego być uznane za legalne; a ponadto kompletnie kompromituje je naruszanie niezależności władzy sądowniczej poprzez wtrącanie się prezydenta w konkretne pojedyncze sprawy.
Finalnie: należy też zauważyć, że właśnie po to do władzy wykonawczej dodano, obok rządu, Prezydenta (a nie wymieniono tam innych instytucji, np. NBP, KRRiT, RPO), by zasada równowagi władz z tegoż art. 10 Konstytucji (który też definiuje poszczególne władze; jest to jedyny fragment Konstytucji, dzięki któremu cokolwiek wynika ze zdefiniowania "władzy wykonawczej" jako tego lub owego) ograniczała jego uprawnienia. Tymczasem trudno sobie wyobrazić ważniejsze uprawnienie prezydenta, które może potencjalnie zaburzać równowagę władz, niż łaska. Wszystkie inne są bardzo ściśle zdefiniowane, w ramach konkretnych procedur. Tylko natomiast łaska pozostaje jako uprawnienie mało zdefiniowane i to dokładnie dlatego właśnie po to jest art. 10 Konstytucji z władzą wykonawczą zdefiniowaną tak, jak jest zdefiniowana, czyli z uwzględnieniem prezydenta. Jest jeszcze kwestia powoływania sędziów, ale tu chyba nie ma poważniejszych kontrowersji, że prezydent istotnie ma prawo nie powołać sędziego, którego mu proponowała Krajowa Rada Sądownictwa. Jednakże na tle gigaproblemu łaski wydaje się to drobiazg.
Dla jednych naczelne przy interpretowaniu Konstytucji są wolności i prawa człowieka (zgodnie z tym, co wskazuje jej preambuła zawierająca ogólne wytyczne interpretacyjne, a także art. 30), dla innych – jakiś człowiek, który chodzi po scenie i raz po raz narusza zasady sprawiedliwości społecznej... Tylko pozostaje pytanie: skąd ta druga interpretacja? I nasuwają się oczywiste odpowiedzi: bo ktoś już wcześniej brał pieniądze na lewo, bo ktoś dostał ciepłą posadkę na wiele lat w zamian za nazwisko (i zobowiązał się, na słowo honoru, by w ramach podziękowania Sejmowi czy wręcz samemu rządowi bronić błędnych koncepcji), bo ktoś był może wcześniej przestępcą w jakimś sądzie czy innej instytucji itp... Więcej dowodów co do kwestii łaski, także w oparciu o standardy w nauce i tradycji – na liście ofiar przy Kotarbińskim.
edit 2019-05-12: Jeszcze uwagi o ułaskawieniu niewinnego, czemu też zawsze się sprzeciwiałem (patrz po kliknięciu tutaj odpowiedniego linku, kierującego na listę zabójstw do Kotarbińskiego, tezy co do orzeczenia TK; dla mnie takie ułaskawienie to jest w ogóle kalumnia, ale tutaj jeszcze o czym innym). [rozwiń dopisek...]Nie lekceważmy mianowicie tutaj też tego, że w prawie, gdy nie ma przy jakimś pojęciu żadnego epitetu, a dotyczy ono konkretnej rzeczywistości – czyli np. gdy ustawa nakazuje podać adres zamieszkania powoda, pozwanego, gdy każe podać swój nr PESEL itp. – uznaje się, że chodzi o rzecz istniejącą. Rzeczywistą. Jest to standard przyjmowany, gdy nie dodaje się żadnych epitetów w rodzaju np. słowa "możliwy", "potencjalny". Nie może więc być tak, że ktoś, w reakcji na przepis nakazujący podać swój adres, podaje adres fałszywy, po czym uznaje, że on prawo wypełnił, bo miał podać swój adres zamieszkania, więc podał, tylko że on nie jest prawdziwy. Nie! Jeśli ustawa nie podaje, jakie ma coś być, to musi być rzeczywiście istniejące. Tak samo z numerem PESEL, tak samo w niezliczonych innych przypadkach. Inaczej po prostu narusza się prawo (bo choć podaje się coś, to brakuje temu cechy prawdziwości i realności, która zawsze powinna być, jeśli nic innego nie zastrzeżono). W związku z tym i zupełnie nieuchronnie, skoro łaska to darowanie kary, to darowaniu może podlegać, w prawie, tylko kara rzeczywiście istniejąca (tj. państwowo niekwestionowany byt), czyli musi być tak, że przestępca jest obecnie przez państwo karany albo przynajmniej w sprawie występuje kara jako państwowo niekwestionowany byt (może to przybierać formę najpierw ścigania takiej osoby, jednak w każdym razie jest to postępowanie karne wykonawcze). Jeśli państwo nie jest właśnie w fazie wykonawczej postępowania karnego, czyli po prawomocnym skazaniu (tj. nie zajmuje się wykonaniem czyjejś kary), to znaczy, że poruszamy się w sferze przypuszczeń, możliwości, ewentualności: nie ma tego, co być musi, wedle definicji. Gdyż łaska to nie "darowanie hipotetycznej kary", "darowanie ewentualnej kary", "kary już stwierdzonej ostatecznie albo możliwej w przyszłości", lecz po prostu darowanie kary, a zatem: kary rzeczywiście istniejącej, a nie będącej może w przyszłości dopiero bytem ustalonym. Dlatego też słusznie 3-tomowy PWN-owski Słownik Języka Polskiego z 1984 r. definiował prawo łaski jako "prawo darowania lub złagodzenia kary prawomocnie orzeczonej przez sąd, przysługujące głowie państwa, w Polsce – Radzie Państwa", co zresztą do dziś publikuje sjp.pwn.pl. Słusznie więc przecież głosi się, że ułaskawienie niewinnego (bo objętego domniemaniem niewinności) jest niemożliwe, ponieważ nie zachodzi tzw. hipoteza przepisu o ułaskawieniu (hipotezą tą, czyli założeniem, jest istnienie kary). To zaś, że łaska dotyczy tylko skazanych, sugeruje sama Konstytucja, skoro wyłącza z prawa łaski osoby "skazane przez Trybunał Stanu". Wydawałoby się to więc oczywiste, że musi być skazany. Ponadto politycy nie mogą móc uniknąć odpowiedzialności, to jest zła interpretacja prawa. Konsekwentnie więc, kompletnie niemożliwe konstytucyjnie jest umarzanie przez polityka czy to śledztwa w sprawach powiązanych z polityką, czy, zupełnie bez różnicy (bo śledztwo też ma te funkcje), komisji śledczej.
Na koniec (bo to i tak bardzo znane) niech jeszcze wyjaśnię dla osób zupełnie zielonych w tym temacie: zgodnie z samą istotą stosowania prawa przepis wtedy jest wykonywany, gdy są spełnione przewidziane w nim warunki, założenia (jego hipoteza). Na tym to polega, to jest takie wnioskowanie: zaszła sytuacja taka, to robimy tak (albo: "możemy zrobić tak", tzn. czasem przysługuje jakaś wolność i dodatkowe uprawnienie, aczkolwiek politycy to raczej zdecydowanie muszą zawsze coś robić, jest to zawsze spór o prawo, ale dla nich generalnie powinna być jedna właściwa ścieżka, w myśl naszej Konstytucji: oni są od realizowania prawa, a ustawy i wiążące się z nimi nakazy i zakazy – od realizowania Konstytucji). Toteż z powyższego – tzn. z istoty funkcjonowania prawa, opartej na hipotezach przepisów (wymienionych w nich wprost, np. w znaczeniu użytych słów, albo przyjmowanych implicite, gdy np. wiadomo, jaki jest kontekst i co musiało być wcześniej) – już bardzo jasno wynika, że łaska wchodzi w grę na pewno tylko po prawomocnym skazaniu. Nie ma tu rzeczywistego sporu, mogą być co najwyżej sprzedajni profesorowie, o czym wspomniałem np. tutaj na forum: http://forum.bandycituska.pl/viewtopic.php?f=11&t=7644. Nikomu normalnemu nie było potrzebne poszerzające rozumienie prawa łaski, sprzeczne, jak tu pokazałem, z jego istotą i znaczeniem pojęcia, natomiast Watykan, jak widać, od dawna za tym się rozglądał, tzn. od rzędu 40 lat. Przy tym, dodajmy, konieczność egzekwowania przez państwo zasad sprawiedliwości społecznej (fundamentalny art. 2 Konstytucji RP) wyklucza możliwość stosowania "łaski hurtowej", dla wielu (nawet bardzo wielu) naraz. Do kwestii sprawiedliwości społecznej zalicza się nie tylko równość, ale także egzekwowanie prawa (tkwi to w samej koncepcji sprawiedliwości), w tym także prawa karnego. Fundamentalną rolę mają w tym cele kary. Dlatego też nie jest dopuszczalne, by prezydent sobie to brzydko mówiąc "olewał". Oczywiście wszystkie te problemy rozwiązałyby nowelizacja, o której mowa w 3 końcowych akapitach mojej propozycji, do której odsyłam na dole tekstu nagłówkowego bloga. [zwiń dopisek] NIEWINNY, WIĘC NIE MA PRZESTĘPSTWA, WIĘC NIE MA KARY. Wedle prawa (Kodeks karny składa się z przepisów "Kto ... [zrobił coś złego], podlega karze" i stąd w ogóle mówienie o karze).
Odnośnie domniemania niewinności można tu też dodać, że dobrze, aby się ono kiedyś kończyło. W przypadku osób, które rzeczywiście są winne. Inaczej bowiem mamy dozgonnie państwowo zagwarantowaną nieprawdę: że oni są niewinni. Tymczasem nie można na nieprawdzie budować sprawiedliwego państwa (nakazanego w art. 2 Konstytucji). Dotyczy to takich spraw, jak np. proces o pomówienie, ale też bardziej kluczowych, jak np. kwestia losu skorumpowanych sędziów (nawet na dowolnie wysokim szczeblu itd.). Finalnie, wracając do kwestii naruszenia równowagi trójpodziału władzy, przecież co do zasady zrozumiałe jest, że nie każdy człowiek ma dostęp do prezydenta, taki bezpośredni, a prezydent sam z góry z własnej inicjatywy nie będzie jakichś tam śledztw czy spraw sądowych umarzał, skoro nawet mu się o nich nie donosi ani nie pokazuje akt. Tryb więc pozakodeksowy (w kodeksie jest pośrednik między prezydentem a skazanym: jest nim sąd, który wstępnie kwalifikuje wnioski o ułaskawienie) miałby w praktyce zastosowanie do spraw politycznych, a zatem takich spraw, w których poniekąd prezydent sam jest stroną. (Już tutaj czai się podstawowa niezgodność: z zasadą niedyskryminowania nikogo, tj. każdy ma być równy wobec prawa, oraz zasadą sprawiedliwości, gdyż podstawą cechą sprawiedliwego osądu i oceny jest to, że oceniający jest bezstronny i skupia się na kwestiach merytorycznych.) Grozi to, takie ułaskawianie co do spraw, w które prezydent sam czuje się jakoś zaangażowany – i to też wydaje się najoczywistszym zastosowaniem takiej nowej "kompetencji" prezydenta – umarzaniem spraw przeciwko samemu sobie przez prezydenta, pod płaszczykiem umarzania ich komu innemu, tymczasem jednak wiadomo, że to w toku śledztwa i pod naporem dobrze udowodnionych zarzutów dopiero, i to niechętnie, ludzie zaczynają wyznawać, kto też tam jeszcze był w mafii i kto im dawał plecy. Jeśli się sprawę z góry umarza, to tego nie ma: takie działanie szkodzi sprawiedliwości. To podobna sprawa, co umarzanie komisji śledczej przeciwko m. in. samemu sobie (tj. generalnie komisji przeciwko aferze, w której też jest się winnym). Konkludując: nowa rzekoma "kompetencja" prezydenta rażąco obniża skuteczność urzeczywistniania przez państwo zasad sprawiedliwości społecznej, jeśli miałaby być wdrażana w praktyce i ilekroć by ją wdrażano (zaś nakaz zapewnienia skuteczności realizowania prawa jest znaną dyrektywą konstytucyjną, nawet w samej jej preambule; uznaną też w orzecznictwie TK), nadto prowadzi do przekreślania odpowiedzialności w sprawach politycznych zamiast jej wzmacniania (mimo że Konstytucja idzie w przeciwną stronę, tj. przekreśla przedawnienie; przecież to bardzo niemoralne nie mieć rozliczenia z tego powodu, że aprobował, zlecał lub wykonywał przestępstwo polityk lub funkcjonariusz publiczny, to jest przecież właśnie rzecz najbardziej obrzydliwa), jest niezgodna z zasadą trójpodziału i równoważenia się władz, z niezawisłością sądu (tj. niepodleganiem – i to przede wszystkim na zasadzie oficjalnej, tj. np. zależności służbowej czy prawnej – innym osobom czy władzom), która jest prawem człowieka (źródła jego umocowania: preambuła Konstytucji – ost. zdanie, art. 5, art. 45 ust. 1, a także Konwencja europejska: art. 6, a także Międzynarodowy Pakt Praw Obywatelskich i Politycznych ONZ: art. 14 ust. 1), z prawem pokrzywdzonego do efektywnego śledztwa (uznane w orzecznictwie ETPCz) i do sądu (uznane w orzecznictwie TK), i do niebycia dyskryminowanym (a zauważmy, że wedle art. 126 ust. 2 Konstytucji RP podstawowym i fundamentalnym zadaniem Prezydenta RP jest "stanie na straży przestrzegania Konstytucji") oraz z domniemaniem niewinności i tradycyjnymi sposobami wykładni prawa (m. in. "incivile est, nisi tota lege perspecta, una aliqua particula eius proposita, iudicare vel respondore", wyryta też na gmachu SN, zresztą nie bez powodu pewnie ustawodawca wymyślił, że tryb postępowania przed Trybunałem ma być, jak podano, co do ogólnych zasad "taki, jak postępowania cywilnego": to doprawdy ważny zarzut się zrobi, że "incivile", bo "sędzia sam w swojej tu jakby sprawie może orzeka"), jak również sprzeczna z zasadą, że Prezydent swe zadania (znane przecież z Konstytucji) wykonuje na zasadach określonych w ustawach (zasadę tę podaje art. 126 ust. 3 Konstytucji), a nadto wszystko wskazuje, że ją już od dawna szykowało papiestwo w ramach swego spisku (mnóstwo poszlak, Czytelnik musiałby poklikać powyżej różne odnośniki) i wpływu także na państwowe wydawanie książek prawniczych, co jednak zawsze pozostawało tylko na marginesie poglądów polskiej profesury. Tego typu zapatrywania, co zaprezentowane przez Trybunał, zawsze były bardzo rzadkie i można podejrzewać, że przede wszystkim korupcją i naciskami podyktowane. Należy tu dodać, że art. 126 ust. 3 Konstytucji RP nie pozostawia swobody co do interpetacji prawa łaski prezydenta, ponieważ stwierdza on wyraźnie, że Prezydent "wykonuje swoje zadania w zakresie i na zasadach określonych w ... ustawach" (to są w ogóle pierwsze akapity Konstytucji na temat prezydenta, samo definiowanie jego roli – obok ejst też to, że jego pierwszym zadaniem jest stanie na straży przestrzegania Konstytucji). A zatem całe to dyskutowanie o "zakresie prawa łaski tego pierwotnego – zapisanego w Konstytucji" (próbuje się tu rozgrywać jakąś dychotomię i rozdźwięk, a prezydenta brać za kogoś, kto nie podlega pod zwykłe ustawy) jest zupełnie bezprzedmiotowe, gdyż Konstytucja wyraźnie w tej dziedzinie i w dziedzinie ewentualnie innych podobnych spraw wyraźnie odsyła wpierw do Konstytucji, a potem jeszcze do ustaw, zanim się stwierdzi, że coś nie jest ściśle sprecyzowane i wymaga głębszej (np. systemowej wewnętrznej) analizy.
edit 2019-06-21: Kolejny przykład tego, jak Trybunał administracyjnie ustawiono, by był cyt. "prezydialny": ich adresy e-mail. Można je oglądać na stronie http://trybunal.gov.pl/o-trybunale/kancelaria-i-biuro-sluzby-prawnej/. Żaden inny sąd tak nie ma.
(11:51)
Czytelnicy mogą łatwo zorientować się, że blog ten — a więc strona poświęcona relacjom z życia (w tym przypadku) jednej osoby — nie przedstawia zaledwie jakiegoś prywatnego punktu widzenia, który trudno w rzeczywistości zweryfikować, a więc i właściwie odnieść do swoich poglądów politycznych. Nie brakuje tu przecież dowodów na poważne nieprawidłowości zachodzące w kraju, poczynając od (1) nagranego telefonem nachodzenia Piotra Niżyńskiego przez masy ludzkie na mieście, skoordynowane w jakimś szale stalkingu i przyczepiania się do swej ofiary (były także podobne wideo z okna taxi), poprzez m. in. (2) sposób działania stron z ofertami nieruchomości zaprezentowany na obrazku (a są to strony blisko związane z wielkimi spółkami medialnymi), następnie także: poprzez (3) zlekceważenie problemu praktycznie ewidentnie sfałszowanych wyborów do Sejmu w 2015 r. przez wszystkie mass media — co dowodzi zupełnej niewiarygodności ich przekazu — oraz główne instytucje państwowe (PKW, SN) [instytucjonalne — bo nastawione na konkretny wynik łączny, co wymaga znajomości dotychczasowego wyniku dzięki znajomościom partyjnym czy w PKW, by na niego następnie wpłynąć — aroganckie fałszerstwo, hucpa, która ziściła się mimo udziału czy raczej przy udziale komitetów wyborczych wszystkich partii; więcej we wpisie "Zeznania i dowody"; zaś 15.06.2018 PiS jeszcze uniemożliwił demokratyczną kontrolę nad wyborami poprzez likwidację nagrywania i transmisji obrazu z kamer, tłumacząc to w zaledwie jednym zdaniu rzekomą z palca wyssaną "koniecznością prawną"], aż po (4) dowody o charakterze sądowym (protokoły z zeznań i rozpraw, akta spraw itp.) [i nagrane na wideo poszlakowe rozmowy (np. na temat tortury dźwiękowej)] oraz (5) wyjaśnienia samych pracowników prokuratury, co się tam dzieje. Pamiętamy słowa o korupcji ("wszystko przez »Izrael«", czyt. "żydostwo", czyli w znanym średniowiecznym stereotypie: chciwość i gromadzenie majątków) czy wyznanie sekretarki, która opowiadała, że w jej prokuraturze istnieje przestępczość podsłuchowa prokuratorów i że będzie ustawiać moje sprawy tak, żeby właśnie do takich prokuratorów trafiały ("Powód spraw ekonomiczny... Jak sprawa była, to będę dyspozycyjna — innemu sprawy nie damy" — oto zawierający te słowa wycinek całego wideo, przypominam też stenogram). Pisałem o ogólnym problemie tego typu, co "nie wiadomo, jakim cudem" następujące przegrywanie przeze mnie spraw, i przede wszystkim wyjaśniałem, jak to możliwe mimo rzekomej niezawisłości sądów, już na specjalnej podstronie "SĄDY", ale nikt tego odnośnika z nagłówka bloga nawet nie klikał; ta obojętność to może za sprawą tego, że mam tu na blogu głównie osoby szukające mnie w Google'u po imieniu i nazwisku, bo świeżo skryminalizowane (słyszały od np. spółdzielni mieszkaniowej, hotelu czy prokuratury/Policji personalia Piotr Niżyński albo widziały je w podsłuchowym radiu internetowym), a zatem bywają na mym blogu zwłaszcza osoby nieprzychylne oraz i tak poinformowane, nie szukające więc tu żadnych dowodów (któż inny by o mnie słyszał, po imieniu i nazwisku?...); a także [wg Google'a] mam tu co nieco osób oszukiwanych przez biura nieruchomości na zasadzie "przedpłata w zamian za oferty" [patrz opis problemu oraz dopisek zatytułowany "edit 2016-07-12" pod "Zeznaniami i dowodami"], a więc trochę takich osób, co to trafiają tu przypadkowo i w związku z innym tematem — tym niemniej tym niestety wyjątkowo nielicznym pozostałym polecałbym się zainteresować, jak żałosny jest stan polityczny naszego kraju.
A zatem, konsekwentnie, po kompletnie kompromitującym nagraniu z prokuratury (we wpisie z bloga były linki do widoku ulicy w Google'u, by było bardziej jasne, co to za budynek i okolice) przedstawiam teraz do kompletu coś z sądów, bo jaśnie łaskawie nam panujący prezydent Andrzej Duda zupełnie zlekceważył problem wprowadzenia do naszego porządku prawnego nielegalnych (w świetle bardzo stałej i długiej linii orzecznictwa strasburskiego) przepisów o przejmowaniu i wyprzedawaniu przez państwo innym właścicielom przedsiębiorstw bez żadnych rozpraw, bez postępowania dowodowego przed sądem — ustawę, mimo mych listów, podpisał, choć wiedział o jej kompromitujących wadach (co najmniej 6 orzeczeń ze Strasburga); nawet jedno-dwa zdania mi na te listy odpisano, "On" się nie chce tłumaczyć. (Pisałem o tym w długim dopisku edit 2017-03-21 pod poprzednim wpisem, tym z grudnia o procesorach.) Aby więc nie wykręcano się teoriami, że w sądach nie ma mataczenia w sekretariatach, przedstawiam tu poniżej, co mnie spotyka od jakiegoś października przy każdej sprawie, którą do różnych sądów wnoszę — ciągłe ewidentne ustawianie nrów akt (tzw. sygnatur spraw) przez sekretariaty, widać je na okładkach teczek [co do ich treści to podobno to papież mnie tak dręczy, patrz też tutaj]; podaję tu takie incydenty manipulacji w kolejności raczej chronologicznej, od najwcześniejszych (ostatnio po prostu co jakaś sprawa, to tak mi się robi). Proszę klikać odnośniki na czerwonym tle (dokładne rozkłady czasowe nagrań widać pod samym wideo na YouTube, w rozwijalnym opisie tekstowym od publikującego) — poniżej przykłady "potyczek" Piotra Niżyńskiego z organami ochrony prawnej, czyli filmy wideo z czytelni akt (pokazujące też od zewnątrz budynki sądów i prokuratur): [te wideo są dobrej jakości (full HD 60 klatek/s), a więc tekst powinien być dobrze widoczny; jeśli tak nie jest, proszę kliknąć ikonę korbki w pasku pod filmem w YouTube i dobrać w razie potrzeby lepszą jakość]
Najwyższy Trybunał Sygnatury Apostolskiej — i nie ma dyskusji! Nici z wszelkich apelacji!
Pamiętajmy, sekretariat to w każdej instytucji zajmującej się realizowaniem prawa ten ważny jej organ wewnętrzny, który odpowiada za przydzielanie przychodzących spraw do poszczególnych obsługujących je funkcjonariuszy publicznych (np. sędziów). Ponadto sekretariaty zakładają teczki, przygotowują niektóre pisma oraz przekazują wszystkie przychodzące pisma do sędziów, a wychodzące bodajże zamykają w kopertach i przekazują je do działu ekspedycji poczty (np. w ramach biur podawczych, bo oddawanie poczty listonoszom jest typowo obsługiwane na parterze budynku). Jednakże tutaj najistotniejsze jest to, że to za pośrednictwem sekretariatu sprawa trafia do tego, a nie innego sędziego (a może on być przestępcą, co więcej, można z nim nawet uzgadniać szczegóły, jak sprawa się zakończy — rozmowy z telewizją, czyli ośrodkiem śledzenia i dręczenia mnie złożonym ze "spikerów", odbywają się tekstowo przez Internet przez komunikator internetowy — czat 1-na-1). W prokuraturze mieliśmy już przykład na to, że sekretariat to świetne miejsce dla nadużyć, a tu widzimy co? Szczególne zainteresowanie Piotrem Niżyńskim. Czyż trzeba jeszcze jakichś dowodów?... O złej woli sądów (ba, przestępczości ich ludzi) świadczy dla mnie już to, że gra tam tortura dźwiękowa, gdy ja jestem w okolicy. Tutaj zaś mamy dowód na matactwa najgorszego rzędu, "uwalanie" spraw, z czym spotykam się ciągle, bo wyroki ustalają spikerzy i jeszcze niemalże robią to przy mnie, mówiąc o tym wobec mnie, czasem wprost, a ostatnio (w ważniejszych sprawach) częściej wg taktyki (zaraz po wypowiedzi sami się do niej przyznają) "mówić na odwrót, żeby było, że nie jesteśmy skontaktowani". Tak czy inaczej ciągle mi mówią o korupcji, ciągle spotykam się z rażąco błędnymi orzeczeniami, a tu takie kwiatki! Przeciwko rażąco jasnym dowodom zaprezentowanym powyżej nie można wysuwać jakiegoś stanu kontentacji polityków typu Andrzej Duda, ich zadowolenia z sytuacji i zaufania czy to do mediów, czy do sądownictwa. Mamy tu twarde fakty, niestety urzędowo robione w sądach, wskazujące na to, że nie jestem tam zwykłą osobą, lecz kimś, przeciwko komu uporczywie gra w swoje gierki sam sąd. Od siebie dodam, że (z wyjątkiem spraw przeciwko komornikowi) zawsze ostatecznie sprawy sądowe jak dotąd przegrywałem, z wyjątkiem jednej o wykroczenie, którą wygrałem dzięki przedawnieniu. Proszę zresztą spojrzeć np. na powyższe akta. [Ktoś mógłby ewentualnie jeszcze próbować podnieść zarzut, że komputery sądowe (program Currenda) normalnie przyznają sygnatury nie jakieś tam losowe, tylko po prostu kolejne, a więc można by osiągnąć pożądane numery za pomocą zasypywania sądu kolejnymi sprawami (identycznymi zapewne, bo nie mam aż tyle konfliktów, które potrzebuję rozwiązać), aż wreszcie któraś z nich będzie miała nr właściwy. Jednak łatwo się przekonać, że tak w moim przypadku nie jest. Jakby ktoś miał wątpliwości, niech dzwoni i próbuje zamówić akta o numerach sąsiednich. Panienki z Biura Obsługi Interesantów, swoją drogą też często agentki od monitoringu (a więc od świadomego pomagania w torturze z podsłuchem; zamieszani w to są nawet sędziowie), zapytają dla weryfikacji co najmniej o to, kto będzie przeglądać. Jeśli osoba niefigurująca w sprawie, jakiś Piotr Niżyński w sprawie zupełnie kogo innego, to akt zarezerwować do czytelni nie powinny.] To z sądów też ostatnio przyszły, pamiętajmy, informacje na temat "sprawy oskarżonego K.W., co to Piotra Niżyńskiego zaczął nielegalnie dotykać" (inicjały Karola Wojtyły, sprawa kojarząca się z pedofilią, proszę czytać o tym np. we wpisie "Zeznania i dowody", jest tam też odnośnik do szerszego omówienia problemu [nie zapominajmy też o wykreowanym we Włoszech koło papieża miliarderze i polityku o specyficznie (swojsko i znacząco) Polakom brzmiącym nazwisku Berlusconi, o Maastrichcie (1991/92) i Lizbonie (ta to już ściśle tylko dla Polaków ma znaczące z seksualnością kojarzące się brzmienie, mianowicie ze słowem "lizać") i o innych takich dziwnie brzmiących polsko-międzynarodowych kluczowych dziełach politycznych, o Peterze Saundersie, co po polsku znaczyłoby: dźwiękowcu, którego sam papież Franciszek wytypował na szefa komisji do spraw badania nadużyć seksualnych wśród duchownych, wreszcie także o tym, że informacja o pedofilii jako bodajże sposób tłumaczenia się z polityki dotarła, jak się zdaje, nawet do niektórych osób spośród ludu amerykańskiego, nie tylko do polityków — patrz fragment listy doborów po nazwisku dotyczący ircd-ratbox. Polecam także stronę z zapiskami, bo telewizja do dziś ma skłonność do notorycznego i dającego się we znaki molestowania seksualnego i nadużyć (rozkręciło się to na poważnie w czerwcu 2013 r., mniej więcej wtedy, gdy w programach informacyjnych TVP znowu maglowano temat ofiar pedofilii w Kościele); w każdym razie problem w telewizji jest, a o sukcesach pedofilskich poczynań nawet doniesiono memu ojcu wiele lat temu — patrz opis problemu na podstronie o papieżu po kliknięciu "rozwiń fragment". Na tej podstronie (np. w kalendarium na samej górze przy nagłówku) jest zresztą też o tym, jak to jeszcze pod koniec 1991 r. — czyli na krótko przed początkiem podsłuchu i mniej więcej wtedy, gdy zakonnik Bergoglio (obecny papież) przeniósł się z zakonu do kurii biskupiej, co bardzo nietypowe — nasz muzyk metalowy (czy aby nie z zewnętrznej inspiracji?) zmienił pseudonim z "Holocausto" na "Nergal" (a przecież czołowy polityk kojarzący się z Holocaustem, Hitler, był znany z surowych obyczajów, zresztą nieżonaty praktycznie całe życie).]). Sądy więc ostatnio trafiają w rolę dekonspiratorów prześladowczo-podsłuchowego procederu, wydając na temat jego istnienia niejako wyrok, choć nieformalny. [edit 2017-06-13: Wracając jeszcze na chwilkę do problemu MoleStowania seksualnego mnie w dzieciństwie (MS kojarzy się jeszcze z innym słowem), to chciałbym w tym kontekście wskazać na dziwną zbieżność z procesem beatyfikacyjnym Jana Pawła II. Za cud przyjęto uzdrowienie zakonnicy o inicjałach MS-PN (moje inicjały to PN). Tak, ta kreska-łącznik pośrodku to tak w oryginale jest (Saint-Pierre), w personaliach. Obleśny podtekst.] [Inny "jak cholera" dla mnie wiarygodny cud szpitalny związany z tym papieżem to... — rozwiń komentarz (oczywiście tylko pod warunkiem, że takie rozważania nie ranią Twoich uczuć...) ozdrowienie Wandy Półtawskiej (dra psychiatrii), koleżanki Jana Pawła II, której dziwnym trafem zdiagnozowano raka; jej to się przytrafiło, a nie komu innemu, bo generalnie nie tak dużo ludzi na to choruje, a tymczasem Jan Paweł II dużo koleżanek przecież nie miał. Miała podobno modlić się do ojca Pio (tego samego, którego stygmaty św. Jan XXIII nazwał w liście oszustwem — nawet po gruntownych badaniach w Watykanie nad gojeniem się jego ran — a przecież chyba każdy kardynał włoski wie, że pomawiać, bezpodstawnie oskarżać to się nie powinno...), innymi słowy: do ks. Pio z Piotrowni (po włosku miejscowość ta nazywa się Pietrelcina) i od tego jakoby ozdrowiała — przy czym pierwszym warunkiem takiego wniosku jest tu oczywiście jeszcze wiara w uczciwość szpitala, który u niej tego raka wykrył (przypomnę tu tylko Kaczyńskich, z tą ich niewiarą w cuda czy znanym ateistą ministrem Religą na czele resortu zdrowia). I co jeszcze się okazuje? Ta pani to doktor psychiatrii, ma więc nawet dość wysoki tytuł naukowy i zawód lekarski, specjalizację o chorobach psychicznych. A więc i tutaj te typowe klimaty, kojarzące się też z Wacławem Niżyńskim i mą matką, a z drugiej strony z Watykanem (był zresztą też taki film, "Bóg Niżyński"...), bo p. Półtawska to też profesor Papieskiej Akademii Teologicznej. Ileż to razy przecież mnie jacyś psychiatrzy na zamówienie państwowe pomawiali — takich przypadków niewątpliwie trochę było; zaś ambulanse to jeżdżą za mną na co dzień. Watykan, psychiatria represyjna, szpitale — mnie się to wszystko z jedną grupą kryminalną kojarzy. — ukryj komentarz]
Spodziewana przestępczość sędziów związana ze śledzeniem Piotra Niżyńskiego (ewidentne powyżej; jej elementy to korupcja, nielegalne ustawianie spraw podczas ich przydziału, a także praca od czasu do czasu przy monitoringu połączona z podsłuchiwaniem, pomocnictwem przy podsłuchu-namierzaniu ofiary i ze stosowaniem podglądu ekranu, z czym także wiąże się nielegalne przyjmowanie niewpłaconego podatku, wreszcie także ze swoistymi "pielgrzymkami" z obecnością agenta w sąsiedztwie na sesjach podglądania mych ekranów oraz ewentualnie uskuteczniania prywatnych rozmów tekstowych z telewizją) — oczywiście tylko chętnych na to wszystko sędziów, choć (z powodu braku kontaktu) obawiam się, że innych dziś już nie ma — oraz przestępczość związana z wyremontowaniem ich sądów, którego do dziś nie cofnięto mimo dręczącego i bardzo męczącego, obezwładniającego umysł dźwięku (patrz wpis Zeznania i dowody), muszą świadczyć o głębokim upadku morale, o braku kwalifikacji etycznych wymaganych w tym zawodzie. To nie jest rzecz, którą można lekceważyć lub na którą nic poradzić się nie da. Za takie rzeczy są zmiany personalne, reformy i co najmniej, przede wszystkim, rzetelne śledztwo policyjne. To przyzwolenie, z którym się spotykamy, przyzwolenie połączone z milczeniem na temat Piotra Niżyńskiego, jest żenujące i urąga najbardziej elementarnym standardom sprawiedliwości. Państwo staje się prostackie, a nie sprawiedliwe, przy takim zamiatanym pod dywan, zinstytucjonalizowanym śledzeniu i "stręczeniu" sądowym. [edit 2018-07-11: Dlaczego z prezesem sądu tak trudno się spotkać i zamienić słowo (dawniej tak nie było)? Zapewne motywem tego odwracania się plecami do ludności jest to, że oni chcą mieć zapewnioną intymność korzystania z ICQ. Do kontaktów z grupą przestępczą telewizyjną.] (Większości Polaków ten problem bezpośrednio nie dotyczy, tym bardziej, że sędziowie normalnie starają się dobrze orzekać, wiedząc dziś już raczej, o ile są przestępcami, że zapewne i oni kiedyś będą sądzeni, w tym także z tego, czy nie wyżywali się na Bogu ducha winnych ludziach w sprawach politycznych. Głupotą byłoby robić tu coś, czego nikt w skali masowej, przystępnie dla ludności i tak nie nagłośni — za to ręczę — ale za co potem będą całe lata więzienia dla takiego sędziego. Natomiast pokazane tu symptomy zepsucia powinny u Czytelników zapalać bardzo ważną "czerwoną lampkę", z której powinno wytrysnąć wielkie NIE wobec obecnych milczkowatych elit politycznych, które nie potrafią przepuścić przez swe usta czy choćby poselskie i partyjne strony internetowe personaliów "Piotr Niżyński".)
W świetle tego wszystkiego warto jeszcze wspomnieć o tym, że mają Państwo naprawdę szczęście — patrząc z punktu widzenia obywatelskiej dojrzałości i zainteresowania sprawami państwa — że da się o antyludzkim skorumpowaniu czy zepsuciu sądów jeszcze czytać w Internecie. Bardzo blisko jest już bowiem cenzura Internetu, odpowiedni art. 15f Ustawy o grach hazardowych (tekst jednolity) wejdzie w życie od 1. lipca; to Minister Finansów, wedle prawa, będzie odpowiedzialny za publikowanie listy domen internetowych, do których żaden Polak dostępu ma nie mieć. A zatem klosz ochronny pomiędzy Polakami a Internetem; choćbyśmy bardzo chcieli gdzieś się dostać, a serwer w Internecie jak najbardziej będzie (np. gdzieś za granicą), to teraz za sprawą naszych władz, naszego państwa po prostu, TO JUŻ MOŻE NIE BYĆ MOŻLIWE. [edit: Co to w ogóle za nadużycie władzy, wręcz swego rodzaju kradzież własności społecznej, że pojęcie "Internet" zaczerpnięte z działalności prywatnej (firmy telekomunikacyjne) oraz badawczej trafia do prawa! To trochę tak, jak pisać ustawę o jakiejś wybranej cudzej firmie. Zresztą dziś jest jeden Internet, jutro ta sieć może się rozpaść i może być niejasne, co tym Internetem jest; nie ma on przecież żadnego nru identyfikacyjnego, żadnego PESEL-u ani KRS (oczywiście na razie mniejsza z tym, ale pokazuje to, jak politycy wtryniają nos w nieswoje wynalazki i w życie prywatne Polaków).] Niektórzy może sobie myślą, że jesteśmy "Polaczki", naród małych ludzi, których trzeba chronić przed światem, bo jeszcze się zgorszą, a tym, kto nam będzie cenzurował i wytyczał szlaki dobre dla naszych umysłów, będzie Minister Finansów i jego ludzie np. z izb administracji skarbowej. Mniejsza już z tym, że takie kształtowanie obiegu informacji jest prawdopodobnie niekonstytucyjne, tzn. nie spełnia warunków ograniczania wolności obywatelskich wytyczonych w art. 31 ust. 3 Konstytucji (m. in. nie jest to sprawa porządku "publicznego" ani moralności "publicznej", gdyż chodzi tu raczej o spółki działające za granicą; równie dobrze Polacy w swych mieszkaniach mogliby z nimi korespondować np. SMS-ami czy, wg dawnych metod, nawet jakimś telegrafem czy pocztą) — jest to sprawa jak najbardziej prywatna, w którą Państwo nie powinno się wtrącać, gdyby szanowało prawo ludzi do prywatności, do zajmowania się w życiu prywatnym tym, co lubią. Nie jest takie wtrącanie się w Internet też konieczne dla ochrony zdrowia, takiej konieczności nigdy nie było i nadal jej nie ma, problem jest w dużej mierze przesadzony, a sprawa jest dobrowolna, pojęcie "choroby" i "zdrowia" w zakresie, w jakim dotyczy ulubionych rozrywek, jest wręcz poważnie naciągnięte. Ale przejdźmy do tego, co pewnie najpiękniejsze zdaniem PiS-owców, czyli — abstrahując już od tego, czy jest legalna, a moim zdaniem najprawdopodobniej nie — do tego, co ta ustawa w praktyce może wprowadzić. Otóż od 1. lipca to, czy w (nowo kreowanym teraz) polskim okrojonym Internecie jakaś informacja będzie dostępna, zacznie zależeć od systemu prawnego [w sensie: od aparatu urzędniczo-sądowniczego, czyli NIE od demokracji: zachodzi tu naruszenie Konstytucji, gdyż pozbawieni zostajecie Państwo możliwości pozyskania informacji o tym, co na danej stronie internetowej (tak, jak ją prowadzi konkretny podmiot) rzeczywiście w danej chwili jest serwowane, udostępniane — nie ma możliwości sprawdzić, czy słusznie trzyma ją na liście blokowania Minister Finansów (a obecnie też PiS wprowadza takie samo prawo dla KNF-u odnośnie innych tematów), nie skontrolujecie, czy to słuszna decyzja. W związku z tym ograniczona zostaje Państwa wolność pozyskiwania informacji z art. 54 ust. 1 Konstytucji RP (przyp. z 26.09.2018 r.).], a to oznacza, że w praktyce od administratora sieci komputerowej ministerstwa. "System prawny" bowiem — czyli w istocie, jak widać na powyższym wykazie spraw, niemal jawne bandziorstwo [zachęcam np. do kliknięcia VI RNs 159/16: w opisie na YouTube wytykam, jak pani z obsługi ogłasza tam "śledziłam Piotrka"] — opiera się zwłaszcza na świadkach, a wrażenie świadków odnośnie tego, co w Internecie "jest", zależy od funkcjonowania ich sieci komputerowych, to zaś zależy od ich technicznego zorganizowania, czyli od poszczególnych administratorów. Doświadczony administrator może w 2 minuty przekierować ruch z jednego tzw. adresu IP na inny adres IP, co będzie widoczne tylko dla ludzi włączonych w jego sieć (np. ludzi pracujących w budynku ministerstwa). Zamiast właściwej strony www może więc wyświetlać się zupełnie inna. Oczywiście nie zrobi tego człowiek porządny, przysłowiowy "katolik", co to przed sądem nie skłamie; jest to oczywiście wielkie świństwo, zwłaszcza wobec osób, które samotnie redagują coś w Internecie, ale może nawet wobec małych 2- czy 3-osobowych firemek. Jest natomiast wielki problem w udowodnieniu takiego matactwa. Nie wiadomo, czy w ogóle ono było, a jeśli nawet udowodni się, że tak, to nie wiadomo, kto je zrobił. Czy (1) administrator sieci lokalnej w ministerstwie, czy (2) admin z Telekomunikacji Polskiej, czy (3) admin z firmy zajmującej się łączami międzynarodowymi (typu np. słynnej Telii), czy wreszcie (4) admin dużej sieci (jak np. u nas Orange) np. niemieckiej, jeśli by serwer, na którym strona internetowa jest obsługiwana, stał np. w Niemczech, albo nawet (5) admin w serwerowni, w której przechowywany jest serwer obsługujący daną stronę www. Każda z tych możliwości wchodzi w grę i trudno doprawdy przeprowadzić wyczerpujące i satysfakcjonujące postępowanie dowodowe, zwłaszcza, że sądy administracyjne wykazały się np. wobec mnie 3 razy pod rząd bardzo złą wolą, "orzekaniem" skandalicznym (wmawianie mi, że moja skarga była o czym innym, po czym niedopuszczanie jej do rozpoznania "na podstawie niepodważalnego orzecznictwa z lat 70-tych", co powtórzono wbrew mym protestom w kilku poszczególnych sprawach w WSA i analogicznie w NSA, gdzie jeden sędzia od drugiego kopiował te same bzdurne uzasadnienia, dlaczego mi sprawę odrzuca, zmieniając tylko 1-2 zdania), lekceważącym akademickie standardy (dwója by się na uczelni należała za rozumienie pojęcia "administracja publiczna"). A zatem administratorzy sieci komputerowych, np. tej w ministerstwie, mają często w rękach narzędzie, z pomocą którego można popełnić przestępstwo doskonałe, jeśli ktoś w ogóle dopatruje się w tym przestępstwa (oszustwo komputerowe? fałszywe zeznanie? być może może się obyć bez żadnego nawet...). Wyobraźmy sobie: administrator sieci chce kogoś w Internecie zniszczyć czy spróbować zniszczyć, co zrobi? Poprosi znajomego, by wysłał skargę do ministerstwa, że na jakiejś stronie internetowej jest hazard. Sam zaś przekieruje tę stronę internetową na jakąś z nielegalnym hazardem, dotychczas nie rozliczoną czy np. właśnie przygotowywaną do usunięcia. Następnie w ministerstwie znajdą się świadkowie: jeden świadek, drugi świadek, w zasadzie tyle, ile się chce, może się znaleźć, że faktycznie ta strona (np. www.nielegalnie.pl) zawiera jakiś nielegalny hazard. W efekcie zostanie wydana w imieniu ministra decyzja o jej ukryciu przed Polakami [edit 2018-09-27: bo tak poza tym, abstrahując od tego kraju, to świat ją widzi]. A przekręt ten można zrobić kompletnie bezkarnie: nie udowodni się, kto był odpowiedzialny, prawdopodobnie nawet sąd uzna, że faktycznie na danej stronie internetowej był hazard (chyba, że ktoś ma naprawdę dobre dowody przeciwne). I to jest poziom polityczny, do którego doszliśmy! To jest plan PiS-u na bezpieczeństwo wolności Internetu! Wstyd, hańba, po prostu wstyd mi za wyborców PiS-u. I tyle. Proszę łaskawie przekazywać sobie informację o tym blogu (pamiętajmy też o przeglądarce internetowej www.torbrowser.org
, która co do zasady jest odporna na próby cenzury), może wreszcie ktoś poważnie podejdzie do tego, o co ja prosiłem ponad 60 posłów opozycji, Rzecznika Praw Obywatelskich oraz Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego, czyli do zwalczania tej złej ustawy. Także my wyborcy mamy coś do powiedzenia w tym temacie. Powinien teraz nastąpić bojkot PiS-u, wstrzymanie poparcia i nie powinno im zostać nawet 10% w sondażach, dopóki nie uderzą się w pierś i ustawy nie wycofają. Od braku poparcia powinni przecież zmięknąć. — Co jeszcze zrobił PiS przeciwko wolności Internetu? Zmienił ustawę o instytutach badawczych, tzn. o NASK-u (instytucie prowadzącym rejestr domen .pl). Za PO w ogóle powstała ta forma prawna "instytut badawczy" z myślą, jak mniemam, o NASK-u, bo to największy moloch; co do zasady przeniesiono do tej formy prawnej część jednostek badawczo-rozwojowych. Obecnie zaś, po niedawnej PiS-owskiej zmianie prawa, dyrektora NASK-u (ogólnie instytutów badawczych) od kilku miesięcy dowolnie powołuje i odwołuje Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Oto link do ustawy w Internetowym Systemie Aktów Prawnych Sejmu, proszę tam przejrzeć sobie np. Tekst ogłoszony (art. 24 i 26) i "Akty zmieniające" (albo od razu Tekst ujednolicony). Końcówka ".pl" to teraz jak ".gov.pl". Zapanowała oficjalnie zupełna podległość i wasalizm dyrektora NASK-u względem rządu, mogą dla nich kasować domeny (znam sporo takich przypadków, sprawa jest w sądzie), ewentualne ograniczenia są tylko sądowe (konieczność zapłaty odszkodowania, z czym wiąże się możliwość popełnienia przestępstwa niegospodarności) i wizerunkowe (choć obecnie klika medialna pozwala rządowi na aż za wiele, w tym nawet bodajże na zabójstwa: za czasów obecnego np. policjantka z Opola Anna Gajek, ze 2-3 osoby kojarzące się ze śmiercią Popiełuszki w szpitalach (dzień wcześniej pojawiło się coś o nim na blogu w dopiskach), a także wypadki samochodowe oparte o wywołany najpewniej poślizg: poseł Rafał Wójcikowski, dwie siostry zakonne-służki [i zderzenie pociągu z autem w Raciborowicach]).
Pamiętajmy wreszcie, że zły stan sądownictwa to nie powód, by bandyci je reformowali. Bandytą zaś byłby w polityce ten, kto byłby świadom istnienia opisywanego tu na blogu skandalu (w praktyce tak jest powszechnie), udawał może nawet, że go rozwiązuje, a mimo to by go nie omawiał publicznie (trzymając więc pokrzywdzonego w poniżeniu i bez powetowania mu tego poniżenia), lecz próbował jakoś cicho zakulisowo coś załatwiać (co? zamykanie spraw?). A zatem nie wierzmy w żadne obecne reformy. Najpierw wprowadzenie do mediów tematu o Piotrze Niżyńskim, nie mającego zresztą nic wspólnego z informacją niejawną (por. warunki wstępne istnienia "nieuprawnionego" ujawnienia, czyli braku wolności rozpowszechniania informacji, wytyczone w art. 31 ust. 3 Konstytucji) — dopiero później można licytować się w pomysłach na reformy.
edit 2017-11-14: W ramach słowa komentarza na temat potencjalnej genezy złego stanu sądownictwa, obok korupcji finansowej (niepłacenie podatku dochodowego a zamiast tego dawanie go po bandycku "do ręki"), chciałbym tu zauważyć, że są w Polsce zawody wyjątkowo uprzywilejowane (a do tego "książęta" z immunitetem), w których pełni się wprawdzie pewną funkcję państwową, pobiera się pieniądze jak za zwykły etat, ale zazwyczaj nie siedzi się w tym czasie w pracy ani nie wykonuje zadań służbowych (lub np. jest tak co najwyżej przez średnio połowę dni roboczych w miesiącu). Wiedzie się zamiast tego życie prywatne, jakie się lubi: fajnej małżonki, mamy, oddaje się rozkoszom łóżkowym czy nawet doucza się intelektualnych powodów, dla których zdaniem niektórych nie ma sensu wierzyć w Boga... Czasu w każdym razie na rozwój zainteresowań prywatnych takiej osoby jest mnóstwo. Na pensję to nie wpływa, a jest zdecydowanie wysoka (np. w sądzie rejonowym sędzia zarabia zależnie od stażu pomiędzy 2- a 2,5-krotnością przeciętnego wynagrodzenia brutto wynoszącego 4220 zł, tyle, że on je całe dostaje "do ręki", o ile jest przestępcą, a tak może być w przypadku nawet prawie wszystkich, w każdym razie teraz pewnie starają się dobierać zwłaszcza takich skorych do bandziorstwa telewizyjnego; w okręgowym mnożnik to pomiędzy 2,36 a 2,92, a w apelacyjnym 2,75 do 3,23; informacja o uczestnictwie sędziów w przestępczości podsłuchowej pochodzi od samej TV/spikerów). Akta w tym czasie wypoczynku (większość tygodnia, nawet znaczna!) czy inne zajęcia służbowe są daleko — np. w budynku sądu. Do takich zawodów zalicza się nie tylko zawód sędziego, ale i prokuratora (oba chyba co najmniej od czasów PRL, a na pewno sędziowie; prokurator poza tym także ma immunitet), a poniekąd nawet policjanta. (Odstawmy tu na razie na bok politykę: posłów, ministrów, prezesa np. telewizji...) W przypadku Policji trzeba tu wziąć pod uwagę kwestię wcześniejszej emerytury po bodajże 20(?) latach służby (tak, iż trzydzieści ileś lat to średni wiek funkcjonariusza) i wspomniane uchylanie się od oficjalnej pracy, które zawdzięcza się podobno jeżdżeniu za mną w terenie (gdy mnie widać, wciska się odpowiednią opcję w smartfonie, by doszło do przekazania położenia telewizji [edit 2021-01-04: stara koncepcja; w rzeczywistości w użyciu jest chyba zwykły radiowęzeł]), są to ich swoiste "wolne" dni (stąd może to chwytliwe hasło PO: "plan na poprawę w Policji? mniej policjantów za biurkami, więcej na drogach" — i oto jego prawdziwe znaczenie, namierzanie mnie w terenie dla TV; praca autentycznej drogówki, jeżdżącej radiowozami i w mundurze, to pewnie mimo tej zmiany może ze 30-50% czasu pracy albo jeszcze gorzej). Przecież patrząc na budynki Policji a także na ogólną liczebność tej służby, np. w Warszawie (bodajże ok. 10 tys. ludzi), można zachodzić w głowę, jak tyle funkcjonariuszy (czy choćby pół tej ilości samochodów) po podzieleniu przez liczbę np. komend rejonowych i komisariatów (kilkanaście+KSP) oraz uwzględnieniu proporcji związanej z etatem (40h : 168h, czyli podzielić tu jeszcze przez ponad 4) mogłoby się mieścić w tak niedużych w sumie gmachach. Albo i jeździć oficjalnie po mieście (trzeba mieć też czym! jakieś zmiany są, gdzie te wszystkie auta można spotkać o stałych porach i ile ich jest? trochę pod budynkami Policji faktycznie stoi, owszem, ale i tak za mało, nawet po dodaniu pojemności budynków). Przykładowe wyliczenie: załóżmy, że w Warszawie jest aż 15 jednostek (budynków) Policji o jednakowej uśrednionej wielkości (w istocie mniej, niektóre to bardzo małe punkciki bez znaczenia, czyli dokonuję tu w istocie przeszacowania na korzyść "dobrej Policji, bez skandalu"); jest 10. tys funkcjonariuszy, czyli średnio 2380 powinno w danej chwili pracować. Na jedną jednostkę przypada więc ŚREDNIO ok. 158 ludzi pracujących w danej chwili. Oczywiście to średnia dobowa; w ciągu dnia może tego jest więcej, w nocy mniej, np. Policji kryminalnej w nocy pewnie mniej. Mniejsza z tym, uśrednijmy. W typowym budynku przesiaduje w danej chwili np. 50-70 policjantów, wliczając sekretarki, dyżurnego itd.; aut przed nim o dowolnej porze widać może z 20, nie więcej (gdzie mieliby się spotykać? kiedy zmieniać?...) — dodajmy więc nieco "awansem" nawet drugie tyle, tj. 40 policjantów (20 × 2); zostaje, mimo najlepszych chęci, mimo korzystnych przeszacowań, 48-68 "zgubionych" policjantów. Co właśnie robią, skoro niby teraz realizują swój etat? ... Prywatne auta i ubiór są wtedy w użyciu (już nieraz takich gliniarzy wobec mnie stosowano w różnych kontrowersyjnych akcjach, zawsze jednak np. z odznaką czy np. jedną z 2 rzeczy: radiowozem albo mundurem), a zadanie jest kryminalne — telewizyjne. Spikerzy nigdy nie ukrywali przede mną tej prawdy gadając i torturując mnie. Przytoczyłem ją powyżej; również na drogach się to zgadza z wiekiem i płcią tych, co dookoła mnie przejeżdżają co rusz nawet w cichych mało istotnych zaułkach. (A przecież sieć funkcjonariuszy oplatająca kraj świetnie się do roli kierowców namierzających mnie o każdej porze dnia i nocy nadaje. Podejście zawodowe do dręczenia; dyscyplina; dostępność w każdym miejscu.) Podobnie zła sytuacja jest może w innych polskich metropoliach. A trzeba pamiętać, że np. ja jestem śledzony od 1992 r., więc może tak to wygląda od lat 90-tych, że część czasu pomagają TV na drogach, drugą część nie pracują lub np. podsłuchują przy bandyckim monitoringu w swoim zakładzie pracy, a przez część mają dyżury służbowe. Jednak miało tu być o przywilejach z naciskiem na niepracowanie, a odchodzę nieco od tematu, więc przytoczmy przykład "sztandarowy". Sytuacja jest zupełnie jasna w przypadku sądów i prawie jasna w prokuraturach. Tam się pracuje raz na jakiś czas na dyżurze, tak poza tym są jeszcze czasem rozprawy (bynajmniej nie codziennie, a w prokuraturze to podobno w ogóle rzadkość jakaś sprawa z prokuratorem obecnym osobiście w sądzie). Co do sądu to stwierdziła mi to wyraźnie niedawno jakaś pracownica Biura Obsługi Interesantów Sądu Rejonowego dla Warszawy-Pragi Południe (sędziowie bywają tylko wtedy, gdy mają rozprawy lub "dyżury": w tym drugim chodzi zapewne nie tylko o monitoring, tzn. torturowanie mnie przy kamerach poprzez podawanie położenia, ale i o standardowe zajęcia w rodzaju np. rozpatrywanie wniosków o tymczasowe aresztowanie, bo muszą być tacy sędziowie, skoro w ciągu trwającego 48 godz. zatrzymania często musi być przez sąd wydane postanowienie w przedmiocie aresztowania lub nie; również w sprawach cywilnych jest sporo zajęć i po prostu trzeba poślęczeć przy aktach). W poniedziałek kazano mi przyjść w piątek po prostą, wręcz głupią sprawę — zgodę sędziego na odpis poświadczony z akt sprawy dla mnie jako strony. Minister Gowin zauważył nawet na swym blogu, że liczni sędziowie nie brali udziału w orzekaniu ani razu w ciągu miesiąca (wzywał do oddania pieniędzy); podobna sytuacja, pod hasłem "sędzia w stanie spoczynku", zastępuje w tym zawodzie emeryturę (przysługuje bodajże w tym stanie nadal, może nawet tak samo, bardzo wysoka "pensja"). Pokazuje to, jakie to są przywileje. Przypomina taki żywot nieco życie panienki lekkich obyczajów (pod względem beztroski i nadmiaru wolnego czasu), nie mam tu na myśli oceny od strony moralnej, choć jak widać też jest tragicznie. Sąd jest tylko miejscem spotkań uczestników postępowania i sędziów, choć przez ułameczek czasu też oni tam bywają (ale wystarczy policzyć, ile ich jest, a ile np. miejsc dla sędziów przy poszczególnych wydziałach). W prokuraturze jest podobna sytuacja. Podejrzewam, że pracują tam przez rzędu połowę dni roboczych albo i mniej. Raz np. trafiłem na swego prokuratora, bez specjalnego umówienia, ale też często kontakt okazuje się niemożliwy. Podsumowując więc te rzeczy — a także to, jak duże pieniądze dostają tacy "goście" sądowi, wizytanci prywatnych pokoików do czytania akt — można spodziewać się, że sędziowie obawiali się konfliktu z rządem i mass mediami o te przywileje, o te korzyści osobiste, dlatego tak tłumnie przystąpili do nadużyć przeciwko mnie osobiście (nie tylko orzeczniczych), związanych z nagonką w Telewizji Polskiej. W każdym razie wiecie już Państwo, jeśli by były wątpliwości, skąd się biorą opóźnienia w reagowaniu na pisma procesowe kierowane do sądów — do czego w większości sprowadza się "czas na ich rozpatrzenie", czas trwania sprawy. Po prostu przydzielony do sprawy sędzia (tzw. referent tej sprawy) musi przede wszystkim w ogóle pojawić się w sądzie na dyżurze (a to nie takie częste, zwłaszcza, że tydzień to tylko 5 dni roboczych, a pracuje się maleńki ułamek czasu etatowego) i zarazem musi w czasie swego pobytu Państwa akurat sprawą się zająć, aby czekanie na reakcję sądu się skończyło. Przychodzi, robi parę rzeczy związanych z aktami, po czym wychodzi na ileś dni, a one w tym czasie leżą w sądzie bezczynnie. Po to, by 1 człowiek był superszczęśliwy, aż nadto (sędzia), po to, by mógł się lenić, państwo unieszczęśliwia np. 8000 ludzi przez niego obsłużonych na przestrzeni lat (bo mogliby przecież dostawać reakcję z sądu na drugi dzień od dotarcia pisma, a sprawy trwałyby 5-10 razy krócej — nie licząc tu pewnych innych, rzadkich źródeł opóźnień, jak np. konieczność zapewnienia "przyszłościowości" terminu wysyłanego listem poleconym: rzędu 3-4 tyg. opóźnienia są konieczne od chwili wysłania pisma przez sąd). Takim sposobem w końcu nawet tworzą się z tego przywileju jakieś linie orzecznicze sądów we własnej sprawie, np. spotykana co rusz w sprawach o przewlekłość teoria, iż 7-dniowy termin na rozpatrzenie skargi na czynność komornika to tylko termin "instrukcyjny" (co to za idiotyczne słowo?) i jakoby niedochowanie go "nie jest naruszeniem prawa" (jakimś np. kryminalnym niedopełnieniem obowiązków czy choćby tzw. przewlekłością postępowania, za którą można wygrać pieniądze od sądu). Na pewno już i tak dużo lepiej by było, gdyby tych sędziów było mniej, ale za to siedzieli jak przystało na pełny etat 8 godz. na dzień. Jest to oczywiście problem nie do błyskawicznego rozwiązania, ze względu na wymiary budynków oraz liczbę sędziów, tym niemniej pokazuję tu zarazem, że bynajmniej nie grozi nam problem "braku sędziów" czy coś takiego (zresztą wiele spraw można by hurtowo załatwiać "na samych papierkach"), zwłaszcza, że istnieją wielkie zapasy mocy przerobowych w ogóle nie zaprzęganych do pracy. Stąd przecież praktycznie wszystkie opóźnienia w rozpatrywaniu pism procesowych kierowanych do sądu, gdyż ich obsługa tak poza tym nie jest niczym szczególnie trudnym. Proszę sobie to wszystko porównać z harówką ekspedientek, zwłaszcza tych porządnych, ze sklepów bez kamer (odpadają np. hipermarkety), a nawet i pracą intelektualną np. informatyków-programistów (którym przecież tak wiele zawdzięczamy), normalną przecież i pełnoetatową, czy choćby pracą notariusza, adwokata, radcy prawnego, komornika, abstrahując już od tego, że to przedsiębiorcy, gra u nich TV, mają dostęp do zasobów podsłuchowych, są maksymalnie ulegli wobec bandyckich roszczeń państwa (w tym TV) i że mają na bakier z PIT-em i VAT-em, zapewne. To porównanie pokazuje różnicę jak między niebem a ziemią; nie ma wątpliwości, kto tu rzetelnie pracuje, a kto przede wszystkim przybiera pozy żądające jak największego szacunku. Oczywiście do zniewag nie zachęcam, są karalne, a nawet ścigane z urzędu. Przypominam jeszcze, do kompletu, przygotowane przeze mnie diagramy (pokazywane były tu na blogu i na podstronie dla roku 2014, którą można wybrać przez odnośnik na samym dole bloga): Rozrost wydatków na prokuratury 2000-2015 (tam jest podobnie jak w sądzie), Budżet dla Policji w latach 2000-2014. Nie będzie sprawiedliwie, dopóki same podstawy systemu sprawiedliwości są niesprawiedliwe. Raczej przeciwnie, będziemy się pod tym względem staczać (a przypominam np. o takich kwiatkach naszej współczesności, jak np. lista bezsensownie zamordowanych przez polityczno-telewizyjną mafię).
Chciałbym tu też, korzystając z okazji: tematów prawnych, dodatkowo ostrzec przed wiarą w rzekome różne prawa do oficjalnej tajności (zresztą przykładowo temat radarów to co najwyżej sprawa poufna, "może zagrozić" realizacji zadań związanych z bezpieczeństwem — poufność dla zwykłych ludzi nie ma konsekwencji — a poza tym właściwie nawet w ogóle nie powinna być niejawna ze względu na potrzebę zagwarantowania demokratyzmu w ważnych tematach), ostrzec przed wiarą w takie prawo płynące może jakoby z zupełnie arbitralnego stosowania klauzuli "dobre stosunki z innymi krajami" (a jest taka podstawa przewidziana w ustawie dla klauzul TAJNE, choć, oczywiście, ustawa dotyczy tylko informacji niejawnych i tutaj jest dopiero znak zapytania). Te dobre stosunki jest to, owszem, jakaś wartość, ale ponad nią są wymogi zawarte w art. 2 Konstytucji: to, że Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej. (To ostatnie we współczesnej praktyce oznacza konieczność realizowania sprawiedliwości i po prostu prawa, wdrażania ludzkich praw w społeczeństwie wraz z ogólnymi zasadami etycznymi bez żadnej dyskryminacji i stronniczości: "... And Justice For All", jak to kiedyś rzekła Metallica). Reguła bowiem z art. 2 Konstytucji jest prawem (ba, nawet czymś na stałe przypisanym do państwa w jego definicji), a zatem nie może od niej być wyjątku, jeśli nie ma go w prawie wyraźnie zdefiniowanego. Można, być może, wysługiwać się innym krajom poprzez utajnienia, ale tylko wtedy, gdy po pierwsze nie nosi to znamion pomocnictwa (ułatwiania popełniania przestępstwa) czy poplecznictwa (pomocy w uniknięciu odpowiedzialności karnej), a po drugie, gdy oprócz tej formalnej dopuszczalności w świetle ustaw — nie bycia więc czynem zabronionym — utajnienie jest wręcz prawnie KONIECZNE dla realizacji pewnych celów (inaczej mówiąc, jest przez nie implikowane): konkretna zasada na ten temat jest zawarta w art. 31 ust. 3 Konstytucji. Inaczej bowiem panuje wolność rozpowszechniania informacji (art. 54 ust. 1 Konstytucji), co wydaje się wykluczać zaklasyfikowanie czegoś jako "informacji niejawnej" (a to pierwszy warunek karalności mówienia o tym, obok drugiego: klauzuli "tajne" lub "ściśle tajne"). Pamiętajmy o tym i nie dajmy się zrobić w balona. Pojęcie prawnej konieczności zawiera w sobie przecież prawną dopuszczalność (a więc chyba też: niepopełnianie pomocnictwa czy chociaż usiłowania pomocnictwa), konieczność jest to nawet coś więcej niż to, że coś jest dopuszczalne. A nikt przecież chyba nie twierdzi, że powinno się rozliczyć przestępców (np. tak zwaną telewizję), a czołowego ich pomocnika nie (bo rzekomo on akurat "nie popełnił" czynu zabronionego, dokonując utajnienia i tym samym pomocnictwa); czy że np. wolno dopuścić do niszczenia państwa prawa w ten sposób, że politycy niejako w kółku usługiwania jeden drugiemu będą wzajemnie życzyć sobie od drugiego państwa krycia jakichś przestępstw czy nawet zbrodni (przykład: państwo A robi zbrodnię, państwo B życzy sobie, by była utajniona; innym razem państwo B popełnia zbrodnię, a utajnienia życzy sobie C, a w jeszcze innym przypadku zbrodnię organizują czołowi politycy C, a utajnienia życzy sobie czołowy polityk kraju A). Wszelkie takie niereprezentatywne teorie prawne i pomysły wydają się urągać art. 2 Konstytucji, co pozostawiam do przemyślenia. Nie żyjemy w świecie satrapów i jakichś chanatów, tylko w państwie, w którym politycy powinni być odpowiedzialni społecznie i przyzwoici, a podstawowych reguł działania państwa nie można w żadnych przypadkach przekreślać czy zaprzepaszczać chorymi utajnieniami; zaś w sprawach o charakterze kryminalnym odpowiedzialni powinni być wszyscy zamieszani, wydaje się to uzasadnione interesem sprawiedliwości. Pamiętajmy o jakże ważnym problemie pomocnictwa. Pomocnikiem jest ten, kto wiedząc, że ma nastąpić czy następuje przestępstwo ze strony innej osoby, swoim działaniem jej to ułatwia. A przecież łatwiej popełniać przestępstwo, gdy ma się u boku Policję, która będzie zgarniać tych, co szerzą informację o przestępstwie. A więc, jak mówił bodajże sam Kaczyński u progu szerzenia masowej przestępczości podsłuchowej w 2006-2007 (wtedy?), "nie może być takiej sytuacji, że prawo chroni przestępców".
[edit 2017-08-15: Wzmiankowany tu problem jest w zasadzie teoretyczny, gdyż najprawdopodobniej (o ile za rządów Szydło coś się nielegalnie nie zmieniło) nie ma żadnej państwowej klauzuli na temat domniemanej przestępczości Telewizji Polskiej S.A. Tym niemniej uwrażliwiam na to, że może doszło do tego, iż wielu Polaków ma namieszane w głowach.] Na koniec słowo o bardzo złej roli, roli grabarzy państwa prawa, w jaką wcielili się obecnie liczni profesorowie prawa. Nie wynika to z ich przesyconej złą wolą postawy. W najgorszym razie profesorowie ci mają coś wspólnego z przestępczością remontową albo np. mają małżonka zamieszanego w monitoring, np. przedsiębiorcę. Często zaś w ogóle nie są przestępcami podsłuchowymi. Mimo to ich przymykanie oczu i OBOJĘTNOŚĆ dla problemu jest zabójcza dla demokratycznego i praworządnego charakteru państwa ze względu na brak drogowskazów dla narodu. Nie było od 20 lat żadnej normalnej afery w naszym kraju. Każda kolejna kojarząca się choćby z Polską afera to show zorganizowane "przez media" (to takie ogólnikowe określenie na interesy np. prawicy, papiestwa, nierzadko nawet uzgodnione z tymi, co to właśnie mają "skompromitować się"): show częściowo po to, by pokazać, że jeszcze funkcjonują, a częściowo po to, by osiągnąć jakiś cel polityczny. I tak, gdy pod koniec lat 90-tych były problemy z budżetem za czasów AWS i US, a partie te niezbyt je nagłaśniały, zrobiono z tego gigantyczny skandal, od którego obie te partie praktycznie upadły, za to... wypłynął na tym Tusk i Kaczyński, z jakichś posłów bardzo szacownej, ale jednak drugiej linii zrobili się czołowymi liderami polskiej prawicy, na razie opozycyjnej (ale to może dobrze, że opozycyjnej, SLD będzie miało czas się wypalić zanim przyjdzie epoka post-papieska). A przecież już chyba od dawna był w planach Kaczor-syn Rajmunda i Donald, polski liberał, który politykę zaczynał, gdy rodziła się III RP, a już wcześniej go chyba do tego szykowano (także i młodemu Kaczyńskiemu ojciec Rajmund tłumaczył, że może będzie w polityce miał swą ważną rolę). O prawdopodobnie watykańskich najgłębszych korzeniach kariery Donalda Tuska, które pojawiły się, gdy ten jeszcze się uczył, spekulowałem już tutaj na podstronie. A zatem tamta afera sprzed prawie 20 lat przydała się, była przy tym jeszcze w miarę normalna, ale odtąd już same pseudoafery. Afera Rywina była już w 2002 r. i wszyscy ją zlekceważyli. Dopiero później na siłę ją przepychano jako aferę w roku kolejnym, by dać "prawicy" mającej papieża na ustach dojść do koryta. [edit 2017-06-17: I, co jest bardzo znamienne (a cechuje to przede wszystkim sprawy dotyczące Watykanu i rzekomych urojonych klauzul, np. być może śmierć Kennedy'ego w związku ze sprawą Gagarina czy katastrofę smoleńską — w normalnych sprawach po prostu znajdują się świadkowie, a patologię spotyka sądowy finał, natomiast te o dziwnym telewizyjnym podłożu — kojarzącym się może z watykańskim CTV (albo RV), jak teraz znowu podpowiadają spikerzy — kończą inaczej), do dziś nie udowodniono istnienia sławetnej Grupy Trzymającej Władzę, którą z ust mediom zlizywali Polacy i którą się podniecali, i przez którą notowania SLD jakoś dziwnie spadły do poziomu kilkakrotnie niższego. Innymi słowy, jest spora szansa, że po prostu kręgi medialne zmyśliły sobie coś, co nie istnieje, po czym praktycznie upadła od tego partia (tak to pewnie trzeba myśleć o moim blogu?... tyle że w istniejących mass mediach "oni tak mogą", nie są wszak "byle kim", a co do mnie to "nie jedzą byle czego"... odnośnie tych haseł patrz jeszcze dopiski pod tym wpisem). Prawda jest w każdym razie taka, że za skandal z tego bloga odpowiedzialne są zwłaszcza gminy. Zamieszane jest najpewniej SLD na równi z innymi partiami (sam byłem we Włocławku i wiem, jak tam jest, a od lat rządziło zawsze SLD). Odsunięcie ich od rządów służyło zapewne tylko temu, by następnie ci rzekomi "zbawiciele" znowu wypłynęli, gdy wyjdzie na jaw afera o podłożu podobno kościelnym. Polacy może głupio będą głosować na SLD zamiast na nowe partie i dzięki temu aferały jeszcze raz będą miały "plecy" w polityce. Metodą, by to osiągnąć, będzie typowa wśród ludu głupota w rodzaju wiara w to, że do uprawiania polityki są potrzebne jakieś rzekomo szczególne kompetencje, które nie każdy ma, że Piotr Niżyński się nie nadaje, bo (coś tam, tu jakieś bzdury media wywleką, zupełnie bez znaczenia), że od ofiary 1000 razy lepsi są różni Cimoszewicze itd... to wszystko są nadzieje tej całej kliki. Odsunięcie SLD od władzy na szczeblu centralnym (zresztą do dziś ich strony partyjne i blogi byłych posłów milczą o aferze telewizyjnej) było z ich punktu widzenia niegłupim posunięciem strategicznym. Pozostaje tylko to dostrzec, bo naród afery Rywina właściwie nie zrozumiał, tylko zaufał, że to była afera, w której akurat było winne (skądinąd i tak aferalskie) SLD. W sprawie genezy afery Rywina polecam jeszcze uwagę na końcu rozwijalnego fragmentu o moim dziadku z II dopisku pod niniejszym wpisem na blogu.] Z kolei z zabójstwem Agnieszki Piotrowskiej w 2003 r. za czasów premiera Millera (patrz też przypis edit 2016-01-24 pod wpisem na tym blogu o poszlakach na zbrodnie ze stycznia 2016 r.; dziewczyna ze Starej Miłosnej, urodzona 1. stycznia, podrzucona zapewne z bazy PESEL do mego gimnazjum na Bemowie) wiązała się tzw. afera stara-chowicka z 2003: no cóż, może brakło jej miłości bliźniego, że nie powiedziała o podsłuchu pokrzywdzonemu ("chowanie" sprawy), może o to ironicznemu sprawcy chodziło? Co ciekawe, Jan Paweł II sam przemówił w odpowiedni sposób w dniu, gdy zginęła, przywodząc na myśl jedyną rzecz, która mi się z nią kojarzyła, w słowach bardzo dziwnych i rzadkich (coś tam o szkaplerzu). A zatem świetny obieg informacji. W studiu watykańskiej telewizji kilka dni przed tym polskim zabójstwem poślizgowym umarł ksiądz Cremona (postarano się o taki podtekst, z którego by wynikało, że to niby dopiero wtedy ten nasz od kremówek, tzn. papież, też duchowo "umarł"); o pogrzebie media poinformowały w przeddzień zabójstwa dziewczyny. W mediach kościelnych było też wtedy wiele innych poszlak. Przykładem innej afery zastępczej była z kolei w USA afera z Clintonem i Moniką Lewińską, o polskim nazwisku, w rzeczywistości chodziło tu pewnie o inne partnerstwo, bardziej polityczne, z pewnym znanym na całym świecie Polakiem, w każdym razie za rządów Clintona raz, że zginął Papała (w tym dniu Buzek załatwiał coś związanego z USA, były newsy; pamiętamy, gdzie przebywa wbrew polskim sądom niezagrożony w USA ekstradycją p. Mazur), dwa, że była katastrofa Egypt Air. To drugie może mniej znane (p. dopisek edit 2016-06-23 pod wpisem na blogu pt. "Zeznania i dowody" z czerwca 2016 r.), więc dobrze znany jest tylko rachunek (= "grzywna"), ang. bill (Clinton to może o jakichś kosmoludkach z innej planety, Clingonach ze Star Trek?...). W każdym razie pamiętamy dużo skandali zastępczych czy na siłę robionych. Jeszcze innym skandalem ironicznym i zastępczym był wielki hałas, jaki PO i Julia PITERA zrobili w 2007 r. w związku z dzieleniem stanowisk przez PiS i Samoobronę (rozmowy przedkoalicyjne), co nazwano "korupcją polityczną". Zupełnie niezrozumiałe i nawet głupawe, a jednak robiono z tego jakiś tam skandal. Po co? Chyba tylko po to, by (po filmie o tajemnicach Kościoła z 2006, "Kod Leonarda da Vinci") znowu "zwrócić uwagę" na to, że zaczyna się polityczne korumpowanie przedsiębiorców przez skarbówki (z pewnym udziałem usługujących im starostw i gmin). Przytoczyłem tu 5 skandali, z czego 2 były być może przesadzone, ale w każdym razie długofalowo patrząc przede wszystkim bardzo korzystne politycznie dla interesów mafii, natomiast pozostałe 3 (starachowicka, Levinsky, korupcja polityczna) wydawały się wręcz teatrzykiem kukiełkowym, nawet pewnie uzgodnionym z jego "sprawcami", z "czarnymi charakterami" tych skandali (celowa kompromitacja, o ile można tak powiedzieć)... PRAWDZIWYCH SKANDALI NATOMIAST NIE MA; A TO DLATEGO, ŻE POLITYCY NIE SĄ SAMOBÓJCAMI. Polityk może przyjść do swego kolesia i zaproponować przestępstwa, ale nawet wtedy nie wie, czy nie skończy źle. (Zaś gdy nie ma przestępstw, to i raczej nie ma dużych afer.) Przecież każdy, komu się coś takiego mówi, jutro może zwrócić się przeciwko oferentowi i po prostu zostać świadkiem, a w rozmowach 1 na 1 praktycznie nie będzie szansy na wygranie sprawy o pomówienie ze względu na to, że każdy dostarcza dowód na swą korzyść i brak jest dowodu pozwalającego sądowi rozstrzygnąć, że któraś ze stron twierdzi bezpodstawnie (pamiętajmy, pomówieniem jest oskarżenie bezpodstawne). Po prostu można skończyć w mediach jako aferał. Skoro tak jest w kontaktach z własnymi kolegami, to co dopiero w kontaktach z obcymi ludźmi, np. urzędnikami? A przecież urzędników (nawet w ministerstwach) bierze się bodajże z korpusu służby cywilnej, nie są to jacyś tam kolesie ministra. Krótko mówiąc: POLITYCY NIE SĄ SAMOBÓJCAMI, WIĘC PIERWSZĄ RZECZĄ, O KTÓREJ MYŚLĄ, ROBIĄC AFERĘ, JEST ZABEZPIECZENIE, BY NIE BYŁO ROZPRZESTRZENIANIA INFORMACJI O NIEJ. A prawną metodą do tego jest koncepcja tajności (sens słowa "klauzula" w tym kontekście jest zapewne wzorowany na wcześniejszym pojęciu klauzury, co wskazuje, kto tu był od początku istotnym beneficjentem, pewnie w sprawie tzw. pia fraus; również we Włoszech kodeks karny z 1889 r. przewidywał do 3 lat więzienia za ujawnienie sekretu państwa związanego z jego bezpieczeństwem). I tak, najprawdopodobniej sprawa tortur CIA organizowanych w Polsce w więzieniu CIA za rządów Millera to była jakaś sprawa klauzulowa, a wybór akurat Polski mógł być jakoś związany z zamysłami papieża, bo to on był wielki, wpływowy i słynny na całym świecie, a nie jakiś tam Miller (może po to były te więzienia i ta brutalność, stosowana mimo tego, że terroryzm był problemem urojonym i przez chyba samo państwo amerykańskie oraz, jak mi się wyraźnie zdaje, bodajże papieża zorganizowanym, by później — w ramach jakiegoś zamysłu papieskiego — kiedyś był temat z Europejskiego Trybunału: "Polska winna tortur" (a był już ten wyrok w tej sprawie)? coś jak "prezydent Donald Trump", co w wolnym tłumaczeniu oznacza "Donald T.-trąba jerychońska"?). Przykładem innego takiego styku Polska-USA w sprawie dręczenia w telewizji może być choćby temat "polskich obozów koncentracyjnych", na który pozwolił sobie Obama. Dobrze powiedziane, jest coś takiego, a odpowiada za to TVP Warszawa. Ponadto z pomocą klauzul najpewniej mordowano ludzi i zabezpieczano te morderstwa przed rozliczeniem (niech zgadnę, może śmierci Papały również nie można rozliczyć? powstaje pytanie), robiono pewnie nawet masakry (jak pisała GW w przeddzień zamachów z 11. września, patrz link, pkt 51? "zastraszony i pobity mężczyzna", czyżby to o Michniku... wprawdzie chyba sam rozumiał, że gdyby tu jeszcze doszło faktycznie do "pobicia", tzn. skazania, to wtedy byłby skandal i sprawa w gazecie — to przecież właśnie pokazywał ten artykuł; więcej na ten temat przecieku kościelno-medialnego w sprawie zamachów w dopisku 'edit 2017-04-03' pod poprzednim wpisem na blogu, tym z 15. grudnia o procesorach). Inne potencjalne przykłady takich usiłowań są tu w drugim dopisku pod niniejszym wpisem (np. przy okazji śmierci dziadka było tam chyba coś w temacie "dlaczego u nas nie piszemy o tym wprost?", oczywiście tylko między wierszami). I tutaj pojawiają się profesorowie prawa jako mimowolne może czarne charaktery; proszę mi pokazać szanowaną książkę prawną, w której rozważa się w ogóle i, rzecz jasna w takim przypadku, potępia czynienie informacji niejawnej z informacji o przestępstwie! [edit 2018-05-30: Wprawdzie jeszcze powszechniejsze jest powoływanie się przez pracodawców na ich ogólne "prawo" do tajemnicy prywatnej, czyli na problematykę rzekomych informacji poufnych firmy (np. żądanie podpisania lojalki, a najczęściej pewnie po prostu odpowiednie zapisy w "umowie śmieciowej", do zlekceważenia się nadającej). Tajemnica państwowa też się pojawia, ale przede wszystkim jest tajemnica biznesowa (powstająca np. przez zobowiązanie się do milczenia, czyli omerty — zmowy milczenia grupy przestępczej) i rzekomo chroniona przez art. 266 §1 k.k. ("kto to rozpowiada, ten jest przestępcą", na takiej zasadzie). Jest to nielegalne z wielu powodów: brak postawy konstytucyjnej zgodnej z art. 31 ust. 3 (w tym konkretnym przypadku nie ma konieczności prawnej konstytucyjnej, która typowo wynika z art. 73 lub zwłaszcza z ochrony prywatności, bo informacja o przestępstwie to informacja publicznoprawna a nie z dziedziny prawa prywatnego czy choćby w ogóle życia prywatnego jakiejś osoby), w związku z czym obowiązuje wolność rozpowszechniania informacji z art. 54 ust. 1 Konstytucji, a poza tym jakiekolwiek pomocnictwo państwa na tym polu — łamania praw człowieka i utajniania grupy przestępczej — jest sprzeczne z prawami człowieka (art. 5 Konstytucji) oraz zasadą, że nie może istnieć de facto utajniona grupa zorganizowana (art. 13 Konstytucji). Państwo w każdym razie nie ma prawa przykładać do tego ręki. Konieczności prawnej, by poświęcić wolność rozpowszechniania informacji, tym bardziej nie ma, że osłabiałaby ona bardzo istotnie demokratyczne państwo prawne urzeczywistniające zasady sprawiedliwości społecznej — zwłaszcza to ostatnie może być (jak się czasem zdarza) zależne od chwilowej sytuacji politycznej w prokuraturze i sądzie rejonowym, a czynienie w takich warunkach przestępstwa z ujawnienia informacji o jakimś przestępstwie skutecznie uniemożliwiałoby demokratyczny nadzór nad prawidłowością działania państwa i urzeczywistnianiem zasad sprawiedliwości społecznej (SPRZECZNOŚĆ Z ART. 2 KONSTYTUCJI). To by tak poza tym oznaczało brak odporności ustroju państwowego na przestępczość polityczną, ale mniejsza już z takimi pragmatycznymi argumentacjami i agitacjami.] Nie mówię tu o książkach zupełnie wyspecjalizowanych, dotyczących stricte tej tematyki informacji niejawnych (albo np. wolności prasy, ale przecież problem nie tylko prasy dotyczy), może są takie podręczniki tylko od tego, to tam ewentualnie jakieś zdanie może by się znalazło(?), choć pewnie też niekoniecznie. A pamiętajmy tu jeszcze, że sądy karne obecnie są na takim poziomie, że typowo na nic więcej się nie powołują niż na cytaty z tzw. komentarzy do Kodeksu karnego. A zatem to w tych książeczkach, komentarzach do KK, jeśli już, powinno być co nieco o tym wspomniane. Nie trzeba zresztą pisać kategorycznie, jeśli się nie jest pewnym, ale przecież sprawa zasługuje chyba chociaż na wzmiankę (np. "Wydaje się, że [...]")! To są tematy decydujące ze względu na praworządność polityki! Sprawa jest moim zdaniem bardzo prosta. Skoro przedmiotem informacji niejawnej miałoby być przestępstwo, to w takim razie szkodliwe np. dla bezpieczeństwa czy, ogólnie, niekorzystne z punktu widzenia interesów państwa musiałoby być wyjście na jaw informacji o przestępstwie. To jednak oznacza, że WYROK musiałby być niekorzystny z punktu widzenia interesów państwa, bo zgodnie z Konstytucją i całym działem prawa międzynarodowego (różnych umów) określanym zbiorczo "prawami człowieka" wyroki sądowe są jawne. Od takiej konkluzji nie da się uciec; jest (czy: może być) wyrok, jest ujawnienie informacji o przestępstwie; a więc i na odwrót: nie ma (lub nie powinno być) ujawnienia ("raz na zawsze i nieodwołalnie") informacji o przestępstwie — nie ma wyroku (lub, odpowiednio, nie powinno być wyroku). Jest to po prostu zasada rozumowania znana w logice jako modus tollens. Tym niemniej jednak sama w sobie jest ta ostatnia, rozstrzelonym drukiem napisana konkluzja absurdalna i bezwzględnie niedopuszczalna w świetle art. 2 Konstytucji, zwłaszcza tych jego ostatnich słów. A zatem z fałszywości wniosku należy sądzić o fałszywości przesłanki stwierdzającej, że informacja o przestępstwie może być informacją niejawną. Załatwia się w ten sposób dwie pieczenie na jednym ogniu: wyklucza się zarówno "klauzulowe" pomocnictwo w przestępstwie (jeszcze niepopełnionym czy trwającym), jak i poplecznictwo, czyli udaremnianie postępowania karnego w sprawie przestępstwa już popełnionego. Zarazem nie trzeba tu popadać w subtelne logicznie wywody o dowodach nie wprost, o potencjalnym pomocnictwie; o istocie zasad sprawiedliwości społecznej w zestawieniu z postulowanymi (w tych innych dowodach) konsekwencjami nieujawniania jakiejś informacji dla efektywności śledztw; o solidarności międzyludzkiej i dyskryminacji społecznej. (Przytoczyłem tu dla porównania 3 alternatywne sposoby dowodzenia, że wg prawa nie może być informacji niejawnej w tym, że ktoś czy nawet Piotr Niżyński jest śledzony przestępczo przez telewizję. Poza tym wydaje się, że nie ma podstawy konstytucyjnej, by była tu wyłączona wolność rozpowszechniania informacji.) Te słowa o wyrokach są zatem dowodem dosyć prostym, a zarazem przekonującym; być może do tego nawiązywała sekretarka prokuratury (głos porównałem i naprawdę jest ten sam, co w końcówce nagrania, zwłaszcza momentami identyczność osoby jest wręcz oczywista), gdy na nagraniu było stuknięcie młotkiem i następująca po tym wypowiedź "Tutaj nie będzie tego na pewno!". (Poza tym tam zastępcą szefa prokuratury jest niejaka Maria PRASEK, budząca skojarzenia z wolnością prasy z art. 14 Konstytucji, a więc też: brakiem podstaw konstytucyjnych do jej wyłączenia. Co ciekawe, przecież wolność prasy jest zagwarantowana w rozdziale I, a nie II Konstytucji, a więc nie została zaklasyfikowana jako wolności i prawa człowieka — tylko one mogą być wyłączane w myśl art. 31 ust. 3, natomiast zasady ustrojowe Rzeczpospolitej raczej nie. Również i Andrzej Seremet, gdy w 2010-2011 r. rozmawiał o zreformowanej prokuraturze, nieco narzekał na brak podstaw konstytucyjnych jej "niezależności", a zatem może w podtekście jako trapiąca go myśl był także i ten temat.) — Powtórzmy na koniec jeszcze raz ten argument, dla lepszego zrozumienia: skoro na jakiś temat z kategorii "popełniane jest przestępstwo" zostaje założona klauzula, to oznacza to, że przez czas jej obowiązywania (a może być dowolnie długi) nie powinna wyjść na jaw informacja o przestępstwie (bo to zjawisko niekorzystne); ale to jest równoznaczne z twierdzeniem, że ("w miarę możliwości") nie powinno dojść do wyroku. Jest to skazywanie samego wyrokowania, w jego jedynej możliwej postaci przewidzianej przez Konstytucję i prawo międzynarodowe ("Wyroki sądowe są jawne" to wniosek z Konwencji o ochronie praw człowieka, poza tym zdanie "Wyrok ogłaszany jest publicznie" podaje wprost art. 45 ust. 2 Konstytucji, podobna zasada jest też w ONZ-owskiej umowie międzynarodowej MPPOiP z 40-letnią u nas tradycją, p. art. 14 ust. 1: "każde orzeczenie sądu wydane w jakiejkolwiek sprawie karnej lub cywilnej będzie publicznie ogłoszone [...]"; na całym świecie praktykuje się tylko publiczne wymierzanie sprawiedliwości). A zatem konsekwencją przyjęcia, że informacja o jakimś przestępstwie stanowi informację niejawną, jest zanegowanie (na płaszczyźnie interesu państwa) urzeczywistniania przez państwo zasad sprawiedliwości społecznej, a więc prawa i reguły z art. 2 Konstytucji. (Jak mawiał Chrystus, "nie można służyć i Bogu, i mamonie"; ta druga, poprzez zestawienie ze stanem mediów, symbolizuje tu jakieś nieprawidłowe teorie, że informacja o przestępstwie, które już popełniono czy nadal się popełnia, powinna — ba, z punktu widzenia art. 31 ust. 3 Konstytucji trzeba by rzec nawet: musi — być ukrywana). Dodam tu jeszcze, że sama informacja o przestępstwie nie jest nawet objęta tajemnicą śledztwa (p. uchwała SN w powiększonym składzie 7 sędziów, nr VI KZP 7/83: "Omawiany zakaz [ten z Kodeksu karnego o tajemnicy śledztwa — przyp. red.] nie dotyczy ani samego faktu popełnienia przestępstwa, ani (...)" itd.). I na koniec podkreślę: brak jakiejkolwiek wzmianki o problemie możliwego istnienia przestępczych klauzul w piśmiennictwie prawniczym prowadzi do tego, że ludzie boją się mówić i uważają to za ryzykowne, a na media nie ma wystarczającej presji (w tym ze strony wchodzącej na rynek konkurencji), co jest bardzo szkodliwe dla państwa prawa i jest przyczyną opłakanego stanu polityki od co najmniej ok. 11 lat, a w praktyce nawet od jeszcze dłuższego czasu. Zresztą bardzo pokrzywdzona przez państwo (właściwie jawnie) jest też moja matka, od 1992 r. uderzano w nią coraz mocniej (na początku drastycznie karano za wygadanie się wobec dzieci w sprawie niewidocznych "antenek na głowach", więcej na ten temat jest na podstronie o JP2, czyli tym naszym, za pozwoleniem, Józefie Piłsudskim drugim — zresztą odsyłam w tej sprawie też tutaj i do listy doborów po nazwisku).
I finalnie jeszcze raz przypomnę, pamiętajmy o tym: sama prokuratura nie uznaje takiej "tajności" (sprzecznej zresztą z demokratycznym charakterem państwa)! (Stoi za tym jeszcze pewnie Trybunał Konstytucyjny.) Przecież tłumaczono otwarcie coś, co mogło nie być dla mnie oczywiste ("ujawnienie"), a nawet zgadzano się na omawianie tematu w prasie (zresztą patrzmy na nazwisko zastępcy tamtejszego szefa, tzn. tzw. prokuratora rejonowego: na tym bodajże stanowisku dali jakąś Marię PRASEK, akurat właśnie w tej prokuraturze). Jeśli ktoś nie był do końca pewny, czy nagranie z Warszawy-Ochoty było autentyczne, choć widać, jak tam sekretarka dziwnie się zachowywała i gestykulowała pod siebie, to tutaj przy okazji sądów ma już totalne potwierdzenie (z tym samym znowu przekazem, że sekretariaty i kierownicy ustawiają mi sprawy). A zatem proponuję uznać tamto nagranie i stenogram za jak najbardziej wiarygodne, bo potwierdzone w tym samym duchu. Świadków procederu zapraszam na forum oraz także do kontaktu e-mailowego. Oczywiście z 10% narodu to podstawowi przestępcy w sprawie telewizji (w 3 grupach: przedsiębiorcy, pracownicy oraz właściciele nieruchomości, którzy zamieścili oferty bezpośrednie), kolejnych ze 20-30% to ich dodatkowy front poparcia polityczno-społecznego w postaci np. ich partnerów lub rodziców (np. jednego rodzica) czy czasem nawet dzieci, czasem kolegów, zaś z kolei pozostali często nie słyszeli o temacie(!) lub boją się swych pracodawców. Zdaję sobie sprawę, że typowa osoba, która wie o temacie, a nie jest przestępcą i byłaby skora o nim powiedzieć, wie tylko tyle, że jest jakiś podsłuch nielegalny (w telewizji), pewnie też o tym, że stosuje się jakieś radary pozwalające kogoś podsłuchiwać bez nadajników, natomiast wiele więcej dowiedzieć się nie mogła, skoro nie zgodziła się na ustawienie telefonu komórkowego do podsłuchiwania, co by było równoznaczne ze zgodą na jakąś formę uczestnictwa w gangu. Trudno, nie trzeba wiedzieć dużo. Tym niemniej warto być w kontakcie, bo temat jest ważny i aż się prosi o stworzenie partii politycznej. A do tego trzeba więcej niż jednej osoby (wymóg demokratyzmu wewnętrznych struktur). Dlatego też zapraszam na forum. Oczywiście mile widziana jest też wszelka pomoc, w tym i finansowa, choć mam nadzieję, że w związku z posiadaną nieruchomością sam sobie poradzę z dźwiękowym dręczeniem w ciągu miesięcy, a i pieniądze na biznes jakieś tam powinienem i tak zdołać znaleźć samodzielnie, mimo wieloletniej walki państwa ze mną na płaszczyznie finansowej.
edit 2017-05-31: Zamachy w Afganistanie. Prawdopodobnie odgórnie zlecone. RV z przedednia, RV dzisiejsze, opis sytuacji zapowiadającej zamachy na podstronie z zapiskami z życia (pod dzisiejszą datą 2017-05-31). Pierwszy w ogóle dzisiejszy artykuł w RV ma tytuł w rodzaju "Papież: prawdziwy chrześcijanin zabija nadzieję i morduje" — tylko że to byłaby wersja ironiczna i "na opak"; napisali prawidłowo, czyli ze stwierdzeniem po dwukropku odwrotnym, ale w tym samym układzie sensu. W tym temacie patrz jeszcze wpis "Zeznania i dowody" nieco niżej tu na blogu. — Zob. też: lista wszystkich "ofiar Watykanu"(?) — próba podsumowania (przypisania są hipotezą, tzn. lista informuje tylko o czymś w rodzaju mego osobistego podejrzewania, o proponowanej wersji roboczej na użytek badaczy, dziennikarzy, organów ścigania itp., a nie jest gotowym oskarżeniem bazującym na dowodzie lub zbiorem takich oskarżeń). edit 2017-06-02: Dodałem na ww. liście ofiar informację o zamordowaniu Geremka, znanego polityka. (Uwaga na marginesie: niedawno bardzo reklamowano nowy film DEAD POOL, martwa pula, pula martwych, może to o tej mojej liście?...) edit 2017-06-04: To zaś może komentarz Afganistanu do świeżych tutejszych dopisków o Geremku: kolejny zamach, tym razem z okazji pogrzebu ("syna") znanego polityka. Proponuję to porównać z danymi o śmierci Geremka zapisanymi na ww. liście. Ona szła w parze z jeszcze inną, powiązaną, przez plan na temat Geremka spowodowaną i na świat sprowadzoną (co alegorycznie można określić mianem synostwa).
edit 2017-06-08: Znalazłem kolejną poszlakę (wprawdzie swoją drogą próbuje się mnie kompromitować tymi poszlakami — że niby jestem jakiś paranoidalny), iż planuje się zabić mą matkę, o czym pisałem w poprzednim wpisie (tym poniższym z grudnia 2016 r., pod koniec), a pochodzi ona ze wspomnianych "przekazów podprogowych" (przecieków na płaszczyźnie aluzyjnej, tzn. między wierszami) Z PRZEDEDNIA ZAMACHÓW NA WORLD TRADE CENTER (czyżby z inną religią, niż się to przyjmuje, związanych?... najwyraźniej tak). Odsyłam do punktu 3 tych właśnie przecieków i tamtejszego dopisku na szaro. Pasuje jak ulał. (Zresztą poszlaki są zbędne w sytuacji, gdy ewidentnie widać karygodne podejście prokuratury: nawet nikogo nie przesłucha, nie wszczyna sprawy w odpowiedzi na anonimowy donos, może z wewnątrz szpitala; tak działo się już w grudniu, podobno za łapówkę od spikerów z TV.) Dodatkowo punkty 73-75 zdają się potwierdzać, że przed "głośnym" (m. in. przyznawanym konsekwentnie przez spikerów, otrąbionym w mediach kościelnych itd.) zabójstwem ciotki miało miejsce (mogło mieć, zaledwie? to tylko hipoteza była?) zabójstwo mej babci, chorującej podobno na Alzheimera. "Ranny" sugeruje "nie zabity", spikerzy mniej się do zabójstwa babci przyznawali, ale fakt odnotowania czegoś z tym się być może kojarzącego (sprawa Alzheimera... inne artykuły o sprawie mojej rodziny...) wskazuje raczej też na zabójstwo szpitalne. Ta mafia lubi takie mało odważne techniki zabijania, a ich cechą jest przecież to, że można je zastosować tylko w niektórych przypadkach (np. przebywanie w szpitalu czy szybka jazda samochodem, raczej tylko na odcinkach międzymiastowych; niekiedy też: loty samolotami, a poza tym kupowanie żywności w małych sklepikach, a nie hipermarketach). Gdy takich warunków nie ma, to jest się bezpiecznym, o ile nie zastosują czegoś ostrzejszego, a to właśnie bardzo rzadko się zdarza. Mało kto chce wszem i wobec popełnić gwałtowną zbrodnię, zwłaszcza wokół potencjalnie głośnych osób, potencjalnych "celebrytów". edit 2017-06-09: W sprawie śmierci babci Lucyny... — [rozwiń dopisek...] wiele aluzji medialnych można by na pierwszy rzut przypisać reakcji na fakt już zaistniały, jeśli nie chce się popaść w hipotezę o zwykłym zbiegu okoliczności. KAI (Katolicka Agencja Informacyjna) pisała więc 4-04-2011 o jakichś starociach na temat Jana Pawła II (artykuł zatytułowany "Jan Paweł II – rok 1982", czyli, jak to się dawniej pisało, rok '82; co ciekawe, w 82-im roku życia babci papież zmarł), które jakoś dziwnie właśnie tego dnia opublikował "WOT" (kojarzy się z przestępczym centrum śledzenia w, podobno, TVP Warszawa), czyli (bo przyjęto też nazwę CTV tłumaczoną na jęz. polski) "Watykański Ośrodek Telewizyjny". WOT w dniu śmierci babci wspomina jakieś starocie z rokiem śmierci papieża względem jej lat życia. "Albo ona, albo bandytyzm papiestwa" (tzn. te remonty), taka zdaje się być ta myśl w moim języku, jeśli faktycznie tak ktoś pomyślał. Kolejny news z tamtego dnia to... "[któraś tam] rocznica narodzin dla Nieba św. Izydora z Sewilli – Patrona Internetu i Internautów" (co ciekawe, wtedy już od iluś lat, być może za sprawą papieża, m. in. Katolicka Agencja Informacyjna i Nasz Dziennik pisywały często "niebo" z dużej litery... dawniej się z tym nie spotykałem). Jeszcze jeden ciekawy nagłówek, będący niejako objaśnieniem, po co ta śmierć: "Na beatyfikację [kojarzy się z byciem w niebie] za rozsądną cenę". Pasuje to do problemu korupcji, jaki zapewne dotknąć by w takim razie musiał szpital (beatyfikacja, czyli oficjalne stwierdzenie pójścia do nieba, to przecież coś jak wystawienie aktu zgonu, tylko nawet coś więcej). Był też w tym dniu śmierci (4. kwietnia, powtórzmy) artykuł o śmierci papieża 2. kwietnia o 21:37: "O 21:37 w całej Polsce zatrzymał się czas" ("6 lat temu odszedł do domu Ojca nasz rodak – papież Jan Paweł II": mamy rok 2017, względem tamtego 2011, czyli też 6 lat później; spikerzy dobrali trafny czas, by mi o tym przypominać i namówić do przejrzenia archiwów). Póki co sporo teoretycznie można by skojarzyć z reakcjami NA WIEŚĆ O śmierci babci, z wyjątkiem jednak raczej tego Watykańskiego Ośrodka Telewizyjnego, który pewnie już z góry był na ten moment gotowy. Takich rzeczy raczej nie ogłasza się z godziny na godzinę. Dzień po śmierci babci Lucynki (5-04-2017) był artykuł "Wspólne obchody ku jedności". Ekumenizm, pamiętajmy, to był temat wystąpienia papieża podczas jego pielgrzymki do Polski, wystąpienia, które akurat kojarzyło się w pewien sposób ze zorganizowaniem 2 zbrodni (w celu zapewnienia, że nie ma niewyremontowanych mieszkań w rodzinie, w których mógłbym się schronić): oto to przemówienie (wspominałem o nim w dopisku "edit 2016-01-24", aby to zobaczyć, trzeba rozwinąć jego pierwszy fragment). Piszę, że ono się kojarzyło z szykowaną zbrodniczością szpitalną, bo to z jednej strony przecież ważna sprawa, zapewne związana z czołowymi postaciami i TV, prezydent mógł więc chcieć nawet zamienić jakieś słówko z papieżem, by uzyskać ostateczne potwierdzenie, zaś z drugiej strony czas sprawy rzekomego doktora-zabójcy, Mirosława G., zapewne z myślą o tej części rodziny wprowadzonej do mass mediów, czyli wczesny 2007, sugerował, że pewnie właśnie podczas tamtej pielgrzymki z 2006 r. mogły być jakieś uzgodnienia czy chociaż kiwnięcia głową. To przecież chyba temat zasługujący na jakieś wyjaśnienie. Koronnym potwierdzeniem takiego objaśnienia aluzyjnej płaszczyzny tematu ekumenizmu są słowa papieża w dniu śmierci z kolei cioci z Łodzi (mieszkała razem z tą babcią do czasu, aż nie trafiły do szpitala; ciocię zamykano z powodu schizofreni, a babcię razem z nią z powodu Alzheimera i nieporadności). Nie chcę tu ponownie rozpisywać się o wszechstronnie skandalicznych okolicznościach towarzyszących śmierci ciotki (było o tym np. w dopisku "edit 2016-05-28", jest tam też nawet lepszy dowód na datę śmierci czy raczej pogrzebu), więc tu tylko przedstawię to zdjęcie ekranu ze stroną Katolickiej Agencji Informacyjnej, w którym była właśnie mowa o "obronie jedności Kościoła" ("ekumenizm"): oto ono (aluzyjna płaszczyzna: wszechobecność instalacji dźwiękowych — ma nie być różnie, tylko wszędzie tak samo). Proszę Państwa, jest nić wiążąca (zwykle mieszkające razem w Rypinie, a później w Łodzi) moją ciocię i babcię, ich zgony! Tą nicią jest — "ekumenizm"... Jako zwykły przypadek jest to zupełnie niezrozumiałe, tak mało prawdopodobne (wiem, co mówię, niegdyś sporo zaczytywałem się w mediach kościelnych). A teraz jeszcze taka oto seria poszlak. Dzień śmierci Babci? — 4.04 (czwarty kwietnia). Dzień wystąpienia papieskiego? — 25.05 (niemalże piąty maja) roku 2006. Artykuł w Radiu Watykańskim z przedednia śmierci babci? "Moskwa [mnie kojarzy się z serialem Kryminalnaja Rassija]: EKUMENICZNA służba BEZDOMNYM". Dwa bliskie skojarzenia ze sprawą tej części rodziny w jednym. Raz, że ten ekumenizm, dwa (ironicznie), że "bezdomni": mają wprawdzie bardzo fajne mieszkanie, ale są trzymani w szpitalach. Babcia zginęła w jakimś prowincjonalnym szpitalu w Raciborowicach, zupełna hańba, że i na takiej wsi zupełni bandyci się znajdują. Nieszczęście babci i cioci wynikło stąd, że wyprowadziły się z Rypina, od dziadka (zapewne przy okazji organizowanego przezeń remontu całego domu) około wczesnego roku 2002. Inny artykuł z tego przedednia z Radia Watykańskiego (patrz odnośnik powyższy)? "Malta: Dramat uchodźców z Libii"... (Co ciekawe, byłem w 2012 r. na Malcie. Zostawiono tam dla mnie uchylone drzwi jakiejś kamienicy. Gdy wszedłem, ktoś jakby czatował za drzwiami, bo potrafiły stamtąd dobywać się hałasy jak gdyby w rytm moich ruchów. Nikt jednak nie wychodził, nie patrzył, co się dzieje. Dawało mi to do zrozumienia, że i tam będę śledzony. Nie jeździły za mną wprawdzie na Malcie taxi, ale było dużo aut i również za sprawą przekazu podprogowego tak to wszystko interpretowałem, że jest w sumie identycznie, jak wszędzie. Jednakże przez ten brak taxi Malta może uchodzić za symbol niepozorności procederu i wyjątkowej na tle innych przypadków niechęci do ostentacji.) Na koniec chciałbym zauważyć, że wpływ Kościoła czy telewizji na szpitale to nic zaskakującego. To temat związany z bardzo starą, sięgającą zapewne czasów Wacława Niżyńskiego, sprawą cudów przy beatyfikacjach (jakoś w te cuda czołowi politycy niezbyt wierzą... Kaczyński otwarcie głosił, że "cudów nie ma", robił wyrzuty Tuskowi, że mami Polaków jakimś cudem, który ma nastąpić, na stanowisku zaś Ministra Zdrowia umieścił znanego ateistę Zbigniewa RELIGĘ, o nazwisku kojarzącym się z religią, co to wywiadów udzielał, że z wiekiem jest ateistą coraz bardziej, a z cudem medycznym nigdy się nie spotkał, ewentualnie wierzy, że ma on inne wyjaśnienie). Zapewne to m. in. dlatego przywódcy II Rzeczpospolitej Polskiej byli ateistami czy innowiercami. Zabijanie w szpitalach to również dla tych kręgów mafijnych (polityczno-medialnych, zapewne raz po raz podżeganych przez jakichś hierarchów np. warszawskich) nic niezwykłego. Dałem 3 szokujące przykłady na to w dopisku "edit 2016-01-24", a mianowicie jego części za drugim tekstem na niebieskim tle, tj. "edit 2016-02-03" (proszę sobie pomagać klawiszami Ctrl-F, udostępniają funkcję "Wyszukaj" przeglądarki internetowej) — są te trupy oczywiście na liście ofiar tej grupy, do której odnośnik jest powyżej), a mianowicie przykłady dotyczące tzw. "polityki historycznej": wpajania Polakom, jaki to wspaniały był Wojtyła, że nie zabił Popiełuszki itd. (właśnie w związku z tą śmiercią Popiełuszki były za rządu Szydło 3 przykłady dziwnych zgonów). Spikerzy się do nich jak dotąd nawet przyznawali, nawet wtedy, gdy ja już raczej odchodziłem od hipotezy serii zabójstw w stronę wersji o dobrowolnych samobójstwach (bo też się takie rzeczy zdarzają, np. podejrzewałbym taki przypadek zwłaszcza u Zyty Gilowskiej, wyjątkowo ważnej figury w tym skandalu, która jednakże dziwnym trafem była w szpitalu, jeszcze dziwniejsze byłoby, gdyby miała dostawać zastrzyki — i to takie, po których zaraz by umarła — czy też np. w sprawie śmierci dwóch znanych miliarderów, Kulczyka i Gudzowatego: również ktoś tam o tych śmierciach z góry wiedział, a nawet wyraźnie zdaje się, że również media religijne, ale — jak uznałem na pierwszy rzut oka, bez szczególnego śledztwa — z pewnych powodów trudno byłoby w ich przypadkach podejrzewać zabójstwo, a nie aktywne i świadome zmierzanie do śmierci samobójczej: była to po prostu kwestia skrajnego nieprawdopodobieństwa matematycznego pewnych zbiegów okoliczności, uwzględniając jeszcze to, że może nie jest tak źle we wszystkich szpitalach na świecie, jak i to, że typowo ci znani miliarderzy nie są inwalidami i nie spędzają co rusz życia w szpitalach, a tu daty zdawały się być dobrze dobrane, a postaci były czołowie — dwaj najbardziej znani, przecież oni mogliby nie mieć nic wspólnego ze szpitalami; bogacze też pewnie nie czekają tak długo na termin, by można nim było ze sporą dozą swobody manipulować; jednak oczywiście możliwość zabójstwa nie została obalona całkowicie, a jedynie uczyniona nieprawdopodobną). Dodajmy tu jeszcze garść numerologii na temat mej babci (polecam skan aktu zgonu). Oto cyfry związane z jej życiem: 11 23 4-4 5-6 (pierwsze dwie pary to lata, dalej mamy miesiące-dni — odpowiednio zgonu i narodzin). Czyli w skrócie: kolejne cyfry od 1 do 6. Żeby było lepiej, wspomniana data wystąpienia papieża o potrzebie jedności (z czasów pielgrzymki w 2006) kończyła się również tak oto: 05-06 ("maj 2006 r.") — jest to kolejna zbieżność (po końcówce dnia i miesiącu 5-5 względem dnia śmierci babci 4-4), tym razem z datą jej narodzin. — [ukryj dopisek] — Ciocia, babcia, matka... po prostu jakieś idee fixe na punkcie grupy "Kelly Family" czy raczej "Kill my family", o której słyszałem w dzieciństwie. W dawnych czasach zresztą operatorzy podsłuchu podczas mej obecności na mszach nieraz żartowali sobie podprogowo, tłumacząc słowa księdza "módlmy się, aby wszyscy nasi bliscy zmarli (...)" jako "Módlmy się, aby wszyscy nasi bliscy zmarli."; stały temat z tego był (autentycznie w myślach mi się to pojawiało, ale pewnie ktoś to wspomagał, bo są takie możliwości, jak podprogowe wpływanie szeptem na myślenie). edit 2017-06-12: Oto jeszcze dowód (i liczne poszlaki), że za śmiercią mego dziadka (po kliknięciu widać akt zgonu, można porównać z aktami o babci i cioci) stał najprawdopodobniej (lub go w to wplątano w Kościele) prymas Polski kard. Glemp (dodatkowo, po rozwinięciu będzie tu także wzmianka o tym, dlaczego najprawdopodobniej dobrze interpretuję słowo "Gwardia" pojawiające się w ww. przeciekach dotyczących matki, a także będzie coś o genezie afery z Lwem Rywinem). — [rozwiń dopisek...]W przeddzień tej śmierci, która nastąpiła w sobotę krótko po południu (z opisów rodziny wynikało, że dziadek przechodził koło obszaru przeznaczonego dla sprzedawcy owoców na swej dosyć dużej działce, gdzie codziennie prowadzono sprzedaż, i upadł — prawdopodobnie wyszedł z domu, bo mu się zrobiło niedobrze i już właściwie umierał) — w przeddzień tego zdarzenia w Katolickiej Agencji Informacyjnej był artykuł pt. "Modlitwa za beatyfikację kard. Hlonda", którego treść zaczynała się wręcz "W intencji RYCHŁEJ beatyfikacji sługi Bożego kard. Augusta HloNda modlili się uczestnicy mszy, której przewodniczył Prymas Polski kard. Józef Glemp" (August Hlondt, a-ha... trochę niemieckie, jak ta moja prababka nazwiskiem Bartlic; aby porównać daty proszę kliknąć odnośnik do aktu zgonu dostępny powyżej; tutaj po kliknięciu można obejrzeć jeszcze nawet przegląd tego aktu zgonu pokazany na wideo — autentycznie jest taki dokument). To, powtórzę, w przededniu. A zatem artykuł o stwierdzeniu trafienia do nieba jakiegoś mężczyzny H...N... Może to o dziadka HENIA chodziło, nie uważacie, zważywszy, że Kościół (i Glemp osobiście) był jakoś tam podobno zamieszany w zorganizowanie śledzenia mnie? (A przecież podobne skojarzenia były po zgonie Jana Pawła II w następnym roku. Zaraz zaczęła się sprawa ojca Hejmy i jego związków z SB. Hejmo, Henio, "Hejnał", czyli pseudonim Hejmy jako agenta, co za różnica... dla ludzi nieznających ich — bardzo mała.) Prawdopodobnie ta śmierć nastąpiła przez jakieś śmiertelne zatrucie pożywienia, tak mi obecnie podpowiadają spikerzy, zresztą kojarzy się to z moimi własnymi problemami, częściowo sztucznymi, częściowo prawdziwymi, o których wspominałem ostatnio raz po raz na stronie /zapisy.txt (zgon miał też swoją drogą miejsce w roku poprzedzającym zgon papieża, w 2004; także w 2003, 2001, 2000, 1999, 1998 umiem wskazać zabójstwa kojarzące się z telewizją i pewnie wpływem hierarchów kościelnych, proszę przejrzeć poprzednie tutejsze dopiski). Dodam tu, że śmierci dziadka nic nie zapowiadało: mimo wieku 81 lat (to młody wiek w mojej rodzinie, bo jej członkowie z poprzednich pokoleń dożywali np. 97 lat, a co najmniej dziewięćdziesięciu kilku) był bardzo zdrowy, silny, potrafił biegać, miał dużo planów i codziennie pracował m. in. w związku z budowaniem czy już raczej wykańczaniem nowego domu w celu wynajmowania jego pomieszczeń. To był człowiek, który nie leżał chyba nigdy w szpitalu, nie przypominam sobie czegoś takiego, nie chorował. No i, jak to zwykle bywa w tym wieku, praktykujący katolik. Uwaga: "oczywiście" w przeddzień śmierci coś było w Radiu Watykańskim (proszę kliknąć, by zobaczyć to jeszcze dziś prosto z Watykanu, artykuł był na pozycji 4) o — stale powracającym przy okazji zabijania mej rodziny — temacie dialogu międzyreligijnego, poza tym coś o kiepskim zdrowiu Yassera Arafata (YA, czyt. "ja", być może to jakieś skojarzenie z tym, że dziadek i babcia mówili "jo" w sensie niemieckiego "ja", czyli w sensie słowa "tak"). Tak samo, jak w dniu śmierci babci, w dniu śmierci dziadka były w mediach katolickich tematy finansowe (tam było "Na beatyfikację za rozsądną cenę", a tutaj: "Papież przyjął bankowców" i podobnie w Radiu Watykańskim, nawet był to wtedy pierwszy nagłówek, najważniejszy). Na potwierdzenie, że nie tylko ja miałem wrażenie, że ta śmierć jest podejrzana, proszę spojrzeć jeszcze na nr odpisu aktu zgonu wydrukowanego w Warszawie: zawiera liczbę 333 (połowę 666; napisanie po prostu 666 byłoby zapewne zbyt ostentacyjne, by sobie mogli na to pozwolić). Mem "połowa 666" w odniesieniu do dziwnych zgonów kojarzących się z Kościołem pokazałem już w dopisku 'edit 2016-04-22' (można go znaleźć kombinacją klawiszy Ctrl-F w Państwa programie przeglądarki www). Uwaga: na zabójstwo za pomocą podtrutej żywności wskazują też takie artykuły w Gazecie Wyborczej z dnia śmierci 6-11-2004 (tzn. napisane w jej przededniu), jak (w kolejności wg Archiwum): "Na razie dobrze jest!", "Jest układ" i zaraz jako następny wg Archiwum "Dążymy bez daty", "Twój Ruch, skarbie!" (tak, z dużych liter pierwsze dwa słowa!), "Pozbawieni złudzeń", "Sprzedają łakocie, że palce lizać", "Mister O'Goreck woli to, co skończone" (nazwisko brzmi jak "ogórek"), "Jesteśmy winni", "Bez weta na granicy" (to może o sklepie, granica kojarzy się z momentem czy miejscem przejścia, w tym przypadku: własności, tj. momentem sprzedaży), "Podpis Kościechy bliżej niż dalej" (to może o tym, że dziadek chodził regularnie do kościoła; GW Toruń), "Sprawni i silni" [czyż umierają w takim właśnie stanie?...], "Mieć apetyt na życie, na 100 i więcej lat" (GW Toruń; treść: "Leokadia Skucińska skończyła wczoraj sto lat. Nie odczuwa dolegliwości swojego wieku, a ostatni raz była u lekarza w 1936 roku. — I czuję się świetnie — mówi. Jaka jest recepta na długowieczność? Trz" — tu urywa się tekst zacytowany na liście Archiwum, ale pasowałoby właśnie wg tytułu: "Trzeba mieć apetyt na życie, na 100 i więcej lat"), "Pretensje do pogotowia" (treść: "Naczelnik wydziału w zabrzańskim magistracie zasłabł w pracy, ale wzywane dwukrotnie do niego pogotowie nie przyjechało, choć obydwa budynki dzieli zaledwie czterysta metrów. Pomocy udzieli" — tu treść zacytowana przez Archiwum GW się urywa...), "Gloria dla profesora" (zaczyna się: "Profesor Andrzej Bochenek (...) odebrał wczoraj medal Gloria Medicinae", choć to pewnie co innego niż chleb, inne nagłówki, jakich dopatrzyłem się kilku, sugerują np. gaz, surowiec energetyczny — pewnie nie chcą w GW pomagać śledztwu; pewnie to raczej coś surowego, niepieczonego, np. mleko, śmietana czy maślanka), "Forum z serem prosto od gospodarzy" (też raczej nie), "Coś jest na rzeczy", "ZAPOWIEDZI. DZIŚ", "ZAPOWIEDZI. JUTRO", "KRÓTKO" (treść: "Policjanci po łapówce"), ciekawa treść była artykułu "Pogranicznicy z imieniem" (pogranicznik, powtórzę, kojarzy się w tym przypadku ze sprzedawcą ze sklepu spożywczego; "Morski Oddział Straży Granicznej ma od wczoraj patrona — pułkownika Karola Bacza": otóż Karol Barszcz to policjant, który na mnie się wyżywał podczas Światowych Dni Młodzieży wedle zawiadomienia i założonej przeciwko mu sprawy), "Graj, KOPERski, graj" (znowu nagłówek żywnościowy; wielkie litery to moja zmiana), "Szacunek dla zmarłych" (mój ojciec mawiał, że darzy dziadka Henia sporym szacunkiem, nie pamiętam takiego jego wyrażenia o kimś innym, choćby z rodziny), po czym zaraz "BĘDZIE SIĘ DZIAŁO", 3 artykuły dalej: "Będzie zwłoka", "Ślad z miejsca zbrodni?" (o krwi zamordowanej koleżanki ze szkoły wyższej, kojarzy się to z zabójstwem Piotrowskiej z 2003 r., o którym jest np. w tekście o JP2 i w starszych dopiskach tu na blogu), "Trzynaście lat temu..." (brawo! mamy rok 2017 i wreszcie to zauważyłem: to jak z tą babcią w 2011 — "po 6 latach" od śmierci JP2...), "Ślichowicka" (artykuł wyjaśniający tę sprawę "granicy", treść zaczyna się podobno tak: "Wiedzie od ul. Granicznej do Przemysłowej"), "Łapówki na targowisku", "Co truło w szkole?" (i znowu o gazie, czyli jakiejś próbie ucieczki od problemu i sprowadzenia "śledztwa" na zapewne fałszywy trop; chociaż może faktycznie był na parterze jakiś wolno stojący piecyk gazowy, ale w takim razie ktoś jeszcze w rodzinie mógłby się otruć, a jakoś do tego nie doszło; za to np. ja sam kiedyś kupiłem paczkę chipsów, w której był jeden chips innego koloru, a spikerzy o tym wiedzieli i potrafili nawet wywołać jakieś trąbnięcie na ulicy wtedy, gdy ja po niego sięgnąłem, zapewne miał w sobie jakieś cząstki metaliczne i dlatego widzieli to na radarze, analogicznie kiedyś np. wiedzieli, że kupione przeze mnie serki Babybel były prawie zepsute, podsuwali nieraz myśli o tym, że można mnie w ten sposób zatruć), "Na ratunek" (treść: "Dobra wiadomość dla NAJMŁODSZYCH mieszkańców naszego województwa. Olsztyńska stacja pogotowia ratunkowego kupi karetkę do przewożenia noworodków. Obecną zżera rdza, psuje się też jej wyposażenie"; w rzeczywistości pewnie zastosowano jakiś cyjanek czy arszenik, więc i tak nie było nadziei na pomoc, bo po kilku minutach człowiek staje się już zupełnym trupem), "KRÓTKO" (treść: "OD ŚWIECZKI. W budynku przy ul. Rataja wczoraj zapalił się pokój w mieszkaniu na parterze. Ratownicy ewakuowali dwie rodziny" — znowu ten temat gazu, kilka takich artykułów w ogóle pominąłem w tym spisie, podobieństwo ze sprawą dziadka: wyszedł na zewnątrz, poza tym, gdyby to już było po godzinach sprzedaży owoców, mógłby trafić na "rataja", robotnika wykonującego jakieś prace pomocnicze na posesji, pana Curela czy Zurela), "Tajemnica zakręconej butelki, Jak ważna jest przyjaźń, Graj w zadowolenie" (tekst: "Czy masz jakąś ulubioną książkę? [...]" — może to o maślance, dziadek bardzo ją lubił i polecał jako szczególnie zdrową; teraz jakoś ostatnio zaczęła się głośna akcja reklamowa maślanek z Grajewa, ze spółdzielni Mlekpol, pod hasłem "Nie jestem byle kim" oraz "Nie jesteś byle kim? Nie jedz byle czego!", co ciekawe, planowali tę kampanię od lutego, zaczęła się pod koniec maja bodajże, a ja dopiero ok. w kwietnia, tj. już po tym planie, w zapisy.txt napisałem, że źle mi się zrobiło po maślance, choć to być może w jakimś stopniu spikerzy wywoływali), dalej znowu ten temat lekarzy i pogotowia: "Chirurg z kamienia", "Liczby po pierwsze" (treść: "Feniks, stoisko warzywne. Wagę obsługuje sprzedawca, obok niego stoi ochroniarz. (...)", dalej jest tam jakaś kłótnia o właściwe określenie ceny), dalej coś o skorumpowanym dyrektorze zakładu psychiatrycznego (nagłówek "Zostanie w areszcie" — patrzcie, to się zdarza!), "Kasa od marketu", "Czy ulica Wyszyńskiego nie przypomina Wam sita?" (nazwisko kojarzy się nieco z Józefem Wysockim, prezesem Mlekpolu; zauważmy, hipoteza o tym, że zatrucie było od czegoś relatywnie rzadziej kupowanego, a lubianego przez tę konkretną osobę-dziadka, potwierdzałoby podniecanie się spikerów kupowaniem przeze mnie serków Babybel w 2016 r. i to ściśle w kontekście możliwego zatrucia — poza tym jeszcze ta niedawna kampania... oczywiście za wcześnie na jakieś oskarżenia, poza tym dziadek chyba jakąś inną maślankę pijał), "Napsuć krwi" (jakiś płyn to bardzo prawdopodobna opcja), po czym zaraz kolejny artykuł w Archiwum: "Do stołów" (GW Często-chowa), "Krew w ruinie" (treść: "Miejskie szpitale nie chciały u siebie (...)"), zaraz potem: "Rośnie góra miedziaków" (srebrniki Judasza może), "Z(aglądanie w) G(arnki) M(ieszkańcom)" (o "urzędniku z administracji", też padał ten temat parę razy tego dnia), "Zagrycha albo śmierć", "Nie zechcą skorzystać" (tekst: "Ogromny ruch na ulicach"...), po czym zaraz "Pomyślimy" (podpisany: GW Częstochowa NOT), "KRÓTKO" (tekst: "Liryczny konkurs. Regionalny Ośrodek Kultury organizuje konkurs im. HaliNy Poświatowskiej" — Henryk już po świecie; kojarzy się to z jakąś lokalną spółdzielnią mleczarską, zresztą np. ja mam domek obok Gminnego Ośrodka Kultury, a gminy niewątpliwie kojarzą się ze spółdzielniami, jest współpraca remontowa), 5 artykułów dalej: "Kontrakt na sukces, Marian Maślanka, Grzegorz Walasek, Słowo się rzekło" (treść: "... W piątek umowę z klubem podpisał G.W. oraz firma ...", może to o Gazecie Wyborczej), zaraz po nim artykuł: "Czekają na złotówkę", "Sam chce kary dla siebie" (to może o tym, że dziadek to wypił, a GW o tym wszystkim wspomina między wierszami: w tekście "...stanie przed sądem pod zarzutem spowodowania wypadku"), "Bo miał zamiar" ("Od roku w sądzie grodzkim toczy się sprawa radomianina, który — według policjantów — pił piwo w miejscu publicznym", pasuje do tego zabójstwa oprócz piwa, bo dziadek alkoholu nie pijał w ogóle), zaraz po tym artykuł: "PYTANIE o pomaganie", znowu o centrach kultury itp. ("Już bez warunków": "Prezydent Radomia deklaruje, że zrobi wszystko, aby Centrum Sztuki Nowoczesnej powstało w naszym mieście jak najszybciej" — znów ten podtekst "czekamy na efekty"...), dalej też było coś o Miejskim Ośrodku Sportu i Rekreacji, jeszcze raz chyba świadomie uderzając w ten temat ośrodka gminnego i dlatego spółdzielni (pewnie po to, by nikt nie pomyślał, że źle trafiłem, gdyż sąsiedztwo mam przypadkowe: oj, chyba nie, w ogóle ulica jest dobrze dobrana, bo w Warszawie taka jest tuż obok telewizji, poza tym np. jakiś barek tam jest niedaleko o odpowiedniej dla mnie nazwie itd.; o patronie tej ulicy też był nawet tego dnia artykuł) oraz, tuż obok w Archiwum, artykuł o Miejskim Centrum Profilaktyki i Rehabilitacji Dzieci i Młodzieży (o tak! rehabilitacja! gdy już naprawdę ciężko będzie, w trakcie bojów z torturą dźwiękową, nabędzie sobie jakąś nieruchomość: ta moja bodajże była jedną z pierwszych wybudowanych już z instalacją, bo zaczęto ją budować pod koniec 2006 r.), "KRÓTKO" (treść: "Śmierć dziecka. 11-letni chłopiec zginął w gospodarstwie rolnym (...) w przyczepie służącej do rozrzucania obornika. (...) 56-letni znajomy" — jest tu jakaś obora, tzn. o krowach i o mleku skojarzenia pasują, a także coś o osobie 56-letniej, otóż wspomniany Hlondt zmarł podobno 56 lat przed tamtym artykułem z Katolickiej Agencji Informacyjnej), "PATRZĄ NA POŚLADKI" (końcówka nagłówka, "...ośladki", brzmi nieco jak "aślanki" — rozmowa z seksuologiem Zbigniewem Lwem-Starowiczem), nagłówki "PODSLUCHANE" (jakoś dziwnie bez polskich znaków, bez teorii, że podsłuch to z jakimś zamontowaniem czegoś się wiąże), po czym zaraz "DZIEJE SIĘ W SOBOTĘ... / DZIAŁO SIĘ..." (zgadują, jak widać chyba dzięki podsłuchowi, że zaraz następnego dnia to wypije; skoro mu się kończyło w piątek, to wypije w sobotę), po czym zaraz "Nie ma lepszego" (dziadek mówił, że nie ma nic zdrowszego niż maślanka, ale to może jakieś wprowadzanie w błąd?... chociaż w ten sposób faktycznie dałoby się zabić), "Dwie godziny bez sentymentów, Grzegorz Niciński" (z Niżyńskim oczywiście się kojarzy oraz z dwójką jako może symbolem dwóch pokoleń, czyli relacji dziadek-wnuk; "bez sentymentów" to końcówka jakiejś więzi może), po czym zaraz "Karolina jeszcze czeka" (o Karolinie Wolniewicz, może to jakaś ironia, że może mój dziadek sam się zabił świadomie, że on jakimś może profesorem Wolniewiczem był — znany ateista, profesor filozofii podający się za "katolika rzymskiego niewierzącego", robiący audycje m. in. dla Radia Maryja...), "KRONIKA POLICYJNA" o sprawie przypominającej późniejszą o 4 lata śmierć Geremka czy raczej, tuż ją poprzedzającą, śmierć księdza Bronisława G. (jakieś nazwisko na tę literę), o czym pisałem na wspomnianej liście zabójstw — też zderzenie z rowerem, to może jakaś kolekcja wyczynów tej mafii... był też artykuł "Radny groził dyrektorowi?" ("Radny SLD[:] Piotr[,] Kęsik groził mi śmiercią" — znaki interpunkcyjne w nawiasach kwadratowych dodałem ja, ale chyba pozwalają dostrzec ewentualne drugie dno; raczej wina nie radnych, tylko urzędników, ale radni może też słyszeli, bo są w jednym budynku z władzami wykonawczymi miasta, więc np. to oni może powiedzą prawdę; dyrektor pasuje do słynnego "kata" jakoby w osobie dyrektora TVP Warszawa, czyli ośrodka podsłuchowego, na niego w każdym razie zawsze wskazywali spikerzy jako na bezpośredniego kierownika dręczenia i śledzenia mnie), "Witamy przejrzyste gminy" (wg powyższych wskazówek — ironia, było zresztą sporo wskazówek, że to urzędnicy podżegali sklep i producenta), artykuł o sztuce "Faust" w reżyserii J.W. w teatrze (te inicjały może są w tym kontekście znaczące), zaraz za nim "ZAPROSZENIA. JUTRO" bez tekstu, "UPR: Dać Polakom ziemię na własność" (dziadek miał 3,7 ha ziemi; Polacy to symbol narodu, ludu, a więc jakiejś szerokiej rzeszy chętnych zamiast jednostki), "APEL UNII DO KIJOWA O UCZCIWE WYBORY" (to może o tym, że ewentualne klauzule tajności są tu sprzeczne z demokratycznym charakterem państwa), po czym zaraz "Toruń miastem przyszłości" (ważny jest tu autor: GW TORUŃ ANDRZEJ RYCZEK NOT — "not" po angielsku znaczy "nie", a zatem może jakiś "nie ryczek", "przemilczający"), dalej jeszcze przejściowo "Złe myśli burmistrza" (Rypina?) i znowu "Oni zmienią świat" (to może to wchodzenie w tyłek Toruniowi, czyli Rydzykowi, podczas gdy oni właśnie najpewniej będą to jak najdłużej zupełnie przemilczać; podtekst: sprzyjamy Watykanowi), "Smakosze jarzębiny", po czym zaraz jako następny "Koniec kręcenia" ("Włoska ekipa filmowa, która w Krakowie kręci film o życiu Jana Pawła II, nie dokończy zdjęć..."), "Bardzo malutki moralitet" (początek: "Ksiądz Kubala przynosi arcydyskretną wiadomość: do Granatowych Gór przybędzie z nieoficjalną wizytą Ojciec Święty"), zaraz potem artykuł "Z przyjaźni do dzieci" ("Nic tak nie zmiękcza urzędniczych serc jak los niepełnosprawnych maluchów" — ja akurat niedługo wcześniej skończyłem 18 lat i szykowałem się do matury, a zatem ten stan dzieciństwa, a więc i, wg artykułu, przychylności urzędników właśnie się kończył i poniekąd już się skończył), "List tygodnia" (Wysokie Obcasy, dodatek GW, "DZIEWCZYNKA Z ZAPAŁKAMI": kojarzy się z tym, kto odpala lont: "(...) Pracuję w sklepie jako ekspedientka"), zaraz potem jako następny jest w Archiwum artykuł "DZIEJE SIĘ..." (o koncercie muzyki poważnej; też mam coś z tym wspólnego, a jeszcze bardziej, bo zawodowo, mój brat i mama, ojciec zaś jest melomanem), niedaleko później też może o dziadku: "Znikający w zbożu" (treść również się kojarzy z rolnictwem, a więc i z rolną posiadłością miejską dziadka — on zapewne wyjdzie z tego domu, gdy już się pożywi tym zatrutym produktem; ostatnie słowa, jakie cytuje lista artykułów z Archiwum, to, bez kropki, "Potem powiesił go" — o haniebnych ewentualnych posądzeniach o samobójstwo), zarazem potem "Oczy otwarte" i "Na krańcu Kresów", "Gwardia poza finałem" (o proszę, to dowodzi, że temat "Gwardii" w liście artykułów z przedednia World Trade Center, przy okazji zabójstwa mej matki — jest tam taki artykuł o Rzeźni nr 7 gdzieś na górze — to istotnie temat rodziny, bo tu też to pasuje: "śmierć z dala od rodziny"), zaraz potem "Rozmach Szejny" (może to o tych planach na temat tego, co będzie dopiero za kilkanaście lat... sprawa matki, tam własnie była ta Gwardia), po czym zaraz jako następny artykuł "Wariacje na finał" (a więc o zakończeniu i o wariacjach, co budzi skojarzenia z szaleństwem; istotnie, o to chodziło chyba w rozmachu, skoro artykuł tu zaraz zaczyna się "Wystawę, która przypomina 100-letnią historię"), 3 dalej znowu coś o leczeniu, dalej art. "18 minut wolności" ("Dlaczego przechodnie nie reagowali na (...) akcję (...) na (...) Piotrkowskiej? I to zarówno 30 lat temu [Agnieszka Piotrowska rok wcześniej], jak i w 2004 roku? To pytanie podgrzało atmosfer" — tyle cytuje Archiwum), po czym zaraz po tym podgrzaniu coś o Sejmie i uchwalaniu już i tak istniejącej rzeczywistości, był też art. "Żurnaliści egoiści" (autorzy: Robert Sołtyk, Bruksela, PSK — sołtys jest tu jako eufemizm burmistrza, bo Rypin, choć ma posiadłość rolną dziadka, jest przecież miastem powiatowym, Bruksela jest zapewne w zastępstwie Watykanu, a PSK w zastępstwie WOT-u; w treści: "Marek Belka wini dziennikarzy za to, że Sejm uchwala 'bzdury'"), "Przeklęty Włoch", "Będą kolejne pozwy" ("Sąd Rejonowy nie wydał wczoraj wyroku w sprawie wytoczonej JMD Biedronka przez byłą pracownicę" itd. o tej sprawie), po czym zaraz jeszcze "Jedenastu pozwów zbyć się nie da" ("Byli pracownicy Biedronki opowiadają, że byli zmuszani do [...]"), chociaż dziadek raczej w mniejszych sklepach kupował, "Ratunek w karetce", "Zaduszkowe wspomnienie" ("(...) Woda w nim tak czysta, że aż błękitna; i zimna, aż zęby cierpną, jak od KWAŚNEGO JABŁKA. W pobliżu stoi wysoki drewniany krzyż upa" — tu tekst z Archiwum się urywa; "sprać na kwaśne jabłko" to tekst bodajże dziadka o biciu dzieci), "Ratunek za parę dni" ("Po raz kolejny w tym roku wstrzymane było leczenie chorych na białaczkę", to jeszcze o tyle trafne, że mam jasną cerę i bardzo jasne włosy), "To był lek, a nie wąglik?", a potem dwa artykuły pod rząd: "CO ROBI WŁADZA" oraz... "Tajemnica Księżyca" ("Tej nocy Księżyc wyglądał jak bułka maślana (...). Aż chciało się go (...). Michał wszedł do kuchni, otworzył okno i skierował aparat w stronę nieba. Pstryk!To było jed" — tu się urwał tekst przytoczony na liście artykułów Archiwum GW), po czym zaraz jako następny trzeci z kolei artykuł "Więcej światła na wszystkich ulicach" ("Mehr Licht! — wołał kiedyś Goethe [to były też jego ostatnie słowa]. — Więcej światła — powtórzyli niedawno za nim gorzowianie. I magistrat wycofał się z programu (...)"), "KRÓTKO" ("Dzień otwarty w hospicjum"), potem "WITAJCIE NA ŚWIECIE" (to już w ogóle jak jakaś filozofia Nietzschego, ateistyczna, z koncepcją wiecznego powrotu, tj. życia w kółko od początku do końca i znowu itd. w nieskończoność — tutaj najodleglejsza od "Tajemnicy Księżyca", czyli kościelnej nocy, zmierzchu itp.; tzn. podtekst widzę tu taki, że po pierwsze pozostała część rodziny (ciocia, babcia) mieszkająca w Łodzi na ul. Nawrot jest zagrożona i też ją zabiją, a po drugie, że dziadek na pewno ateistą w dodatku wierzącym w potrzebę jakichś wielkich projektów ateistycznych i wznoszącym się ponad moralność nie był, że nie był samobójcą), dalej już jako następny artykuł "Smaki Burgundii" (pewnie żeby podsunąć skojarzenie "różne filozofie"). Z godnych wzmianki był w GW jeszcze wtedy aluzyjny artykuł "Technika promienista" ("Jaka jest technika? Technika jest, że tak powiem, promienista. Czyli trzeba wybrać miejsce dogodne do promienistego rozjeżdżania się w wielu kierunkach" — to zapewne o odbiciach fali radarowej i o tym, dlaczego fala wraca od obiektu śledzonego do wieży nadawczej; dziadka pewnie pod koniec życia śledzono, podsłuchiwano tą metodą, by poznać jego zwyczaje i dobrać sposób zabójstwa). Co ciekawe, o ile w przypadku babci wyjątkową numerologię miały daty narodzin i śmierci — tworzyły mianowicie, w bardzo racjonalnym porządku zresztą, cyfry 123456, o tyle w przypadku śmierci dziadka taką numerologię można przypisać śmierci ks. Józefa Maślanki w 2017 r.: zmarł w dniu 2017-01-7 (dwa zero siedemnaście, zero siedemnaście). Po pierwsze pasuje to do pary — rzadko uciekano się w prześladującej mnie i moją rodzinę mafii do zabijania z dobrze dobranymi datami — a po drugie w nagłówkach z przedednia śmierci dziadka było coś o jakimś panu Maślance. A zatem podejrzenie, że to maślanką (ulubionym pożywieniem, uznawanym przez dziadka za bardzo zdrowe) zabito mego krewnego, wydaje się potwierdzone. Poza tym w trakcie Światowych Dni Młodzieży papież odwiedził przełożoną zakonu prezentek nazwiskiem Maślanka. Z kolei w wychodzącym co rok czasopiśmie "Teologia polityczna" Łukasz Maślanka pisał o Syrii jako o wojnie zastępczej (oczywiście to jakiś inny temat, nie o Piotrze Niżyńskim, bo to tamtejszym nudziarzom przez klawiatury przejść jakoś nie może). Trafiłem na to wszystko wpisując w Google słowa Watykan maślanka. Coś chyba jest na rzeczy?! Pod hasłem Watykan maślanka znalazłem jeszcze w Google'u artykuł o obecności Krakowskiego Bractwa Kurkowego na uroczystościach beatyfikacyjnych Jana Pawła II: otóż okazuje się, że byli tam m. in. Ryszard Maślanka i, żeby nie było wątpliwości, że to nie przypadek, dwa nazwiska dalej był wymieniony Piotr Skalski (jest taka znana dziennikarka TVP Warszawa, Miłka Skalska, a to podobno TVP Warszawa odpowiada za podsłuchiwanie mnie, co tutaj wszędzie od lat głosi ten blog), był także Janusz Pitera (imię mego ojca, nazwisko sugerujące zamieszanie się w sprawę kryminalną, coś jak słynna Julia Pitera)... Inna taka historia: w tworzeniu muzyki do filmu o Janie Pawle II (kręconego w kontakcie z Watykanem) uczestniczyła niejaka Marta Maślanka. Z kolei w polonijnej gazecie Nowy Dziennik rok temu w rocznicę śmierci papieża (2. kwietnia 2016 r.) dziennikarz niejaki Wojtek Maślanka napisał artykuł "Jan Paweł II — papież, poeta, myśliciel..." (tytuł zakończony dającym do myślenia wielokropkiem). Dalej: jeśli wziąć pod uwagę, że moja ciocia zmarła 20. lutego 2012 r. (widać po kliknięciu na akcie zgonu, gdzieś tu na blogu są też linki do YouTuba, bo w dniu pogrzebu, tj. 28. lutego, trafił tam film z tego pogrzebu, YouTube poświadcza datę), a następnym dniem po śmierci był 21. lutego 2012 r. (i to tego dnia były bardzo dobrze dobrane nagłówki w Radiu Watykańskim, natomiast w KAI już wcześniej), to teraz dodajmy, że po równo pół roku — 6 miesiącach od tej daty, a więc w dniu 21. sierpnia 2012 r., dziennik Polska Times zamieścił artykuł informujący (wśród wielu innych przypadków) o tym, że ks. Stanisław Maślanka przestał być proboszczem parafii w Zabierzowie, zaś dodatkowo równo 9 miesięcy po tamtym pierwszym dniu bez żywej cioci w Naszym Dzienniku opublikowano artykuł, pod którym tenże ks. Stanisław Maślanka (podobno kapelan Ojca Świętego) podpisał się jako obrońca życia dzieci poczętych. A zatem znowu przykład na to, że jakoś w jednym rzędzie z zabijaniem członków mej rodziny (w tym przypadku: cioci) jest sprawa maślanki. I jeszcze jedno, odnośnie znaczenia słowa LEW w aferze Rywina. Znalazłem coś takiego (proszę kliknąć, aby zobaczyć tę stronę — poważne źródło, IPN): "W partyzantce byli dwaj bracia dziadka Piotra Drobnego. To Karol Maślanka [Wojtyła?...] 'Tygrys' i jego brat Józef [Glemp?...] ps. 'Borsuk'." Tyle, że w tym drugim przypadku aż by się prosiło wymienić inne silne zwierzę, np. właśnie Lwa. Może w odpowiednich kręgach związanych ze sławetną aferą właśnie o tym myślano. Co ciekawe, zorganizowano też pewne głośne uniewinnienie w sprawie o zabójstwo Maślanki. — [ukryj dopisek] edit 2017-06-14: Gigantyczny pożar apartamentowca w Londynie, podobno największy od dziesięcioleci, giną ludzie. A co było w mediach papieża w przeddzień? To oto — proszę kliknąć (artykuł 1, artykuł 2). edit 2018-03-21: Pisałem tu wielokrotnie o zamordowaniu (jako jeszcze jednego członka mej rodziny) mej cioci Ani Uzdowskiej, a tymczasem w ramach dowodu wskazywałem tylko na nagłówki prasowe (cały dzień praktycznie pod tę śmierć artykuły publikowano! jednak nie dla każdego mogłoby to być takie oczywiste, nie każdego może to tak od razu satysfakcjonuje), a także na przeczucia, jakie podprogowo mi operatorzy podsłuchu i przekazu podprogowego już w 2012 r. nasyłali oraz na zbieżność czasową z policyjnym napadem na mnie w Gwatemali (ten sam dzień). Wskazywałem też na to, że równo rok po pogrzebie tej 53-latki (patrz: wideo na YouTube opatrzone datą przez ten serwis oraz pokwitowanie z cmentarza), który to pogrzeb można by metaforycznie nazwać ostatecznym końcem "ziemskiego pielgrzymowania", nastąpił koniec pontyfikatu Benedykta XVI: pogrzebano ją 28.02.2012 r., a papież zakończył pontyfikat 28.02.2013 r. (to, że zamierza zrezygnować ze stanowiska, ogłosił w Światowy Dzień Chorego). Komuś mogłoby się mimo wszystko wydawać, że to wszystko jeszcze za mało. Teraz więc zauważyłem, że istnieje podobny, tj. oparty na prawdzie ukrytej w liczbach, i zarazem prostszy sposób przekonywania, że ta osoba została zabita — podobny do tego, który zastosowałem przy okazji mej babci (wśród innych poszlak: babci daty urodzenia i zgonu tworzą jakoś tak "dziwnym trafem" ciąg cyfr 11234456). Mianowicie: ... — [rozwiń dopisek...]ciocia żyła 19600 dni (policzmy: od 23.06.1958 do 20.02.2012 r. mamy 13 lat przestępnych, 40 lat zwykłych, po czym upływ miesięcy: czerwiec, lipiec, sierpień, wrzesień, październik, listopad, grudzień, styczeń bez 3 dni), czyli liczba dni jej życia jest podzielna przez 100. Tak trafny psychologicznie (robiący wrażenie) wynik zdarza się oczywiście tylko przy 1% zgonów. Ponadto liczba ta — co przy takiej długości życia zdarzało się raz na ponad 9 miesięcy — ma całkowity pierwiastek kwadratowy (140). To jednak jeszcze nie wszystko, bo zarazem jej data zgonu to 2002-2012 (20. lutego 2012 r.), co w oczywisty sposób nasuwa skojarzenie z "10-leciem afery łowców skór". "Od afery w łódzkim pogotowiu do zabicia Ani Uzdowskiej". Tamta afera, jak łatwo sprawdzić, wybuchła w 2002 r. Robi wystarczające wrażenie? Myślę, że tak. A to nie wszystko; są jeszcze nagłówki prasowe, których w ogóle nie omawiałem, np. niektóre z archiwum.gazeta.pl (choć trzeba przyznać, że nieliczne są takie, że można się nimi wylegitymować jak dobrymi poszlakami przed inną osobą; temat jest raczej zlekceważony, a poszlaki często co najwyżej tak pisane, by tylko ja lub ewentualnie jeszcze inna bliska rodzina je pojęła). Poza tym w przypadku zgonów wszystkich 3 osób z tej części rodziny (dziadek Henryk Uzdowski, babcia Lucyna Uzdowska, ciocia Anna Uzdowska) powtarzały się w mediach kościelnych lub świeckich 2 wątki. Po pierwsze: wątek prymasa i Gniezna. Po drugie: wątek jedności Kościoła/ekumenizmu (sprawy mieszkaniowe — wszędzie ma być instalacja grająca? albo i może chodzi też o ten "klasyczny" niemal tekst z licznych mszy: "módlmy się, aby wszyscy nasi bliscy zmarli [itd.]", który wytykałem w dzieciństwie jako bardzo nietrafiony?). Toteż: wątpliwości tu praktycznie nie mam, pozostaje tylko wyjaśnić, jak do tego doszło i zdobyć dowody czyjejś winy. — [ukryj dopisek]
edit 2017-06-19: W Dzień Matki, tj. 26. maja 2017 r., w domu przy ul. Pomorskiej w Legionowie znaleziono ciało Beaty B. (czyt: "Beata-beee" — nasuwa się podtekst: "premiera Beata [Szydło] jest niefajna"); zgodnie z ustawą w gazecie skrócono nazwisko pokrzywdzonej. Oto artykuł z Gazety Powiatowej. Męża tej pani, do którego ona przyjechała 24. maja (i już wcześniej kilka razy), Dariusza B. sąd uprzednio skazał za stalking na 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu. Mąż ten był prawdopodobnie przedsiębiorcą, bo miał własny domek w Legionowie (żona była z Wrocławia). Z treści artykułu wynika, że to najprawdopodobniej on zamordował swą żonę; jej zwłoki znaleziono w tym domu. Następnie sam został zabity, jego z kolei zwłoki wyłowiono z Narwi. Bardzo brutalna sytuacja. A co pisano w Katolickiej Agencji Informacyjnej (www.eKAI.pl) tego 24. maja 2017 r., którego Beata B. przyjechała do Legionowa? Opublikowano 1 tylko artykuł: Jak być małżeństwem "tak na serio"? (to pewnie o związkach telewizji publicznej z Kościołem): nadal można go przeczytać na stronie KAI. Co więcej, w pewnym ośrodku gminnym, w którym ja raz na jakiś czas mam w ogóle prawie że jedyny kontakt z prasą lokalną z Legionowa, leży na półce — jak się zarazem teraz przekonałem — książka "Zabić czarną owcę" — oto zdjęcie. Już wyjaśniam, jak najprawdopodobniej doszło do tego zabójstwa. Zapewne podobnie, jak w przypadku dziadka. Najlepiej więc zrobić śledztwo w urzędzie miasta Legionowa. Tacy urzędnicy typowo wchodzą w zakulisowe układy związane z telewizją z przedsiębiorcami, zapraszają ich do siebie, oferują korzyści. W Legionowie rządzi PO, a na szczeblu centralnym w kraju PiS, ale co to w ogóle za przeszkoda... Pana przedsiębiorcę(?) mieszkającego w domku podżegano najwyraźniej do zabójstwa, tylko tak można wyjaśnić, że było ono tak dobrze przewidziane w mediach, a prawdopodobnie było — wskazywałem już liczne takie wcześniejsze przypadki (jest to wręcz standard). Wyjaśnię tu jeszcze rzecz ogólniejszą: NIE JESTEM JEDYNĄ OSOBĄ PODSŁUCHIWANĄ PRZEZ TELEWIZJĘ. Wg tego, co mi dzisiaj mówili spikerzy, a brzmi to sensownie, podsłuchiwanie naraz dwóch osób (Piotra na stałe, inne zmieniające się osoby tymczasowo) jest regułą, a nie wyjątkiem. Są do tego na stałe przydzieleni pracownicy. Ofiary są na podsłuchu tymczasowo, po czym np. się je zabija. Gdyby przestały być dwie ofiary-osoby do podsłuchiwania, to musiałyby być jakieś zmiany harmonogramu agentów z TVP Warszawa(?), tacy pracownicy wyszliby z rytmu "normalnej pracy". Kierownictwo uważa, że lepiej, by byli do takiej zmianowej pracy po nocach przyzwyczajeni, a z drugiej strony przecież gdybym wskutek porzucenia jakiegoś uprzedniego dodatkowego podsłuchu został tylko ja jako obiekt do zajmowania się, to pracowników zmianowych by się zrobiło za dużo jednocześnie: dwa razy za dużo. To by nie miało sensu, siedzieliby zbędnie. W związku z tym trwa się w czymś takim, że zawsze oprócz mnie jest jeszcze ktoś na nielegalnym II podsłuchu również, jak to objaśniają, "kościelno-politycznym", a ofiary te zmieniają się, bo są (typowo) po kolei zabijane. Spikerzy mówili dziś (a nagłówki z przedednia śmierci dziadka zdają się to potwierdzać), że takimi osobami byli też np. miliarderzy Gudzowaty (coś o gazie ciągle w tym przededniu), a także Kulczyk (też tam jakiś "Kulczykowski" czy "Kulczycki" pisał... a więc to może o tym, co po śmierci dziadka — na kogo przeniosą II podsłuch). Zabito ich później w okolicznościach bardzo wyraźnych, np. Gudzowatego w miesiącu poprzedzającym abdykację papieża, a Kulczyka wtedy, gdy kończył mi się milion (pewnie dostosowywano jeszcze ten termin na bieżąco pod mój stan majątkowy; nie był idealnie zbieżny z tym przekroczeniem granicy 1 miliona zł na koncie, ale mieścił się w granicach plus minus 7-10 dni). Media, w tym katolickie, robiły odpowiednie aluzje w przededniu (np. przy Gudzowatym był chyba temat ircd-ratbox, między innymi; jakaś bodajże śmierć księdza kojarzącego się z Kulczykiem i Poznaniem itp., nie pamiętam już tego). To więc byłyby przykładowe ofiary II podsłuchu. W 1992 r. był Piotr Jaroszewicz, potem był może ten trup, którego podrzucono nam w śmietniku blokowym około 1992-1993 r., potem między 1993 a 1998 śledzony był Papała (czasy jego wielkich awansów w Policji), a pewnie też Gudzowaty i Kulczyk, zdarzało się potem podobno też podsłuchiwanie jakichś sędziów w telewizji, może jakichś kierowników sądów (informacja między wierszami z przedednia zamachów na Egypt Air czy na Kursk, było o nich tu na blogu pod hasłem "zbrodni przeciwko ludzkości, w jakie mógł być zamieszany papież" czy raczej mafia medialno-telewizyjna), do roku 2003 była podsłuchiwana uczennica Agnieszka Piotrowska (inicjały jak "hrabina" Anastazja P., pewnie od dawna planowana), dzięki temu dowiedziano się w ogóle o jej koloniach z chłopakiem, na których zrobiono jej wypadek (♱2003). Następnie w latach 2003-2004 na podsłuchu był mój dziadek (♱2004) — wiadomo, że to telewizja robiła, bo dziadek zamontował sobie w domu remont zgodnie z życzeniem gminy (padały nawet groźby wywłaszczenia), a telewizja sugestiami podprogowymi skłoniła go (co już w przededniu planowano w nagłówkach GW), by zaraz po otruciu się wyszedł z domu (nie chcieli, by gnił trup przez rok...); a zatem był podobno przekaz podprogowy, więc to robiła telewizja — następnie w latach 2004-2005 śledzony był podobno np. Gudzowaty, między późnym 2005 a kwietniem 2007 Blida (♱2007), o czym nawet media katolickie donosiły między wierszami w dniu jej śmierci i w przededniu (ironizując o "lustrowaniu" i bodajże "uczelniach katolickich": część ludzi wie o odbiciach fal tylko tyle, że kąt padania równa się kątowi odbicia, a tak jest w przypadku lustra, natomiast co do zasady na większości ciał światło i fale EM się rozpraszają, tj. odbijają we wszystkie strony, dlatego mogą powrócić do wieży nadawczej i trafić z powrotem w jej anteny...) — na jej przykładzie można znowu wnioskować o tym, że te poszczególne podsłuchy nielegalne i następujące po nich zabójstwa były obsługiwane w telewizji. 2007-2008 Geremek, potem też inne postaci, w tym późniejszy prezes TVP Ławniczak (♱2010 grudzień), miliarder Gudzowaty (♱2013 styczeń), dziennikarz i właściciel portalu internetowego Łukasz Masiak (♱2015), miliarder Kulczyk (♱2015), wiceminister sprawiedliwości Monika Zbrojewska (♱2015), radny Rafał Kasiński (również ♱ styczeń 2016, ale późniejszy — upozorowane samobójstwo na zasadzie włamania na konto w portalu społecznościowym, pewnie np. z pomocą podpowiedzianego podprogowo nowego hasła czy czegoś takiego, nakłamał w tej sprawie na Policji jakiś bandyta w osobie operatora monitoringu, czyli kogoś, kto zarazem zajmuje się zawodowo podsłuchiwaniem mnie; akurat wydawałem dużo pieniędzy na wykopy, porozklejano mi obok nekrologi, faktycznie działka o tyle straszna, że tam przyjaciel dawnej właścicielki ciągle się włamuje pod moją nieobecność mimo jej odsprzedania, m. in. przekazano mu dodatkowy klucz od firmy zamkowej, Solid na włamania pozwala czy w każdym razie nie reaguje na alarmy, której mi się lokalnie rejestrują). Dowody to nie problem, zresztą do pewnego stopnia są tu rozsiane po blogu, patrz np. podstrona z listą ofiar i dalsze odniesienia, które są tam wskazane. Śledzona była też zapewne policjantka Anna Gajek, której zrobiono poślizg w Opolu (♱ styczeń 2016), a także Bogusław Kaczyński (♱ styczeń czy luty 2016). Następnie bodajże Zyta Gilowska i Janina Paradowska (♱2016, inicjały JP), podejrzane jest wprawdzie, że one w ogóle trafiły do szpitala, ale spikerzy potrafią jakoś to wywołać, np. nakłonić do przebadania się czy wmówić podprogowo jakieś bóle. W sierpniu 2016 r. w związku z umorzeniem mi sprawy egzekucyjnej zabito komornika D. Zarzeckiego z tego samego miasta, zapewne po uprzednim podsłuchiwaniu. W 2016 r. być może jeszcze przy okazji organizowania wypadku kolejowego w Raciborowicach (♱ październik 2016 r.) też kogoś podsłuchiwano, po czym na podsłuch trafił Przemysław Wałęsa (otruty? coś takiego zaczęła prokuratura sugerować po sekcji zwłok; oto kolejne artykuły z archiwum.gazeta.pl, tj. archiwum Gazety Wyborczej, z bezpośrednio poprzedzającego zabójstwo numeru, tj. z 07-01-2017: "'ZMARŁO NAM DZIECKO, A KSIĄDZ O PIENIĄDZACH'. BURZA W OPOROWIE" oraz, tuż po nim, "LECH WYPOŻYCZA SWYCH GRACZY", kilka wcześniej był artykuł "MOŻNA CIĄĆ DRZEWA NA POTĘGĘ", a nieco dalej był artykuł "Kamil przed Rafałem" oraz artykuł Sebastiana Klauzińskiego "Idzie mróz, myślmy o innych"), a następnie poseł Rafał Wójcikowski, zabity poślizgiem w styczniu 2017 r. (patrz edit 2017-01-25 tu na blogu — pod wpisem o procesorach). Potem jeszcze podsłuchiwano i zabito 2 siostry zakonne z zakonu służek (Chrystus nauczał, że polityka jest służbą). Tak, jak wspomniałem, jest specjalna podstrona tego bloga z listą ofiar Watykanu(?). To wszystko zapewne pokrzywdzeni przez zmieniający ofiarę II podsłuch w telewizji, podobno związany z Kościołem (prymas czy może obecnie raczej abp Nycz, coś takiego mówią spikerzy). Zapewne Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga, która zajmuje się badaniem sprawy zabitej Beaty B. i Dariusza B., będzie się wzbraniać rękami i nogami przed śledztwem w urzędzie miasta Legionowa, zasłaniając się rzekomym brakiem dostatecznie uzasadnionego podejrzenia (choć przecież właśnie wiadomo, że gminy [typowo raczej: urzędy skarbowe, może i spółdzielnie] korumpują firmy i organizują tam zakładanie instalacji podprogowych zasilanych od latarni ulicznych; taka korupcja to ich stały modus operandi). Teraz np. spikerzy mi mówią, że "koleżankę mam" (pewnie z jednej podsłuchowni) — ofiarą jest kobieta. Wcześniej mówili tymi słowami ("koleżankę ci znajdziemy") np. w grudniu, po śmierci Rafała Wójcikowskiego (czy wkrótce przed nią) a przed śmiercią zakonnic służek. Gdy zabijano posła Wójcikowskiego (może nie w tym samym dniu, ale na jakieś 21 dni przed tym, tj. w grudniu 2016 r.) zorganizowano mi w hostelu Siennicka jakiegoś agresywnego gościa w pokoju, który mnie mało nie pobił, zaczął się dobierać, bo "telewizor mu nie działał" (źle wyciągnięta wtyczka z gniazdka czy coś takiego, jakaś głupota i drobiazg, a się zrobił bardzo agresywny, zaś hostel z tego tytułu, tj. z powodu skargi, zaczął mnie ostrzegać przed wyrzuceniem z niego; w ogóle wtedy jeden za drugim przekonywali hostele do nieobsługiwania mnie, więc to element szerszego procederu był, ale wyróżniał się groźną agresywnością na siłę podrzuconego do pokoju współlokatora (zwykle podsłuchiwać chodzili jacyś z innego pokoju, choć czasem inaczej bywało, a do pokoju podrzucano mi ludzi już po ich sesji śledzenia, na pokaz, żeby jakiś głupi teatrzyk robić, że wszystko jest w porządku i są w hostelu i pokoju jacyś "normalni goście"). To wszystko opowiadali dziś spikerzy. — Przytoczę tu przykład na wspomniane związki ekipy zajmującej się podsłuchiwaniem mnie z (przypuszczalnie) zabijaniem — śmierć Bogusława Kaczyńskiego w państwowym szpitalu. Akurat zajmowałem się kopaniem na działce i wyszła (autentyczna) potrzeba używania elektrycznego młota udarowego. Oto wideo z następnego dnia, gdy już miałem młot (poprzedniego po prostu prace się skończyły ze względu na brak młota). Artykuł nazajutrz (tzn. tego właśnie następnego dnia) w gazecie, który zobaczyłem w sklepiku osiedlowym? "Udar zabił Bogusława Kaczyńskiego". Trafne w dwójnasób, nie tylko ten udar, ale i zabijanie. Kiepsko to wygląda, prawda?... Dodatkowe zajęcia telewizji... Podobnie było ze śmiercią mej cioci (zeszła się w czasie z rozbojem dokonanym na mnie przez policję gwatemalską, nie wiem, może to jakoś zalegalizują, ale jak można legalizować wyciąganie komuś pieniędzy i wywożenie go do lasu bez słowa wyjaśnień i bez wydania żadnego dokumentu na ten temat, zamiast tego grożąc bronią przystawianą prawie że do skroni).
edit 2017-08-14: Kontynuując temat procesorów i tego, że Intel teraz nawet zaczął produkować nowatorskie pamięci "Op(ę)tane" (marka znana w Internecie), przedstawiam w postaci wideo na YouTube analogiczny problem z rejestratorem kamer. Dawniej to się po prostu magnetowidy miało do takich zastosowań — proste, prymitywne, ale niezawodne. Są też podobno inne możliwości wybrnięcia z tego problemu, np. komputerki oparte o tzw. płytki FPGA, połączone np. z kamerkami IP. Nadmieniam, że oprócz centralek systemów alarmowych (takich z czujkami) oraz telefonów komórkowych podobne dziwne zachowanie, sugerujące możliwość dokonania włamania w dowolnej chwili za pośrednictwem jakiegoś nietypowego medium (zapewne fal elektromagnetycznych), zauważyłem też w routerze UPC (samoczynne zresetowanie się, a wcale nie było braku zasilania w mieszkaniu) oraz w drukarce HP LaserJet (przy początku użytkowania zawiesiła mi się raz z napisem PI na wyświetlaczu LED, o czym wiedzieli spikerzy, bo to mi komunikowali; już zresztą przy kupowaniu jej spikerzy sugerowali mi, że będą możliwe włamania — i tak się zdecydowałem na zakup, bo tak samo zapewne jest z innymi, też mają procesory — a zaledwie minuty po wyjściu z Saturna spikerzy podawali na całe Złote Tarasy jej nr seryjny). Problem, jak widać, jest masowy. Tutaj na razie zachęcam do przejrzenia wspomnianego wideo demonstrującego korzystanie z rejestratora monitoringu i to, co z nim mi się ostatnio stało.
edit 2018-02-24: Pisałem tu w rozwijalnym komentarzu na końcu akapitu "Pamiętajmy, sekretariat to..." o znanym przyjacielu młodego Wojtyły, dziwnym trafem jest to też czołowa postać ruchu pro-life. A tymczasem... jak się okazuje... chyba nie tylko ze mną był przekręt w szpitalu, o którym mowa przy okazji sprawy III Kp 476/17 o "upadku Rzymu". Mój młodszy braciszek urodził się martwy (w dodatku: nazajutrz po urodzinach ojca). Aborcja jakaś bez woli ze strony matki?... Zrobiono z tego poronienie, ale to chyba dosyć rzadka sprawa... W Internecie krąży informacja, że tylko 1 na 2500 ciąż, czyli inaczej 0,04% (jedna 25-ta jednej setnej), kończy się poronieniem. I akurat musiało przypaść na moją matkę. Ciekawe, czy to w ogóle łaskawie zarejestrowano aktem urodzenia, jak to wedle prawa powinno mieć miejsce. Przypomnę, że różne rzeczy zwązane z Janem Pawłem II zebrałem przede wszystkim w wyodrębnionym z bloga dokumencie na temat tego papieża i genezy podsłuchu, a także w liście ofiar tej grupy przestępczej, liście doborów po nazwisku czy także we wpisie np. "Mocne poszlaki na temat pewnych zbrodni" (patrz jego dolny dopisek: edit 2016-01-24) czy "Zeznania i dowody" (patrz jego pierwszy dolny dopisek). Do nawigowania po wpisach niniejszego bloga służy niebieski pasek poziomy na samym dole Państwa przeglądarki internetowej i tam, blisko niniejszego i na pewno w 2016 r., można znaleźć wspomniane wpisy. | edit 2018-02-27: Oto wideoreportaż z Urzędu Stanu Cywilnego w Warszawie na ul. Andersa 5 dowodzący, że lansowane tu tezy są prawdziwe. Kwestię poronienia mej matki należy odnotować w szerszym kontekście obejmującym też cesarskie cięcie, jakie było przy moim porodzie, oraz wyjątkową trafność mej daty urodzenia (jest to data urodzenia prezydenta Włoch: PerTiNiego, PTN jak Piotr Niżyński, z tą tylko różnicą, że 2 środkowe cyfry roku urodzenia są zamienione miejscami). Skoro mama ma 2 dzieci zamiast 3 i na tym polega ten, jak chyba wypada to nazwać, skandal, bo przypadek to prawie na pewno nie jest, to nic już dziwnego, że koszt 2 odpisów skróconych aktu stanu cywilnego (tj. w szczególności: akt urodzenia tego dziecka oraz akt małżeństwa rodziców pokazujący datę urodzenia ojca) kosztuje tyle, co "dwie trzecie z 666", mianowicie 44 zł. Chyba właśnie w ten sposób określono cenę odpisu skróconego. Cena odpisu zupełnego, który przecież wcale nie trudniej jest wydrukować, to 33 zł pewnie dlatego, że w takim razie również dobrze wyjdzie i 2 takie odpisy dadzą liczbę 66, a więc wciąż te same klimaty. Bo przecież wspomniane fakty — urodziny ojca 28.12, urodziny martwego syna: 29.12 — trzeba będzie jakoś dowodzić... Czy to aby nie owo nieznane oblicze papeiża?... edit: Kogo by nie do końca przekonywała powyższa hipoteza na temat pochodzenia cen za odpisy aktów stanu cywilnego, temu jeszcze przypomnę, że inny akt zabicia mojej rodziny, jaki miał miejsce "za rządów" Jana Pawła II (i to tym razem, jak chyba można wnioskować, zdecydowanie z jakimś istotnym udziałem Kościoła), a mianowicie sprawa zgonu dziadka opisana powyżej w dopisku 'edit 2017-06-12', to rzecz udokumentowana odpisem aktu zgonu, którego nr zawiera w sobie liczbę 333. Skąd już psychologicznie rzecz biorąc bardzo blisko (wystarczy podwoić) do 666. A więc znowu te klimaty. Powtórzę więc, że cena 2 odpisów skróconych aktów stanu cywilnego jest pewnie tak dobrana, by było to "dwie trzecie z 666" (bo z takimi rodzicami żyje na świecie 2 braci zamiast 3, jak być powinno, gdyby nie to zabójstwo). | edit 2018-04-01: Mam, jak się zdaje, rozwiązanie tej zagadki dziwnych incydentów szpitalnych związanych z ciążami mej matki — po uzgodnieniu z nią, jakie były fakty, jestem przekonany, że dochodziło do zabójstw. [rozwiń dopisek...](Oczywiście, jak w ogóle w moich i tych współczesnych — począwszy od późnych lat 80-tych — mafijnych sprawach powiązanych jakoś z papiestwem, oficjalnie co najmniej pośredniczyły w tym zapewne Stany Zjednoczone.) Wyjaśniam. Najprawdopodobniej każde dziecko kobiety, która uchodzi za mą matkę, było wcześniakiem i zmarło z powodu wcześniactwa. Wśród wcześniaków śmiertelność sięga 100% (np. w Holandii; w Polsce podobno obecnie rzędu 98%). A zatem zmarło pierwsze dziecko mej mamy, zmarło drugie dziecko mej mamy i zmarło trzecie, zwane Tomaszem Niżyńskim. Wynika to stąd, że w każdym z tych przypadków ustawiona została data urodzenia. Jednakże w przypadku pierwszych dwóch dzieci podrzucono na ich miejsce mej mamie albinosy. Ich matce pewnie powiedziano, że dziecko urodziło się martwe. W przypadku mej (niebiologicznej) mamy datę narodzin (koniecznie przedwczesną) ustalano przekazem podprogowym poprzez wywoływanie (wmawianie) wrażenia skurczów porodowych. Przekaz podprogowy może człowiekowi wmówić dowolne właściwie wrażenia, a także bardzo sugestywnie nakłaniać go do różnych czynności (powstaje napięcie nerwowe, szukające sobie ujścia i związane z tematem podawanym przez przekaz podprogowy, tzn. ciche szepty-podszepty). A zatem: w moim przypadku data urodzenia była, jak wspominałem przy omawianiu sygnatury 476/17, podyktowana datą urodzenia Pertiniego (Perti-Ni, prezydent Włoch) — podobnie jak moje imię, bo miał być Piotr Niżyński, co mówi samo za siebie ("Piotr [czyt.: papież] Niczyński [czyt.: zwolennik Nietzschego]"). 25.09.1986 r. W przypadku mego brata data dzień miesiąca był o 1 wcześniejszy — urodził się 24.03.1983 r. Miesiąc o pół roku wcześniejszy, 3 lata przede mną. Imię Michał prawdopodobnie było podpowiedziane przekazem podprogowym w związku z tym, że on ubezwłasnowolni swą przybraną matkę (na drodze do znanego szpitala tworkowskiego są następujące miejscowości i stacje PKP: Michałowice, Reguły, jakaś jeszcze jedna i następnie Tworki; a zatem: Michał, prawo, po czym Tworki dla matki — zauważmy, na podobnej zasadzie tuż przy stacji PKP Pruszków, bo szpital tworkowski jest podobno w istocie w znacznej mierze na terenie Pruszkowa, jest ulica Ewy i Kraszewskiego, kojarzącego się z Krasickim, przy czym drogowskaz co do ulicy Ewy ma pod sobą jeszcze drogowskaz "Pogotowie"). Niewątpliwie to, że od bardzo dawna istnieje szpital tworkowski i że te miejscowości tak się nazywają, tzn. to, że jest jakaś miejscowość związana z imieniem Michał, po czym Reguły, kojarzące się z prawem, i w końcu Tworki, działało na rzecz wyboru imienia (o ile nie chcemy uciekać się do hipotezy, że jest to zwykły przypadek losowy). Datę urodzenia też miał ustaloną odgórnie, bo nieprzypadkiem pewnie dzień jego urodzenia jest o 1 wcześniejszy od mojego: 24 w miejsce 25, toteż pewnie oryginał sprzed podmiany też był wcześniakiem. I też zmarł. Nie można przecież ryzykować, że urodzi się nietrafnie, w jakiejś dacie przypadkowej, a nie dobrze dobranej, skoro chce się dopiąć jakiegoś celu. Dziwnie też by to zresztą wyglądało; gdyby nie było podmiany na albinosa, to wtedy tylko ja jeden byłbym bardzo charakterystyczny z cery i mama by się tym bardzo dziwiła i podejrzewała przekręt. W związku z tym ten, kto urodził się mej mamie jako mój rzekomo starszy brat urodził się również martwy, przedwcześnie, po czym także — jak i w moim przypadku — podmieniono go na albinosa. Albinosy się zapewne skończyły w przypadku Tomeczka, nie chciano może już dręczyć tej równoległej matki, dawcy dzieci z albinizmem, a może i ona już wtedy po prostu nie próbowała, nie uprawiała seksu bez zabezpieczenia w postaci np. kalendarzyka w tym samym czasie, więc z kolei mej mamie urodziło się wtedy standardowo, wskutek narzucenia (przedwczesnej) daty, dziecko martwe i takie jej zostawiono. Śmierć ta nie była nijak farmakologicznie wspomagana. Mama opowiada, że dzieci rodziła bez żadnych zastrzyków, znieczuleń, tabletek itd. Nic, zupełnie nic, szpital jej nie podawał, nawet nie jakieś płyny. Czyli po prostu była to kwestia wmówionych jej przekazem podprogowym wrażeń skurczy porodowych. Skoro je miała, to zgłaszała się do szpitala, po czym brała się za parcie mięśniami w celu wywołania narodzin dziecka. I tu teraz pojawia się kwestia winy tego, kto wymyślił tę podmianę. Wiadomo bowiem — a nawet, gdyby nie było wiadomo, to na pewno podpowiedzieliby to zleceniodawcy kompetentni ludzie — że wcześniaki zwykle rodzą się martwe. Była to część planu. Tak to po prostu zamówiono: one pewnie urodzą się martwe i dobrze, a zamiast nich dadzą inne, albinosy. Środkiem zaś do tego celu był przekaz podprogowy. To być może plan samego Jana Pawła II, w sojuszu z Ameryką. W każdym razie chodzi tu o ogólną kwestię genezy prześladowań mej rodziny i mnie osobiście, i genezy tego podsłuchu. [zwiń dopisek]
edit 2018-03-24: Remonty umożliwiające zdalne scentralizowane włączanie w dowolnym (typowo: podsłuchiwanym) miejscu przekazu podprogowego, tortur czy innego dźwięku, jak również cała ta afera związana z podsłuchiwaniem mnie i prześladowaniem jednostki, i masowym zasiewaniem przestępczości, a nawet organizowaniem zamachów i masakr (na odgórne zlecenie jakiegoś światowego ośrodka) ROZPRZESTRZENIŁY SIĘ PO CAŁYM ŚWIECIE, chyba bez wyjątku w postaci choćby jednego kraju (nawet np. w państwie Belize się spotkałem ze specjalnym traktowaniem, jeździło za mną coś w rodzaju miejskich taksówek), a dlaczego?.. Postać papieża wydaje się za kiepskim uzasadnieniem, natomiast podaję lepsze: "bo inaczej nie będziecie mieć dostępu do naszych satelitów podsłuchowych!". To takie proste — podsłuch i podgląd dowolnego miejsca za kliknięciem myszki! I zaraz można go mieć w telefonie! Co tam jakiś Polak, jakiś Piotr Niżyński... Spodziewani winowajcy są to prezydenci USA (ci, co wg słynnej pogłoski — chyba z filmów wzętej — mają jakieś "kody", "klucze" do broni atomowej, czyżby więc za pośrednictwem satelitów uruchamianej, z Kosmosu, bo przecież nie Internetem, nie przez jakichś lokalnych watażków...): to administratorzy GPS-u i innych systemów satelitarnych światowych, George W. Bush, Barrack Obama (imię to może od nieustępliwej postawy w sprawie zorganizowania Smoleńska — cóż innego ważniejszego wojskowego się wtedy działo... — a nazwisko od 2 kadencji?...), Donald Trump... Oni mają najwyższą władzę, gdy chodzi o kluczowy globalny tu projekt, tak przynajmniej można się domyślać, tak sugerują też spikerzy. Zważywszy na to, że zamach na WTC był zaplanowany w "grupie watykańskiej" czy też mass medialnej, jak widać tutaj (i chyba jednak to papież mógł być inicjatorem, zważywszy na komunikaty prasowe), to i "wojna z terrorem" (ang. terror = straszliwość) to chyba coś, co należało traktować z przymrużeniem oka. A przecież narzucano to całemu światu. Ten medialny spektakl "jesteście z nami albo przeciwko nam" mógł mieć drugie dno. Wojna z czymś straszliwym to może być i co innego. Mniej niż rok po jej ogłoszeniu Jan Paweł II miał ostatnią pielgrzymkę do Polski i podczas niej nauczał, między wierszami swych kazań, jak się zdaje, o tym, że nie ma co bać sę piekła. Sami poczytajcie — wspominałem o tym w specjalnym dokumencie. Po to więc, czyli w zamiarze spowodowania takich skojarzeń, wylansowano w ogóle problem terroru i "wojny z terrorem". Brzmię tu teraz może jak dziwak, może jak ktoś antyreligijny, ale to złudzenie, ja taki nie jestem. O zamachach na WTC i "biedny pokrzywdzony Pentagon", powtórzę, można poczytać na www.bandycituska.pl/dowody-wtc.html. To raczej z najwyższych kręgów polityczno-kościelnych przychodził ten spisek ateistyczny; bo tak to, co się ze światem i Polską stało, można by podsumować. Nie jakikolwiek ateizm, lecz ściśle ateizm wyzuty z moralności (a więc taki w duchu np. filozofii Nietzschego, czasem rozrzutny pod względem troski o władzę i potęgę i "altruistyczny" — w sensie robienia czegoś tylko po to, by pokazać, jak bardzo się jest niewierzącym... by trochę ludzi pokrzepić, być może... — choć często po prostu wyrachowany i szukający korzyści w swym złu, np. głębszego wcągania mass mediów w zbrdnie), to po prostu taki nihilistyczny i elitarystyczny, totalitarny światopogląd tak się wspiął na wyżyny. W skali i bezczelności nigdy wcześniej niespotykanej. Zwiedziłem mnóstwo krajów, historia wpisów na blogu to pokazuje i potwierdzam: problem współpracy z tą mafią jest wszędzie. Centrala technologiczna, jak podpowiadają spikerzy, jest w USA i ma związek z osiągnięciami techniki chyba aż do Kosmosu zaciągniętymi. "Ameryka", mówiąc bardzo oględnie i ogólnikowo (a trzeba by wskazać konkretniej: Pentagon-"pentagram", czyli symbol satanizmu, co pasuje do tej jego nielegalnej komórki skontaktowanej z polską komórką w telewizji, czyli, jak to nazywam, "spikerami"), to dziś jedna wielka sieć szpiegowska, obejmująca nie tylko proste określanie własnych położeń (współrzędnych GPS) przez urządzenia, w tym te [edycja z 2021-01-04] żelbetowe czy nawet inne chipy z głośniczkami (istotne w przypadku pojazdów! mogą być blisko mnie albo i nie, żeby wiedzieć, czy grać, trzeba znać swe położenie), ale też inne funkcje: globalną szyfrowaną komunikację falową z satelitami (w tym: kanały radiowe dla odpowiednich chipów z głośniczkami), następnie też (zapewne w oparciu o to zbudowany, również satelitarny) system komend falowych dla włączania w dowolnie wybranych miejscach podszeptów podprogowych czy czegokolwiek innego (tj. ogólnie komend do sterowania tym całym globalnym botnetem dźwiękowym, złożonym z zabudowanych smartfonów), ponadto (też może zbudowany w oparciu o wspomniane szyfrowane satelitarne cyfrowe kanały komunikacji, np. GPS-owe) system komend falowych dla procesorów, wreszcie: także możliwość podsłuchu dowolnego obiektu i oglądania dowolnego miejsca (podobno rozróżnialne są, na zasadzie innych kolorów, różne materiały, a obraz uzyskuje się w niezłej rozdzielczości, z podstawowym "ziarnem" obrazu nie większym niż centymetr) — to mianowicie dzięki wykorzystaniu radarów szumowych — a nawet, jak można przypuszczać, broń sterowana z Kosmosu. Wszystko na skalę globalną, wszystko podobno z centralą w Ameryce, która z kolei gwarantuje, że kryminalne nawet plany papieży realizowane są bez zawahania na całym świecie. Dawno rozminęło się to z ideałami demokracji i skręciło w stronę totalitaryzmu, a podjudzało do tego, jak się zdaje, papiestwo. Widać to choćby w nazwach modeli procesorów, o czym pisałem wcześniej: to niemal modelowy przypadek totalnego i haniebnego zejścia na złą drogę i zdradzenia własnej klienteli, czyli miliardów ludzi. Tymczasem związki tego z papiestwem i spiskiem ateistycznym pod tytułem "Piotr Niczyński" są całkiem wyraźne, wystarczy poczytać tu na blogu wnikliwie o nazwach modeli procesorów.
edit 2018-05-07: O prawdopodobieństwie, że — oprócz ww. cioci, babci i dziadka od strony mamy — zabito mi też babcię i dziadka od strony ojca, a ponadto są dostrzegalne plany, że może i jego będzie się próbować zabić, piszę tutaj: http://forum.bandycituska.pl/viewtopic.php?f=14&t=6907.
(00:25)
I nie jest to problem marginalny, dotyczący jednej tylko osoby! Na to wskazuje podsumowanie mych dotychczasowych doświadczeń. Telewizyjna agresja na moje komputery stała się obecnie bardzo nasilona. Co rusz a to wysuwają tackę CD-ROM-u, a to podmieniają teksty wypisywane na konsoli (nieważne, czy windowsowej, czy linuksowej, czy FreeBSD) "w locie", zapewne podczas wywołania systemowego typu "zapis do pliku" (pisanie po ekranie-konsoli jest wewnętrznie obsługiwane przez system operacyjny podobnie, jak to do pliku), a to podrzucają plik o nazwie WYBORY (pardon, WYBURY tam akurat było; "WYBORY będą w sprawie" to standardowy, nie tak częsty wprawdzie tekst spikerów [tych, co mówią zmiksowaną dźwiękową torturę; spiker = operator podsłuchu w TV]), a to wszystko tak bezczelnie i bez względu na wiek i chwilowy stan komputera, system operacyjny, świeżość jego instalacji (ba, nawet podczas pracy instalatora potrafią się bawić tym na żywo, gdy ja nawet nie mam sterownika karty sieciowej), że sprawa staje się powoli oczywista. To nie jest wina żadnego programu ukrytego w komputerze, żadnego tzw. rootkita, choćby nawet rootkita w BIOS-ie zapisanego (czy raczej w UEFI, bo tak to się dziś już raczej nazywa). Kupiłem np. niedawno stary komputer w lombardzie, oczywiście wielokrotnie instalowałem na nim wszystko od zera -- nic nie pomaga. Nawet dosyć egzotyczny system operacyjny, jakim jest FreeBSD, zaraz padł ofiarą zdalnego ataku, mimo że nie był podłączony do sieci a nawet dopiero się instalował.
Jak dotąd dziwne problemy (wadliwe czy dokuczliwe zachowywanie się sprzętu, kompletnie nietypowe, np. zamrażający w jednym stanie i zaśnieżający się ekran co chwila itp., itp.) imały się wszystkich kupionych
przeze mnie komputerów od 2014 r. (a mniej jawnie podobno nawet i wcześniej), a było ich trochę (kupowałem np. w Media Markcie, bez żadnego przygotowania, spontanicznie).
Najprawdopodobniejsze rozwiązanie zagadki? [edit 2017-02-20: Koncepcja pierwotna, obecnie porzucona, bo to procesor:] Chipset płyty głównej wraz może z jakimiś elementami zintegrowanymi płyty ma w sobie coś, co reaguje na fale w bardzo ściśle określonym paśmie,
być może reaguje "na co innego" w każdym komputerze, dzięki czemu można je rozróżniać i "mówić" tylko do jednego. Za pomocą fal (zapewne komputer dostaje je w postaci
cyfrowo zakodowanej, zabezpieczonej jakąś sumą kontrolną, i odbiera, tzn. jakikolwiek sygnał na swych wewnętrznych przewodach poddaje wąskopasmowemu filtrowaniu i
wzmacnianiu) wydawane są komendy chwilowo wstrzymujące procesor (0 woltów na nóżce
SMI# procesora?) i podające mu instrukcje do wykonania (może nóżka PREQ#), na to w każdym razie by wychodziło. Podkreślam, że tę funkcję zdaje się mieć każdy nowoczesny komputer ze względu na to, że zamieszani są producenci chipsetów. [edit 2017-02-20: Przypuszczenie niebezpodstawne, bo istotnie chipset jakoś nie dostrzega i przepuszcza mimo blokady sygnały (SMI) aktywujące ww. tryb SMM, w który procesor przy okazji każdego włamania musiałby wchodzić; jednakże akurat ta druga, pozornie mniej prawdopodobna opcja, okazała się chyba prawdziwa — że problem jest jeszcze głębiej, w samym procesorze.] Straszliwy skandal, jeśli się to udowodni niezbicie; daje to przecież nieograniczone możliwości zdalnego kontrolowania
dowolnego komputera, skoro się już znajdzie jego częstotliwość. Naprawdę dotyczy to laptopów świeżo kupionych "z półki"! Być może tylko w Polsce, kto wie (standardowy tekst spikerów od paru miesięcy: "w tym kraju bardzo mi wstyd"), ale PROBLEM ISTNIEJE (zapewne od ok. połowy 2006 r. — początki ogólnego problemu masowej korupcji podsłuchowo-telewizyjnej, także w skali międzynarodowej, zarazem wejście do kin filmu "Kod Leonardo da Vinci" — a może to od czasu skandalu z nrami seryjnymi wbudowywanymi w Pentium III, A.D. 1999, z czego się jakoby wycofano)... [edit 2017-02-20: Otóż w rzeczywistości raczej wina jest po stronie procesora i to właśnie od czasów Pentium III (w logo ta trójka jest w postaci trzech wykrzykników...) czy może nawet II, a wskazuje na to następująca rzucona ludowi aluzyjna poszlaka. — rozwiń komentarz...Gdy Intel wprowadzał na rynek Pentium III (co dziwnym trafem zbiegło się w czasie z postulowaną w dopisku 'edit 2016-06-23' pod poprzednim wpisem "Zeznania i dowody" zbrodnią przeciwko ludzkości: eksplozją na pokładzie Egypt Air), Parlament Europejski w ramach wręcz jakiejś paranoidalnej troski o prawo człowieka do prywatności protestował przeciwko umieszczaniu numeru seryjnego w procesorach; twierdzono, że mieszkańcy Europy dla swego dobra nie powinni mieć takich procesorów. W rzeczywistości byłby to więc tylko wierzchołek góry lodowej (bo reszta prawdy była taka, że ten nr faktycznie jest przez procesor wykorzystywany do przyjmowania komend falami od zewnętrznego włamywacza, w praktyce telewizyjnego). Samo w sobie posiadanie nru seryjnego przez procesor nie było przecież niczym niezwykłym na tle posiadania go np. przez płytę główną; rodzi to pewne obawy, ale w praktyce, gdyby autorzy przeglądarek www chcieli taką identyfikację użytkownika wspierać, poradziliby sobie i bez nru procesora, np. dzięki temu, że podobny nr może mieć płyta główna czy, w szczególności i co szczególnie łatwe do sprawdzenia, dysk twardy oraz (niezależnie od tego) jego zawartość, tzw. partycje (dyski logiczne, widoczne w systemie operacyjnym). To wszystko więc i tak jest dosyć unikalnie oznakowane; procesor to był tylko jeden krok więcej w tę stronę. I gdzie teraz ta poszlaka? Tenże Parlament Europejski następnie niemalże zasłynął tym, że teraz wszystkie niemal strony www muszą idiotycznie zawracać głowę tym, że korzystają z technologii "cookies", tj. tzw. "ciasteczek": bo to też może naruszać prywatność użytkowników. "Ależ my jesteśmy przewrażliwieni!"... ("To w naszym stylu, ten nr seryjny to był naprawdę poważny problem!"). Przechodząc teraz do rzeczy, łatwo zrozumieć na zasadzie samego rozumu, inteligencji informatycznej, że włamanie, którego doświadczam raz po raz, o ile jest sprzętowe (a jest), opiera się zapewne o komunikaty falowe na jednej i tej samej częstotliwości, dla ułatwienia, ale zawierające w sobie jakiś identyfikator komputera, np. model. I faktycznie spikerzy twierdzą, że mogą "po modelu" uderzyć w konkretny komputer; w praktyce pewnie po nrze seryjnym (mówili "powiedzmy, że po modelu" — bo też dochodzi tu jeszcze kwestia badania dostaw danego modelu danego producenta do takiego np. Media Marktu, dopiero wtedy wyjaśnia się, jakie nry seryjne mogły tkwić w nabytym sprzęcie danej marki). Dodajmy tu jeszcze, na rzecz hipotezy o celowo wprowadzonej podatności w procesorze, iż najnowsze procesory z całą pewnością mają w swym wnętrzu wzmacniacze analogowe zdolne wzmacniać nawet najsłabsze napięcia — szum termiczny (dowód), taki wzmacniacz potrafi zajmować chyba nawet specjalne odrębne miejsce w konstrukcji procesora, więc nijak nie jest wykluczone, że po prostu odbiornik fal mógłby też być w procesorze. Ot jeszcze jedno takie coś, tylko lepsze, na wyższych częstotliwościach zapewne pracujące (megaherce), wraz z filtrem. Spikerzy dodatkowo tę wersję obecnie z całą mocą potwierdzają. A zatem moje doświadczenie i sytuacja, z którą się stykam, skłania mnie do przeświadczenia, że od czasów Pentium III do dziś procesory mają wbudowany swój nr seryjny, tyle tylko, że sprawdzić go już tak łatwo nie można (da się to zrobić, ale pewnie dużo trudniej wpaść na to, jak, w praktyce pewnie to już nierealne znaleźć tę metodę samemu). Nr ten jest następnie wykorzystywany do włamań, gdyż w procesorach jest odbiornik dekodujący informacje na odpowiedniej częstotliwości, podawane z płyty głównej (z tzw. FSB — wielocentymetrowych linii połączonych z nóżkami procesora) działającej tu jako antena. Co ciekawe, Intel pracował nad Pentium III od zapewne ok. 1997 r., a ja mniej więcej wtedy, może dopiero w 1998 r., znalazłem u dziadka pewną książkę o konstrukcji procesorów, zainteresowałem się nią i zacząłem nawet rysować własne schematy projektowanych przez siebie systemów. Swoją drogą też mniej więcej w tamtych latach nauczycielka p. Oczkowska robiła niezapomniane zajęcia szkolne o katastrofie Challengera. Ktoś się chyba tym wszystkim zasugerował, a tym kimś mógł być papież i jego ludzie. Dodam jeszcze, że w tym samym 1999 r., w którym na rynek wszedł Pentium III, a także AMD Athlon (obecnie jest jakiś procesor AMD "Jaguar", a taką miał ksywkę, w skrócie "jag", mój wieloletni ważny partner biznesowy), zaczęła się w praktyce moja obecność w Internecie w związku z tym, że kupiono w domu nowy dodatkowy komputer (na tym procesorze zresztą oparty) z modemem, używany głównie przeze mnie, a przez rodzinę już znacznie mniej (mieli inny). Przybrałem wtedy swój pseudonim internetowy, który przez wiele wiele lat miał wpływ na moje życie, aż poniekąd po dziś dzień — jaki? "Mikroprocesor"... Czyżby mi to telewizja podpowiedziała?... I jeszcze jedno, aby nie mylono tego przekrętu procesorowego z technologiami dla ścigania przestępczości: "tak, o telewizję tu chodzi" (słowa spikerów). Światowe organy ścigania nie radzą sobie nawet z TrueCryptem. Nie stosują takich włamań chyba nigdy, bo to zbyt duży "obciach". Sprawy sądowe są przecież zazwyczaj jawne, a już na pewno wyroki i podstawowe okoliczności sprawy. Toteż zapewniam, że Policja, wywiad i inne legalne służby podlegające pod prokuraturę nie mają nawet swojego podłączenia pod takie możliwości (odpowiednie transmisje z wież nadawczych radia i TV). — Wkrótce po wejściu na rynek "pentium !!!" i skandalu z posiadaniem jawnych nrów seryjnych procesory te uzyskały rdzeń znany pod nazwą kodową "Coppermine" (ang. "[pociesz się słowami] miedź [jest] moja"). "Mam procesor Coppermine, mam na własność miedź, nikt mi przecież nic nie ukradł". Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę, co działo się PRZED premierą Pentium III. Być może Pentium III jedynie ujawniło problem nru seryjnego, który istniał już wcześniej?... Otóż procesor Pentium II był prawie że pierwszym, w którym konstrukcja rdzenia miała jakąś publicznie znaną "nazwę kodową", tzn. pewną finezyjnie brzmiącą nazwę półoficjalną używaną przez wszelkich techników i inżynierów interesujących się procesorami: jego nazwa brzmiała mianowicie... w pierwszym wariancie Pentium II — Klamath (klamat' = kłamać, Rosjanin np. przeczyta L jak Ł, zresztą w USA nie mają polskich liter), a w następnym — Deschutes. Cóż za polsko-papieskie klimaty! Jeśli "Klamath" kojarzył się z polskim papieżem, to Deschutes z jego następcą, który wtedy oczywiście był na razie tylko w planach (Joseph Ratzinger, czyli Benedykt XVI, jest Niemcem, a przymiotnik "niemiecki" brzmi po niemiecku "deutsches" — wystarczy tu przenieść "ut" trzy litery dalej i jest ten Deschutes...). Widać było, co Intela nieco trapiło wtedy — czyżby sprawy papiestwa?... A co, jeśli kolejny papież będzie szczególnie gorliwy religijnie i ogłosi jakieś nawrócenie, zgani Złą Skorumpowaną Firmę? Może czeka nas plajta czy np. wyroki sądowe, utrata praw ochronnych na projekty procesorów? Ale nie: wszystko jest już ustawione, a kolejny papież to ten Niemiec, który też nic nie naprawi w tej sprawie (a potem jakiś, co to rzekomo z Kongo pochodzi, ale w sumie urodził się jednak gdzie indziej: procesor Tongo, "nie" z Afryki — taki model Pentium II). A zatem to w Pentium II najpewniej pojawiło się omawiane tu spodziewane wsparcie dla włamań, natomiast najlepszym procesorem Intela, w którym tego jeszcze nie było, byłby w takim razie procesor Pentium Pro. Zważywszy na podobną wszędzie, jak uczy doświadczenie życiowe, chciwość inwestorów, a także na początek stosowania finezyjnych nazw konstrukcji rdzenia procesora, AMD wprowadził odpowiedni mikroukład wspierający włamania moim zdaniem prawdopodobnie w procesorze AMD K6, czyli równolegle z wejściem na rynek Pentium II (czyli najlepszy z wolnych od tego poprzedników to był w tej firmie AMD K5). Przepraszam oczywiście, jeśli fałszywie posądzam producenta "Jaguara" — to tylko zgadywanie. Tym niemniej to właśnie wraz z AMD K6 bodajże rozpoczęły się finezyjne nazwy rdzeni procesorów AMD, pierwszy z nich nazwano "Little Foot" (mała stopa), co brzmi jak odpowiedź na zarzut "back door!" (odchodząc tylko troszeczkę od dosłownego znaczenia tych 2 wyrazów uzyskamy nawet bardziej pasujące: "mało stóp" — mówi obrońca: "ale nie widać śladów włamań", "mało kto się włamuje"). — ukryj komentarz] [edit: Problem ten znają być może pracownicy serwisów sprzętu (a nawet podobno sklepów z elektroniką: nielegalni pracownicy zajmujący się podsłuchem podają nry sprzedanego sprzętu telewizji). Jeśli tak, to pomogliby bardzo podsyłając programik do sprawdzania nru seryjnego procesora (poprzez odnośnik "Napisz do autora, podziel się spostrzeżeniami" pod nagłówkiem bloga). Jeśli ktoś boi się namierzenia go po adresie IP, to możliwość taką wykluczy stosując np. przeglądarkę internetową Tor Browser (www.torproject.org).] Pokaż dodatkowe wyjątkowo jasne poszlaki[edit 2017-03-09: Oto strona prezesa AMD, popularnego producenta procesorów: "W AMD jesteśmy najproduktywniejsi, gdy podejmujemy śmiałe, skalkulowane ryzyka i agresywnie podążamy za nowoczesnymi technologiami, które zmieniają świat". Czyżby to jego komentarz do podatkowo skorumpowanych inwestorów? (Z Ryzykowaniem kojarzy się też ich nowy procesor AMD Ryzen, bardzo reklamowany na głównej stronie www.amd.com.) Strona Intela w obecnej chwilowej postaci też budzi odpowiednie skojarzenia, zwłaszcza dla zaznajomionych z historią procesorów, z ich "generacjami" itd. Każdy artykuł z osobna. Np. 400 to kwadrat liczby 20 (1997-2017), a przecież mowa tam o latach, a i Szekspir tam wspomniany trafnie w tym całym kontekście kojarzy się z czymś związanym z debatą teizm/ateizm, była choćby np. wzmianka we wpisie na niniejszym blogu z 24. września 2015 r. Najlepsze jednak jest to, że prezes Intela nazywa się Krzanich (co Polak zaznajomiony z pisanymi po angielsku końcówkami nazwisk łatwo przeczytałby jako "krzanić", "chrzanić") — zobaczcie. Poza tym pod hasłem Intel CEO znajdziecie w Google news z... 10. lutego bieżącego roku: "Trump prosi prezesa Intela, by zaprezentował nowy produkt". Nazwisko typu "chrzanić" nawiązuje też zapewne do problemu "premier (Tusk) zrobił mi tortury" i do Donalda Trąbki (ang. trump) — wybrano go w I połowie 2013 r., gdy rozkręcała się tortura dźwiękowa. Przypadkowość osoby (dobrano ją wg kryterium nazwiska, więc pewnie wg żadnego innego zarazem, bo rzadko jest taka możliwość) wskazuje na to, że nic tu nie zależy od prezesa, lecz że (oczywiście) sprawa jest w gestii inwestorów-akcjonariuszy. Przede wszystkim wszakże porównajcie to nazwisko prezesa Intel z procesorem Klamath (kłamać), oficjalniej zwanym Pentium II, od którego zaczęło się bodajże to zło — znowuż jakże czytelna aluzja, obok dziwacznych uwag o "ogromnym bezpieczeństwie!" ze strony www Intela — aby poczytać o tym początku problemu, tym pierwszym procesorze (i o tym, skąd wiadomo, że to najprawdopodobniej od niego się zaczęło), kliknijcie Państwo przycisk "rozwiń komentarz" powyżej na szarym tle. Nie sądzę, że u innych producentów niż AMD i Intel jest lepiej, to raczej cały sektor gospodarki światowej (nie tylko amerykańskiej) jest zamieszany (wraz jeszcze z wszelkimi obecnie serwisami i handlarzami sprzętem) — przecież wg moich doświadczeń problem ten mają nawet procesory telefonów komórkowych. W profesjonalnych zastosowaniach sposobem na ten problem jest np. izolowanie elektromagnetyczne; poza tym są pewne procesory, których sposób konstrukcji jest powszechnie dostępny w Internecie, tzw. OpenRISC, jednakże projekty te są dosyć zacofane (prędkość rzędu zaledwie 500 MHz w porównaniu z np. 2000 MHz w typowych współczesnych komputerach) i przede wszystkim takie produkty są praktycznie niedostępne na rynku.] — ukryj poszlaki [edit 2017-04-21: Jest niestety i gorsza hipoteza. To bardzo możliwe, że problem pojawił się już w procesorze 486... — rozwiń komentarz... wraz z tzw. trybem SMM (miały go też pewne modele 386, choć rzadko spotykane, tzw. 386SL), którego przydatność jest w ogóle bardzo wątpliwa i firma musiała się na pewno nieźle natrudzić i nagłowić, by podać jakieś chociaż minimalnie sensowne uzasadnienia tego, że aż gruntownie niemal zmodyfikowała konstrukcję swych procesorów (nowy tryb pracy); a pamiętajmy przy tym, że o trybie SMM jako siedlisku rootkitów pisze też Wikipedia angielska i co rusz krążą tego typu plotki-przecieki. Finezyjne nazwy, o których była tu już mowa, przecież były już stosowane w Pentium MMX (nazwa kodowa jednego z modeli, oczywiście najpóźniejszego, "żeby wydawało się, że sprawa jest możliwie nowa": "Tillamook" — do amoku, aż do szału), a i w ogóle Pentium było swego rodzaju zmianą podejścia do nazewnictwa procesorów, bo normalnie nazwano by to 586 (wcześniej przecież były liczby: 8080, 8086, 286, 386, 486). Pamiętajmy, że Pentium MMX to bezpośredni następca Pentium, a pochopnie być może chwalony przeze mnie jako wolny od podatności na włamania procesor Pentium Pro (poprzednik feralnego Pentium II i III) to z kolei bezpośredni następca MMX, w którym już taka finezyjna, telewizyjnie-skandalicznie kojarząca się nazwa się zdarzyła (Tillamook). A zatem to być może sam fakt, że to procesory Intela były wspierane przez IBM w jego komputerach osobistych, wynikał ze współpracy tego giganta już tak dawno temu, u zarania epoki powszechności komputerów. U konkurentów typu AMD, IDT WinChip, NexGen czy Cyrix również bodajże na etapie rówieśników 486, czyli w podobnym czasie (u Intela to 486 wprowadziło ten problem powszechnie), pojawił się tryb SMM, więc są jak najbardziej podejrzani w tej sprawie. Aha, dodam jeszcze, że plotki stosowane między wierszami (m. in. na stronie OpenRISC'a, który przenosi się w domenę internetową .io, zresztą jest też znany usługodawca hostingu stron internetowych: blazingfast.io, oraz np. na stronach dotyczących rootkitów NSA działających w trybie SMM, np. DeityBounce) zdają się sugerować, że być może nawet już wdrożono, a jeśli nie, to lada chwila się wdroży, podobną podatność na włamania i odbieranie fal włamaniowych w dyskach twardych. W każdym razie powinno dawać do myślenia, że tak tanie są zadziwiająco wydajne i pojemne zarazem dyski SSD — może to zasługa jakiegoś niepłacenia podatków i innych machlojek. Zwykłe dyski też są bardzo tanie. Na to wszakże na razie nie mam żadnego dowodu, więc pozostańmy przy procesorach. Najszybszy konkurent współcześnie stosowanych procesorów mający otwartą (publicznie dostępną) konstrukcję to (podobno) AeMB z zegarem ok. 279 MHz, realizowany na płytkach ogólnego przeznaczenia tzw. FPGA. — ukryj komentarz] [edit 2017-07-19: Zob. też: pracownicy Intela przyznają, że nieudokumentowany a dostępny dla programów nr seryjny istniał już przed Pentium III... — rozwiń komentarz... — we wszystkich Celeronach oraz "prawie" wszystkich Pentium II (moim zdaniem w nich wszystkich, bo pierwszy, rzekomo odrębny pod tym względem model Klamath, kojarzący się z kłamaniem, miał "tyle samo" tranzystorów co kolejny: Deschutes, wykonany już w technologii 250 nm, czyli 0,25 μm). Skoro wszystkie Pentium II były w to zamieszane (choć producenci sprzętu nie zapisywali sobie nrów seryjnych, a sprzedawcy ich nikomu postronnemu nie podawali), a firma pewnie tylko trochę kłamie, że w Klamath tego nie było (wspominają też o Dixonie, kojarzącym się z angielskim słowem "dick" — siusiak — a więc i skandalami seksualnymi, "wczesnodziecięcymi" może... podobnie Celeron kojarzy się z łaciną, bo to z łac. celer = szybki, czyli z jedynym państwem język ten stosującym: Watykanem), to wniosek z tego krętactwa nasuwa się jeden: problem jest prawdopodobnie jeszcze starszy niż Pentium II; mało wiarygodna jest ta granica wyznaczona akurat przez premierę Pentium II z finezyjną nazwą rdzenia "Klamath" (choć możliwa), bo po co być jawnogrzesznikiem i przyznawać się do tego momentu?... Skoro można i tu jeszcze, na ostatniej prostej, nadużyć zaufania tego cwaniaka, który zbyt dużo pojął? Taka to już być może firma, przynajmniej w tej dziedzinie; może u decydentów politycznych zażyczono sobie, by walczyli tam z wrogiem "na noże", "do ostatniego tchu" (tzn. póki życie pozwala). Na pewno możliwość włamań nie pojawiła się wcześniej niż tryb adresowania SMM (wspomniany 486 i rzadkie modele 386), czyli tryb, który zapewne jest używany w rozkazach wstrzykiwanych do procesora falami, a mało prawdopodobne jest, że wcześniej niż indywidualne nry seryjne procesorów (nry egzemplarza). Najprawdopodobniej też podatność na włamania nie pojawiła się PÓŹNIEJ niż te nry seryjne, bo i po co w takim razie one by istniały i to w nieudokumentowanej postaci?? Zupełne dziwactwo: jest funkcja, jest rozkaz w procesorze, ale nikt póki co nie umie z niego korzystać. (Może to więc jakiś "skarb" trzymany na przyszłość?...) A przecież to bardzo istotne móc zaatakować konkretny procesor, a nie wszystkie w zasięgu fali; dla fal radiowych przecież ściany nie są żadną przeszkodą. Zatem racjonalnie jest oczekiwać, że — w myśl hipotezy tego bloga — to w okresie od wprowadzenia trybu SMM [w 386SL z 1991 r., potem 486SL i od 1993 r. w innych 486 oraz wszystkich Pentium] do premiery Pentium II [1997 r.] (pierwsze potwierdzone przypadki obsługiwania rozkazów ujawniających nr seryjny) zrobiono z procesorów odbiorniki fal. Pokrywa się to mniej więcej z czasem zaprojektowania, premiery oraz gigantycznej kampanii reklamowej komputerów PC z systemem Windows 95 (idea komputera dla mas) — zresztą Microsoft pewnie jest świadomy problemu, ktoś tam nawet napisał artykuł o wspomnianym SMM "SMI są złeeee" (tylko oczywiście on tego kluczowego sekretu Intela nie zdradza). Wprawdzie w starych modelach nie rejestrowano ich nrów na etapie produkcji komputera oraz dystrybucji i sprzedaży, ale wystarczy, że on istniał; przecież ktoś może włamać mi się do mieszkania czy domu (zwłaszcza ze względu na podobny problem w centralkach popularnych ochroniarskich systemów alarmowych) i wystartować komputer z jakiegoś CD-ROM'u czy czegoś takiego i sprawdzić nr seryjny, względnie poprosić o to sprzedawcę internetowego lub wykupić podaż i podstawić kolaborującego sprzedawcę. Poza tym być może da się wymierzyć atak z użyciem zasięgu fali (nadawana z pobliska nie za dużą mocą) oraz modelu procesora, który ma zostać zaatakowany, a nie poprzez nr egzemplarza ("nr seryjny"); dziś przecież nikt już tych starych modeli nie używa, to są egzemplarze kolekcjonerskie, większość starych zezłomowano, dziś sam więc stary model może identyfikować konkretnego śledzonego przez państwo użytkownika. — Podsumowując przytoczone tu informacje, w szczególności ramy czasowe (od wprowadzenia SMM, powszechnego dopiero w Pentium, a wcześniej występującego nie we wszystkich modelach, aż do najpóźniej premiery Pentium II), datę hipotetycznego wprowadzenia do procesorów wsparcia dla włamań szacuję jako datę premiery pierwszego Pentium. Pierwsze Pentium to więc zapewne, wg moich odczuć (i także tez spikerów), pierwsze procesory ze wsparciem dla włamań. Idzie to też w parze ze skojarzeniem 486 z 476, czyli "upadkiem Rzymu". "Kupił stary 486 — koniec z 'Watykanem' w komputerze". Zauważmy też, że po 486 stosowano już tylko finezyjne nazwy na określenie procesorów (z czego tłumaczono się potrzebą zarejestrowania znaku towarowego; mało przekonywująca potrzeba, skoro pisano już wcześniej np. i486 zamiast 486, zaś konkurencji było zawsze dosyć mało i po tej rejestracji dalej istniała jak wcześniej). Kolejna poszlaka: tutaj, na forum Intela dla klientów, jakiś człowiek "pod" zaczął słowo "serial" (= "seryjny" po angielsku) od trzeciej litery: napisał seRial (wcześniej w tytule wątku wyciął trzecią literę, za co przepraszał); ów temat na forum był właśnie o tym, że ten człowiek, administrator 40 maszyn chciałby sprawdzić jakimś programem nr seryjny nowoczesnego procesora (o 10 lat nowszego niż Pentium III), bez rozbierania komputerów, bo to uciążliwe. Tu zresztą jeszcze inny, ciekawszy przykład pominięcia 3 litery czy też jej ("rzekomej") kluczowości, pochodzący już wyraźnie od samego Intela: jego nowy produkt na 25-lecie Pentium, pamięci Intel OP(Ę)TANE. Wreszcie, last but not least, zauważmy, że logo Pentium III, z którym związano skandal dotyczący numerów seryjnych, to po prostu Pentium z małej litery z trzema pałeczkami-wykrzyknikami: "intel pentium!!!". Jednakże nie oznacza to wszystko, że wystarczy po prostu nabyć na rynku jakieś 486 czy 386 i być wolnym od problemu. Z moich doświadczeń wynika, że handlarze sprzętem (jedyni dopuszczani do ogłaszania się, czy to wskutek spekulacji sprzętem i przejęcia podaży, czy wskutek samej polityki mediów ogłoszeniowych) — zgodnie z koncepcją symbolizowaną przez księdza Lombardiego, dawnego szefa Radia Watykańskiego (potem wymieniono go na księdza Majewskiego, o nazwisku takim, jak rzekomy hipotetyczny organizator zamachu smoleńskiego, polski generał) — nie wystawią żadnej oferty, której przedmiotem byłby procesor bez wsparcia dla włamań i bez numeru seryjnego. Nieliczne przypadki ogłoszeń 486 czy 386 (może nawet 286) na sprzedaż dotyczą procesorów podmienionych na nowo wyprodukowane przez Intel podróbki: wg starych schematów, ale rozszerzonych o wsparcie dla włamań. Wskazują na to różne okoliczności, np. przedsiębiorca z Lwówka Śląskiego (po uprzednim gadaniu przez spikerów co jakiś czas przez kilka tygodni, że może w Polsce wyrośnie jakieś ogólnoświatowe zagłębie produkcji procesorów) o nazwie użytkownika "aMARK" ("nieznakowane") wystawił ofertę bardzo rzadkiego a fajnego laptopa z 486 na sprzedaż. Dojazd kolejowy czy nawet autobusowy wyjątkowo utrudniony, w ramach wyjątku linie pociągów tam nie kursują, choć są w Wikipedii, laptop ma uszkodzony prawy zawias (a przecież "nie zawieszę się!" to stały tekst spikerów, mój wcześniejszy laptop Acer Aspire Switch co rusz tracił połączenie po interfejsie USB między częścią tabletową-centralną a podłączaną klawiaturką z touchpadem i dyskiem twardym...): różne tego typu poszlaki, dziwne sposoby pisania ogłoszeń (m. in. kojarzące się ze mną obfite stosowanie pogrubień w środku zdań itd.) sugerują udział mafii urzędniczej (związanej z gminami) w istnieniu tych superofert w stylu retro. Zapewne po prostu od Intela można za grosze kupić nawet i dziś współczesne, zmodyfikowane wersje 486 i może 1-2 starszych modeli. — ukryj komentarz]
Ten sam problem (i te same objawy w rodzaju np. [edit 2017-02-25: znajomości poczty zanim ją odbiorę albo] podmieniania tekstów wyświetlanych przez programiki, tych mianowicie tekstów, które powinny być przypadkowe, tj. zależeć od generatorów liczb losowych) dotyczy też serwerów we wszystkich profesjonalnych serwerowniach, z którymi się spotkałem (chyba nawet w tej z Iranu mi to zrobili). "Marka" nie ma tu nic do rzeczy, kolaborują wszyscy. Specjalnie dla telewizji sprawdza się zapewne "serię i numer" (w praktyce pewnie to jedna liczba) płyty głównej, co umożliwia jakąś zdalną kontrolę mych serwerów za pomocą nadawania fal. Jak by wynikało z mych doświadczeń rynkowych (różne supermarkety z elektroniką) zapewne wszelki sprzęt tam jest podatny, ale "przemawiać" (wprowadzać wrogie programy czy modyfikacje, jednym słowem tzw. "kod") telewizja musi do jednego, więc dobrze jest znać jego numer. W obu przypadkach (moje laptopy i moje serwery) nie widać nic przechodzącego przez kartę sieciową nawet przy ewidentnie na bieżąco, na okoliczność chwilowo zaistniałej sytuacji organizowanych atakach, co bardzo uprawdopodabnia wersję o kontrolowaniu komputera falami. [edit 2017-02-22: Poza tym, w związku z problemem podglądania ekranu, obwijałem swój notebook siatką miedzianą tłumiącą promieniowanie o 80 dB na interesujących częstotliwościach, oczywiście pod warunkiem szczelnego obwinięcia. Po nałożeniu takiej otoczki z profesjonalnego materiału (nie pamiętam już, czy jednej, czy dwóch jej warstw) notebook nie zachowywał się już dziwnie, nie rozłączała mu się już raz po raz część klawiaturowa z ekranową (Acer SW5-012 to taki notebook z funkcją pracy tabletowej — można wyjmować z wyświetlacza prostopadłą do niego zwykle klawiaturę; z winy spikerów ta klawiaturowa część, m. in. z dodatkowym dyskiem twardym, często mi się z punktu widzenia systemu operacyjnego Windows odłączała, nawet w pewnych stałych momentach jakby wedle jakiejś żelaznej, choć niekiedy-rzadko nieprzestrzeganej, zasady). A zatem izolowanie się od promieniowania pomaga. Jednakże wystarczało wprowadzić dziurki w siatce na bolec zasilający, na kable USB, a problem powracał, nawet wtedy, gdy nie było połączenia z siecią WiFi.] Kilka dni temu były też ataki na świeżo zainstalowany na mym laptopie system Ubuntu, na którym nawet nie było jeszcze sterownika karty sieciowej — również były to prawdopodobnie ataki na żywo. To zdalne falowe wpływanie na komputer (wykonywanie dowolnego kodu) możliwe jest zapewne dzięki nadajnikom radia i telewizji, które transmitują też pewne inne rzeczy dla światowych telewizji (np. dźwięk tortury czy, podobno, także sam podsłuch — do odkodowania przez operatorów komórkowych). Jest to praktycznie nikomu nieznany jeszcze problem, którego ja jednak doświadczałem bardzo namacalnie, konkretnie. Jest to być może funkcja dostępna nie tyle przez jakikolwiek znany szerzej program, lecz np. przez przeglądarkę internetową, co zapewnia wymaganą przenośność (możliwość korzystania z tych funkcji bez względu na chwilowo używany system operacyjny, a zatem równie dobrze z Windowsów, jak i nawet przez telefony z Androidem). Funkcje te i metody nie są szerzej znane, zna je telewizja – być może ma to coś wspólnego z intranetem satelitarnym GPS-u. W każdym razie typowy szpieg wie zapewne, że ma podglądać ekran, natomiast nadawaniem kodu włamującego się do procesora zajmować się zdaje sama telewizja (wykazuje np. pewne utarte nawyki, których sami szpiedzy by zapewne z tak żelazną konsekwencją nie okazywali; przykład: rozłączanie części ekranowej z klawiaturową w Acerze SW5-011 i SW5-012 podczas korzystania przeze mnie z TrueCrypt i czasem w paru innych sytuacjach, praktycznie na pewno kontrolowane wolą spikerów -- oczywiście wszystkie te włamania są połączone ze szpiegowaniem mnie i potrafią zachodzić w rytm odpowiednich rzeczy, np. z ekranu wziętych, chociaż też ewidentnie jest element ludzkich interwencji, zmian na bieżąco, np. podmieniania napisów wyświetlanych przez moje programiki z losowych na, za każdym razem, dobrane jakoś przez spikerów). Największy skandal tkwi tu, powtórzę, w tym, że nie ja jeden jestem na takie ataki podatny, lecz co najmniej dziesiątki-setki tysięcy komputerów dla użytkowników domowych w Polsce, choć ogranicza się te ataki do mojego peceta zapewne dzięki doborowi adresata (płyta główna z konkretnym nrem seryjnym, jest to pewnie kodowane cyfrowo w jakichś pakietach). Winowajcą jest prezes Intela i skorumpowany właściciel? Coś nie pomaga blokowanie SMI w chipsecie (odpowiednim programem), a zwykłe tzw. przerwania IRQ trudno o takie efekty (istniejące niezależnie od systemu operacyjnego i jeszcze przed jego instalacją) nawet podejrzewać...
[edit 2016-12-17] UWAGA: Obecnie Allegro.pl i inne takie cenzorskie strony z ofertami z różnych dziedzin (typu np. Gumtree), na których już i tak od dawna nie można było swobodnie publikować ofert nieruchomości, ponieważ nie przechodziły [o ile nie chcecie Państwo iść do administratora lub pośrednika i zapisywać się do gangu telewizyjnego i uzyskiwać podsłuch w telefonie przez specjalny dedykowany telefon, montować w mieszkaniu instalacji radia podprogowego z telefonów komórkowych, a także ustawiać sąsiada, by udostępnił swe mieszkanie do celów podglądania ekranu komputera], mają (pozwalają na?) oferty sprzętu komputerowego praktycznie wyłącznie od pośredników w postaci jakiejś firmy. Taką firmą był np. ten lombard, od którego kupiłem komputer, a są takimi pośrednikami w ogóle te wszystkie firmy, które na Allegro komputery wystawiają (zwykle z opcją "Kup teraz", a nie przez licytację -- typowy "objaw", że rynek jest już jakoś regulowany przez fachowców... w ogóle nie widać licytacji, chęci sprzedania za wszelką cenę jak najszybciej, "od 1 zł", bo nie wie się, ile to może kosztować). Wnioskuję po prostu, że kto chce publikować oferty komputerów, procesorów, ten musi je najpierw testować, by w każdym przypadku poznać nr seryjny i w ten sposób zagwarantować wsparcie dla WŁAMAŃ telewizyjnych, bo oni zadzwonią. Inni zaś zapewne sprzedawcy okazali się "niedostatecznie zweryfikowani", za mało "wiarygodni", by wystawiać takie oferty (oczywiście te ustawienia decydujące, czy wszyscy mogą się ogłaszać, czy tylko ci wybrani przez Allegro, można zmieniać w każdej chwili, więc np. teraz może ta moderacja być wyłączona, a innego dnia, gdy mniej jest wizyt na blogu, włączona). Przykładem poszlaki na tę politykę Allegro wskazującej są liczne aukcje z tekstem "Sprzedam płytĘ głównĄ", z tak wpisanymi polskimi literkami na końcu: tu np. jedna (MSI K8N), tu druga (ASUS A8N-E) i trzecia (ASUS A8N-SLI) — tak im pewnie podpowiedziała TV, tylko to nie płyta winna (mnie taki sposób napisania słowa skojarzyć się musiał i tak zupełnie nieodparcie z procesorem i jego możliwą winą, mniejsza już z tym, dlaczego, ale to taka moja szczególna swoistość). Oczywiste, jak to rozumieć: produkt sam w sobie dobry (bo stary), ale na końcu został przerobiony dla współpracy z polską telewizją... Taką też miałem uprzednio koncepcję: że to płyty główne wyprodukowane po 2006 r. są przyczyną zamieszania, a potem może zaczęli stare modele ewentualnie wymieniać na poprawione. (Były i inne wskazówki: np. płyty wspierające tzw. coreboot, czyli akurat te szczególnie poszukiwane przeze mnie, sprzedawane są oczywiście tylko przez Kup Teraz, jak to zwykle bywa, ale i w dodatku z sugestywnymi tekstami typu (kliknijcie, by obejrzeć przykłady!) "100% OK, nie była modyfikowana, oddawana do naprawy itd." (opis) / "nie ma żadnych wad ukrytych, ani uszkodzeń" (cóż za trafienie w autentycznie realny problem!), z wymienieniem jako elementów "maskownicy" i kilku "śledzi" (proszę się wczytać w podteksty tych obu słów! o Gumtree jako o "piaskownicy TVP(?)" pisałem już 24/01/2015) — jest takie słowo, określenie, w odpowiednim znaczeniu w technice, ale przecież rzadko stosowane, a ja trafiłem na nie na różnych aukcjach aż kilka razy i to jeszcze w dodatku z żółtym trójkątem ostrzegawczym jako ilustracją aukcji — czy wreszcie z jakimiś odstępami przed kropką, co jest częstą oznaką korupcji telewizyjno-podsłuchowej, albo np. z aluzją do (przychylnej oczywiście) opinii psychiatry Jaroszewskiego i także dra n. med. Brykalskiego na mój temat, tych z maja i czerwca 2016 r., które można przeczytać w poprzednim wpisie na blogu, bo opis zaczynał się w identyczny sposób: tam było "Dziś zgłosił się do mnie Piotr Niżyński", a tu w ofercie sprzedażowej: "Dziś mam do sprzedania Asus A8N", zaś sprzedawca okazał się być nie tylko z Olsztyna, ale nawet... z ulicy Warszawskiej (a ja jestem z Warszawy i stąd miałbym dojechać). Niekoniecznie była to firma (choć pewnie tak, bo inaczej czekałoby mnie dobrodziejstwo wejścia do mieszkania bez instalacji dźwiękowej, a tego się bardzo unika), konto przecież z małym obrotem i ilością komentarzy, ale raczej ustawiona sprawa. Inny przykład w stylu tego "100% OK, bez modyfikacji i napraw": "od nas nie otrzymasz płyty z uszkodzonymi kondensatorami! do sprzedaży wybieramy tylko najlepsze sztuki przetestowane wielogodzinnym testem!" — oto aukcja. W istocie sprzęt często po prostu przekazuje się wręcz do samego producenta w celu wprowadzenia sprzętowej podatności na włamania.) Również w sposobie, w jaki rozmawiali ze mną sprzedawcy z lombardów (po tym, jak pół godziny spikerzy właśnie na ten temat gadali na całą ulicę): "ale pan chce to kupić, ja mam to sprzedać, czy..." (w odpowiedzi na moje pytanie, jak długo leży produkt, na mą prośbę, by dali jakiś najbardziej porysowany/nieodświeżany itd.), później, że te laptopy (już nawet zeszli na wersję, że oba) nie mają ładowarki itd. — ewidentnie po prostu nie chcieli oszukać. Lombardy często reklamują swe laptopy przez Allegro (to może nawet główny sposób reklamy), więc to by się zgadzało. Po prostu sprzedaż elektroniki zeszła na psy takie, jak obrót nieruchomościami: ludzie biorą oferty od g**nianych mediów elektronicznych (tych wszystkich markowych), gdzie być może nie ma swobodnej publikacji ofert bez żadnej cenzury. Porównajcie tę sytuację ze schematem obrotu nieruchomościami. Nie jestem pewny, na ile masowy jest to problem, czy dotyczy całej Polski (a może i świata), czy np. tylko Warszawy. Ludzie, to kompromitacja, że się na coś takiego godzicie i nie bojkotujecie tych g**nianych kolorowych stronek dla dzieci z ogłoszeniami, gdzie wszystko jest kontrolowane przez cenzorów, tylko dalej z nich korzystacie. Przecież taka strona (np. z aukcjami), o ile cenzuruje oferty tak, by krzywdzono ludzi, jest to śmieć. Może zresztą to wina nie strony ogłoszeniowej, tylko sprzedawców, których korumpują czy po prostu wykupują pośrednicy obrotu (firmy handlowe), nie badałem tego w ogóle, relacjonuję tylko efekty mych prób (rzecz w tym, że tak czy owak nie powinny nawet przez jakiś czas widnieć licytacje "zdrowych" produktów, bo jeszcze bym się dodzwonił do oferenta; muszą one znikać bardzo szybko po udanym wystawieniu aukcji, jeśli w ogóle udało się to zrobić).
Z innych tematów: (1) sprawa działki z domem z instalacją dźwiękową czeka od kwietnia z powodów finansowych i prawnych, niby już w maju wierzyciele wycofali wniosek egzekucyjny wskutek spłaty, ale
sprawa i tak wlecze się, a komornik robi wszystko, co może, by było źle i by musiały być zażalenia na jego sposób umarzania sprawy,
(2) PiS szykuje cenzurowanie Internetu (prostacki, prymitywny atak na wolności demokratyczne, sprzeczny z konstytucyjnymi zasadami: neutralności światopoglądowej państwa [równe traktowanie osób przez
władze publiczne] oraz wolności pozyskiwania i rozpowszechniania informacji, a nawet z zasadą
państwa prawnego, bo z urzędników, czyli funkcjonariuszy publicznych, a może również i sędziów będzie się pewnie robić bandytów cenzurujących Internet, co stanowi przekroczenie uprawnień) — nie żeby oni mogli coś
naprawdę z Internetu usuwać, ale przed Polakami treści mają być ukrywane za sprawą operatorów typu Neostrada, UPC (tzw. pisowska sprawa pornografii w Internecie [edit 2017-04-07: we wrześniu uchwalili to
już pod pozorem walki z hazardem, art. 15f znowelizowanej Ustawy o grach hazardowej — Minister Finansów od 1. lipca będzie publikować wiążącą dla operatorów internetowych listę stron, do których dostęp ci mają blokować (koniecznie od lat to
widmo "listy stron zakazanych" i blokowania dostępu do czegoś, co faktycznie w Internecie istnieje i dla 99,9% jego światowych użytkowników jest widoczne... tylko Polacy mają być gorsi, pod kloszem, oddzieleni od realnego świata, bo on zbyt
szczery... strona jest, serwer zagraniczny rozpowszechnia informację, ale Polak wejść nie może, bo go od tego odgrodzą firmy telekomunikacyjne za sprawą państwa...) HAŃBA, wstyd mi za wyborców PiS-u, z drugiej strony kto z nich wiedział, że
wybrana przez nich partia im taki kwiatek zgotuje! i to w kraju, w którym ponad 70% ludzi korzysta z Internetu i zapewne ceni sobie jego niezależność od politycznej kontroli]),
(3) spikerzy [ci, co mówią i szepczą torturę dźwiękową] od paru tygodni przekonują mnie, że "ma zostać zabita moja matka przez lekarza w szpitalu". Tak podobno została już zabita moja ciocia [więcej na ten temat było np. w dopisku 'edit 2016-05-28' pod wpisem z 22. kwietnia 2016 r., także w II dopisku pod wpisem z 2015 r. o katastrofie w Smoleńsku],
a może i babcia (kilka rzeczy na to wskazuje, m. in. samobójcza zapewne śmierć Glempa, poprzedzająca o 1 miesiąc abdykację papieża, a także sam spodziewany cel przyświecający
zabójstwu cioci — przygotowanie tortury remontowej, która będzie obecna wszędzie, bez wyjątku — im się pewnie po prostu spieszyło, nie chciano czekać może nawet wiele wiele lat na rozpoczęcie akcji). Zleceniodawcą zabójstwa mej matki ma być podobno prymas (i papież, który nieraz powiadał — był swego czasu, rzędu rok temu, nawet taki stały temat — rzeczy w rodzaju "Kościół jest matką" [przykład 1 z 24.04.2013, przykład 2 z 3.09.2013, przykład 3 z 11.09.2013, przykład 4 z 18.09.2013] czy, jeszcze innym razem, "Jeśli OBRAZISZ moją matkę, spodziewaj się ciosu" [z 19.01.2015, przy okazji, uwaga, zamachu NA pewną REDAKCJĘ — a przecież Piotr Niżyński chce tworzyć mass media] — to wszystko cytaty dokładne ze słów papieża; wspomnę tu jeszcze o rozlepieniu całej Warszawy plakatami "Mamma Mia" [czyt.: "mija"] już od pół roku [Teatr... Roma; swoją drogą "Roma" to też nazwa firmy ochroniarskiej chroniącej warszawskie prokuratury, urzędy skarbowe], o sprawie Ewy Tylman, której imię pasuje do mej matki [a nazwisko powiada: "ten, co miał ją w..."]). Aż wstyd coś takiego publikować, ale niech będzie, że jako możliwą ewentualnością podzielę się tym ich wskazaniem. Prymas ponoć swego czasu stał już za sprawą zabójstwa Popiełuszki — w mediach to jest często mówione między wierszami, a nawet i tu na blogu, np. bodajże na liście z II dopisku pod wpisem z 2015 r. o Smoleńsku czy w ramach dopisku 'edit 2016-01-24' pod wpisem styczniowym o zbrodniach. Kto w ogóle jest przyczyną mej krzywdy? Odpowiedź zdaje się być ukryta w nazwiskach: był sobie ś.p. Wyszyński, symbol polskiego Kościoła [edit 2018-11-10: aresztowany w moje przyszłe urodziny], i jest Niżyński-Niczyński [aż 4 tropy ideowe (memy) wiązały postać tancerza Wacława Niżyńskiego, który zasłynął we wczesnym XX w. i ma swą ulicę w śródmieściu Warszawy, z filozofem Fryderykiem Nietzsche, oto te uderzające zbieżności — kliknij] (zauważmy, że "WYSZe" i "NIŻe" to rosyjskie przeciwieństwa przysłówkowe odpowiadające polskim "wyżej" i "niżej") — oto jest nadczłowiek, oto jest podczłowiek... Więcej o postaciach kolejnych prymasów jest w moim tekście o Janie Pawle II i genezie podsłuchu. [edit 2017-06-07: Telewizja Polska S.A. niewątpliwie szanuje Kościół i jest z nim w specjalnych układach, stąd też miałaby pochodzić ta jego zdolność do dominacji i przestępstw.] Co ciekawe, ok. rok przed śmiercią babci chodziły mi po głowie — przecież słuszne może i teraz — myśli, by ją zabrać ze szpitala, starałem się trochę o to [w dniu mego pobytu szpital nie chciał się na to zgodzić, lekarz rozmawiał z nią, a w końcu przewieziono ją tegoż dnia do innego odległego szpitala: a zatem, jak widać, "zamieszałem" im, przejęli się; dla porównania, ciocia tam została i zmarła zamordowana w obrębie tego samego szpitala na Aleksandrowskiej 159 w Łodzi, z którego do końca życia nikt jej nie zabrał, i takie to skojarzenia budzi numer 159, obecny w sygnaturach sądowych także o mojej mamie (podobnie, w Gazecie Wyborczej w przeddzień śmierci członka mej rodziny był artykuł... Ewy Obrębowskiej-Piaseckiej bodajże, na temat sztuki — a w dziedzinie sztuki pracowała właśnie moja mama — nazwisko sugeruje: "w obrębie tego szpitala do piachu", pójdzie do piachu?... obok zresztą jest przystanek Hala Znicz, najbliższy przystanek autobusowy, a na terenie szpitala jest cmentarz)], ale ostatecznie zlekceważyłem tę sprawę; nie podejrzewałem żadnej możliwości zabójstwa. Z ciocią w ogóle już sprawa jest jasna; jej śmierć nastąpiła 1 dzień przed obrabowaniem mnie przez Policję gwatemalską, świetnie wynikającym z zupełnie innych lokalnych dla mego pobytu w tym kraju spraw; i aż jeszcze 3 dni po jej pogrzebie zorganizowano Polsce (dowody — patrz np. II dopisek pod wpisem tu na blogu o Smoleńsku z 2015 r.) "katastrofę pod Sękocinem" (por.: program "Big Brother" w TVN), przepraszam, pod Szczekocinami... pod domem Wielkiego Brata ("domem Ojca" czy raczej matki, domem rodzinnym)?... Katastrofa pod domem rodzinnym — katastrofa w rodzinie, taki mógł być zamysł... [edit 2017-04-20: Pewnie nawet nie tylko mnie to się tak skojarzyło. Znany operator internetowy z Tajlandii przybrał w czerwcu 2015 r. (czyli na samym początku pontyfikatu Niemca — Benedykta XVI) nazwę TOTBB.NET, brzmiącą jak "Tot Big Brother", gdzie "tot" to po (uwaga) niemiecku "martwy". Sami sprawdźcie dane o abonencie tej domeny; a to tam naprawdę wielki operator internetowy, porównywalny pod względem popularności np. z "Neostradą" Orange. "Martwy Big Brother"...] A poza tym: mój brat teraz taki wielki, jakże potężnym się stał po dokonanym (zupełnie zbytecznym) ubezwłasnowolnieniu całkowitym mej normalnej, jak wszyscy słyszeli, matki... Zostawmy jednak te tematy, bo z wyjątkiem ciotki (której śmierci towarzyszyła wielka zakamuflowana wrzawa w mediach katolickich), do uczestnictwa w zabiciu której spikerzy konsekwentnie się przyznają (wskazali "doktorowi G." moment) — tak tak, doszedł teraz do władzy ten sam Ziobro! chyba rozumiecie, że w przypadku poważnego polityka nie sposób lekceważyć możliwości, że [ww. temat rzekomego "doktora-zabójcy"] to była prowokacja i demonstracja znajomości tematu wobec lekarza, a nie żadna "gówniarska" wpadka?... — trudno w sprawach tych o jakąkolwiek pewność, choć z uporem maniaka spikerzy powtarzają, że matka też ma zostać zabita, "NAPRAWDĘ". (W takiej sytuacji oczywiście nie pomogłyby jej żadne zmiany szpitala na inny, bo w każdym można by zorganizować przekręt z lekarzem lub nawet dostarczyć nowego lekarza lub wymusić zmianę jej szpitala — i dlatego najprawdopodobniej w żadnym nie byłaby bezpieczna.) Wróćmy więc do moich własnych spraw. Czym się ostatnio zajmuję? Zarabianiem, sprawami w sądach i prokuraturach, trochę działką, ale nie jej eksploracją (co godne odnotowania, ochrona Solid Security również, jak się okazuje, ma jakieś dziwne problemy typu "podczas włamania nie odbieram sygnałów, chociaż były i widać na centralce" — obsługa ich stacji monitorowania nic nie wie o kilku takich alarmach, a mam nadajnik radiowy z dużą anteną; pisałem już tu niegdyś w 2013 r. o skandalicznej obsłudze w firmie na J; do kompletu byłby Konsalnet, który bardzo intensywnie jeździł za mną, tj. pojawiał się w różnych miejscach obok mnie podczas pobytu na mieście, gdy z nim komunikowałem się i rozważałem zawarcie umowy). Sprawa w branży elektronicznej i ochroniarskiej [edit 2017-01-17: we włamaniach pomagają też producenci zamków, nawet zagraniczni (wypróbowałem w 2013 r. zamek niemiecki za tysiąc kilkaset zł), do dziś sobie z tym nie poradziłem] ma szansę być największą aferą tuż po sprawie samej telewizji i hoteli oraz po związanych z tym sprawach w polityce (m. in. bandytyzm w Policji, w Sejmie) i w mediach.
[Czytaj więcej o politycznej cenzurze Internetu] Wciąż nie zabrałem się (m. in. z przyczyn finansowych) za odkrywanie i usuwanie instalacji dźwiękowej ukrytej na mojej działce i w domu — ostatnie ponad pół roku od wejścia komornika w kwietniu i spłacenia go przeze mnie oraz wycofania wniosku egzekucyjnego przez wierzycieli w maju to czas swego rodzaju batalii sądowej, skarg z art. 767 kpc (jak ten samolot Boeing... a w Watykanie właśnie wtedy wszczęcie procedury kanonizacji Skargi Piotra...), dwukrotnego odwoływania się od absurdalnych naliczeń i zapisów dokonywanych przez komornika w sprawie faktycznie już i tak zakończonej — a tymczasem życie zmusza mnie do kolejnej dygresji. Zamiast o domu i instalacji dźwiękowej, jakże skandalicznej i haniebnej, a sięgającej samej gminy, będzie tu więc o wolności w Internecie. Przyczyną nieszczęścia, jakim jest żałosny obecnie stan polskiej polityki, jest kretyńska postawa sporej części moich czytelników, bo choć jest to strona poruszająca tematy arcyważne i nie do znalezienia gdzie indziej, to nie rozpowszechniają o niej wieści, nie klikają też odnośników na temat Partii Piotra Niżyńskiego, jaką trzeba by powołać, których to odnośników sporo można tu znaleźć w różnych eksponowanych miejscach (do powołania partii potrzeba 1000 podpisów poparcia, a ja ich nie wyczaruję). Rozumiem, że ok. 50% odwiedzających to pewnie niepełnoletni, spora część pozostałych to albo agenci (zamieszani sami w aferę), którzy podpatrzyli np. adres strony na mym ekranie komputera, albo osoby pokrzywdzone przez warszawskie oszustwa mieszkaniowe (nie jest w nich winą żaden brak dowodów ani problem prawny, jest to raczej afera kryminalna u prokuratorów i w Policji oraz u premierów, w partiach politycznych po prostu, bodajże inspirowana pierwotnie przez papiestwo, co czyni ją sprawą pokrewną do mojej) — mimo to poziom tej strony (omawianie wszystkiego na dowodach), jej niepowtarzalność i arcyważność omawianych tu tematów, nie do znalezienia gdzie indziej, chyba zasługują na uznanie, na powiadomienie innych, nawet na poparcie inicjatywy politycznej (mniejsza już z tym, czy by mi partię zarejestrowali w sądzie, ale pewien ruch i przypływ zainteresowania ludzkiego w temacie by się przydał).
PiS zabiera się za to, co od lat planował (sugerowano mi to podprogowo i na różne sposoby, także przez podstawione osoby, dziwne sytuacje w mym życiu, a nawet przez swoje ataki słowne na Trybunał Konstytucyjny w latach 2005-2007; temat wyczuwały i podchwytywały też inne partie). Myślę, że planował sobie, że w przyszłości przyjdzie mu cenzurować Internet (po to, by chronić się przed niechybnym inaczej upadkiem), już w 2007 r., dziennikarze mogli nawet o tym już tak dawno temu słyszeć, natomiast dziś sprawa ta zmierza do przesilenia i do wydania owoców. Od 1,5 roku przecież co najmniej w opublikowanym oficjalnym programie wyborczym PiS-u jest "walka z pornografią w Internecie" — tak tak, to właśnie ten temat! Wiadomo, o co chodzi, jest to wyjaśnione. Gdy słyszymy o tych planach walki PiS-u z łatwą dostępnością pornografii w Internecie wiedzmy, że w tle jest tu fundamentalny zamiar, by Internet był cenzurowany przez państwo. Jursdykcja polskich cenzorów ma być ogólnoświatowa, tzn. dotyczyć treści serwowanych z dowolnego miejsca: nie tyle polega ona na odłączaniu od sieci serwerów (komputerów serwujących treści) poprzez ich fizyczne zabieranie, zabezpieczanie, odcinanie łącza itd., co by oczywiście udawało się tylko w Polsce oraz w krajach, które zechcą współpracować (a w przypadku poważnych przestępstw typu pedofilia, handel ludźmi itd. praktycznie każdy kraj będzie współpracować policyjnie), lecz to wtrącanie się polskiego państwa w Internet ma mieć postać właśnie haniebnej cenzury, życia pod kloszem, wirtualnej rzeczywistości dla Polaków traktowanych tu jako jacyś podludzie niedojrzali do mądrego korzystania z wolności demokratycznych. W skrócie: strona internetowa wprawdzie dalej istnieje, serwer serwuje swe treści, ludzie na całym świecie mogą z niego korzystać (99% narodów cieszy się swobodą korzystania z sieci), ale POLACY NIE... Polakom każda Neostrada, UPC, Vectranet czy Internet komórkowy Orange ma zwracać zamiast strony internetowej o wskazanym adresie coś innego. Stronę zastępczą z treścią, że tamta została zablokowana. Przechwytywaniem i modyfikowaniem ruchu internetowego — co obecnie jest raczej nielegalne i dopatrywałbym się w tym naruszeniu umowy wręcz znamion oszustwa komputerowego (przestępstwa z art. 287 kk) — mieliby się zajmować sami operatorzy świadczący usługę dostępu do Internetu, a mianowicie automatycznie robiłyby to ich urządzenia w oparciu o listę stron blokowanych, codziennie np. pobieraną z... adresu rządowego. Np. od Urzędu Komunikacji Elektronicznej. Wszak pornografia (i zapewnianie blokady stron pornograficznych) to w ogólności nie bezprawie i dlatego nie zadanie dla sądów.
Z blokady pornografii można niby zrezygnować, ale obowiązkiem operatorów internetowych byłoby to, by standardowo była ona włączona. Ewentualnie można zapytać nowych klientów o to przy podpisywaniu umowy, ale czy ustawa zapewni, że ci klienci będą poinformowani, iż nad sprawą blokad czuwa rząd, że to mimo wszystko jest sprawa państwowa i specjalnym prawem regulowana? Świadoma decyzja to podstawa. Podkreślenie roli polityków i państwa jest kluczowe. Poza tym: prawie na pewno projekt ustawy, który właśnie się przygotowuje, nie zatrzyma się na cenzurowaniu pornografii. Byłoby to tak nonsensowne, że tylko kretyni i osoby nierozumiejące potrzeb demokracji mogłyby usprawiedliwiać taki projekt, bo tak poza tym każdemu musiałby się wydawać idiotyczny z punktu widzenia narodu i bardzo szkodliwy: PO CO PAŃSTWOWY REJESTR BLOKAD? PRZECIEŻ SĄ FIRMY PRYWATNE, KTÓRE TYM SIĘ ZAJMUJĄ. Z tego to argumentu projekt by się nie obronił i trzeba by poczynić ustępstwa, np. takie, że w ogóle nie od tego np. urzędu pobierano by bazę blokad, lecz ze źródeł prywatnych, a państwo jedynie zapewniałoby, by każdy z jakiegoś takiego zaaprobowanego przez państwo(!) g**na korzystał, chyba że bardzo nie chce. Prawdopodobnie albo już w obecnie szykowanej ustawie, albo wkrótce potem (np. rok-dwa lata potem) w ramach jakiejś drobnej poprawki dodano by do ustawy możliwość "orzekania" przez sąd blokad poszczególnych stron internetowych zawierających "treści bezprawne" (tzn. bezprawnie istniejące). Ot takie wciąganie sędziów w bandytyzm, zupełnie jawne i w świetle jupiterów. Z takich sądowych blokad pewnie już by zrezygnować nie można; zarezerwowano by je początkowo (w zapowiedziach) np. dla pornografii dziecięcej, ostatecznie pewnie do ustawy trafiłoby ogólne określenie "treści bezprawne" lub inne tego rodzaju, które może przecież oznaczać też pokłosie "przestępstwa" ujawnienia "tajemnicy państwowej". Wystarczy napisać notatkę, przytwierdzić na niej pieczątkę TAJNE, podpisać — ot i "tajemnica państwowa" (mniejsza już z tym, czy legalna! mamy swoje zdanie! w sądach i wśróð właścicieli mediów szaleje korupcja, nie wiecie, na jakim świecie żyjecie...), NIE WOLNO PUBLIKOWAĆ... Przeszkadza nam strona internetowa? Zróbmy tajemnicę państwową albo wskażmy już istniejącą, choćby nielegalną! Jedno czy dwa ostrzeżenia (może tym kanałem, który dla kontaktów mediów z ABW przewidziała np. ustawa antyterrorystyczna), że pisze się na temat zakazany, po czym dane media internetowe mogą po prostu zniknąć — od ręki, natychmiast, aktem rządowym albo po długim procesie, w każdym jednak razie ZNIKNĄĆ... Otwarta jest droga do dowolnej walki z mediami internetowymi w ten sposób. Może nie być gdzie się poskarżyć. Media już teraz bardzo lekceważą temat cenzury Internetu, która ma lada chwila (może za kilka miesięcy) trafić do Sejmu jako projekt, aż wstyd to przyznać, "ustawy" polskiej... jedynie chyba ten Wprost, ten od tzw. "afery podsłuchowej" (zupełnie o czym innym niż ta, tak bardzo się krępują o mym temacie mówić), właśnie wytknął (wespół jeszcze z ekranami na peronach metra warszawskiego), że PiS zabiera się do tworzenia projektu "obiecanej" ustawy. O tej obietnicy wyborczej pewnie prawie żaden wyborca nawet nie słyszał, nawet o "mafii telewizyjnej" nie wszyscy słyszeli, w tym właśnie rzecz...
Projekt jest haniebny, a PiS-owski upór w trwaniu przy tym i lansowaniu go powinien doprowadzić do zniknięcia tej partii ze sceny politycznej. Nikt normalny nie powinien już na nich głosować, a ponadto zaczynają się kwalifikować do rozwiązania ich partii przez Trybunał Konstytucyjny. Sam temat projektu jest nielegalny i to jest nie do naprawienia. Łamane są zasady: neutralności światopoglądowej państwa, wolności rozpowszechniania i pozyskiwania informacji oraz państwa prawnego (to ostatnie — poprzez czynienie z urzędników czy sędziów bandytów od przekraczania uprawnień, ponieważ przepisy Konstytucji mają pierwszeństwo przed ustawami, stosuje się je także bezpośrednio, a bardzo wyraźnie wykluczają one takie rozwiązania, jakie planuje PiS). Co by nie zmienano w tych pomysłach, jak by ich nie "łatano", zawsze ustawa pozostanie co do swej istoty antykonstytucyjna. Wolność pozyskiwania informacji, zwłaszcza rozpatrywana łącznie z wolnością rozpowszechniania informacji, efektywnie wyklucza takie rozwiązania. "Wolność" to w ogólności brak przeszkód — może jakiegoś rodzaju, może brak jakichkolwiek przeszkód; otóż przecież w sytuacji, gdy przedstawiciele państwa wprowadzają ludziom mocą ustawy i swych nowych "uprawnień" blokadę jakiejś strony internetowej, to tym samym po pierwsze wprowadzają przeszkodę do pokonania dla osoby, która chce tam wejść i czegoś się dowiedzieć (nawet w przypadku obrazków każda strona internetowa niesie ze sobą pewne treści i informacje, a informatycy wręcz potrafią zawsze wyciągnąć z niej pewne specyficzne tylko dla niej teksty i zapisy, tzw. kod źródłowy, odpowiedzi HTTP, adresy IP itd.). Użytkownik może wprawdzie pójść do operatora Internetu i zażądać usunięcia blokady, ale dopóki tego nie zrobi, ona istnieje i stanowi przeszkodę. Ponadto takiego szczęśliwego finału dane jest dostąpić tylko nielicznym, może np. 10% użytkowników; nie tylko sam użytkownik musi być na tyle śmiały, by zwrócić się do drugiej osoby o usunięcie blokad (niech tak będzie np. u co drugiej osoby, w tym np. u mniejszości kobiet i dziewczyn), zwykle jeszcze jest tak, że na jednym łączu jest kilku użytkowników i jego właścicielem się akurat nie jest, więc musi jeszcze tak śmiałym być abonent łącza (np. ojciec, matka) i zgodzić się na pójście do operatora i powiedzenie wszem i wobec: "[onanizuję się przed monitorem,] proszę mi wyłączyć te blokady pornografii". Po drugie jeszcze poważniejsza przeszkoda do pokonania powstaje dla rozpowszechniających treści. Zauważmy, że problem konstytucyjny tu istniejący nie dotyczy tylko jakiegoś złego wdrażania ustawy: nadużyć, walki z mediami, cenzurowania nie tego, co trzeba. W odróżnieniu od definicji licznych praw człowieka w prawie międzynarodowym wolność rozpowszechniania i pozyskiwania informacji przysługuje każdemu bezwzględnie, Konstytucja nie przewiduje wyjątków, a więc strasznym obciachem jest taki projekt blokad bez względu na to, czy zablokuje się tylko porno, czy i coś więcej. Tak czy owak narusza to Konstytucję i włącza nas do współczesnego kręgu cywilizacyjnego Chin, Rosji, Białorusi, Turcji, może jeszcze kilku krajów w rodzaju Korea Północna czy Birma (biedaczki Rosjanie teraz mają problem, bo sąd zablokował im bodajże cały LinkedIn czy inny popularny serwis społecznościowy). Następnie: choćby nawet zawsze wymagano najpierw zgody, pytano po kolei wszystkich klientów dotychczasowych o nią przed jej wprowadzeniem, a pytanie sformułowano jasno i wyraźnie zaznaczając rządowo-prawno-państwowy charakter tych blokad (bo zgoda powinna być świadoma), to i tak temat ustawy pozostaje niekonstytucyjny, bo to nie jest obszar, który powinien być regulowany przez państwo. Wynika to wyraźnie z Konstytucji, tj. z ww. wolności zestawionej z zasadą neutralności światopoglądowej państwa. To nie jest w ogóle projekt dla państwa; posłom-zapaleńcom w tym temacie proponowałbym może utworzenie fundacji i realizowanie w ten sposób swoich zapędów: tu też przecież wszystko opiera się na elektoracie i na poparciu.
To, z jakim uporem maniaka wraca się do tego złego pomysłu, czyni z PiS partię skompromitowaną, która niszczy równowagę sił będącą podstawą demokracji, partię niszczącą prawie że gwarancję demokracji (wolne wybory będą odtąd już tylko łaską polityków...). Najpierw zniszczono anonimowe prepaidy, tzn. gwarancję techniczną tego, że każdy, kto chce, ma dostęp do Internetu (nie odetnie się z osobna takiej osoby od sieci, bo nieznany jest jej nr, a tymczasem telewizja i inne służby mają możliwość zablokować tymczasowo każdy nr u operatora; obok wtedy leży komórka w tej samej sieci, która ma zasięg, a ta nie ma i pisze o błędzie logowania — doświadczałem tego nieraz, nawet całymi godzinami). Przy okazji tej "zmiany dobrej, pożytecznej jedynki na 0" nie rozprawiono się wcale z anonimowością komunikowania się (i dobrze), bo przecież są Skype'y, są różne środki komunikacji głosowej i tekstowej w Internecie, a sama anonimowość połączeń internetowych jest zapewniana przez dobrze znane informatykom technologie takie, jak proxy (inaczej zwane tunelami; np. SOCKS5), VPN, tor. Także: przestępcy sobie poradzą, będą anonimowi, natomiast można zupełnie od ręki, o ile tylko sprawdzi się nr, zabierać nawet komórkowy dostęp do Internetu — odpadła ostatnia deska ratunku oparta na gwarancji technicznej wynikającej z braku wiedzy, kto akurat się łączy jakim nrem (trzeba by chyba całe miasto odciąć od sieci). I co za chwilę? Prace nad ustawą o cenzurze w Internecie. Po drodze jeszcze jacyś fałszywi podobno biegli zorganizowani przez telewizję do badania Smoleńska (sami spikerzy tak przyznają), którzy nic nie znajdą oczywiście, żadnego trotylu, oraz nowelizacja prawa o zgromadzeniach, strasznie skrytykowana przez Sąd Najwyższy i Rzecznika Praw Obywatelskich jako antykonstytucyjna (przewiduje m. in. pierwszeństwo dla demonstracji państwowych: te będą miały najlepsze miejsce i czas, w związku z tym przy ważnych wydarzeniach w odpowiedniej chwili i miejscu każdy złoczyńca będzie spokojny o swe bezpieczeństwo — tłumy mu nie zagrożą, bo w ogóle demonstracja będzie zwalczana ze względu na to, że teraz tu jest inna). To, co robi PiS, wraz z tym całym reklamowaniem aż do znudzenia swej prorodzinności (taka wymówka) oraz żenującym sporem z Trybunałem Konstytucyjnym (specjalnie się z nim chyba zgadano, w efekcie czego teraz jest sytuacja, że rząd "jedzie" wg jednej ustawy o Trybunale, a Trybunał wierzy w obowiązywanie innej, przez co nie zawsze rząd uznaje jego skład za właściwy i pewnych wyroków nie publikuje), to wszystko stanowi prostacki i prymitywny atak na wolności demokratyczne, którego osią jest problem niezależności informacyjnej Internetu. Władze chciałyby ludu z klapkami na oczach, patrzącego tylko w stronę aprobowaną przez partie. Co PiS wprowadzi, lekceważąc przy tym wyrok Trybunału Konstytucyjnego (ten może nawet łaskawie nie ulegnie przekupstwu i nie napisze, że sprawa jest legalna), tego już żadna partia polityczna (poza moją) raczej nie odwoła, bo wszystkim obecnie lansowanym jest to na rękę; trzeba chronić mafię sięgającą ich samych, mediów, Kościoła, mafię związaną z telewizją — przed światłem dziennym. I nawet jeszcze ten wyrok Trybunału Konstytucyjnego — jeśli w ogóle coś zmieni — może będzie jakiś pobłażliwy, drobiazgi zaledwie wytykający, w ramach zakulisowych mafijnych jakichś uzgodnień; tymczasem w rzeczywistości sam przedmiot planowanej ustawy już bez znajomości jej treści pozwala przekreślić ją W CAŁOŚCI, pozwala powiedzieć głośno i z pewnością siebie politykom: "ZAPOMNIJCIE O TYM TEMACIE!", bo to zadanie dla firm prywatnych i fundacji, a państwu zakazane (są przecież i tacy, co uważają, że "onanizm wzmacnia organizm", a "pornografia pozwala ubogacić życie erotyczne, jest więc w umiarkowanej ilości czymś raczej korzystnym"). Hańba, naprawdę hańba; i to w świetle jupiterów... Może jeszcze kryminalizować tym bandyckim projektem zechcą sędziów, również w świetle jupiterów — nowa jest tylko ta jawność, bo wciąganie sędziów w przestępstwa (podsłuchowe) miało już miejsce i trwa (młodzi adepci prawa trafiają do mafii jeszcze zanim zostaną sędziami)...
Sprawa braku blokad oficjalnych (prawnie uregulowanych), braku jakiegokolwiek wdrożonego oficjalnie systemu ich przyjmowania z zewnątrz przez operatorów Internetu w ramach wypełniania prawa publicznego, jest kluczowa. Nie zgadzajmy się tu na żadne ustępstwa, bo stąd już tylko maleńki krok do walki z nowymi mediami elektronicznymi (moje już się szykują). Wolność Internetu, tak, jak istnieje wolnych mediów, to część szerszej kwestii pod tytułem "nowoczesne technologie komunikacyjne w rękach narodu", która jest fundamentem demokracji, demokratycznego układu sił pomiędzy rządzącymi a narodem. To w zasadzie ta sprawa (wspierana jeszcze przez zakorzenienie w ludziach zasad moralnych, bo to druga potężna siła w służbie demokracji) decyduje o tym, czy demokracja obroni się przed zakusami złych politykierów w sytuacji, gdy jest konflikt i niezgoda co do wartości, jakimi należy się kierować w polityce, i zapędy dyktatorskie. Nie wystarczy (1), że mas narodu jest dużo; muszą być jeszcze (2) poinformowane i (3) zorganizowane, by mogły wygrać ze świetnie wyćwiczonymi i przygotowanymi do walki siłami policyjnymi, telewizyjnymi, skorumpowanym sądownictwem itd. Te warunki 2 i 3 są zapewniane właśnie przez nowoczesne technologie komunikacyjne i dlatego muszą one pozostać w rękach narodu, a państwu od tego wara w zupełności. Konstytucję pisali mądrzy ludzie mający to na uwadze i zrobili ją wprowadzając coś dla narodu naprawdę dobrego. Dokładnie o omawianym tu problemie jest art. 54 ust. 1 Konstytucji, to on powinien gwarantować niezależność Internetu, a partia tymczasem z uporem maniaka forsuje zły pomysł. To powód, by na nią już nie głosować, choćby nawet ktoś nie dostrzegał innych problemów, w rodzaju prześladowanie i torturowanie mnie czy zbrodniczość państwa o pochodzeniu, podobno, kościelnym (coś niecoś na udział Kościoła i np. prymasa w polskich i międzynarodowych zbrodniach moim zdaniem wskazuje, pewne liczne poszlaki). Niech wstydzą się ci, którzy wobec zamachów na Internet dalej na PiS głosują i tym samym doprowadzają do odbierania innym czegoś wartościowego. Wy wszyscy, wyborcy pisowscy, odczepcie się od naszych internetów!
[ukryj komentarz]
[edit 2016-12-18] Proszę czytać dalszą część bloga, a także rekomendować go innym. W poprzednim (następującym teraz) wpisie ["Zeznania i dowody" z 15. czerwca 2016 r.] wiele ważnych problemów, w tym zwrócenie uwagi na sfałszowanie wyborów, czyżby przez wszystkie główne partie (zmowa milczenia), a w dopiskach np. na to, że jest całkiem możliwe czy wręcz prawdopodobne, że Jan Paweł II był potajemnie zbrodniarzem przeciwko ludzkości w myśl prawa międzynarodowego (i polskiego), tzn. spowodował zorganizowane masowe zabójstwa grup ludności (pasażerowie samolotu, pasażerowie statku — razem setki osób). I wiele innych ciekawych problemów.
edit 2017-01-09: PiS wprowadził, a prezydent podpisał, nową ustawę, zgodnie z którą do rady nadzorczej Telewizji Polskiej (i innych spółek pod kontrolą państwa) będzie mógł się dostać tylko kandydat pozytywnie zaopiniowany przez rząd (Dz.U. 2016 poz. 2259, art. 45). Stworzono mianowicie jakąś "Radę do spraw spółek z udziałem Skarbu Państwa i państwowych osób prawnych", której członków powołuje premier oraz dwóch jego ministrów, i autentycznie bez jej zielonego światła nikt nie dostanie się do rady nadzorczej w spółce państwowej. Oto ta ustawa (kolejna na temat kontrolowania spółek kapitałowych przez państwo — wcześniej PO wprowadziła "Ustawę o kontroli niektórych inwestycji", która pozwala państwu decydować, kto może być właścicielem której spółki prywatnej). Kto tu jeszcze może mieć wątpliwości, że telewizja jest pisowska i rządowa...
edit 2017-01-19: Producenci zamków mają tyle wspólnego z producentami płyt głównych i całych komputerów, że (jak by wynikało z objaśnień wygłaszanych przez spikerów odnośnie mojej sytuacji) po pierwsze do każdego zamka i do każdego komputera jest pewien "klucz" (sprzętowy: mechaniczny, falowy...), po drugie firmy te są świetnie świadome, które klucze są odpowiednie dla produktów dostarczanych do poszczególnych dystrybutorów w poszczególnych dostawach. Dzięki temu mogą pomagać telewizji we włamaniach (albo nawet komu innemu niż telewizji, choć wprowadzono to dla tych spikerów).
edit 2017-01-25: Oto liczne poszlaki praktycznie przesądzające, że śmierć posła Wójcikowskiego w wypadku była zabójstwem (celowo wywołano mu poślizg) — w które zresztą podobno nawet pani premier była zamieszana (informacja od spikerów). [rozwiń dopisek...]Proszę oczywiście lekceważyć ewentualne nowe teraz "opinie biegłych", które może będą starały się nas przekonać, że to sam ów poseł "opozycji" był sobie winny, co jest, jak zaraz zobaczymy, bzdurą. Spójrzmy:
1. Imię posła: Rafał — jak pewien mój kolega i bliski współpracownik (właściciel serwera) z internetowego czatu, na którym przesiadywałem w latach 2001-2006 (wszyscy wiedzieli, że dwie osoby zarządzające to ja i tamten). Oczywiście nie każdy poseł lubi szybko jeździć samochodem, też jest takie kryterium, wg którego go zapewne znaleźli, ale tu skupmy się na skojarzeniach z moim życiem, które przecież chyba tylko prawdziwy znawca by mógł wymyślić. Swoją drogą nazwisko tego człowieka jest też jednym z nazwisk posłanki Agnieszki Leszczyńskiej: ktoś te listy specjalnie pod to ułożył?
2. Nazwisko posła: Wójcikowski — jak Adam Wójcik z mojego roku na Wojskowej Akademii Technicznej, gdzie studiowałem w latach 2005-2007, był to jeden z dwóch kolegów, z którymi się wtedy dobrze dogadywałem, przy tym ateista (zaś dla spikerów takie kwestie przekonań są kluczowe i co rusz poruszane: co chwila jacyś "chrześcijanie", "ateiści", "katolicy" nawet w znaczeniu przenośnym, prymitywnie podciągającym wszystko pod jeden szablon, np. zamiast "dobrzy" mówi się "katolicy", zamiast "niepopierający zapisywania się do sprawy podsłuchowej w telewizji" mówi się "ateiści", zamiast "niezamieszani aż tak bardzo" mówi się "chrześcijanie".... a zatem ów ateista i mój kolega zarazem byłby tu symbolem braku poparcia dla podsłuchu w telewizji, choć zresztą ten kolega akurat chyba mógł mieć coś na sumieniu). Swoją drogą: wypowiedziała się w gazecie, którą w barku przy moim hotelu, jaki niedawno odkryłem (wcześniej łącznie z dwadzieścia kilka przynajmniej razy byłem w tym hotelu, ale tego barku usytuowanego przy ulicy nie zauważyłem), sekretarka Komendanta Wojewódzkiego Policji, o czym za chwilę. Komendant Wojewódzki: jak to brzmi dla ludzi, którzy mają obsesję na punkcie religii? Komendant Ateista, bo Kuba Wojewódzki takim to oczywiście z ateizmem się kojarzy...
3. Miejscowość: Tomaszów Mazowiecki, przewrotnie nazwana (a kojarzy się też ze św. Tomaszem, który miał deterministyczne poglądy na wolną wolę streszczające się w zdaniu "wszystko ma swą przyczynę"), bo — co jest tu istotne — w rzeczywistości należy do województwa łódzkiego i podlega pod Komendę Wojewódzką Policji w Łodzi. Ta zaś ma jako rzecznika komendanta panią... Joannę Kącką. Pani ta ma imię i nazwisko takie, jak dziewczyna z bratniej względem mojej sieci czatów: też była tam (na Polnecie) JOANNA KĄCKA o pseudonimie, uwaga, 'livien', a miałem ją nawet na swym Facebooku oraz zamieniliśmy kiedyś parę zdań. Zbieg okoliczności co do imienia i nazwiska zarazem jest czymś kompletnie nieprawdopodobnym, a po przemnożeniu go przez (ułamkowe, jak to w rachunku prawdopodobieństwa bywa) prawdopodobieństwo związane ze zbiegiem okoliczności 1 i 2 (prawdopodobieństwo takiej trafności wywołującej jakieś psychologiczne skojarzenie pasujące do tematu) jest ono już zupełnie czymś znikomym. Dużo bardziej prawdopodobna jest hipoteza spisku ze śledzącym mnie ośrodkiem, co zresztą telewizja już otwarcie potwierdza, bo trudno przeczyć naocznej oczywistości. Ale idźmy dalej: Prokuratura Okręgowa w Łodzi oraz Prokuratura Rejonowa Łódź-Śródmieście mieści się na ulicy... KILińskiego (ang. kill = zabić). Ponadto to w Łodzi mieszkały pod koniec życia moja babcia i ciocia, tam też były przetrzymywane w szpitalu, zaś ciocia to wręcz zmarła w szpitalu bodajże w Aleksandrowie ŁÓDZKIM. Od tego chyba aż dworzec Łódź Fabryczna zszedł do podziemi. A zatem, jak się zdaje, doprawdy świetnie upatrzona miejscowość.
4. Moment: okładki gazet krzyczały, że "poseł zginął w drodze do Sejmu" (Sejm kojarzy się poniekąd z "wspólnie tworzonym produktem", padły może parę razy takie ogólnikowe skojarzenia z tym słowem na przestrzeni paru ostatnich lat — ma to zastosowanie do mego biznesu w sieci), podczas gdy miało to ważny podtekst związany z moim biznesem i ewentualną współpracą przy nim z TV. Szczegółów nie chcę tutaj wyjaśniać, ale ewidentnie wyszło na to, na co miało wyjść, na bardzo dobre trafienie w sytuację z mego życia utrzymującą się od jakichś 2 miesięcy, a mającą swe bardzo istotne przesilenie w miniony poniedziałek (nawet nie zauważyłem, że poseł zginął, bo nie oglądam ani nie słucham mass mediów).
5. Sposób śmierci: dobrze znana metoda zabójstwa, do której zdolna jest podobno sama Policja. Podobne przypadki poślizgu drogowego (np. "poślizg przy wyprzedzaniu") były, jak tu na blogu komunikowałem, przy śmierci Agnieszki Piotrowskiej (2003), bodajże zabitej chyba nawet "z jakimś udziałem" Jana Pawła II, następnie w moim życiu aż 5 razy w 2012 r., gdy — mając wreszcie od sierpnia 2011 prawo jazdy — zacząłem swe dłuższe podróże. Najpierw w Meksyku zupełnym latem w górskim podwyższonym terenie pożyczone przeze mnie auto z firmy Hertz zaczęło tracić sterowność, w końcu aż spadłem do rowu na lewo od trasy, gdzie przekoziołkowało (na szczęście nic mi się nie stało), chyba pomogło mi to, że jechałem tylko 70 km/h, przy czym pamiętam, że widziałem wtedy nawet z przodu jakieś wycieki np. oleju od przednich sąsiadów na drodze. Następnie zimą w Polsce ze 4 razy zdarzały mi się takie problemy (ze 2 razy na terenach Pragi Południe, nie tak bardzo uczęszczanych, więc niekoniecznie ktoś to złośliwie zrobił, natomiast raz jeszcze, gdy wracałem z centrum handlowego, bodajże Arkadii, na ruchliwej i wcale niezamarzniętej drodze — kompletna utrata zdolności hamowania — i raz przy Nowowiejskiej, o czym z kolei pisałem tu na blogu w osobnym nawet wpisie z 2013 r. jako o "incydencie z grudnia": postawa Policji była w nim bardzo bardzo wątpliwa, celowo mnie wrabiali w jakieś branie narkotyków). Wreszcie ostatni taki przykład, jaki w tej chwili sobie przypominam, to śmierć rodziny papieża Bergoglio (Franciszka) w 2014 r. w Argentynie, dzień po zakończeniu jego pielgrzymki "do Gang-namu", przepraszam, do Korei Południowej (jest o tym mowa w II dopisku pod wpisem o Smoleńsku z 4. września 2015 r.). Spikerzy chyba z góry wiedzieli, że do tej śmierci wtedy dojdzie, bo podszeptywali mi od kilku dni (2014 r.) coś w rodzaju "uważaj, bo cię ktoś zabije", nasyłali mi tego typu drobne trwogi — ponieważ leżałem przez większość czasu, także większość wieczorów i nocy, w kabinie dźwiękoszczelnej (nieskutecznej zresztą) z zapalonym wewnątrz światłem, dookoła której było ciemno, bo nie było sensu zapalać światła w pokoju. Podsuwali to jednego dnia, kolejnego, aż oto w końcu faktycznie... zginęła rodzina Franciszka. Były być może i inne jeszcze psozlaki z tym związane, które na pewno w takim razie wyliczyłem w II dopisku pod wpisem o Smoleńsku. A zatem, podsumowując, śledzenie człowieka w terenie przy pomocy gliniarzy nieumundurowanych, jadących poza godzinami pracy nieoznakowanymi autami, prowadzące następnie do wypadku i zabicia takiej osoby przy pomocy wylania jakiejś cieczy to chyba dosyć znana w tej grupie przestępczej metoda zabijania. Jednym zresztą z pierwszych tekstów spikerów z 2013, wkrótce po wspomnianym moim incydencie grudniowym, tekstem uporczywym, utrzymującym się przez przynajmniej jakieś pół roku, było "olej tę sprawę".
6. Poszlaki. Nieco przed śmiercią posła, ok. tydzień temu (byłem wtedy w tym hotelu, co i teraz, było to rzędu 1-2 dni przed wymeldowaniem się z niego 17. stycznia), spikerzy rzucili raz "temat", niezbyt potem rozwinięty, że "może znajdą mi jakąś dziewczynę". Proszę to porównać z poszlaką 3. Chyba po prostu dobrze wiedzieli, co się zbliża. Ponadto teraz ostatnio, od jakichś 2-5 tygodni, spikerzy rzucali czasem (np. raz-kilka razy dziennie czy co kilka dni) "pogrzeb będzie w sprawie", a jeszcze bardziej: "pogrzeb ci zrobię tej sprawy", co przecież świetnie koreluje z sytuacją towarzyszącą śmierci Bergoglio.
7. Przyznawanie się TV, poszlaki papieskie. Spikerzy konsekwentnie dziś cały dzień się przyznają, że to kolejna zbrodnia z telewizji, aczkolwiek samo jej bezpośrednie zorganizowanie to już miałoby być "dzieło" Policji łódzkiej. Poza tym jest pewien ślad w Radiu Watykańskim z przedednia, tzn. z 18/01/2017. Po pierwsze, bo to wiadomość na pierwszy nagłówek dnia, "Katecheza środowa: Bóg odpowiada na modlitwę w chwili zagrożenia", co samo w sobie jest tematem rzadkim (bo i jak często przedmiotem artykułów w Radiu Watykańskim — i to pierwszego nagłówka — jest "modlitwa w chwili zagrożenia"? najwyżej raz na ileś lat...), natomiast dla mnie jest bardzo czytelną aluzją do wpisu na blogu o Kościele z 2013 r., gdzie wspomniałem (w kontekście rezygnacji papieskiej) mój incydent z Meksyku i odnośną piosenkę. Przejrzyjcie sobie teraz ten wpis, a zobaczycie, że piosenka była modlitwą, a odnosiła się też do sytuacji jakiegoś hamowania, jakiejś krwi, wypadku i śmierci. Także i w treści artykułu Radio Watykańskie cytuje katechezę papieża, która alegorycznie jak gdyby opisywała sytuację poślizgu (występuje żywioł i jacyś obcy, źli ludzie, którzy kierują "statkiem" i powodują "uciekanie na poważnie" głównego bohatera, proroka — zauważmy, że poseł Wójcikowski pokazywał się podobno w Sejmie w koszulce dot. Okrągłego Stołu). Również kolejny (drugi) nagłówek świetnie by pasował do tego kontekstu, co już jest bardzo nietypowe — ewentualne związki między artykułami powinny iść w poprzek takiemu skojarzeniu z bliską przyszłością Polski — bo brzmiał jak słowo do posłów: "otwierajmy się na pojednanie" (z ofiarą?). Prowokuje to oczywiście niechętnego mi, a podemocjowanego sprawą, do zirytowanej przekory i przez to (bo powstają ślady emocjonalne, choćby lekkie, zaś sposób myślenia i podejścia do sprawy telewizji i mojej już i tak jest utarty), prowokuje, powtórzę, do dodatkowej zatwardziałości w swym lekceważeniu sprawy telewizji i mnie. Ponadto był w ten przeddzień taki oto nagłówek, wśród raptem kilku na głównej stronie: "Abp Pizzaballa: widzimy oznaki śmierci fizycznej i etycznej" (o dobrej znajomości przemocy w Ziemi Świętej) oraz artykuł o włoskim starcie na Lampedusie (lampeduza, co brzmi jak: lampa duża, duże światło — zapewne to ironia, telewizja ma bazę danych wszystkich agentów, ale posłowie pewnie bardzo by nie chcieli nagłośnić tego skandalu podsłuchowego, co najwyżej może by chcieli nagłośnić sprawę zabójstwa, do czego też zresztą może nie dojdzie przez wzgląd na tę pierwszą). Jeszcze jeden dzień wcześniej, 17.01.2017, pierwszy nagłówek, cytujący przy tym papieża, brzmiał: "Nie stójcie w miejscu, miejcie odwagę (...)": aby ulec takiemu wypadkowi, jak poseł Wójcikowski, zapewne trzeba lubić szybką jazdę samochodem, najczęściej zresztą osiągalną na drogach międzymiastowych. Ponadto: "Watykan liczy na współpracę Kawalerów Maltańskich". Ponadto znowu jakiś nagłówek o uciekaniu (ironicznie, jak gdyby o posłach, "uważajcie, bo jeszcze tysiące was będą uciekać z kraju"); a także: "kard. Marx [taki kontrowersyjny] mówi o Kościele i polityce w Niemczech" (Niemcy standardowo u spikerów kojarzą się nieco jak Izrael i żydostwo, tzn. z hasłem "Geld" i z pogonią za pieniądzem, po prostu korupcją). No i wreszcie coś o "dziełach charytatywnych", co jest inną nazwą "dzieł miłosierdzia". O miłosierdziu Kościół często pisze, jak na mszy wrzeszczeli zresztą spikerzy i co od dawna dostrzegam, właśnie w przeddzień różnych zamachów czy ogólnie w ich kontekście; miłosierdzie to jest sweg rodzaju objaśnieniem przyczyny zamachu w jakimś przykładowym kraju: tłumacząc hipotetycznie z watykańskiego na nasze, "dzięki temu system będzie lepiej zabezpieczony, bo właściciele mediów i politycy będą głębiej zamieszani, zamieszani w najgorsze zbrodnie, co gwarantuje 'pokój' w temacie na długo". A zatem prawie każdy nagłówek z tego wydania na 2 dni przed śmiercią można łatwo odnieść do utartych w telewizji sposobów myślenia i do incydentu ze śmiercią posła. Co ponadto ciekawe, 1-2 dni po śmierci posła "opozycji" zmarł w Watykanie lekarz osobisty Jana Pawła II, który być może wiedział co nieco o jego jakże podejrzanym zgonie, sprawiającym wrażenie jawnie samobójczego (a raczej nie zabójstwa). W tym kontekście telewizyjne "pogrzeb ci zrobię" ma jeszcze drugie, jakże trafne znaczenie (pamiętajmy, pogrzeb to coś, co następuje JUŻ PO śmierci — świetnie pasuje ten aspekt następowania).
Chyba te wszystkie poszlaki mówią same za siebie. Na tej liście każdy punkt z osobna wystarczy, by się przekonać o tym, że prawdopodobne jest, iż doszło do zabójstwa (może z wyjątkiem osobno branych 1-3, które by dopiero trzeba połączyć, by przekonywały, i osobno branego punktu 5), a tu aż współzajście siedmiu (czy, wg powyższej korekty, czterech) takich przekonujących przejawów poważnej nieprawidłowości w państwie. [ukryj komentarz]
— Nie zachęcam jednak do popierania z tego powodu akurat listy Kukiza. W telewizji bandyci głośno wyrażają co najmniej "obawy" (podobno wiedzę pewną), że sam Kukiz był zamieszany w tę sprawę, bo inaczej w ogóle taki odpowiedni poseł nie znalazłby się w Sejmie. Nie oskarżam a tylko powtarzam, co się mówi.
edit 2017-02-23: Do listy ofiar dodałem 2 siostry zakonne, bo ich wypadek samochodowy, zwłaszcza zważywszy na czas (niedawno też Szydło miała wypadek, może sama sobie
go zorganizowała?) i nazwę zakonu: "służki" (jak Chrystus nauczał o polityce? że ma być służbą — Mk 10:41), wydaje się bardzo podejrzany.
edit 2017-02-15: Wysłałem przedwczoraj po raz pierwszy od 4,5 roku skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie dotyczącej cywilnego postępowania sądowego, na którym straciłem bardzo duże pieniądze, a które było właściwie złodziejstwem sądowym. Proszę kliknąć link, aby zobaczyć szczegóły (jest i wideo z poczty — naprawdę jest taka skarga). Natomiast tutaj chciałbym omówić wygląd strony Trybunału z tych dni, bo jest on zupełnie kompromitujący (www.echr.coe.int; końcówka .int pokazuje, że chodzi tu o organizację międzynarodową). To dla myślących w zasadzie kompletny dowód na najgorszego sortu kolaboranctwo Strasburga — sugeruje on niemalże zupełnie niedwuznacznie, że także i sędziowie tego sądu siadają regularnie w słuchawkach do komputera obsługiwać bandycko kamery, radio internetowe i Gadu-Gadu. Już wyjaśniam: [rozwiń dopisek...]oto zarchiwizowany wygląd strony, a to poświadczenie jej treści przez notariusza (kliknijcie podkreślone). Na górze newsów wiadomość najważniejsza: dotyczy prezesa Trybunału, który dziwnym trafem ma z włoska brzmiące nazwisko Raimondi (trochę, jak Rajmund, np. ojciec Kaczyńskiego czy rektor ds. nauki Politechniki Warszawskiej, generalnie jest tu aspekt znaczeniowy związany z powiązaniem "raj"-"świat", gdyż świat to po łacinie bodajże mundo: pan "rajświat", "raj na Ziemi" czy "we wszechświecie"). Tytuł newsa: "wybór dokonany przez Prezesa ETPCz". Pan Raimondi wybrał pana Roblesa (rdzeń "rob" oznacza po angielsku "rabować"), by zasiadał jako członek Mechanizmu Doboru dla Specjalnej Jurysdykcji dla Pokoju w Kolumbii. To zresztą trafne, że problem polityczny zorganizowano (naiwni powiedzieliby: "zorganizował się") akurat w Kolumbii, bo np. na tym blogu czy w jakichś przyszłych mediach "odkrywa się Amerykę w konserwie" z punktu widzenia agentów nielegalnych. A więc pewna drwina. Specjalna jurysdykcja dobrze się kojarzy z mechanizmem doboru: w jaki sposób? Otóż tu na blogu w nagłówku już od lat widnieje tekst "Tak wykorzeniono dobro w prokuraturach i sądach (nawet w Trybunale w Strasburgu?)" — proszę, oto przykład najstarszy zachowany przez web.archive.org. Gdyby ktoś kliknął w ten link, a bardzo bardzo rzadko się to zdarzało, przeczytałby ciekawostkę z zakresu wewnętrznego funkcjonowania sądów, której próżno szukać w najlepszych podręcznikach. Przesłanie obrazka sprowadzało się do tego, że Piotr Niżyński dostaje zawsze sędziego tylko spośród tych, którzy są przestępcami i którzy raz na jakiś czas, gdy przychodzi ich kolei, obsługują podglądanie ekranu komputera czy telefonu odbiornikiem Rohde & Schwarz i podsłuch przez radio internetowe (żeby wytropić moje przyjście i wyjście z lokalu, a także po to, by nie wyjść z komórki podsłuchowej w złej chwili, np. do toalety, i żeby nie wpuścić omyłkowo pukającego człowieka, który mógłby nie być kolejnym pracownikiem, lecz mną samym). Taki to właśnie "mechanizm selekcji" działa w sądach wszystkich chyba krajów świata; na tym polega układ z państwem dotyczący bandyckiego niepłacenia podatków. Na pewno zaś telewizja państwowa jeszcze w tym dobieraniu sędziów chętnie uczestniczy: dzwoni do odpowiednich osób ze swej bazy danych (np. prezesi sądów?), przypomina o sobie, gdy jakaś moja sprawa trafia do sądu. Co jeszcze uderza w tekście wyeksponowanym na stronie Trybunału? Że ten Mechanizm Selekcji ma swoich członków (czyżby chodziło o tych sędziów w słuchawkach?). Dla osoby niezaznajomionej z polityką Kolumbii to już zupełnie jakaś nonsensowna paplanina albo właśnie zawoalowana aluzja na temat Piotra Niżyńskiego. Przy tym: słowo "pokój" ma tutaj specyficzną konotację, gdyż w Radiu Watykańskim, a nawet w wypowiedziach papieży, wiąże się słowo "pokój" ze sprawiedliwością w taki sposób, że aż sprawiedliwość staje się z definicji "tym, co służy pokojowi"; "sprawiedliwe jest zawsze to, co służy pokojowi". Ta prymitywna moim zdaniem w swym wydźwięku definicja, będąca pomysłem Watykanu, kładzie nacisk tylko na brak protestów, demonstracji, zamieszek (także wojny): a więc na chwilową politykę. Przykład był np. przy okazji śmierci mej cioci (proszę kliknąć): "pokojowe marsze protestu". A zatem nawet w dwójnasób nawiązano do sprawy watykańskiej (po pierwsze Raimondi, co kojarzy się z argumentem przeciwko religii chrześcijańskiej, po drugie ta "sprawiedliwość i pokój" rodem z Radia Watykańskiego: kiedyś był tam taki cały stały dział). Co ciekawe, łatwo wskazać nawet jeszcze jeden artykuł reklamowany na stronie www.echr.coe.int tego dnia, który nawiązywać by mógł aluzyjnie do mnie. Tym artykułem był "Judgment concerning Italy", nagłaśniający pewien wyrok w sprawie Włoch. "Naruszenie prawa do korzystania z posiadłości po odrzuceniu jednostronnej deklaracji od Rządu Włoskiego oferującej porozumienie stron". Zupełnie jak sprawa wypędzania mnie z domu na ul. Gajdy 40a, wzmiankowana nawet w nagłówku tego bloga w polu odnośników. Właściciel wystawił sobie nielegalne w świetle ustaw pisemko "Rozwiązanie umowy" i to już rzekomo był koniec mego prawa dostępu do domu... tyle tylko, że w moim przypadku skargę uznano by za niedopuszczalną, bo nie opierałaby się na żadnym wyroku czy innym orzeczeniu, a poza tym jest już dużo za późno na takie skargi (czas wynosi 6 miesięcy od momentu nastąpienia zaskarżonego aktu). Co ciekawe, dziś także i na stronach Radia Watykańskiego były aluzje odnośnie mojej nowej skargi strasburskiej. Jako, że od początku domyślam się, że zostanie odrzucona jako rzekomo "niedopuszczalna" (kliknijcie, by się przekonać, czy można tak powiedzieć), to dla odmiany dziś kardynał Koch zaproponował co innego. Zobaczcie. Ja tu tylko powtórzę, że skargi strasburskie rozpoznaje się w składzie co najmniej 3-osobowym, jednakże w tym celu najpierw muszą one nie zostać odrzucone w przedbiegach, kiedy to pojedynczy sędzia sprawdza, czy skarga jest dopuszczalna formalnie. Nadmieniam na koniec, iż dowód na to, że to 13. lutego 2017 r. wysłałem swą skargę do Strasburga, można znaleźć po kliknięciu odnośnika do niej. Mianowicie jest tam link do wideo na YouTube, wykonanego telefonem komórkowym z kamerą wysokiej jakości (full HD), gdzie widać przebieg wysyłki na Poczcie Głównej od przeglądu i pakowania do koperty począwszy, na wyjściu na miasto i filmowaniu okolicy skończywszy. Widać tam więc także w szczególności stemple z datą na pocztowym poświadczeniu nadania. [ukryj dopisek] Tu jeszcze druga skarga do Strasburga, też pewnie nawet nie trafi do rozpoznania, lecz odpadnie w przedbiegach (rząd tłumaczący się w sprawie Niżyńskiego? to takie nieprzyzwoite...). edit 2017-05-11: Na dowód kontrolowania przez telewizję sędziów Trybunału wrzuciłem też na stronę, do której wiedzie powyższy odnośnik, zawiadomienie o nieprzyjęciu skargi do rozpoznania, jakie przyszło z Trybunału, odebrane wczoraj.
edit 2017-03-05: Tak a propos obrazka, którym ktoś może próbował wprowadzać w błąd naród i odwodzić go od zasad państwa demokratycznego, w którym ważne dla praw człowieka tematy omawia się publicznie i są jawne (te zasady są chyba naczelne, ważniejsze od jakiejś tam "potrzeby podsłuchu"), chciałbym tu zauważyć, że z domu czy nawet innej nieruchomości (np. blaszanej hali) się w pełni szczelnej klatki Faradaya i tak nie zrobi — dla chcącego nic niemożliwego. [rozwiń dopisek...]Najlepsze osiągalne poziomy izolacji elektromagnetycznej na typowych megahercowych częstotliwościach to podobno (bodajże eksperci Aaronia AG znali takie realizacje) rzędu czterdzieści kilka decybeli czy nawet 50. Dla chcącego podsłuchiwać to jest nic, żaden problem (np. stosować by trzeba 400 watów zamiast 4 mikrowatów — to ostatnie to moc typowo właściwa dla napięć miliwoltowych): może to zrobić ad hoc przy pomocy odpowiednio silnego sygnału lub zorganizować sobie jakieś mieszkanie w pobliżu. Jakimiś szczelinami sygnał podsłuchującego się do domu dostanie, a nawet wróci (2x 40 dB). Da się nadawać nawet jeszcze mocniej (są przecież centra nadawcze radia/TV nadające 1 megawat), a i odbieranie nawet bardzo bardzo słabych sygnałów (małe ułamki pikowatów, np. jedna milionowa nanowata) jest jak najbardziej możliwe (stosuje się wtedy odbiór wąskopasmowy, by uniknąć szumu termicznego). Ponadto jest jeszcze kwestia mechanicznych drgań wystawionych od zewnątrz części domu, nawet niemetalowych (np. okna, drzwi) — można je przecież podsłuchiwać promieniowaniem podczerwonym, a nie radiowym, tj. na zasadzie mikrofonu laserowego. To nie jest tak, że dom można dowolnie wytłumić, zaekranować poprzez dodawanie kolejnych warstw np. taśmy izolującej. To pomaga do pewnego stopnia (wcale nie zwielokratnia poziomu tłumienia, nie podnosi go do odpowiedniej potęgi, np. drugiej, trzeciej), a następnie przestaje pomagać ze względu na niedokładność samego oklejenia, szpary itd. Pomieszczenie zaizolowane można też zawsze od zewnątrz wziąć na podsłuch ze względu na to, że drgania dźwiękowe się przenoszą ze środka na cały pokój i są wyczuwalne nawet od zewnątrz (w ten sposób np. podsłuchiwano mnie w mojej profesjonalnej klatce Faradaya o tłumieniu 110-130 dB — co z tego, że mieszczę się w "meblu", który tak dobrze ekranuje elektromagnetycznie, skoro on drga od dźwięku, dźwięk słychać nawet w pokoju, w którym mebel się mieści, i wobec tego można sam ten pokój wziąć na podsłuch; również izolacje akustyczne niewiele pomogą — jest to tylko kwestia podgłośnienia odebranego podsłuchu np. o kilkadziesiąt decybeli, nie ma naprawdę znanych i dostępnych sposobów, by wytłumić dźwięk o więcej niż rzędu 40-60 dB, co nie jest dużym problemem przy podsłuchu przy współczesnym precyzyjnym sprzęcie odbiorczym, potrafiącym dokładnie zmierzyć nawet najmniejsze odchylenia dopplerowskie — dopiero rzędu 80 dB tłumienia akustycznego, w praktyce nieosiągalne z wyjątkiem małych sprzedawanych niektórym podmiotom komór bezechowych, mogłoby narazić normalne rozmowy słyszalne wewnątrz ekranowanego elektromagnetycznie pomieszczenia na niesłyszalność po odpowiednim wyciszeniu akustycznym ze względu na bardzo znaczne zejście poniżej poziomu głośności ruchów Brauna powietrza stanowiących naturalny szum). W praktyce więc nierealna jest w dzisiejszych czasach nawet dla wielkich bogaczy ochrona przed podsłuchem na zasadzie izolowania się. Możliwa byłaby ochrona na zasadzie zagłuszania fal, ale po pierwsze podsłuchujący może zmienić ich częstotliwość, co już praktycznie przekreśla szanse sukcesu (nadawca-podsłuchujący może dać całą dowolnie wielką moc nadawania na jeden herc, czy np. nieco lepiej dobraną moc, nieprzesadnie ponad poziomem szumów zagłuszających ze środka, podczas gdy podsłuchiwany zagłusza zawsze szerokopasmowo, tj. kieruje np. 100 watów na kilkaset megaherców, bo nie zna używanej przez jego wroga częstotliwości; a więc na nią samą, na jeden herc, przypada wtedy jedna stumilionowa tej mocy — nadawca pozostaje zupełnie bezkonkurencyjny i bez problemu przekrzyczy próby zagłuszenia). Po drugie zagłuszającemu grozi za takie coś Policja. Jest wręcz tak, że przeszkadzanie w podsłuchu podpada pod paragraf (utrudnia zbieranie i przetwarzanie danych o szczególnym znaczeniu dla bezpieczeństwa państwa — z przepisów Kodeksu karnego o ochronie informacji, tych antyhakerskich). A zatem za takie działania groziłyby najścia, przeszukania itd. Po trzecie organy ścigania mogą nie tylko zmieniać jedną wybraną częstotliwość podsłuchu w granicach kilku gigaherców, ale nawet mogą w ogóle opuścić pasmo radiowe i korzystać z pasma podczerwonego (mikrofony laserowe), nasłuchiwać szyby itd. Dlatego naprawdę w obecnych realiach kompletnie nie ma zagrożenia dla technicznej możliwości realizowania podsłuchu ze względu na opisywanie tematu radarowego, skądinąd i tak znanego w nauce, nawet biorąc pod uwagę zupełnie nieliczną garstkę ludzi w Polsce, którym mogłoby szczególnie zależeć na zabezpieczeniu się i którzy mają na to (spore) pieniądze. Ponadto temat możliwości podsłuchowych radaru jest znany w nauce i w patentach, a w tej sytuacji każdy zaznajomiony z tematem może bez problemu naukowo wygłosić przypuszczenie, że to, co mnie spotyka, to najpewniej konsekwencja stosowania tego typu technologii. W Polsce obowiązuje wolność prowadzenia badań i ogłaszania wyników swych badań — dokładnie po to ona istnieje, żeby państwo nie mogło zamykać ust osobom wypowiadającym się i wnioskującym naukowo. Ewentualne utajnianie tematu istnienia radaru jest czymś bez podstaw prawnych w postaci istnienia legalnej, konstytucyjnie dopuszczalnej informacji niejawnej i zapewne mogło być co najwyżej pomysłem Watykanu, który chciał sobie zapewnić warunki do przyszłego dręczenia mnie, w których nikt mu się nie wtrąca w temat i nie poddaje go demokratycznemu osądowi. Ktoś tu chce w każdym razie być bogiem. Wreszcie, last but not least, chciałbym tu zauważyć, że o istnieniu takich podsłuchów centralnie sterowanych wie już co najmniej połowa naszego narodu. Rozpowiada się o nich każdemu, kto zechce przyjść na rekrutację w typowych miejscach pracy niewykwalifikowanej, np. młodzieżowej. Skoro połowa narodu o czymś wie i nie wynikają z tego szkody, to nie sposób twierdzić, że "ujawnienie" tego spowodowałoby szkody, bo to żadnej rewolucyjnej zmiany w rzędzie wielkości liczby osób zaznajomionych z "tajemnicą" nie wprowadza. Mówienie głośno o takiej wiedzy praktycznie nic nie zmienia, nie może być szkodliwe czy niekorzystne dla naszego państwa prawnego, gdyż w tej połowie narodu, która już wie o temacie, i tak już zawierają się przedstawiciele wszystkich grup społecznych — i nic, nic złego z samej WIEDZY o stosowaniu takich technologii w kraju nie wynika. [ukryj dopisek]
edit 2017-03-21: Jakie to nowe bandyckie metody walki z wolnością mediów w temacie prześladowań politycznych, oprócz wspomnianej cenzury Internetu, a w zasadzie będące dla niej zapleczem prawnym, wprowadził właśnie PiS (z poparciem czy wręcz, oficjalnie rzecz biorąc, na życzenie Europy) — rzecz czeka obecnie już tylko na podpis prezydenta? Otóż wprowadził przepadek przedsiębiorstwa w postępowaniu karnym (tzn. w postępowaniu podjętym przez prokuraturę, jak wiadomo pod Ziobrę obecnie podlegającą) mimo tego, że nawet może nikogo konkretnego nie skazano, oraz bez możliwości szybko unieważniającej taki przepadek kasacji do Sądu Najwyższego. (Również nie ma szans przy czymś takim na łaskę od prezydenta, bo brak po prostu trybu do czegoś takiego, ustawa go nie wprowadza, a co do zasady prawo łaski jest o czym innym, więc byłoby to w zasadzie innego typu uprawnienie, choć podobne.) Również nie ma opcji wznowienia sprawy karnej w późniejszym terminie i wstrzymania w ten sposób wykonywania przepadku; trzeba wnosić pozew i przy tym liczyć się z tym, że sąd cywilny uzna ustalenia sądu karnego za objęte "powagą rzeczy osądzonej" (że przedsiębiorstwo służyło do przestępstw itd.), że pozew będzie rozpatrywany tylko co do np. kwoty odszkodowania za jakieś drobne błędy, ale niemożliwe będzie zatrzymanie zła. A przecież składnikiem przedsiębiorstwa mogą być także jego wierzytelności. Każdy prawnik rozumie, że gdzie jest umowa i jej strony (np. umowa o domenę internetową, np. adres internetowy portalu — wszystkie portale polskie zależą przecież od centralnego rejestru domen .pl), tam są zobowiązania, a gdzie jest zobowiązanie (np. do świadczenia obsługi domeny, jej istnienia w rejestrze itd.), tam jest wierzyciel i jest dłużnik — tak to się oficjalnie w Kodeksie cywilnym nazywa. A zatem przepadek przedsiębiorstwa mógłby też oznaczać np. przepadek jego nazwy domeny .pl, zresztą przepisy takie wprowadza się właśnie w całej Europie. "Świetne" warunki do biznesu internetowego: sędzia z Prokuratorem Generalnym muszą się zgadzać na istnienie twojego portalu, twoich mediów elektronicznych, muszą cię dopuścić do tego przywileju bycia właścicielem mediów. (Na szczęście nie dotyczy to projektów niekomercyjnych, bo nie mieszczą się w pojęciu "przedsiębiorstwa", ale zawsze mogą przyjść jakieś kolejne zmiany prawa, skoro się już raz weszło na teren, który powinien być dla państwa niedostępny.) Nikogo nie skażą, bo zresztą nie ma przestępstwa, ale biznes ukradną chętnie, jak me doświadczenie pokazuje ("złodziejstwa sądowe" znam dobrze jako ofiara). To zatem ukradkowa metoda walki z grożącą politykom ofensywą wolnych mediów internetowych takich, jak np. pewien właśnie opracowywany portal o ładnie brzmiącej króciutkiej nazwie. Postanowienie pojedynczego sędziego sądu rejonowego, a w sądach tych szaleje korupcja, ma wystarczać do orzeczenia przepadku/zniszczenia przedsiębiorstwa: to nic, że nie znaleziono sprawcy czy nie postawiono go przed sądem, że niezbyt ma możliwość obrony, że o przepadku orzeka się bodajże nawet na posiedzeniu ("sąd umarzając sprawę..." — sprawy karne to się umarza często na posiedzeniach), a jeśli nie ma wpisanego poprawnego adresu, to wręcz zupełnie niejawnie i bez możliwości obrony można stracić dorobek całego życia. Dlaczego?... Bo np. jakiś polityk-bandyta wyciągnie jakiś dokument z klauzulą (byle funkcjonariusz służby może sobie taki napisać; co ciekawe, prezydent lub premier nie). Nieważne, czy legalny. Szalejąca w sądach korupcja jest czymś tam nie tyle patologicznym, co obowiązkowym. Sędziowie muszą brać, a sprawy Niżyńskiego mają przegrywać, żeby... no, nie wiem, po co, żeby straszyć ludzi na przykład jakąś głupotą prawną (nielegalnie istniejącymi tajemnicami, na przykład, takimi, których wprowadzenie to akt pomocnictwa, czyli przestępczy i zabroniony przez prawo; pamiętajmy, że co do zasady konstytucyjnie przysługuje każdemu wolność rozpowszechniania informacji, czyli to rozpowszechnianie jest co do zasady uprawnione; jeśli ktoś do tego stopnia nie ma podstawy, by to było wyłączone, jeśli nie ma zaplecza konstytucyjnego i jego próby utajnienia są nie tyle realizacją zadania państwa, co po prostu przestępstwem, a tak jest być może w sytuacji niniejszej — kto nakłada klauzulę pomagającą w takim czy innym przestępstwie, sam jest przestępcą — to oczywiście tajemnica nie obowiązuje, a obowiązuje konstytucyjna, czyli nadrzędna, wolność rozpowszechniania informacji). W każdym razie prezesi sądów są obecnie tak poustawiani, że co mam jakąś sprawę w sądzie, to korumpują sędziów, telewizja im płaci, a kierownicy sekretariatów i sekretarki jeszcze ostentacyjnie ustawiają sprawy w taki sposób, że np. kolejne moje sprawy, odległe w czasie o najróżniejszy losowy czas, np. kilka miesięcy, mają numerki odległe o 1000 czy o 200 czy o 50, czyli zawsze okrągłe, nawet końcowe cyfry są w nich odpowiednio dobrane... Krótko mówiąc rozwiązanie prawne w postaci tzw. przepadku rozszerzonego, obejmujące przejmowanie przedsiębiorstwa wskutek sprawy wszczętej przez prokuratora — po prostu decyzją jednego sędziego podjętą na posiedzeniu, od której co najwyżej, jeśli się w ogóle o niej usłyszy i poczta dotrze, można złożyć zażalenie (w sądach okręgowych też jest bardzo źle), ale później już nie ma kasacji do Sądu Najwyższego, nie ma też wznowień postępowania (w ogólności to znany mechanizm, pozwalający w późniejszym czasie podjąć sprawę dawno zamkniętą, bo np. wyszły na jaw nowe okoliczności lub dlatego, że nie udało się brać udziału w poprzedniej; przy przepadku orzekanym przy umorzeniu sprawy wznowienia jednakże nie będą poszkodowanym takim działaniem przysługiwać, a co najwyżej mogą sobie pozywać państwo i czekać lata na ostateczny wyrok) — to wszystko jest rozwiązaniem wymierzonym właśnie w nowe media internetowe i w Piotra Niżyńskiego, jednym z planowanych elementów tego rozwiązania jest zapewne przejmowanie domen internetowych na zasadzie scedowania na rzecz Skarbu Państwa wierzytelności z umowy o domenę z instytutem badawczym "Naukowa i Akademicka Sieć Komputerowa", czyli administratorem rejestru domen .pl (notabene osoba jego kierownika zależy od ministra, są bodajże jakieś kolegia do wyboru tego kierownika, ale ostatecznie pewnie wszystko zależy od rządu i premiera, bodajże prawie w połowie jest tak wręcz oficjalnie, musiałbym spojrzeć na przepisy -- wynika to z uchwalonych za rządów PO nowelizacji i nowej ustawy o instytutach badawczych, wcześniej NASK był w ogóle tzw. jednostką badawczo-rozwojową wyodrębnioną z Uniwersytetu Warszawskiego, nie było pojęcia instytutu badawczego). Powtórzę, że system prawny "przepadku rozszerzonego" ma zostać wprowadzony w całej Europie (choć może nie na takich samych zasadach, jak u nas), a jako że miesza się w to przepisy dotyczące prania pieniędzy ("sprawca, który z popełnienia przestępstwa odniósł korzyść majątkową..." itp. i analogicznie "przedsiębiorstwo używane do popełniania przestępstwa"), to poparcia można spodziewać się nawet na kontynencie amerykańskim. A zatem na tego rodzaju bandytyzm stawia PiS. Powtórzę więc, żadna klauzula nie może legalnie obowiązywać, jeśli jej nałożenie jest przestępstwem pomocnictwa. A pamiętajmy, że wszyscy są równi wobec prawa, zaś organy państwowe muszą działać w granicach prawa (także więc w granicach zakreślonych przez prawo karne). Przestępstwo jest rażącym przykładem bezprawności, braku uprawnienia. Skoro jednak tajemnica, tajność, ściganie ujawniania jakiejś informacji itd. nie może legalnie istnieć, lecz — przeciwnie — tylko w drodze bezprawności; skoro jej wprowadzenie nie jest wyrazem jakiegoś zadania państwa, jakiegoś jego obowiązku, czegoś, co Rzeczpospolita czyni mocą Konstytucji, to brakuje prawnej przeciwwagi dla gwarancji z art. 54 Konstytucji, który głosi "Każdemu zapewnia się wolność (...) pozyskiwania i rozpowszechniania informacji". Gdyby bowiem taka przeciwwaga była, powtórzę, to taki nałożyciel klauzuli nie byłby przestępcą, lecz działałby legalnie w realizacji swych uprawnień, ba, uprawnień wręcz z Konstytucji płynących. A przecież założyliśmy właśnie, że tak nie jest, że dana klauzula realizuje znamiona przestępstwa pomocnictwa (przestępstwo to oczywiście czyn zakazany, jak uczy Kodeks karny, a więc coś zakazanego przez prawo). A więc nie ma takiej przeciwwagi i obowiązuje wolność rozpowszechniania informacji. To zatem koniec dowodu. Mądrym ludziom to powinno wystarczyć. Jednakże pokusa ukradkowego wydania jakiegoś postanowienia — przez jeden sąd, potem np. poczta nie przyjdzie czy w ostateczności wyda takie postanowienie jeszcze drugi, bez możliwości spytania o zdanie Sądu Najwyższego — to bardzo kuszące dla polityków wyjście: sędziowie są przyzwyczajeni do upolitycznienia i zakulisowych machinacji, do telefonów z telewizji — to w Warszawie ich niemalże chleb powszedni, wszyscy się zresztą boją rozliczeń i to chętnie akceptują. Haniebne jest więc PiS-owskie rozwiązanie, jest to strzelanie z państwowej armaty do muchy, które nie tylko grozi, ale wręcz jest przerostem sądownictwa nad wolną gospodarką. Głębokie mieszanie się sądownictwa w przedsiębiorstwo, w jego kontrakty — w sytuacji, gdy nie popadło ono w upadłość, lecz przyczyny są zgoła publicznoprawne — jest w branży medialnej skandaliczne, a właśnie do tego furtkę otwiera rozwiązanie PiS-owskie. Natomiast w ogóle nie ma potrzeby, by ono istniało, z punktu widzenia zwalczania niepolitycznej przestępczości zorganizowanej w naszym kraju będącej autentycznym wrogiem państwa: jest ona słaba i pojawia się najczęściej w postaci drobnych grupek, kilkuosobowych najwyżej. Na kogo z tą armatą... Do pary ze zmianami w Kodeksie karnym (to zresztą cała seria, zobaczcie na np. te zmiany w Prawie o zgromadzeniach, którym możliwość problemów konstytucyjnych zarzucał Sąd Najwyższy), które chyba autentycznie planuje się jako oręż do walki z mymi firmami, wraz z kolegami z NASK-u, którzy chętnie ukradną np. firmom gdzieś daleko rezydującym, z siedzibą w Panamie (znam takie przypadki... później w sądach czeka się lata na wyrok i są problemy z najprostszymi rzeczami, w rodzaju uznanie pełnomocnictwa), ich domeny nawet bez podstawy prawnej — do pary z tym systemem przepadku rozszerzonego wchodzi planowana zmiana w przepisach wprowadzająca szczególne uregulowania dla spółek medialnych. Nie będą one mogły mieć właściciela w stu procentach zagranicznego albo przynajmniej będzie się to zwalczać. Zobaczymy, jaki kształt przybiorą te przepisy o mediach. Obecnie jest tak (nowo wprowadzany właśnie bandycki art. 45a § 2 Kodeksu karnego): jeśli sąd uzna, że przedsiębiorstwo służyło do popełniania przestępstw, to nic już więcej nie potrzeba do tego, by orzec jego przepadek (wystarczą mgliste domysły, niezbyt sprecyzowane w ustawie co do tego, skąd w ogóle mają się brać u sędziego takie domysły), mimo że nie złapano żadnych sprawców i nikogo nie oskarżono. Sąd uczyni to (zniszczenie firmy w obrocie prawno-gospodarczym) na wniosek prokuratora (czyli sprawa niemalże przynależy do śledztwa, jest jego zwieńczeniem), nie na żadnej rozprawie, lecz na tzw. posiedzeniu przy okazji umarzania sprawy (może jest to nawet posiedzenie niejawne, na które nikogo się nie wzywa, nie zawiadamia o terminie: ot po prostu pewnego dnia sędzia siada sobie i drukuje nawet samodzielnie postanowienie na drukarce, jeśli umie obsługiwać komputer, a jeśli nie, to wstukuje mu je do komputera protokolantka; w każdym razie zapewniam, że posiedzenie sądu to coś, na czym przede wszystkim ogłasza sąd swoje postanowienie, a np. nie przeprowadza się wtedy żadnych dowodów, nie przesłuchuje nikogo, często nawet nie ma tam czasu na wyjaśnianie jakichś okoliczności sprawy — udział kogokolwiek innego niż sędzia jest niekonieczny, a nawet zbędny, często są to swego rodzaju chwile dyktatu — a zatem zupełne przeciwieństwo rozprawy). Nie ma tu jakiejś kontradyktoryjności, jakiegoś udziału drugiej strony: tylko prokurator i sędzia. Oczywiste wykorzystanie tego to temat rzekomych i przede wszystkim bandyckich tajemnic państwowych, nieraz pewnie urojonych, bo łatwo takie plotki rozpowiadać w urzędzie skarbowym, by odstraszać, powołując się może na coś nieodpowiedniego. Przy organizowaniu przepadku gorsza sytuacja jest wtedy, gdy nie ma kontaktu z wpisanym w (np.) Krajowym Rejestrze Sądowym właścicielem, bo on jest gdzieś daleko, np. w Panamie. W takich sytuacjach nie wiadomo, jaka jest jego postawa, czy jest odpowiedzialny. Rozwiązanie (drugie obok upolitycznienia/korupcji), by już na pewno wygrywać w sądach? PiS właśnie zamierza wprowadzić, powtórzę, regulacje dla rynku mediów, takie, by media, które mają za duży udział zagraniczny, po prostu podlegały odebraniu udziałów i ich np. jakiejś licytacji na rynku. A zatem innego rodzaju złodziejstwo. Tak czy inaczej cel to zniszczyć markę i odebrać domenę internetową z użyciem systemu prawnego, mieszając w to jeszcze sądownictwo, żeby nie wyglądało to tak, że sam rząd z tobą walczy, sam tylko koalicjant Ziobro jako prokurator generalny (czy raczej jego ludzie, bo on się nawet nie wypowie). "Prawo z tym walczy", "pogrążyło go prawo", tak czy inaczej domeny internetowe itd. do kradzieży. To zatem, jak mi się zdaje, odpowiedź PiS-u na skandal. Pamiętajmy tu na koniec jeszcze, że oprócz wyjawiania tajemnic przestępstwami mogą też być np. pomówienia czy obraza. Nawet te drobne przestępstwa, choć ścigane z oskarżenia prywatnego, mogłyby być uznane za "stale" generujące zysk i za powód do przepadku przedsiębiorstwa prowadzącego prasę internetową, czyli przede wszystkim jego domeny internetowej (resztę da się raczej tak przechowywać, że jest poza zasięgiem, ale domena to punkt wrażliwy), może też serwerów. Podobnie np. przestępstwo obrazy uczuć religijnych; najlepiej w ogóle nie pisać o udziale liderów religijnych lub pisać mało, ale tak czy inaczej można spotkać się z zarzutem pomówienia np. w stosunku do polityków. Coś się przegrało, może nawet poczta nie dotarła powiadamiająca o tym lub np. nie znaleziono sprawcy, umorzono kolejną już sprawę (może po drodze zrobiono w aktach prokuratora z firmy wielką pralnię pieniędzy) i... przepadek przedsiębiorstwa. Tego typu rzeczy. Przede wszystkim zaś posługiwanie się przez polityków bandyckimi, ad hoc organizowanymi klauzulami dla zamykania ust prasie, tego bym się spodziewał oraz jakichś koncepcji typu "nacisk z zagranicy usprawiedliwia odejście od zasady państwa prawa, od zasady, że organy państwa działają w granicach prawa". (Przykładem nielegalnego zamykania ust prasie byłoby zakazywanie mi mówienia o mych doświadczeniach i inżynierskich wnioskach, a bądź co bądź mam wielkie doświadczenie w dziedzinie komputerów osobistych, ich wewnętrznej konstrukcji i programowania. Niby obowiązuje wolność publikowania wyników badań, a ci będą się starać zamykać usta prasie po bandycku, choć nie ma zupełnej sprzeczności konstytucyjnej wymuszającej takie odejście od wspomnianej tu powszechnie przysługującej wolności. Kraj będzie bronił swego terytorium, co to ma do rzeczy, jeśli nawet ktoś fałszywie może twierdzi, że USA za pewne prawdy głośno powiedziane nas nie będą lubić.) Rozszerzanie władzy wymiaru sprawiedliwości ma sens wtedy, gdy on dobrze funkcjonuje. Obecnie państwo jest bandyckie, co sprawa sądowa, to ją niesłusznie przegrywam, sędziowie i inni pracownicy sądu podobno podglądają ekran i mają go przechwytywać na miejscu oraz podsłuchują mnie i przyjmują korzyści majątkowe z przestępstwa (niewpłaconych podatków), mają też specjalny dedykowany telefon od podsłuchu, by firmowo albo i prywatnie podsłuchiwać nielegalnie, zaś sekretarki jeszcze się obnoszą z ustawianiem nrów teczek akt, tzw. sygnatur spraw, przydzielając akurat mi takie, że są od siebie w okrągłym odstępie liczbowym, np. 1000. Co sprawa, to — bez urazy, bo tak ostro tu tylko o orzeczeniach, nie o instytucjach — kompletnie nielegalne bzdury, nawet w Naczelnym Sądzie Administracyjnym, taka delikatnie mówiąc jest moja opinia, a zrozumienie, że jest słuszna, nie wymaga jakiejś "Wielkiej Wiedzy" prawniczej, bo o wszystkim zwykle powinny przesądzać teksty ustaw i samo tylko zwykłe proste rozumowanie. Gdy państwo ma np. bandyckie sądownictwo, wtedy nie robi się rozrostu jego potęgi tak, że jest hegemonem w gospodarce i ma wszelkie nowe media pod stopami, którymi je może miażdżyć. A PiS tak robi. PiS jest więc w mojej opinii wrogiem wolności w branży mediów i w ogóle wrogiem wolności Polski. Ciekawi mnie jeszcze, co z fundacjami zagranicznymi, w stosunku do których minister polski nie może nic zrobić (bo polskie fundacje może łatwo zgłosić do zarządu przymusowego). Pewnie potraktują je jak przedsiębiorstwo przynoszące zyski, chociaż to kłamstwo, ale może zmienią ustawę specjalnie dla mnie. Obserwujmy. Tu o szczególny przypadek konkretnej osoby chodzi. W normalnym kraju — i u nas tak było jak dotąd — sądy nie są tak ważne, prawo nie jest wszechobecne, więc bandytyzm we władzy sądowniczej tak nie doskwiera, choć teoretycznie to ona rozstrzyga o losach jednostek. Z treściami i sprawą obiegu informacji można np. schronić się przed nią do pewnego stopnia w Internecie, jeśli się umie, jeśli się nie robi naprawdę jakichś dużych burd, tak, iż czepialstwo byłoby przesadą. Teraz natomiast ma być procedura prawna do niszczenia tego. Hańba. Co jeszcze wymyślą? Już wymyślili jakąś tam pomoc przy ubezwłasnowolnieniu — jakieś zespoły ekspertów do orzekania w sprawach rodzinnych, np. ludzi z jakiegoś państwowego szpitala w ilości kilku... żeby była przeciwwaga dla dowodów podsądnego, np. pozyskanych przez niego zaświadczeń lekarskich (w tym temacie patrz edit 2016-07-09 pod poprzednim wpisem, tj. tym z 15. czerwca 2016 r. "Zeznania i dowody")... cóż za ukłony w stronę skryminalizowanego podobno sądownictwa, zamieszanego w skandal telewizyjny... Sami pomyślcie: dorobek całego życia, firma warta np. miliardy (jakieś np. Asseco Poland), a tymczasem jakieś jedno nawet orzeczenie wystawione (bez rozprawy rzecz jasna) przez złośliwego kierownika sądu czy sędziego, możliwe przecież do przeoczenia, ma powodować takiego dorobku życiowego przepadek (mimo, że nikogo nawet nie skazano za przestępstwo, a co dopiero publicznie skazano). Ciarki po plecach przechodzą nawet przy dobrze funkcjonującym sądownictwie, a co dopiero przy telewizyjno-mafijnym, ustawiającym co rusz orzeczenia ze spikerami... Jeszcze raz link do projektu ustawy, (żarliwie nawet pewnie) popieranej przez samą premier. Obecnie przepadek w sytuacjach, gdy właściciel sam nie jest oskarżony, a tylko zapewne godził się na przestępstwa (wystarczy domysł, zgadnięcie sądowe, co by było gdyby doszło do wyroku), ma dotyczyć tylko przedsiębiorstw osoby fizycznej, tzn. osób fizycznych prowadzących działalność gospodarczą (a nie np. osób prawnych: spółek z o. o. itp.), ale to kwestia najbliższej nowelizacji, zmiany ustawy już po jej wprowadzeniu: już jutro wszystko będą odbierać "na domysły", bez skazań, jednym czy dwoma postanowieniami sądu; nawet spółki kapitałowe. To, że autentycznie i całkiem na serio nadzieje mediów to "przepadek rozszerzony" ich konkurencji (tej ode mnie) zorganizowany przez prokuraturę z usłużnym sądem, nawet nielegalnie, pokazuje też fakt następujący. Gdy traciłem kontrakt w Indiach w sprawie maszyn offsetowych (to też prawda, że niezbyt mi się spieszyło, by go opłacić), producent napisał mi tak: "We are scrapping this project and forfeiting your advance payment to cover a part of our losses" (porzucamy [dosł. 'złomujemy'] ten projekt i dokonujemy przepadku twojej zaliczki, by pokryć część naszych strat). Jak jednak nazywa się od roku nowy właściciel TVN-u? Scripps Networks... Networks to może jakaś "sieć fikcyjnych podmiotów prawnych zamieszanych w generowanie zysku z przestępstw". Główny problem TVN-u to panująca kryminalizacja państwa i pewnie jego samego, więc oto być może odpowiedź (jeśli ktoś tego nie kojarzy ze mną, to niech uwzględni, że ma pierwsza firma, na której zresztą zarobiłem pierwszy milion, nazywała się HT Networks). Wróćmy jednak do rzeczy po tej dygresji o scrappowaniu i przepadkach indyjskich. Oprócz braku kasacji kolejny problem z wprowadzaną właśnie zmianą Kodeksu karnego to brak przepisów zapewniających jakąś ścieżkę realizacji prawa łaski prezydenta w odniesieniu do przedsiębiorstw. Być może ich zdaniem na pewno w ogóle nie ma miejsca na coś takiego. A więc znaczny przerost kompetencji sądów najniższych w hierarchii: rejonowych, okręgowych, z mojego doświadczenia wynika, że przeżartych korupcją. Do przepadku wystarczy, by sąd taki uznał jakieś przedsiębiorstwo za służące do popełniania przestępstw (przedsiębiorstwo to zbiór składników majątkowych służących do prowadzenia działalności gospodarczej, nie jest to tożsame z np. potocznym pojęciem "firma", to raczej np. spółka z o. o. czy posoba fizyczna posiada czy też prowadzi przedsiębiorstwo). Tzw. "przepadek rozszerzony", wedle projektu ustawy, to PiS-owski i papieski sposób na kradzież domen internetowych (tzn. wierzytelności umownej), która nie będzie musiała mieć podtekstu politycznego, a także na kradzież innego mienia. Zamiast przejmowania domen pisze się "przepadek przedsiębiorstwa", ale to na jedno wyjdzie, bo przedsiębiorstwo to zbiór składników majątkowych służących do prowadzenia działalności gospodarczej. Wystarczy wytoczyć firmie jakieś przepełnione błędami prawnymi i niereprezentatywnymi teoriami prawnymi zarzuty naruszania prawa karnego. Na szczęście nie dotyczy to np. fundacji zagranicznych, ale cholera wie, co PiS wymyśli, może np. przepadek polskich składników majątku zagranicznych spółek medialnych działających także w Polsce?... Przecież pracują nad projektem ustawy regulującej rynek medialny. Przepadek przedsiębiorstwa jest w prawie karnym zbędny, bo ono co do zasady ściga czyny osób (czasem brak działania, czyli zaniechanie), a nie przedsiębiorstwa czy kapitały. Tymczasem teraz będzie sytuacja, że nie zarzucą nikomu nic, a i tak przepadek przedsiębiorstwa na wniosek prokuratury może zatwierdzić pojedynczy sędzia sądu np. rejonowego, może w dodatku jakiś świeżo upieczony, niedoświadczony, dający się "nabrać" na niereprezentatywne i błędne teorie prawne. Tylko od łaski takiego sądu rejonowego będzie zależeć, czy w ogóle będzie jakaś szansa odwoływania się, bo można np. źle wpisać cyferkę przy adresowaniu przesyłki i wtedy po ok. 3 tygodniach od jej nadania nie ma już możliwości zażalenia (2 awizowania + termin tygodniowy). Mechanizm przepadku rozszerzonego jest niedoskonały (otwiera pole do naruszeń) bądź sprzeczny z prawem człowieka do sądu na 2 sposoby: (1) uniemożliwia tzw. wznowienie postępowania (zapisano, że po orzeczeniu przepadku można już tylko występować z pozwem cywilnym, a zatem aż do prawomocnego rozstrzygnięcia go, co może potrwać półtora roku, jest się bezradnym), a więc nawet wtedy, gdy pojawiają się nowe okoliczności i dowody lub gdy osoba nie miała możliwości obrony swych praw, i tak uznanie przedsiębiorstwa za służące do popełniania przestępstw za zgodą właściciela zachowuje tzw. powagę rzeczy osądzonej (sądy mogą odwoływać się do tego jak do faktu już ustalonego i poza dyskusją), przede wszystkim tu problemem jest brak możliwości wznowienia postępowania; (2) co dużo ważniejsze: nie ma w takiej sprawie rozprawy, nie ma nawet oskarżonego ani możliwości bronienia się (tylko przez zażalenie, jeśli w ogóle dotrze informacja o postanowieniu sądu), a przecież wg orzecznictwa Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu tylko wyjątkowe okoliczności mogą uzasadniać brak prawa do rozprawy przy rozstrzyganiu o czyichś prawach o charakterze cywilnym (i np. załatwianie sprawy zamiast tego na posiedzeniu; posiedzenia zaś w sprawie karnej są w zasadzie jedynie formą ogłoszenia czegoś gotowego przez sąd). Jak tu się bronić, skoro sąd wyda orzeczenie np. na posiedzeniu(!) umarzając sprawę, po prostu w odpowiedzi na wniosek prokuratora (tzn. jeszcze wczoraj sprawą zajmowała się prokuratura, może omijając nawet przesłuchania, bo uważała je za nieskuteczne)? W odróżnieniu od tego bardziej rozsądny i chyba znany już w prawie przepadek przy skazywaniu osoby, często na więzienie, właściwie pozbawiony jest ww. problemów, bo tylko za najlżejsze przestępstwa, które zwykle nie prowadziłyby do przepadku (np. nie ma prania pieniędzy), można skazywać w trybie zaocznym (sprawy, w których prowadzi się dochodzenie i postępowanie uproszczone), tzn. innymi słowy osoby zainteresowane generalnie w ciężkich przypadkach muszą być obecne — tymczasem tutaj wprowadza się inny przepadek, nie przy skazywaniu osoby, nie w toku rozpraw, lecz niejako na szybko skazuje się przedsiębiorstwo (jeśli ktoś to przeoczy, będzie nieobecny lub nie zdoła napisać w tydzień mądrego zażalenia to... ma pecha, w ogóle bez jego uczestnictwa na zasadzie 1 ogłoszenia-posiedzenia sądu sprawę załatwią). Jest to ponadto rozwiązanie zupełnie zbędne. Nie ma powodu przejmować przedsiębiorstw, gdy nikogo nie skazano. W dzisiejszej dobie radarów o charakterze radiolokacyjnym (widzą poszczególne rzeczy w swym zasięgu), które mogą łatwo podsłuchiwać najróżniejsze obiekty, a ściany nie są dla nich żadnymi przeszkodami, bez problemu można znaleźć winnego przestępstwa, jeśli się je popełnia: po co więc przyczepiać się do biznesu jako martwych składników majątkowych (zamiast ludzi), w tym do jego wierzytelności (tego, co się należy z umowy lub zobowiązania ustanowionego ustawą lub przez sąd)? Dlatego odpowiedni projekt ustawy uważajmy za hańbę PiS-u i jego oraz Europy (papieża?), potem może świata, sposób na przejmowanie domen internetowych pod płaszczykiem "normalnych" działań prawnych, "sprzątania" (bynajmniej nie w imieniu narodu; naród sprząta poprzez po prostu nieodwiedzanie danego portalu internetowego i to jest pełnia demokracji). Powinni do ustawy wprowadzić, że tego nie wolno stosować przeciw mediom, PRASIE, ale i tak łatwo byłoby to później z prawa usunąć drobną zmianą: lepiej w ogóle nie otwierać puszki Pandory i się do niej nie przyzwyczajać, wchodzić na tak zły teren jak przepadki przedsiębiorstw, swobodne plądrowanie gospodarki przez sędziów. Żadne ustne zapewnienia poselskie nie mogą tu problemu zlikwidować, bo jest on w rękach władzy sądowniczej, przeżartej zresztą (bez cienia wątpliwości) wg mego doświadczenia korupcją. Nie wierzmy w jakieś polubowne rozwiązanie tego problemu, w którym mimo to ustawa jednak wchodzi, bo mass media ani nawet sądownictwo (w praktyce jego pojedynczy przedstawiciele, którzy nawet pewnie nie będą mieli okazji na coś wpłynąć) nie są po prostu wiarygodne i bezpieczeństwa wolności prasy nie zapewniają. Tu przecież idzie o ich własne być albo nie być, o ich własne wyroki więzienia, poczynając od kierowników — wielkich magnatów medialnych. Tych pewnie lekka kara nie spotka, a potencjalnie może to być nawet do 25 lat więzienia zależnie oczywiście od stanu faktycznego. Pismo Święte dobrze się wyrażało o osobach pokroju takich parlamentarzystów czy sędziów, którzy chcą uczestniczyć w skandalicznej walce z wolnością prasy (a pewnie są zapisani do podsłuchu przez specjalny dedykowany telefon i nie płacą podatku od dochodów osobistych zarobionych na stanowiskach państwowych, obsługują też odbiornik promieniowania, radio internetowe i Gadu-Gadu; pamiętajmy, telewizja ich wszystkich ma pod telefonem, w tym prezesów sądów). "Strzeżcie się uczonych w Piśmie. Z upodobaniem chodzą oni w powłóczystych szatach, lubią pozdrowienia na rynku, pierwsze krzesła w synagogach i zaszczytne miejsca na ucztach. Objadają domy wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy. Ci tym surowszy dostaną wyrok" (Mk 12:38-40). | edit: Wrócę tu jeszcze do wspomnianego problemu nielegalnych utajnień, bo może nie każdy zrozumiał, dlaczego miałaby nie obowiązywać tzw. tajemnica państwowa (pojęcie obecnie raczej nieprawnicze) osłaniająca pewne mające miejsce lub nierozliczone przestępstwo w państwie; krótko mówiąc, dlaczego to, że utajnienie jest pomocnictwem (czy też poplecznictwem) w przestępstwie, a więc samo jest przestępstwem, wykluczać miałoby dalsze egzekwowanie tak powstałej tajemnicy. Za punkt wyjścia (jeden z możliwych, bo pewnie da się i inaczej tego dowodzić) mógłbym tu podać przepisy Konstytucji. Konstytucja obecna ma w sobie trochę sprzeczności, ale nie jest to zarzut przeciwko niej. Właściwie w bardzo wielu ustawach są "sprzeczności" wewnętrzne, patrząc na dosłowne znaczenie ich zdań, ale to w żaden sposób nie jest przeciwko nim zarzut. Istotą "sprzeczności" jest to, że pewne dwie rzeczy nie mogą naraz być prawdziwe; jedna (ze swej definicji) wyklucza zajście drugiej, a druga pierwszej. W prawie sprzeczności rozwiązuje się w ten sposób, że za na pewno (zawsze) obowiązujący uznaje się ten przepis, który jest mniej ogólny (na zasadzie wyjątku, lex specialis), podczas gdy ten ogólny może mu czasem ustępować miejsca. Co to oznacza w praktyce? Gdy Konstytucja podaje, w art. 54, że każdemu zapewnia się wolność rozpowszechniania informacji (innymi słowy: swoboda rozpowszechniania informacji, prawo do swobodnego rozpowszechniania informacji), to jest to przepis ogólny, który byłby stosowany zawsze, bo z Konstytucją żadna ustawa ani nawet zarządzenie wykonawcze czy, dajmy na to, jakaś klauzula, jakieś postępowanie organów ścigania, sprzeczne być nie może, bo stałoby się przez to nielegalne. Jednakże gdy Konstytucja powiada też (art. 5): "Rzeczpospolita Polska strzeże niepodległości i nienaruszalności swojego terytorium", "zapewnia ... bezpieczeństwo obywateli", to również powstają przez to pewne zasady, które w teorii nie powinny nigdy być naruszone. W ten sposób powstaje sprzeczność, bo nie może być tak, że wszelkie informacje da się zupełnie bez ograniczeń rozpowszechniać, jak by sugerował art. 54, bo wtedy np. upadłaby obronność kraju ze względu na to, że nie może on potajemnie gromadzić informacji o innych państwach, w tym zwłaszcza swych sąsiadach. Przecież bez skutecznego wywiadu trudno o wygraną wojnę. Kwestie informacyjne potrafią być kluczowe, zwłaszcza, gdy ma się ograniczone siły, a któż jest hegemonem zdolnym obronić się ze wszystkich stron? A zatem obronność, wyrażona w przywołanym art. 5, wymusza istnienie pewnych tajemnic państwowych, dotyczących wywiadu, a więc minimalnie zawęża wolność rozpowszechniania informacji z art. 54. Kolejny przykład: zapewnianie bezpieczeństwa obywateli. W praktyce zajmuje się tym Policja, a narzędziem, by było bezpiecznie, jest prawo karne. Ono odstrasza i wychowuje. Nie ma jednak skutecznego prawa karnego bez skutecznych postępowań karnych, a te wymagają tajemnicy śledztwa. Gdyby media mogły wszem i wobec rozgłaszać wszystko z akt, bo w ogóle akta śledztw byłyby jawne dla każdego i rozpowszechnianie faktów nie byłoby zakazane pod karą za przestępstwo, to Rzeczpospolita Polska nie mogłaby realizować swego kolejnego przykładowego zadania z art. 5. Zadania takie zresztą mogą być rozsiane po całej Konstytucji. A zatem standardem jest, że każdy ma prawo rozpowszechniać wszelkie informacje i żadna klauzula tajności mu tego nie może zabronić, jednakże jeśli można znaleźć podstawę w Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej, która takiej tajności wymaga, bo inaczej po prostu nie byłby zrealizowany pewien artykuł Konstytucji (po prostu jest on nie do pogodzenia z rozpowszechnianiem pewnych informacji), to utajnienie jest dopuszczalne i w tym zakresie wolność rozpowszechniania informacji nie jest przez Konstytucję przyznana. PRZEJDŹMY TERAZ DO WNIOSKÓW. Jeżeli jakiś prezes sądu, premier czy naczelnik urzędu skarbowego utajnia pewną rzecz, popełniając przy tym zarazem przestępstwo pomocnictwa w cudzym przestępstwie, jakie by ono nie było, to działa nielegalnie. Popełnia czyn zakazany przez ustawę karną (przestępstwo i czyn zakazany to pokrewne pojęcia w prawie), a przed prawem każdy jest równy, Rzeczpospolita Polska jest państwem prawnym (tzn. musi postępować wg prawa), zaś władze publiczne muszą działać w granicach prawa. To są tezy z Konstytucji. Żeby tajemnica legalnie obowiązywała, rok za rokiem, dekada za dekadą, żeby krótko mówiąc trwała, to musi być oczywiście wyłączona w danym zakresie wolność rozpowszechniania informacji. A zatem musiałby taki utajniający coś funkcjonariusz realizować jakieś zadanie konstytucyjne państwa (z którego potrzeba takiego utajnienia koniecznie wynika, inaczej byłoby niewypełnione), a zatem jakiś państwowy obowiązek, będący wobec tego też oczywiście prawem państwa do czegoś, bo skoro się coś musi robić, to się to również w szczególności robić może (wolno to robić). Tymczasem jednak mamy tu w założeniu, bardzo słusznym zresztą w wielu przypadkach podejrzanych tajemnic, że funkcjonariusz utajniający jakieś dane popełnił przestępstwo pomocnictwa, czyli zadziałał nielegalnie. To założenie wyklucza to, co wywnioskowano jako konieczne dwa zdania temu: istnienie państwowego obowiązku konstytucyjnego. A zatem nie może być wyłączona wolność rozpowszechniania informacji, skoro doszło do pomocnictwa. I odwrotnie: gdyby funkcjonariusz, np. z WSI, utajniając coś realizował tylko po prostu Konstytucję, co w praktyce jest absurdem w przypadku licznych skandali, to nie popełniłby przestępstwa; skoro jednak mamy dowody na to, że popełnił czyn zabroniony (sąd może to dostrzec, że coś jest w każdym razie czynem zabronionym, mianowicie takie nadawanie klauzuli), to w konsekwencji NIE realizowano zadań i obowiązków Konstytucji, a więc NIE może być wyłączona przewidziana w niej wolność rozpowszechniania informacji. A pamiętajmy, Konstytucja to też zwykła ustawa, którą stosuje się bezpośrednio (mówi się: ustawa zasadnicza): to nie jest coś, z czym porównuje się tylko inne ustawy, by stwierdzić ich dopuszczalność, lecz litera Konstytucji sama jest od razu też obowiązującym prawem. Można tu pójść jeszcze dalej, wyciągając wnioski na poziomie ustaw zwykłych (choć wystarczy sama niekonstytucyjność państwowego ścigania). Skoro każdy ma wolność rozpowszechniania informacji w danym temacie, tj.: państwo nie stwarza przeszkód (ograniczeń, różnych problemów powstrzymujących takie działanie) dla wspomnianego rozpowszechniania, to jest do niego uprawniony. Wolność po prostu. Ma się prawo, nikt za to nie zamknie w więzieniu, nie ukradnie domeny internetowej, nie zabierze składników majątku firmy do tego służących. Tymczasem art. 265 § 1 Kodeksu karnego, który wprowadza i definiuje karalność ujawnienia informacji tajnych, brzmi tak oto: "Kto ujawnia lub wbrew przepisom ustawy wykorzystuje informacje niejawne o klauzuli 'tajne' lub 'ściśle tajne', podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5". Oczywiście dotyczy on tylko informacji niejawnych, te zaś są zdefiniowane w Ustawie o ochronie informacji niejawnych, definicja jest w podstawowym zakresie następująca: "informacje, których nieuprawnione ujawnienie spowodowałoby lub mogłoby spowodować szkody dla Rzeczypospolitej Polskiej albo byłoby z punktu widzenia jej interesów niekorzystne" (założenie: wolno ją ujawniać co najwyżej niektórym; wrogiem, czymś niekorzystnym jest jej ujawnianie niekontrolowane). Skoro jednak każdemu w danym temacie przysługuje wolność rozpowszechniania informacji, ma on prawo je rozpowszechniać bezkarnie, bez przeszkód ze strony państwa, to każde rozpowszechnianie informacji w takim założonym tutaj temacie jest uprawnione (prawem przewidziane i chronione). A zatem w ogóle wtedy nie istnieje problem czy przypadek "nieuprawnionego ujawnienia" informacji. To tym bardziej daje podstawy, by uważać daną informację za pozbawioną cech informacji niejawnej. A w każdym razie mocą Konstytucji nic nie można zrobić za jej ujawnianie, choćby nie wiem ile klauzul nałożyli różni ludzie np. z WSI. Poza tym polecam np. ten cytat z Sądu Najwyższego (sprawa V KK 117/16, ostatni akapit na stronie 4), będący w sumie powtarzaniem tego, co i tak każdy wie i wiedział: "Co należy rozumieć pod pojęciem 'okoliczności wyłączające bezprawność', ustawa wprost nie wyjaśnia, niemniej w nauce prawa wskazuje się na takie okoliczności, przy których czyn wypełniający znamiona przestępstwa nie jest jednak w rzeczywistości przestępstwem (...). Okoliczności takie w orzecznictwie i literaturze prawniczej nazywa się 'kontratypami'; mogą być one zarówno ustawowe, jak i pozaustawowe. Do tych drugich zalicza się działanie w granicach uprawnień (...). W piśmiennictwie prawniczym nie jest to w żaden sposób podważane". Nie odkryto tu nic nowego, problem jest znany w nauce. Albo się ma do czegoś prawo, albo się nie ma i tylko wtedy może to coś być przestępstwem. A zatem górą Konstytucja, a pogróżki władz państwowych w sprawach, w których można zaskarżać wyrok aż do Sądu Najwyższego, proponuję mieć w nosie. Trudno tam tak kłamać w żywe oczy i uniknąć przy tym jawnej kompromitacji i bardzo surowego wyroku dla siebie w przyszłości. Zresztą gdy byłem kiedyś w SN, nie pierwszy już raz, przyszedł obok jakiś młody sędzia (są oni ubrani w niebieskie marynarki) i rzekł (chyba do mnie, bo z nikim wtedy raczej nie rozmawiał): "Będzie komisja!". Komisja się kojarzy raczej z jawnością. A zatem byłby to drugi sojusznik obok prokuratury. Także i w sądzie na Czerniakowskiej 100 jakaś pracownica z parteru, z hali obsługi interesantów chodziła i mówiła "tak, sędziowie mają telefony do podsłuchiwania, ...", w każdym razie ujawniała sprawę bardzo przykładnie. Powinno to czytelnikom dawać do myślenia. Tymczasem zaś PiS powinien zejść ze sceny politycznej za krzywdę, którą wyrządził Polsce, w postaci przepisów o przepadku rozszerzonym, właśnie uchwalanych. A zatem w każdym razie wyjaśniłem tu, jak mniemam, dostatecznie problem legalności lub nie obowiązywania i egzekwowania klauzul utajniających. Inna sprawa, czy wie to i rozumie byle sędzia sądu rejonowego, może świeżo upieczony i niezbyt wyedukowany, który zna tylko stanowisko jednej strony: prokuratury i przed którym nie ma się prawa do obrony, bo o przepadku przedsiębiorstwa orzeka on nawet na posiedzeniu bez rozpraw (przy okazji umorzenia) i nawet bez dowodu na jakieś przestępstwo konkretnej osoby. Strasznie haniebne i bandyckie są te nowe przepisy (w swym zamierzeniu), które trafiły już do Senatu, a trafić też mają do prezydenta. To istny zamach na wolność i polityczną niezależność prasy, choć i tak raczej się on nie uda. Są inne kraje i inne domeny niż .pl. Dodałbym tu jeszcze, że PiS wprowadza także nową ustawę, która zmieni postać bardzo ważnego organu państwa, który zajmuje się wyborem sędziów do sądów (a więc w praktyce dopuszczaniem do zawodu, powołanie przez prezydenta to zwykle formalność). Sędziów-członków Krajowej Rady Sądownictwa będą teraz wybierać tylko sami politycy (z Sejmu, Senatu, z ramienia prezydenta, być może też jacyś wytypowani przez prezesów sądów, ale prezesi sądów są z kolei wybierani przez Ministra Sprawiedliwości i mają sporo na sumieniu, więc z mafią w telewizji jest im po drodze, a z wolnymi mediami nie). Wybór osób do Rady, decydującej o składzie osobowym sądów, będzie pewnie znając życie konsultowany przez komunikator z telewizją i w oparciu o listę agentów podsłuchowych znaną kierownictwu. | edit: Kolejnego prawie że dowodu na to, że wprowadzany właśnie mechanizm przepadku przedsiębiorstwa na postanowienie sędziego — wystawiane mimo tego, że nikomu nie udowodniono przestępstwa — ma na celu walkę z działalnością Piotra Niżyńskiego na rynku mediów, dostarcza zestawienie nazwy tego biznesu (nawet jeszcze nie rozkręconego) z nazwą szykowanych zmian w prawie. XP.PL (i XP.PL sp. z o. o.: prezesem jest Piotr Niżyński) to skrót od ang. eXtended Politics, czyli Rozszerzona Polityka (w skrócie RP, kojarzy się to też z Rzeczpospolitą Polską, jest taki rozdział Konstytucji, który definiuje zadania państwa; swoją drogą ta nazwa z członem XP, choć obecnie zupełnie legalna i fajna, też stwarza okazję do jakichś prób zorganizowania przepadku). Tymczasem nazwa nowego rozwiązania prawnego, "Przepadek Rozszerzony" — w skrócie PR (pi-ar) — dosyć się z tym kojarzy, tyle że jest postawiona na głowie, od końca zapisana (chciałoby się rzec: podchodzi do sprawy od bandyckiej, odwrotnej i niekonstytucyjnej strony). Tu Rozszerzona Polityka, zarejestrowana już w lipcu 2015 r., a w PiS-ie zaawansowane niemalże końcowe stadium prac nad wprowadzeniem PR-u, Przepadku Rozszerzonego (na podstawie pochopnych może i oderwanych od władczego i oficjalnego wpływu Sądu Najwyższego decyzji tych, co to się w sądach dorwali do prawa i słuchawek i ustalają z telewizją ceny za sprawy, a z prezesami werdykty, oraz też zawisłej od polityków prokuratury), czyli po prostu prac nad projektem zabijania wrogów w gospodarce (wrogiem jest firma, a nie czyny ludzkie, to tutaj zupełne novum, obce jak dotąd istocie prawa karnego: wszystkie poszczególne paragrafy były jak dotąd pisane z myślą o czym innym, o czynach ludzkich... co sugeruje takie totalnie rewolucyjne podejście do dotychczasowego prawa, które je przedefiniowuje? czy tu autentycznie o prawo chodzi, czy już o coś innego, o interes polityczny? pytanie jednak jest zbędne, bo wobec odpowiednio dobranej nazwy sprawa jest już chyba jasna). [edit 2017-05-05: W dodatku nr druku sejmowego, 1186, ma dwie ostatnie cyfry takie, jak mój rok urodzenia — 1986. Widać w zaświadczeniach lekarskich w nrze PESEL (wpis "Zeznania i dowody"), a także w wideo z wpisu z maja 2015 r. (w dowodzie osobistym i paszporcie) oraz innym z czerwca 2016 r. OTO PRAWDA O RZĄDZIE!] To droga do państwa jeszcze bardziej mafijnego (opartego na klikach, szczegółach personalnych pojedynczych sądów), a nie państwa kierującego się prawem w jego interpretacji wypracowywanej w razie braku konsensusu przez Sąd Najwyższy. Na dowód moich zarzutów o nielegalności niemalże już wprowadzonej ustawy wprowadzającej Przepadek Rozszerzony np. przedsiębiorstw (mimo braku skazań) chciałbym przytoczyć fragment ze strony 47, punkt 251 broszury informacyjnej Europejskiego Trybunału Praw Człowieka na temat jego orzecznictwa w przedmiocie prawa człowieka do sądu: "I tak, o ile nie ma wyjątkowych okoliczności, które uzasadniają rezygnowanie z rozprawy, prawo do publicznego rozstrzygnięcia sprawy, z art. 6 § 1 [Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności] wynika prawo do rozprawy w co najmniej jednej instancji sądu (Fischer przeciwko Austrii, § 44; Salomonsson przeciwko Szwecji, § 36)". Tak podaje sam Trybunał na swej stronie internetowej, można obejrzeć sprawę Fischer przeciwko Austrii, chodziło w niej właśnie o sprawy bardzo ważne dla samego dalszego istnienia biznesu pana Fischera i dlatego, jak podano (a także z powodu ogólnej konieczności), Trybunał przyznał, że rozprawa jest nieodzowna. Od siebie dodam, że skoro rozprawa, to i Sąd Najwyższy by się przydał w razie czego, bo zagadnienia prawne mogą być neitrywialne i musi być zagwarantowane prawdziwie legalne rozstrzygnięcie, zgodne z powszechnie znanymi standardami. Pamiętajmy, że brak rozprawy, gdy ważą się arcyważne kwestie faktyczne, oznacza, że byle "Adam Mickiewicz" z Policji, który naprodukuje dla kierownictwa dużo dokumentów (protokoły zeznań itd.), może w praktyce zniszczyć-zabić firmę w majestacie prawa, w praktyce zupełnie nieodwołalnie i raz na zawsze, co mu nawet zatwierdzi sąd, bo tyle rzekomych świadków itd. Tylko że w ogóle nie spotykają się oni w sądzie — i w tym właśnie problem. edit: Wysłałem w tej sprawie 2 listy pocztą tradycyjną i 1 e-mail do Prezydenta Dudy, oto dowód: list 1, list 2 (uzupełnienie z listą orzeczeń ETPCz), krótki e-mail.
edit 2017-04-03: Słowo o zamachach z 11/09/2011 (m. in. na World Trade Center) i ich jakże rzekomo "islamskich" inspiracjach (źródło zamachów było gdzie indziej, najprawdopodobniej w Watykanie). [rozwiń dopisek...]Gdzieniegdzie (np. w tekście o JP2, przy wzmiankowaniu śmierci Papały czy w rozwijanej liście zabójstw pod wpisem z 4. września 2015 r. przy okazji zamachu na szpital w strefie Gazy) wspominałem już o roli "dwójki" w "numerologii" pontyfikatu Jana Pawła II. Miało to też odzwierciedlenie w godzinie jego śmierci (21:37 w porównaniu z kolacją u mnie codziennie o 19:17) czy w datach kolejnych jego głównych zapaści zdrowotnych poprzedzających tę dziwną śmierć w 9666-tym dniu pontyfikatu (daty głównych załamań wg medialnych relacji: 1. lutego, 1. kwietnia... różnica 2 miesięcy). "Plus dwa" wiąże się też z ukrytą numerologią daty mego urodzenia w porównaniu z nie tylko śmiercią Papały (25/09/86 a 25/06/98, szóstkę proszę przesunąć o dwie pozycje w lewo), ale i ze zbrodnią przeciwko ludzkości — zamachem na Egypt Air (23/11/85), wspominanym tu na blogu jako dzieło chyba papieskie, a w każdym razie mediom z góry jakby znane (między wierszami w nagłówkach przedednia). A pochodzenie tego +2? Jedno jest nieco mistyczne czy religijne: gdyż dwóch papieży po Janie Pawle II miał być, wg przepowiedni Malachiasza, "Piotr Rzymianin" (i przepowiednia nieco ze mną się kojarząca: "wśród najcięższych prześladowań Świętego Kościoła Rzymskiego [na tronie papieskim] zasiądzie Piotr Rzymianin, który paść będzie owce [lud] wśród wielu trudności, po czym miasto siedmiu wzgórz [Rzym] zostanie zburzone i straszliwy sędzia będzie sądzić swój lud. Koniec". Drugie pochodzenie to topos z filozofii Nietzschego o tym, że dopiero po śmierci zostanie dobrze zrozumiany (np. w tym fragmencie ze wstępu do Antychrysta: "Dopiero pojutrze jest moje. Niektórzy rodzą się jako pośmiertni" czy np. we wstępie do "Woli mocy", przy omawianiu perspektyw kończenia się religii, o "historii dwóch najbliższych stuleci"). Bardziej głębokie i rdzenne wydaje się skojarzenie nietzscheańskie, ponieważ świadczy o tym już sam fakt, że "wielki ateista z Polski"(?)", przywódca polityczny ("Józef Piłsudski drugi") Polaków na drodze do "niepodległości" miał zdarzyć się na 2 papieży przed jakąś misją Piotra (planowano niejakiego Piotra N. już za Pawła VI, są na to poszlaki w związku z awansami PerTiNiego, kolejne poszlaki w związku z genezą Tuska jako polityka...). Nie można problemu +2 (okoliczności z pogranicza przepowiedni i historii, ale historii na pewno zaplanowanej) wytłumaczyć nim samym; przyczyną jest więc coś jeszcze innego, zewnętrznego, chyba że ktoś wierzy w przypadek, Ale z Nietzschem wiąże się już choćby moje nazwisko. Poza tym kojarzy się to plus dwa z 2000-leciem, no i z pokoleniami w rodzinie i typowym wiekiem papieża, a pamiętamy słowa Urbana, m. in. to jego obraźliwe "dziadunio W.". Toteż w każdym razie dwójka zdecydowanie ma w przypadku pontyfikatu Jana Pawła II i ogólnie różnych niedobrych spraw związanych z telewizją i potencjalnie Watykanem znaczenie numerologiczne i jest przy takich sygnałach i rebusach wykorzystywana dla efektu psychologicznego wciąż dosyć porównywalnego z jedynką (np. z przededniem czy dniem po). Otóż przejrzałem dzisiaj media kościelne — Katolicką Agencję Informacyjną na krótko przed zamachami w World Trade Center. 2 dni przed zamachami był nagłówek pt. "Papież: módlcie się za moją pielgrzymkę". Pielgrzymki oczywiście kojarzą się ze środkami lokomocji, podróżami np. lotniczymi. Na eKAI.pl nie ma wiele artykułów, jakiś z papieżem w tytule jest może np. raz na miesiąc. To więc było (wśród może kilku, np. 4, innych artykułów) dwa dni wcześniej. A co dzień przed zamachami? Wśród kilku innych artykułów coś o samorządowcach (kojarzy się to nieco z burmistrzem Rudolfem Giulianim, o którym zaczęło być głośno po zamachach) i przede wszystkim... artykuł zaczynający się od słowa "Dwa", nawet w kontekście czasowym: "Dwa lata"... Czyżby to więc był spisek, a poszlakę na jego temat papież kazał może nieświadomym niczego dziennikarzom wpleść w artykuły? Oto artykuły: 08-09-2011 Wkrótce uznanie cudu o. Pio (pozostawiam bez komentarza, "wkrótce" to chyba ironia, w każdym razie dużo minie czy minęło, zanim "ludzie" zaczną czy zaczęli uświadamiać sobie prawdę o nim, którą podawał np. papież św. Jan XXIII, swoją drogą podobno zamieszany w Gagarina, ale to słowa spikerów, których nie autoryzuję), 09-09-2011 Papież: módlcie się za moją pielgrzymkę (papież o sobie-podróżniku, stosunkowo bardzo rzadko były takie nagłówki w eKAI), 09-09-2011 Duchowni przegrali z samorządowcami, 10-09-2011 Inwentaryzacja w Watykanie (w kolejnych zdaniach treści mowa o jakimś spisie; w Biblii spis kojarzy się ze spisem powszechnym za rządów Heroda i "rzezią niewiniątek"). 11-09-2011 był zamach na World Trade Center, który zapoczątkował słynne szukanie wroga wewnętrznego, czyli terrorystów. Sposób na dodatkowe utajnianie sprawy procesorów, bo takie to potrzebne włamywać się własnemu narodowi do komputerów? Przecież to jest informatyczna Targowica, zaprzedanie własnego kraju (w zakresie bardzo istotnym: przetwarzania danych w całym kraju, w każdym urzędzie, firmie i gospodarstwie domowym) Stanom Zjednoczonym... Żeby to zamaskować, dobrze było stworzyć po pierwsze wizerunek rzekomego wielkiego zagrożenia terrorystycznego, czyli wroga wewnętrznego (normalnym ludziom nikt się nie włamie do komputera za pomocą podatności procesora, by ich później postawić przed sądem, bo taki dowód jest zbyt "obciachowy", zbyt hańbiący), a po drugie postarano się o wizerunek "światowej koalicji" krajów trzymających się razem wspólnie z USA, co może sugeruje, że to taki sojusznik, któremu aż warto swe komputery oddawać pod kontrolę. W każdym razie chyba była to zbrodnia wcale nie w świecie islamskim zaplanowana. Dużo większa pewność istnieje wszakże dopiero w przypadku nowszych ataków, np. tego we Francji — tam to ewidentne, "lody" i tyle, jak kierowca mówił, a kościelne media poniekąd zapowiadały. Jeśli by przypuszczenia, przecież nie bezpodstawne, były prawdziwe, to tak oto wyglądałoby kalendarium — mówiąc bardzo eufemistycznie — pewnych cechujących się dziwnymi poszlakami i koneksjami zabójstw z końca XX w.: 1984 Popiełuszko (rok orwellowski, sprawa dobrze znana w ezoterycznych kręgach dziennikarskich, nawet ktoś w Internecie napisał, że zrobił rozpoznanie i podobno za sprawę odpowiada Glemp, co zgadza się z konsekwentnie potwierdzaną przez spikerów wersją, poza tym są bardzo silne poszlaki wiążące się z oryginalnością zasady doboru po nazwisku — pisałem o tym w starszych dopiskach), 1992 trup n/n w moim śmietniku blokowym, 1993 moja matka (poślizg auta, przeżyliśmy, w tych latach matkę spotykały jeszcze inne szykany, m. in. próba kradzieży - VIII przykazanie, ktoś był przy niej autem, może to Policja, bo to chyba oni zawsze byli tacy mobilni, liczni i zaangażowani w ten podsłuch - a także utrata pracy, to może dlatego, że dzieciom mówiła o niewidocznych antenkach na głowie, a w odległej wprawdzie przyszłości przecież mieli być agenci w miejscach pracy i podżeganie do tego u szefostwa...), 1998 Papała, 1999 Egypt Air (zbrodnia przeciwko ludzkości), 2000 Kursk (zbrodnia przeciwko ludzkości), 2001 World Trade Center (zbrodnia przeciwko ludzkości), 2002 Agnieszka Piotrowska (i włoski zakonnik Cremona, pochowany bodajże 2 dni wcześniej, Policja(?) miała pewnie dzięki temu sygnał, że Watykan "jest w sprawie" planowanej). Jeśli to z papieżem Janem Pawłem II związane, a mnie np. wydaje się, że prawie na pewno tak (mnóstwo poszlak, konsekwentne potwierdzenia spikerów, a np. w sprawie Piotrowskiej, swoją drogą o nazwisku jak ten zabójca Popiełuszki, wręcz papież sam przemówił w dniu jej wypadku w sposób, który u mnie musi obudzić jednoznaczne skojarzenia, bo niemalże tylko z tą jedną rzeczą mi się Piotrowska kojarzyła) — to do wątku w takim razie papieskiego dochodziłby jeszcze zamach na niego (mówią, że to był zamach sam na siebie...) oraz śmierć czyżby na podobnej zasadzie, w każdym razie w 9666-tym dniu pontyfikatu (porównać: liczba szatana 666, chrzest Polski 966), o godzinie pasującej do mych kolacji i po ostentacyjnym "remoncie" krtani i głównych załamaniach zdrowotnych równo 1. lutego 2005 r. i 1. kwietnia 2005 r. (telewizja chyba nawet była uprzedzona, a nawet media typu Gazeta Wyborcza, choć to by dopiero przy okazji jakiegoś tam śledztwa może wyszło na jaw). Wracając do zabójstw, widać w szczególności ciąg zbrodni przeciwko ludzkości w kolejnych latach u progu III tysiąclecia: 1999, 2000, 2001. Jeśli kogoś to interesuje, to niech jeszcze sprawdzi jakieś inne media, może były sygnały np. w gazeta.pl (jest archiwum.gazeta.pl). edit 2017-06-10: Kolejnym przykładem gry liczbami z wykorzystaniem zwiększania czy zmniejszania o 2 jest data (przyszłej wtedy) śmierci mojej babci Lucyny i zarazem data śmierci św. Izydora z Sewilli (4. kwietnia; więcej o śmierci babci jest we wpisie o sądach z maja 2017 r.) w zestawieniu z datą ogłoszenia go patronem Internetu (6. lutego). Proszę porównać parę 4-4 z 6-2: dodawano odpowiednio plus dwa, minus dwa. [ukryj dopisek] [DOWÓD WYRAŹNY] — jest tu w środku, wśród niezaprzeczalnego dowodu na spisek w sprawie World Trade Center, bodajże z udziałem papieża, także kolejny, wręcz miażdżący dowód z 2001 r. na to, że katastrofa w Smoleńsku była zamachem zorganizowanym przez Tuska (punkt 101 po kliknięciu przycisku DOWÓD WYRAŹNY; to już 4-ty taki dowód czy też co najmniej 90%-owa poszlaka, nie licząc nawet w ogóle tego konsekwentnego przyznawania się TVP: po stenogramie, Radiu Watykańskim i innych mediach oraz [generale] Majewskim, związanym z lotnictwem, Koziejem i Smoleńskiem, na czele Radia Watykańskiego). [PODLICZENIE OFIAR GRUPY] — UWAGA: Dopisek ten napisałem (wstępnie bez przycisku "dowód wyraźny") dzisiejszej nocy — nad ranem. Później zaś ok. 14:30 czasu petersburskiego miał miejsce jakiś wybuch w metrze w Petersburgu, w którym zginęło 10 osób. Telewizja wiedziała o tym z góry czy raczej Rosjanie zorganizowali to naprędce z powodu mego wpisu? (Gazeta Wyborcza oczywiście nagłaśnia w tej sprawie fałszywe tropy, kojarzące się z islamem, mianowicie ISIS, choć pewnie "nie odznaczają się świętością" w temacie podglądania mego ekranu.) W każdym razie być może także wcześniejsze zamachy w Moskwie (2010, 2016) oraz w innych krajach (chyba np. w Madrycie były, może i w Londynie, nie pamiętam już), zwykle zresztą małe, z kilkudziesięcioma np. rannymi, zaliczają się do wyczynów współcześnie popularnych polityków.
(00:50)
W tym wpisie zostają zamieszczone i może będą nadal dodawane konkretne dowody w postaci dokumentów, a niekiedy filmów wideo (np. z oględzin działki z instalacją dźwiękową czy oglądania teczki akt w sądzie). Nie jest to oczywiście jedyny wpis na blogu, którego przedmiotem jest publikacja dowodów, gdyż podobne pojawiają się tu od listopada 2014 r., wszakże w tym opublikowane zostaje szczególnie dużo dokumentów, w tym moje zeznania — a za fałszywe zeznania przewidziane są obecnie kary do 8 lat więzienia. Proszę klikać daty:
I co o tym myślicie? Telewizja mnie dręczy, a prokuratury i sądy nic z tym nie zrobią (patrz: akta), z haniebnych przyczyn wyjaśnionych już dawno... w razie potrzeby posiłkując się jeszcze zamówionymi fałszywymi opiniami biegłych, jakobym był
wariatem. Oto np. stare akta — tuż za zawiadomieniami, dowolnie opasłymi, jest w
nich zawsze nawiązująca do nich odmowa wszczęcia dochodzenia, z wpisanym właściwym nrem karty akt, oczywiście (zresztą można je też pooglądać na wideo,
zobaczcie np. jeden z wpisów poniższych). Tak natomiast
(kliknijcie, ale trzeba być zalogowanym) wygląda mój Facebook — prezenterzy poszczególnych programów informacyjnych (M. Kielczyk z Panoramy TVP, K. Durczok z Faktów TVN, M. Figurski z Wydarzeń Polsat) są tu niejako moimi 'znajomymi', podobnie jak parę osób z TVP
Warszawa (M. Drewniak, E. Sobko, K. Grzęda-Łozicka; dawniej też Kuba Sito, Violetta Komar, Anna Cyzowska, Mateusz Adamski — wszyscy oni są z tego kanału), bo to w regionalnej warszawskiej telewizji zorganizowano podobno (24 lata temu!) centrum śledzenia. To gesty szczerości. Tak
poza tym bowiem ani kierownictwo, ani nawet oni sami nie mogą poważyć się na poruszenie tematu publicznie, ponieważ źle by się to dla nich skończyło.
edit 2016-06-23: Moim zdaniem w dwóch zbrodniach przeciwko ludzkości (nie licząc już nawet tej tortury dźwiękowej, a tylko konkretne masakry w ramach organizacji przestępczej) ślady prowadzą do Jana Pawła II, którego w Polsce osłania się zresztą bardzo chętnie. Zapoznanie się z tym tematem dodatkowo pokaże czytelnikowi, jaką słuszność ma wizja świata prezentowana przez ten blog i jak płytkie, głupie są wszelkie próby odpychania jej od niechcenia poprzez powoływanie się na mnogość mediów i inne takie bzdurne wymówki. Chcesz przeczytać, rozwiń — przekonasz się DOWODNIE, jakie są media. [rozwiń dopisek...]— PIERWSZY PROBLEM: katastrofa Egypt Air (1999, dzień przed 1. listopada). Poszlaki na to są przytoczone w liście ofiar "grupy watykańskiej", mianowicie zbieżność poszlaki kojarzącej się ze mną (zwłaszcza w zestawieniu z numerologią zabójstwa Papały) i z Kościołem (2000-lecie chrześcijaństwa rzymskiego). Nie wymieniłem jak dotąd poszlaki związanej z tym, że było to nie tylko "tuż przed listopadem", ale wręcz przed świętem Wszystkich Świętych (6 lat później zabrano się za kanonizację zmarłego Jana Pawła II). Ale spójrzmy przede wszystkim na archiwum Gazety Wyborczej z dnia sprzed katastrofy, czyli z 30-10-1999. Artykułów napisano tego dnia 997, chyba że to jacyś późniejsi matacze zrobili, ale gdy spojrzycie w nie, hipoteza taka staje się zbyteczna. Pierwszy artykuł w archiwum, czyli chyba najpóźniejszy tego dnia, to "Bezpieczne rewiry" (podpisano: OCHOTA, WŁOCHY I URSUS, a są to dzielnice Warszawy; kojarzy się więc to nieco z kontynentami, jeśli by Afryka miała być nazajutrz obiektem zainteresowania, i z TVP Warszawa; potem był jeszcze w tym dodatku do GW artykuł "Trzy dzielnice, trzy ulice", a w innym: "Skojarzenia"). Samolot ponoć płonął na widoku ludzi, którzy go na niebie widzieli, a tymczasem w przededniu w GW był artykuł "Komórka wystartowała" (dziennikarze z bandycko ustawionymi do podsłuchu telefonami komórkowymi?), po czym: "Rydwany ognia". Ale to tylko kiepski wstęp, lepsze jest to, co było później. W archiwum z tego dnia można znaleźć nieco poszlak nagłówkowych wskazujących na jakiś problem w WATYKANIE, mianowicie przez pośrednictwo tematu telewizji (bo skandal w Warszawskim Ośrodku Telewizyjnym z Watykanem powinien się podobno kojarzyć): "Sacrum za kratą", [Gazety] "Telewizyjnej zabrakło", a zaraz potem "Informator o cmentarzach" i "Kto wpuszcza do telewizji" (autor: Michał Ogórek), "Redaguj z nami!" (to chyba jakiś stały cykl, może pod to dobrali inne; był też artykuł "LUDZIE MÓWIĄ"), "Prognozy Kropiwnickiego" i tuż za nim "Czego się boją w UE", "Telewizyjne niepokoje". Inne artykuły tego przedednia: "Mig spadł", "Co zrobił z ludźmi kapitalizm", "Zbiórka Na Cmentarz Orląt" (i tuż przy nim na stronie 50 archiwum: "ZMIANY W KOMUNIKACJI"), "ORZEŁ WYLĄDOWAŁ", "Granat przy sklepie" i tuż zaraz "Plan na neoplan" i "Zmień dziecku gimnazjum" (o Piotrowskiej? zresztą przez wiele lat po jej śmierci miałem zakodowaną w głowie jakąś błędną wersję, że zginęła w wypadku autokaru, choć to był wypadek samochodowy, poślizg latem), "Uzdrawianie z poślizgiem", "GIMNAZJALISTÓW PRZYSIĘGI", "Zgliszcza z zabytku" (Egipt to popularny cel turystów!), "Biskup rzuca obywatelstwo" (zrobił to abp Gądecki w odniesieniu do honorowego obywatelstwa Strzelna, bo radni nie zrobili podobnego honoru papieżowi; tak, to naprawdę artykuł z tego dnia! był też brzmiący żartobliwie nagłówek "RZYMIANEK ŻAL" — wiadomo, że kobiety są nieco bardziej religijne), artykuł "Zabił psa" (kojarzy się z Papałą, prawda?...), "DZIŚ, JUTRO" (powtórzony łącznie 3 razy), "Niezwykły profesor" (ale i: "Profesor Zawieszony"), "Doszedł na szczyt", "Kto O Nich Pamięta", "O Ostrowie Zapomnieć", "Bal pod piramidami" (tekst zaczyna się tak: "Już tylko dwa miesiące dzielą nas od niezwykłego sylwestra roku 2000"), "Piramida pełna bomb" (tuż za tym artykułem w archiwum z tego dnia na stronie 45 jest kolejny: "Spadanie Precyzyjne" o wspomnianym MIG-u), artykuły blisko siebie o środkach komunikacji zbiorowej z GW Trójmiasto ("Pętla Tramwajowa", "Uważaj Na Dworcu I W Autobusie"), "Pod Osłoną Nieba" (działa przecież u nas też Radio Maryja, bardzo popularne, prawda?) i zaraz za nim, kolejno pod rząd, "Ten Straszliwy Dzień" (o sylwestrze), ironiczne "Jeszcze Nie Wiem", "Blacha Fatalista Na Pasie". Były też artykuły "Czarny mnie Zrujnował", co kojarzy się z jakimś Murzynem, nadto: "Jesteśmy Przeciw", "Kosztowny kawał", wszystko blisko siebie, natomiast gdzieś indziej był tego dnia "Sprzedawca współczucia" i "Kto weźmie telefony", co kojarzy się z podsłuchem za pomocą specjalnego dedykowanego telefonu), "Chrystus Z Sopotu Do Rzymu" (proszę, co za skojarzenie, od punktu do punktu), "Powstaje Hospicjum" (zwie się takie zakłady umieralniami; i to przecież nic takiego, co by do konkretnego dnia musiało przynależeć, więc dosyć trafny wtedy news...), "PRZEJŚCIA GRANICZNE" (o tym, że w listopadzie będą już krócej czynne), "Statkiem, a Nie Metrem" (a nawet "Statkiem Na Cmentarz", co się wyjaśni za chwilę przy omawianiu drugiej, o rok późniejszej zbrodni, "Najlepiej Tramwajem", "Traktor Odjedzie", "BUSEM W ŚWIAT", "Nareszcie Dojechał", "Ostatni Przystanek Dziennikarza", "Pieszo, ale Z Obietnicami", "Dziękuję, postoję", "650 autobusów i 100 tramwajów", zaczynający się od słów "Przez trzy dni warszawiacy mogą dojechać na groby bliskich specjalnymi liniami cmentarnymi", oraz 2 razy ten sam artykuł "KRÓTKO ZAPROSZENIA" i raz na samym końcu, czyli nr 997 tego dnia, "Prezes Zaprasza"), "Pozdrowienia Z USA" (trasą samolotu był Nowy Jork — Kair), "Pieczarki Po Kalifornijsku" (skojarzenia: upiec się = spalić się), "Wyż zza Atlantyku" (skojarzenia: coś wysoko, w chmurach), "Tajemnica Fryderyka" (kojarzy się ze słynnym Polakiem Chopinem, a może i z kim innym, czyt.: papieżem, zresztą tuż obok był artykuł "Dramat Fortepianów" i "Nasi laureaci (64)", zaś daleko i gdzie indziej w gazeta.pl tego samego dnia był artykuł "LAURENCIN Grupa artystów" — wiadomo zresztą, że Freud uważał sublimację popędu płciowego, tj. niezaspokajanie go, za cechujące np. licznych artystów, twórczość artystyczną, zaś papież faktycznie napisał jakieś książki) — oraz 2 pozycje dalej "Za Zmarłych" i "Przekleństwo pogranicza", co kojarzy się z lotami transgranicznymi, w których jedynie na tle innych środków komunikacji pogranicza się jakoś specjalnie nie przekracza), "Orzeł Nasz Czarny", "Nasza Wina", "Będzie Demarczyk" (kojarzy się nieco z nieboszczykiem, a także z dymem, może pasowałoby "dymarczyk"...), "SYLWESTER 1999 — W CZTERECH ŚCIANACH Z ATRAKCJAMI" (niby to nie o samolocie, ale są też sformułowania kojarzące się z zamknięciem, typu "żyje zamknięty w czterech ścianach"), "Jutro Halloween", "Ks. Henryk Markwica" (czyt.: ksiądz ha-em, brzmi jak "ksiądz cham", a przy tym personalia kojarzą się z serialem Złoto-polscy, z medalistami...), "Jasno Na Papierze" o jakimś wydawnictwie Pietruska & Partner, "Pożegnania 1999" — również bardzo ciekawy artykuł, bo brzmi jak aluzja do Jana Pawła II, "Epitafium dusz" (epitafium to napis na nagrobku; artykuł dotyczył jakiegoś Planetarium), "Ostatnie słowa", "Za dużo powiedział?" o jakimś śledztwie ws. Jarosława Kaczyńskiego, "Czują bluesa", "Pastor w Afryce", "Requiem Mozarta w Katedrze", "Święta Wojna?", "Zgubiły Go Zapiski" — o mordercy marynarza, jeszcze lepiej będzie to pasować do kolejnej zbrodni, o której tutaj napisałem nieco dalej — następnie artykuł "KRONIKA POLICYJNA" (GW Toruń) zaczynający się od słów wielkimi literami pisanych "TELEWIZJA POMOŻE?" (znowu ta sugestia, że informatorem była Telewizja Polska...), artykuł "Intuicja Kurskiego". To wszystko, powtórzmy, artykuły Gazeta.pl z przedednia katastrofy Egypt Air z 31/10/1999. W sumie, jak widać, 93 artykuły z 997 bardzo łatwo i wyraźnie dają się skojarzyć jako niosące konkretne przesłanie o tej zbrodni; a zatem co dziesiąty NAGŁÓWEK miał w sobie konkretną treść dającą się precyzyjnie odnieść do tej katastrofy, bez wydumanych metafor, czy nawet włączyć w szerszy system odpowiednich nagłówków. Zastanówcie się nad tym, bo w normalnym przypadku, gdyby dane było jakieś wydarzenie, o którym redakcja nic nie wiedziała (niech to będzie sprawa nietypowa, a nie po prostu jakaś tam śmierć, bo tutaj wyliczenie nie składało się z samych hiperogólnych nagłówków), trafiłby się tylko może jeden taki artykuł na sto niepasujących. Tymczasem w przypadku Egypt Aira sytuacja jest o tyle zła, że wyraźnie pasujące nagłówki często następują jeden po drugim, co już w ogóle jest nieprawdopodobne i jeszcze o całe rzędy wielkości dodatkowo zmniejsza nieprawdopodobieństwo (wskutek mnożenia przez siebie ułamków, aby policzyć prawdopodobieństwo zbiegu poszczególnych losowych zdarzeń niezależnych, czyli pasowania poszczególnych nagłówków obok siebie do tematu). — DRUGI PROBLEM: Kursk (2000). Na poszlaki zwracałem już uwagę w dopisku 'edit 2016-04-22' pod niedawnym wpisem "Starania o pozbawienie mnie domu", są też wzmianki na ww. liście. Natomiast tu chciałbym zwrócić uwagę na przecieki do mediów, bo takie zbrodnie oczywiście trzeba "przygotować". Ze względu na odległe daty pozostaje mi w zasadzie już tylko archiwum Gazety Wyborczej. I oto rezultaty. Zatonięcie Kurska (sprawa ówcześnie bardzo głośna jeszcze przez kilka tygodni) miało miejsce 12.08.2000 r., więc otwieram archiwum Gazety Wyborczej z dnia 11.08.2000 r. Na niemalże ostatnich stronach (67-68), nie wiedzieć czemu - może to przez pojawienie się tego samego artykułu w różnych dodatkach regionalnych, ale nie ma o tym wzmianki - aż 17 razy pod rząd wymieniono ten sam artykuł, mianowicie "Pomyłka lorda d'Abernona", w którym (cyt.) historyk Jerzy Holzer wyjaśnia znaczenie wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku (czyli 80 lat wcześniejszej). I to ten akurat artykuł, o relacjach polsko-rosyjskich, został powtórzony 17 razy — inne nie. Ponadto był jakiś artykuł "Pokaż wiceprezydenta" — można by go w tym kontekście zinterpretować jako potwierdzające przyznanie "Putin coś knuje", przy jednoczesnym zastrzeżeniu, że chyba ktoś jeszcze bardziej od góry jest w to zamieszany. Ponadto, podobnie, o temacie relacji polsko-rosyjskich było na 64-tej stronie, tytuł: "Szukanie anty-Katynia"; zaś w kwestii zamachów był nawet konkretny fakt omawiany, mianowicie jakiś zamach sprzed 3 dni na stacji metra Plac Puszkina (znany pisarz — podpowiadam niekojarzącym — kojarzy się z książkami, czytelnictwem, może więc i z Biblią): tytuł "Był zamach, na razie spokój" (z podtytułem "Z ROSJI O ROSJI") oraz "Moskiewskie deja-vu"; z kolei z Papałą (też chyba zabójstwo JP2) wyraźnie kojarzyłby się tekst "Szabla od komendanta", zresztą dla wyraźniejszego skojarzenia następujący tuż po tamtym o zamachu. Ale to nie wszystko; spoglądam teraz na PIERWSZĄ stronę archiwum z tego dnia, złożoną zapewne z artykułów najpóźniej dodanych owego 11. sierpnia, a tam m. in. artykuł "Pechowa trzynastka" (proszę porównać z powyższym 17 razy powtórzonym artykułem), a także kilka artykułów o obskurnych i poniszczonych dworcach i pociągach, co zmusza pasażerów do oczekiwania zalanych wodą: "TROPEM TOP-U" (GW Białystok), "TOP" (GW Bydgoszcz, cytat z samego początku: "wygląd dworców woła o pomstę do nieba"). Na pierwszej stronie archiwum także artykuł o tym, że "spłonął KURnik". Gdzieś daleko zaś można znaleźć blisko siebie artykuły takie, jak "Tramwaje na krótszych trasach", "WYPADEK Ale Kino! 20:30 Dramat ****", "SŁUŻĄCY Ale Kino! 18:05 Dramat ****" (o tak: polityka jest służbą, uczył Chrystus), "Nie wyrzucaj swego dziecka" (pasuje to na apel do Rosji... pierwsze słowo, nagłówek artykułu, brzmi "BRZEG"), "Zbójcy na dworcach" (nawet już wcześniej było tu może aż parę razy o dworcach, w każdym razie budzi to skojarzenia ze środkami lokomocji), "Milczenie audytora" (audyt to oficjalne skontrolowanie czegoś; ciąg skojarzeń: → Najwyższa Izba Kontroli → mass media), 14 powtórzonych pod rząd artykułów "Z czego powinna spowiadać się 'Gazeta'" (gwoli ścisłości trzeba by przyznać, że powtarzali też tego dnia parę razy artykuł o tytule "Koncerty (...)" i art. o tytule "Muzyka", zapewne mając na myśli problem traktowania mnie przekazem podprogowym, porównajcie z innym artykułem z tego dnia: "Radio w prokuraturze"; ale też powtarzał się i artykuł — kojarzący się z kolei z korupcją — "GOSPODARKA W SKRÓCIE" oraz artykuł o jakimś filmie: "Układ prawie idealny **" i artykuł o inwigilacji sędziów... przez UOP), "KOCHAM CIĘ NA ZABÓJ 1 TVP 20:05 Komedia **" (i tuż po tym "